Robert Bigelow – miliarder z Los Angeles, przyznał
niedawno w programie telewizyjnym "60 minutes", że wierzy w obecność
kosmitów na Ziemi. Jego słowa wywołały poruszenie wśród internautów,
ponieważ Bigelow to jeden z potentatów w branży kosmicznej i
współpracownik agencji NASA.
REKLAMA
Zapytany
o to, czy wierzy w Obcych, Bigelow stwierdził, że jest przekonany, iż
są oni tuż pod naszym nosem i nie trzeba ich szukać daleko między
gwiazdami.
– Wierzę, że coś w tym jest. Na Ziemi była od dawna
i ciągle widoczna jest ich obecność – powiedział, dodając, że choć sam
nigdy nie widział "latającego talerza", spotkanie z dziwnym, szybko
poruszającym się obiektem zaliczyli jego dziadkowie.
Ale to nie rodzinne opowieści sprawiły, że Bigelow,
którego firma pracuje nad rozwojem stacji orbitalnych, uwierzył w
kosmitów. Przed laty wydał on mnóstwo pieniędzy na stworzenie prywatnego
odpowiednika "Archiwum X" mającego zdobyć dowody na istnienie UFO.
Zagadka BBD
Robert T. Bigelow (dla znajomych Bob) urodził się w
1945 r. Przez większość życia zajmował się nieruchomościami i
hotelarstwem, gromadząc ogromny majątek. W 1999 r., kiedy o przemyśle
kosmicznym myślano jeszcze w kategoriach science-fiction, założył on
firmę Bigelow Aerospace – dziś współpracującą z NASA i skupiającą się na
tym, na czym jej twórca zna się najlepiej – tworzeniu przestrzeni do
życia, tyle, że na orbicie.
Oprócz tego Bigelow znany jest z zaangażowania w
różne "nietypowe" projekty. Wiele lat temu przekazał ponad 3 mln USD na
badania nad życiem pośmiertnym. Zjawiska niewyjaśnione od zawsze były
bowiem jego "konikiem". W 1995 r. postanowił pójść o krok dalej i
powołał specjalistyczną organizację skupiającą się na badaniu anomalii i
fenomenów z pogranicza.
Tak powstał NIDS (ang. National Institute of
Discovery Science, pol. Krajowy Instytut Nauki Odkrywczej), który
posiadał własną radę naukową oraz wykwalifikowany zespół złożony z
naukowców i techników.
– Nie szukamy Obcych. Badamy anomalie – mówił dr
Colm Kelleher – biochemik wybrany na koordynatora NIDS. – Znaczna część
naukowców neguje tego typu badania jako bezwartościowe. Środowisko
naukowe z reguły odrzuca wszystko to, na co brak jednoznacznych dowodów.
Kelleher, za pieniądze Bigelowa, postanowił mu
takich dowodów dostarczyć. Szczególną uwagę NIDS poświęcił obiektom UFO,
na temat których przez lata zgromadził tysiące zgłoszeń.
Większość z nich – jak wyjaśniali badacze – dało
się wytłumaczyć w prosty sposób obserwacjami meteorów, satelitów czy
pojazdów wojskowych. Istniała jednak szczególnie interesująca kategoria
doniesień w postaci BBD – czyli Big Black Delta – latających maszyn o
kształcie zbliżonym do trójkąta. Relacje na ich temat napływały niemal
masowo, a najsłynniejsza z nich wydarzyła się w marcu 1997 r., kiedy
ogromny obiekt, nieco przypominający kształtem bumerang, przeleciał nad
rejonem Phoenix (Arizona). NIDS sporządził dwa raporty na temat
latających trójkątów, które okazały się bardzo interesujące.
"USA doświadczają fali ich obserwacji, która
nasiliła się w latach 90. i trwa nadal. Obiekty te widywano w pobliżu
obszarów gęsto zaludnionych oraz międzystanowych autostrad" – wspominał
raport z 2004.
Było to dziwne w świetle popularnej hipotezy, że
latające trójkąty to zaawansowane maszyny Sił Powietrznych USA. Ich
zachowanie nie pasowało do zwyczajowego postępowania lotnictwa z
niegdysiejszymi nowinkami technicznymi jak B-2 czy F-117, które
testowano nad pustkowiami południowo-zachodniej części Stanów.
"Szczególnie w sprawach z lat 90. widoczna była
chęć otwartej demonstracji swego istnienia ze strony tych obiektów. W
niektórych przypadkach można było mówić wręcz o celowej ekspozycji na
widok publiczny" – dodawał w swoich wnioskach NIDS, nie potrafiąc jednak
odpowiedzieć, czym konkretnie są BBD.
Choć w raporcie z 2002 r. badacze Bigelowa uznali,
że latające "delty" to zaawansowane wojskowe sterowce o napędzie
elektrokinetycznym lub jądrowym, dwa lata później zmienili zdanie,
oświadczając, że nie są pewni, czy to tajne prototypowe samoloty czy
raczej nowy rodzaj UFO. Mimo to nie ma wątpliwości, że obiekty te
istnieją i są widywane także poza Ameryką.
Po co kosmici zabijają krowy?
Kolejną zagadką, jaką zajęli się eksperci z NIDS
były okaleczenia zwierząt, o których od lat 70. donoszono z rolniczych
regionów USA. Zwykle ich ofiarą padało bydło (choć nie tylko), a skala
zjawiska kilkakrotnie skłoniła do reakcji władze, a nawet CIA.
Wyjaśnienia, jakie zaoferowano, były jednak niewystarczające.
Okaleczenia od początku przypisywano kosmitom
przeprowadzającym jakieś "brudne" eksperymenty. Rany na ciałach krów i
byków zadawano z chirurgiczną precyzją. Niektóre zwierzęta miały
połamane kończyny, jakby ktoś zrzucił je z dużej wysokości. Eksperci
twierdzili z kolei, że sprawa jest wyolbrzymiana i przekoloryzowana
przez ranczerów, a za wszystko odpowiadają po prostu padlinożercy lub
owady.
Kelleher i jego grupa postanowili rozprawić się z
tą zagadką, po raz kolejny natrafiając na potencjalne ślady tajnych
rządowych albo wojskowych projektów. NIDS zbadało kilka przypadków
okaleczeń, dokonując zaskakujących odkryć. Okazało się, że zwierzęta
były zabijane i pozbawiane określonych organów – najczęściej oczu,
języka oraz narządów płciowych. Choć wykluczono działanie drapieżników,
trudno było ustalić, kto za to odpowiada, gdyż "widmowi chirurdzy"
prawie w ogóle nie pozostawiali śladów. Prawie. W kilku przypadkach przy
zabitych krowach znaleziono bowiem resztki substancji o działaniu
zwiotczającym i uspokajającym.
Czyżby kosmici używali ziemskich leków do
ogłuszania krów? – pytał Kelleher, dodając, że udało mu się zauważyć
kilka innych dziwnych zbieżności. Fala okaleczeń rozpoczęła się po 1964
r., kiedy Gaylord Hartsough na konferencji Narodowego Instytutu Zdrowia
ogłosił, że amerykańskie bydło może nosić w sobie priony odpowiadające
za przypadłość pokrewną kołowaciźnie i kuru – chorobie kanibali z Nowej
Gwinei. Dekady później tzw. choroba szalonych krów będzie siała postrach
w Zachodniej Europie.
Zdaniem Kellehera ogniska chorób prionowych i
okaleczeń w dziwny sposób nakładały się na siebie. Ponadto organy, które
wycinano zwierzętom stanowią główny rezerwuar chorobotwórczych białek w
zakażonym organizmie. Wniosek – okaleczeń najprawdopodobniej nie
dokonują kosmici, ale nieokreślona jednostka specjalna działająca poza
nadzorem weterynaryjnym i poszukująca czegoś, o czym nie wolno
informować społeczeństwa.
Trzecim głośnym projektem NIDS były badania na tzw.
Ranczu Skinwalkera w Utah – posesji, na której miało dochodzić do
regularnych manifestacji pełnego spektrum zjawisk nadprzyrodzonych – od
UFO po złośliwe duchy. Sugerowano, że na tym odludnym obszarze istnieje
"portal" pozwalający na wizyty bytów z innego wymiaru w naszej
rzeczywistości albo że mieszkańcy odludnego rancza obserwują wyniki
tajnych wojskowych eksperymentów.
NIDS zakupiła posesję i zainstalowała tam sprzęt
rejestrujący. Mimo kilku dziwnych incydentów, które odnotowali badacze,
aktywność zjawisk nadprzyrodzonych na ranczu z czasem zanikła.
Z bliżej nieokreślonych przyczyn w 2004 r. Bigelow
zdecydował o zamknięciu swojego prywatnego Archiwum X. Czy powodem było
to, że w swoich badaniach "nadepnął na ogon" służbom i wojsku
przeprowadzającym tajne projekty? To prawdopodobne, choć nie da się
wykluczyć, że za część relacji o UFO odpowiadają będący poza naszym
zasięgiem kosmici, którzy nie dążą do kontaktu z ludźmi. Prawda o ich
obecności na Ziemi – mówił jeden z członków NIDS, były astronauta Edgar
Mitchell, znana jest tylko nielicznym dygnitarzom na szczytach władzy i
nawet tak "grube ryby" jak Bigelow nie mają do niej dostępu.
Mimo to miliarder twierdzi, że, wydawszy krocie na poszukiwania Obcych, zyskał pewność, iż są oni od dawna między ludźmi…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz