sobota, 4 lipca 2015

Przypowieści




"Przypowieść o uwięzieniu"

„Lew został pojmany i wtrącony do obozu koncentracyjnego, gdzie, ku swemu zdumieniu, zastał inne lwy, które przebywały tam od lat, niektóre z nich przez całe życie, gdyż tam się urodziły. Wkrótce zapoznał się z działalnością społeczną lwów obozowych. Zrzeszały się w grupy. Jedna grupa składała się ze społeczników; inna zajmowała się rozrywką; jeszcze inna kulturą, gdyż jej celem było staranne przekazywanie zwyczajów, tradycji i historii z czasów, kiedy lwy były wolne; inne grupy były religijne — gromadziły się głównie, by śpiewać wzruszające pieśni o przyszłej dżungli, gdzie nie będzie ogrodzenia; niektóre grupy przyciągały tych, którzy z natury byli literatami lub artystami; jeszcze inne były rewolucyjne, spotykały się, by spiskować przeciwko swym zdobywcom lub przeciwko innym grupom rewolucyjnym. Co jakiś czas wybuchała rewolucja, jedna określona grupa była zgładzona przez inną, lub wszyscy strażnicy byli zabijani i zastępowani przez inny zespół strażników.
Gdy tak się rozglądał, przybysz zauważył jednego lwa, który zawsze wydawał się głęboko zamyślony, samotnika, który nie należał do żadnej grupy i zazwyczaj trzymał się od wszystkich z daleka. Było w nim coś dziwnego, co wzbudzało u wszystkich podziw i wrogość, gdyż jego obecność wywoływała strach i zwątpienie w siebie. Powiedział on do przybysza:
– Nie przyłączaj się do żadnej grupy. Ci biedni głupcy zajmują się wszystkim oprócz tego, co jest istotne.
– A cóż to takiego? – zapytał przybysz.
– Studiowanie natury ogrodzenia.”
Anthony De Mello





"Przypowieść o napiętym łuku"

Pewnego razu cesarz Chin udał się na spotkanie z wielkim mistrzem zen.
 Mistrz właśnie tarzał się ze śmiechu po podłodze, podobnie jego uczniowie. 
Chyba opowiedział jakiś dowcip. Cesarz był zakłopotany. 
Nie mógł uwierzyć własnym oczom, 
gdyż zachowanie mistrza przeczyło zasadom dobrego wychowania. 
Powiedział:
– To nie jest zgodne z dobrymi obyczajami. 
Po tobie mogłem spodziewać się innego zachowania. 
Tarzasz się po podłodze i zachowujesz jak szaleniec.
Mistrz spojrzał na cesarza i zobaczył, że ma on przy sobie łuk.
 (W tamtym okresie cesarze byli wojownikami i nosili łuki oraz kołczany ze strzałami).
Mistrz spytał:
– Czy zawsze nosisz łuk napięty, czy też od czasu do czasu rozluźniasz go?
Cesarz odrzekł:
– Jeśli ciągle trzymałbym łuk napięty, utraciłby on elastyczność. 
Przestałby się nadawać do użytku. 
Należy łuk pozostawić w spoczynku, bo dzięki temu zachowuje elastyczność.
Mistrz odparł:
– To właśnie robię.
z nauk Osho

 

"Przypowieść o iluzji ego"

Cesarz Milinad posłał po mnicha Nagsena, by zaszczycił jego dwór. 

 Posłaniec przybył do Nagsena i rzekł: „Nagsenie, cesarz chce cię widzieć. 
Przybyłem, aby Cię zaprosić”.
Nagsen odpowiedział: „Jeśli mnie chcecie, przybędę. 

Ale, wybacz, nie ma tu kogoś takiego jak Nagsen. 
To tylko imię, tylko użyteczna etykietka”.
Dworzanin doniósł cesarzowi, że Nagsen jest bardzo dziwną osobą: odpowiedział, 

że przyjedzie, ale rzekł, że nie ma tam kogoś takiego jak Nagsen, 
to imię jest tylko użyteczną etykietką. 
Cesarz odparł: „To dziwne. Ale jeśli mówi, że przyjedzie, to przyjedzie”.
Nagsen przybył punktualnie królewskim rydwanem, 

a cesarz powitał go u bramy. „Bhikszu Nagsenie, witam cię!, krzyknął.
Usłyszawszy to, mnich zaczął się śmiać. 

„Przyjmuję twą gościnność jako Nagsen, ale pamiętaj proszę, że nie ma tu Nagsena”.
Cesarz powiedział: „Mówisz zagadkami. 

Jeśli cię nie ma, to kto tu przybył, kto przyjął moje powitanie? Kto do mnie mówi?”.
Nagsen spojrzał za siebie i spytał: „Czy to nie ten rydwan, cesarzu Milinad, którym przybyłem?”.
„Tak, to ten sam”.
„Zabierzcie, proszę, konie”.
Zrobiono jak prosił.
Wskazując na konie, mnich zapytał: „Czy to jest rydwan?”.
Cesarz powiedział: „Jak konie można nazwać rydwanem?”
Na znak mnicha odprowadzono konie i usunięto dyszle używane do zaprzęgania koni.
„Czy te dyszle są twoim rydwanem?”
„Oczywiście, że nie, to są dyszle, a nie rydwan”.
Wtedy usunięto koła i Nagsen spytał: „Czy te koła są rydwanem?”
Cesarz powiedział: ” To są koła, nie rydwan”.
Mnich kontynuował, każąc usuwać część po części, 

a cesarz na każde pytanie musiał odpowiedzieć: „To nie jest rydwan”.
W końcu nie zostało nic.
Mnich spytał: „Gdzie teraz jest twój rydwan?

 O każdym usuniętym elemencie mówiłeś: „To nie jest rydwan”. 
A więc powiedz mi, gdzie jest teraz twój rydwan?”.
To objawienie wstrząsnęło cesarzem. 

Nie było już rydwanu, a kiedy był rozbierany kawałek po kawałku, 
żaden element też nie był rydwanem.
Mnich ciągnął dalej: „Rozumiesz mnie? 

Rydwan był tylko zespołem, zbiorem pewnych rzeczy. 
Sam jako taki nie ma własnego istnienia, nie ma ego; rydwan jest tylko połączeniem”.
Szukajcie wewnątrz: Gdzie jest wasze ego? Gdzie jest wasze „ja”? 

Nigdzie go nie znajdziecie. To tylko połączenie wielu energii i nic więcej. 
 Poszukujcie dalej każdego jego elementu, każdego aspektu, a nic nie znajdziecie. 
W końcu pozostanie nicość.
Miłość rodzi się z tej nicości – ponieważ ta nicość, 

pustka, nie jest tobą, jest czystą boskością.
z nauk Osho


 

"Przypowieść o życiu po śmierci"

„Tego dnia każdy z odwiedzających klasztor zadał mistrzowi tylko jedno, najważniejsze pytanie:
– Co będzie po śmierci?
Mistrz uśmiechał się i milczał. Uczniowie zaczęli go dopytywać, dlaczego uchyla się od odpowiedzi.
– Zauważyliście może, że życiem pozagrobowym interesują się najbardziej ci, którzy nie wiedzą, co mają czynić z obecnym życiem? Ci ludzie potrzebują jeszcze jednego życia, które trwałoby wiecznie, – odpowiedział mistrz.
– To jak to w końcu jest? – uparcie dopytywał jeden z uczniów. – Jest życie po śmierci czy nie?
– Czy jest życie przed śmiercią, oto jest pytanie, – cicho odpowiedział mistrz”.


"Przypowieść o motylu i zmaganiu"

Pewnego dnia na leśnej polanie mały niebieski motylek zaczął wykluwać się z kokonu; mężczyzna, który akurat tamtędy przechodził, usiadł i przyglądał się, jak motyl przeciska swoje ciało przez ten malutki otwór. I wtedy motylek zaprzestał walki o swoją wolność, zatrzymał się. Tak jakby zaszedł tak daleko, jak mógł i dalej już nie miał sił.
Więc mężczyzna postanowił mu pomóc: wziął nożyczki i rozciął kokon. Dzięki temu motyl zrzucił go bez problemu. Miał za to wątłe ciało i bardzo pomarszczone skrzydła. Mężczyzna kontynuował obserwację. Spodziewał się, że za chwilę motyle skrzydła zaczną grubieć, powiększać się, dzięki czemu motyl będzie mógł fruwać po łąkach pełnych kwiatów. Jednak tak się nie stało! Motyl spędził resztę życia, czołgając się po ziemi z mizernym ciałem i pomarszczonymi skrzydłami. Do końca życia nie był w stanie latać. Człowiek w całej swej życzliwości i dobroci nie przypuszczał, że swoją pomocą może mu zaszkodzić. Walka motyla z kokonem była bodźcem dla jego skrzydeł, dzięki któremu był w stanie pokonać opór i zacząć latać, uwolnić się.

 

 "Przypowieść o klatce"

Gdy przyjechałem, John siedział przed domem. Przywitał mnie i zaprosił do środka. Miałem kilka pytań więc sięgnąłem do kieszeni po notatki.
– Widzę, że ciągle nosisz głowę w kieszeni – zamrugał do mnie.
– Czy widzisz coś złego w robieniu notatek.
– Twój umysł jest jak ptak – powiedział – jak myślisz czy ptak woli być w klatce, czy na wolności.
– Na wolności – odparłem bez namysłu.
– Tak myślisz? A jak urodził się w klatce, to nawet wolności nie zna i jakbyś go wypuścił to nie umiałby żyć, inne ptaki zadziobały by go.
– Masz rację. To znaczy, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie.
– Jest.
– Jaka?
– To ty masz odpowiedzieć.
Zacząłem się zastanawiać.
– Nie wiem – powiedziałem w końcu.
– Wiesz. To znaczy twoja natura wie, tyko wypuść ją z klatki.
– A jeśli ona urodziła się w klatce – zaśmiałem się.
– Ona nigdy się nie urodziła i nigdy nie umrze.
– To jak znalazła się w klatce?
– Bo klatka urodziła się w niej.
– To jak ma z niej wyjść?
– Dopóki nie wiesz czym jest klatka, to nie znasz przeciwnika i nie wiesz z kim walczyć.
– To gdzie ona jest?
– Musisz ją znaleźć.
– John, czy zawsze musisz mówić zagadkami?
– Świat to wielka zagadka. Poznawanie go to rozwiązywanie zagadek. Wygrywa ten kto jest w tym najlepszy.
– Dobrze – powiedziałem – spróbuję to rozwiązać. Powiedziałeś, że w mojej naturze urodziła się klatka…
– Uśmiechnął się potakująco.
– To znaczy, że klatka jest w naturze, a nie natura w klatce.
– Tak, ale ponieważ wszystko, co rodzi się to wzrasta, to klatka również zaczęła rosnąć
i obejmować twoją naturę.
– Ale wszystko, co się rodzi również umiera, to może wystarczy poczekać aż klatka umrze.
– Można i większość ludzi tak robi, ale wtedy śmierć klatki jest równoznaczna z ich śmiercią.
– I co wtedy się dzieje?
– Nic, ich natura czeka, aż urodzi się następna klatka, żeby znaleźć sobie kolejne więzienie.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że wszyscy żyjemy we więzieniu?
– Oczywiście.
– Ale ja czuję się wolny.
– Jak ptak urodzony w klatce.
Nie skończyliśmy tej rozmowy, bo zadzwonił pilny telefon i musiałem wyjść, ale ten temat wciąż mnie nurtował. Kilka dni później pojechałem do Johna.
– Jak tam twoja klatka? – Zapytał na powitanie.
– Myślę, że ma się świetnie, a twoja?
– Moja miałaby się równie dobrze jak twoja gdybym jej na to pozwolił.
– Co z nią zrobiłeś?
– Porąbałem i wrzuciłem do pieca.
– A mógłbyś porąbać moją?
– Usiłuję to zrobić odkąd cię poznałem, ale bronisz jej jak lew – zaśmiał się.
– Myślę, że znalazłem odpowiedź na pytanie czy ptak woli być wolny czy w klatce – powiedziałem.
– I co? – Zapytał z wyraźnym zainteresowaniem.
– Powiedzmy, że ptak składa się z dwóch części: z jego natury i z ciała, które dostosowuje się do warunków. Jeśli chodzi o ciało, to chyba jest mu wszystko jedno gdzie jest byle miało co jeść i pić. Inaczej jest z jego naturą. Ona chce być wolna.
– Skąd wiesz?
– Nie wiem, tak mi się wydaje.
– A jak sądzisz, czym jest natura?
Zacząłem się zastanawiać.
– Na pewno formą świadomości… prawdopodobnie posiadającą konkretny program. Inna jest natura ptaka, a inna na przykład psa. Gdy rodzi się ptak, to automatycznie podlega pod określone schematy zachowania inne niż pies.
John patrzył się na mnie, uśmiechał się i gestami zachęcał jak sportowca do coraz większego wysiłku. Na koniec powiedział:
– Intelektualnie na bardzo dobry, a teraz jeszcze raz to powiedz, ale z serca.
Nie wiedziałem czego ode mnie chce i chyba widać to było w moich oczach, bo zawołał głośno:
– Jesteś ptakiem!!!
Popatrzyłem zmieszany, a on krzyknął?
– Leć!!!
Zakręciło mi się w głowie i poczułem, że unoszę się nad ziemią. Czułem radość dotąd nie znanej mi wolności. Szybowałem upajając się szczęściem. Gdy otworzyłem oczy John stał nade mną.
– I jaka jest twoja odpowiedź – zapytał.
– Szybujący ptak jest szczęśliwy – odparłem bez namysłu.
Nareszcie, odetchnął jakby zdjęto mu ciężar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz