czwartek, 15 czerwca 2017

Kosmici są już na Ziemi – twierdzi amerykański miliarder

 

Robert Bigelow – miliarder z Los Angeles, przyznał niedawno w programie telewizyjnym "60 minutes", że wierzy w obecność kosmitów na Ziemi. Jego słowa wywołały poruszenie wśród internautów, ponieważ Bigelow to jeden z potentatów w branży kosmicznej i współpracownik agencji NASA.
REKLAMA
Zapytany o to, czy wierzy w Obcych, Bigelow stwierdził, że jest przekonany, iż są oni tuż pod naszym nosem i nie trzeba ich szukać daleko między gwiazdami.
– Wierzę, że coś w tym jest. Na Ziemi była od dawna i ciągle widoczna jest ich obecność – powiedział, dodając, że choć sam nigdy nie widział "latającego talerza", spotkanie z dziwnym, szybko poruszającym się obiektem zaliczyli jego dziadkowie.
Ale to nie rodzinne opowieści sprawiły, że Bigelow, którego firma pracuje nad rozwojem stacji orbitalnych, uwierzył w kosmitów. Przed laty wydał on mnóstwo pieniędzy na stworzenie prywatnego odpowiednika "Archiwum X" mającego zdobyć dowody na istnienie UFO.
Zagadka BBD
Robert T. Bigelow (dla znajomych Bob) urodził się w 1945 r. Przez większość życia zajmował się nieruchomościami i hotelarstwem, gromadząc ogromny majątek. W 1999 r., kiedy o przemyśle kosmicznym myślano jeszcze w kategoriach science-fiction, założył on firmę Bigelow Aerospace – dziś współpracującą z NASA i skupiającą się na tym, na czym jej twórca zna się najlepiej – tworzeniu przestrzeni do życia, tyle, że na orbicie.
Oprócz tego Bigelow znany jest z zaangażowania w różne "nietypowe" projekty. Wiele lat temu przekazał ponad 3 mln USD na badania nad życiem pośmiertnym. Zjawiska niewyjaśnione od zawsze były bowiem jego "konikiem". W 1995 r. postanowił pójść o krok dalej i powołał specjalistyczną organizację skupiającą się na badaniu anomalii i fenomenów z pogranicza.
Tak powstał NIDS (ang. National Institute of Discovery Science, pol. Krajowy Instytut Nauki Odkrywczej), który posiadał własną radę naukową oraz wykwalifikowany zespół złożony z naukowców i techników.
– Nie szukamy Obcych. Badamy anomalie – mówił dr Colm Kelleher – biochemik wybrany na koordynatora NIDS. – Znaczna część naukowców neguje tego typu badania jako bezwartościowe. Środowisko naukowe z reguły odrzuca wszystko to, na co brak jednoznacznych dowodów.
Kelleher, za pieniądze Bigelowa, postanowił mu takich dowodów dostarczyć. Szczególną uwagę NIDS poświęcił obiektom UFO, na temat których przez lata zgromadził tysiące zgłoszeń.
Większość z nich – jak wyjaśniali badacze – dało się wytłumaczyć w prosty sposób obserwacjami meteorów, satelitów czy pojazdów wojskowych. Istniała jednak szczególnie interesująca kategoria doniesień w postaci BBD – czyli Big Black Delta – latających maszyn o kształcie zbliżonym do trójkąta. Relacje na ich temat napływały niemal masowo, a najsłynniejsza z nich wydarzyła się w marcu 1997 r., kiedy ogromny obiekt, nieco przypominający kształtem bumerang, przeleciał nad rejonem Phoenix (Arizona). NIDS sporządził dwa raporty na temat latających trójkątów, które okazały się bardzo interesujące.
"USA doświadczają fali ich obserwacji, która nasiliła się w latach 90. i trwa nadal. Obiekty te widywano w pobliżu obszarów gęsto zaludnionych oraz międzystanowych autostrad" – wspominał raport z 2004.
Było to dziwne w świetle popularnej hipotezy, że latające trójkąty to zaawansowane maszyny Sił Powietrznych USA. Ich zachowanie nie pasowało do zwyczajowego postępowania lotnictwa z niegdysiejszymi nowinkami technicznymi jak B-2 czy F-117, które testowano nad pustkowiami południowo-zachodniej części Stanów.
"Szczególnie w sprawach z lat 90. widoczna była chęć otwartej demonstracji swego istnienia ze strony tych obiektów. W niektórych przypadkach można było mówić wręcz o celowej ekspozycji na widok publiczny" – dodawał w swoich wnioskach NIDS, nie potrafiąc jednak odpowiedzieć, czym konkretnie są BBD.
Choć w raporcie z 2002 r. badacze Bigelowa uznali, że latające "delty" to zaawansowane wojskowe sterowce o napędzie elektrokinetycznym lub jądrowym, dwa lata później zmienili zdanie, oświadczając, że nie są pewni, czy to tajne prototypowe samoloty czy raczej nowy rodzaj UFO. Mimo to nie ma wątpliwości, że obiekty te istnieją i są widywane także poza Ameryką.
Po co kosmici zabijają krowy?
Kolejną zagadką, jaką zajęli się eksperci z NIDS były okaleczenia zwierząt, o których od lat 70. donoszono z rolniczych regionów USA. Zwykle ich ofiarą padało bydło (choć nie tylko), a skala zjawiska kilkakrotnie skłoniła do reakcji władze, a nawet CIA. Wyjaśnienia, jakie zaoferowano, były jednak niewystarczające.
Okaleczenia od początku przypisywano kosmitom przeprowadzającym jakieś "brudne" eksperymenty. Rany na ciałach krów i byków zadawano z chirurgiczną precyzją. Niektóre zwierzęta miały połamane kończyny, jakby ktoś zrzucił je z dużej wysokości. Eksperci twierdzili z kolei, że sprawa jest wyolbrzymiana i przekoloryzowana przez ranczerów, a za wszystko odpowiadają po prostu padlinożercy lub owady.
Kelleher i jego grupa postanowili rozprawić się z tą zagadką, po raz kolejny natrafiając na potencjalne ślady tajnych rządowych albo wojskowych projektów. NIDS zbadało kilka przypadków okaleczeń, dokonując zaskakujących odkryć. Okazało się, że zwierzęta były zabijane i pozbawiane określonych organów – najczęściej oczu, języka oraz narządów płciowych. Choć wykluczono działanie drapieżników, trudno było ustalić, kto za to odpowiada, gdyż "widmowi chirurdzy" prawie w ogóle nie pozostawiali śladów. Prawie. W kilku przypadkach przy zabitych krowach znaleziono bowiem resztki substancji o działaniu zwiotczającym i uspokajającym.
Czyżby kosmici używali ziemskich leków do ogłuszania krów? – pytał Kelleher, dodając, że udało mu się zauważyć kilka innych dziwnych zbieżności. Fala okaleczeń rozpoczęła się po 1964 r., kiedy Gaylord Hartsough na konferencji Narodowego Instytutu Zdrowia ogłosił, że amerykańskie bydło może nosić w sobie priony odpowiadające za przypadłość pokrewną kołowaciźnie i kuru – chorobie kanibali z Nowej Gwinei. Dekady później tzw. choroba szalonych krów będzie siała postrach w Zachodniej Europie.
Zdaniem Kellehera ogniska chorób prionowych i okaleczeń w dziwny sposób nakładały się na siebie. Ponadto organy, które wycinano zwierzętom stanowią główny rezerwuar chorobotwórczych białek w zakażonym organizmie. Wniosek – okaleczeń najprawdopodobniej nie dokonują kosmici, ale nieokreślona jednostka specjalna działająca poza nadzorem weterynaryjnym i poszukująca czegoś, o czym nie wolno informować społeczeństwa.
Trzecim głośnym projektem NIDS były badania na tzw. Ranczu Skinwalkera w Utah – posesji, na której miało dochodzić do regularnych manifestacji pełnego spektrum zjawisk nadprzyrodzonych – od UFO po złośliwe duchy. Sugerowano, że na tym odludnym obszarze istnieje "portal" pozwalający na wizyty bytów z innego wymiaru w naszej rzeczywistości albo że mieszkańcy odludnego rancza obserwują wyniki tajnych wojskowych eksperymentów.
NIDS zakupiła posesję i zainstalowała tam sprzęt rejestrujący. Mimo kilku dziwnych incydentów, które odnotowali badacze, aktywność zjawisk nadprzyrodzonych na ranczu z czasem zanikła.
Z bliżej nieokreślonych przyczyn w 2004 r. Bigelow zdecydował o zamknięciu swojego prywatnego Archiwum X. Czy powodem było to, że w swoich badaniach "nadepnął na ogon" służbom i wojsku przeprowadzającym tajne projekty? To prawdopodobne, choć nie da się wykluczyć, że za część relacji o UFO odpowiadają będący poza naszym zasięgiem kosmici, którzy nie dążą do kontaktu z ludźmi. Prawda o ich obecności na Ziemi – mówił jeden z członków NIDS, były astronauta Edgar Mitchell, znana jest tylko nielicznym dygnitarzom na szczytach władzy i nawet tak "grube ryby" jak Bigelow nie mają do niej dostępu.
Mimo to miliarder twierdzi, że, wydawszy krocie na poszukiwania Obcych, zyskał pewność, iż są oni od dawna między ludźmi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz