Data publikacji: 15.06.2017, 10:20 Ostatnia aktualizacja: 15.06.2017, 10:20
fot. PAP/EPA, PAP/DPA/Hubert Michael Boesl, Wikimedia / źródło: PAP/ EPA
Tomasz Stawiszyński
Co
łączy powstanie Stanów Zjednoczonych, rewolucję francuską, drugą wojnę
światową, zabójstwo JFK, śmierć księżnej Diany i atak na World Trade
Center? Odpowiedź jest prosta – zakon iluminatów.
Celem
zakonu iluminatów jest całkowite podporządkowanie sobie ludzkości,
uczynienie z niej bezwolnej masy ochoczo spełniającej wszystkie
zachcianki władców. Władcy ci występują w licznych wcieleniach,
reprezentując niekiedy grupy na pozór sobie wrogie czy ze sobą skłócone.
Ten sprytny kamuflaż pozwala im na jeszcze bardziej skuteczną
realizację zbrodniczych celów. Masoni, Żydzi,
naziści, jezuici, urzędnicy watykańscy, bankierzy, politycy najwyższego
szczebla, szefowie tajnych służb, generałowie armii, królewskie rody –
na co dzień pogrążeni w pokazowych konfliktach, wyznający zupełnie inne
systemy wartości – wszyscy, bez wyjątku, grają tak naprawdę w jednej
drużynie o nazwie zakon iluminatów.
I
chociaż autentyczny zakon iluminatów, jedno spośród wielu tajnych
stowarzyszeń, jakie pojawiły się na zachodzie Europy w XVIII wieku,
istniał tylko kilka lat, legenda urosła do rozmiarów wręcz
niewyobrażalnych
Krótki żywot małej loży
W przeciwieństwie do najpopularniejszych obecnie specjalistów od teorii spiskowych
– Amerykanina Jordana Maxwella (będącego ponoć pierwowzorem postaci
Roberta Langdona w „Kodzie Leonarda da Vinci” Dana Browna) i Brytyjczyka
Davida Icke’a, którzy historię najstraszniejszego spisku w dziejach
wywodzą albo ze starożytnego Egiptu, albo wręcz epoki kamiennej –
historycy są w tej kwestii nadspodziewanie zgodni. Zakon iluminatów
powstał 1 maja 1776 roku w Bawarii, a założycielem był Adam Weishaupt,
wówczas 28-letni profesor prawa kanonicznego na uniwersytecie w
Ingolstadt.
REKLAMA
Ten
niezwykle ambitny młody człowiek, wywodzący się z rodziny typowych
oświeceniowych wolnomyślicieli, kształcił się pod srogim okiem jezuitów.
Szybko rozwijającą się karierę akademicką zawdzięczał natomiast
szerokim znajomościom swojego dziadka barona Johanna Adama von Ickstatt,
racjonalisty i ateisty. Po dokonanej w 1773 roku przez papieża Klemensa
XIV kasacie zakonu jezuitów Weishaupt objął katedrę prawa kanonicznego
jako pierwszy w historii świecki profesor na dodatek żywiący nader
postępowe i antyklerykalne poglądy.
Czytaj także
Prawdopodobnie
to właśnie wciąż jeszcze bardzo silne na uniwersytecie wpływy jezuitów
skłoniły Weishaupta – obdarzonego wyjątkowo egocentryczną i niepokorną
osobowością – do zawiązania stowarzyszenia, które początkowo miało
stanowić zaplecze pomocne w licznych konfliktach z przedstawicielami
Kościoła. Przez moment szukał wsparcia wśród rozwijającego się wówczas
wolnomularstwa, szybko jednak doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem
będzie rozpoczęcie sekretnej działalności na własną rękę.
Początkowo
zakon iluminatów bawarskich nosił nazwę zakonu perfekcjonistów (Bund
der Perfektibilisten) i liczył zaledwie pięciu członków. Po trzech
latach działalności ich liczba wzrosła do pięćdziesięciu czterech, a
oddziały iluminatów pojawiły się w czterech innych miastach bawarskich.
Paradoksalnie, Weishaupt – szczerze nienawidzący jezuitów – tworząc
strukturę swojego stowarzyszenia, pełnymi garściami czerpał z jezuickich
wzorców czy raczej z tego wszystkiego, co o jezuitach (o których
opowiadano wówczas najdziwaczniejsze historie) pisali ich najbardziej
zagorzali wrogowie. Choć więc ideologia iluminatów przeniknięta była
XVIII-wiecznym oświeceniowym racjonalizmem, republikanizmem, sprzeciwem
wobec wszelkich form absolutyzmu i dominacji Kościoła katolickiego,
struktura stowarzyszenia była skrajnie hierarchiczna i zakonspirowana.
Nie
ma także wątpliwości, że Weishaupt ogarnięty był autentyczną żądzą
władzy. W 1777 roku wstąpił do jednej z bawarskich lóż masońskich,
marzył bowiem o tym, że w niedalekiej przyszłości, wraz z pozostałymi
członkami swojego stowarzyszenia, całkowicie podporządkuje sobie
światową masonerię. Ze względu na ograniczone możliwości finansowe i
raczej mizerne działania strategiczne plan ten, rzecz jasna, szybko
spalił na panewce. Mimo to iluminaci wciąż się rozwijali, a przełomowym
momentem w ich historii okazał się rok 1780, kiedy to dołączył do nich
baron Adolph von Knigge, bogaty i doświadczony niemiecki mason. Dzięki
jego działalności – tak teoretycznej, polegającej na rozbudowie
ideologicznego przesłania zakonu, jak i praktycznej, związanej z
wzmocnieniem pozycji w świecie ówczesnej arystokracji – w ciągu dwóch
lat iluminaci stali się kilkusetosobową grupą posiadającą swoich
przedstawicieli w kręgach akademickich i urzędniczych. Wkrótce wpływy
zakonu wzrosły na tyle, że duża część niemieckich wolnomularzy stała się
jego członkami – wśród nich między innymi Johann Wolfgang Goethe, autor
„Fausta” (podobno pierwowzorem tytułowego bohatera jest właśnie
Weishaupt), a iluminackie loże powstały także w Szwecji, Rosji, Danii,
Polsce, na Węgrzech i w Austrii.
Upadek i narodziny legendy
Pragnienie zapanowania nad masonerią,
a następnie przejęcia władzy nad światem i fundamentalnej przebudowy
rzeczywistości społecznej, doprowadziło ostatecznie iluminatów do
upadku. Niemieccy masoni stawali się wobec Weishaupta coraz bardziej
nieufni. Jego pewność siebie i skłonność do nadmiernej konspiracji
wydała się w pewnym momencie podejrzana także baronowi Knigge, który w
1784 roku oskarżył go, że jest zakamuflowanym jezuickim szpiegiem, a
następnie opuścił szeregi zakonu w atmosferze skandalu. Jeszcze w 1784
roku – wskutek licznych oskarżeń kierowanych pod adresem iluminatów –
zakon został oficjalnie rozwiązany przez elektora bawarskiego. Weishaupt
stracił katedrę, przeniósł się do miasta Gotha i publikował
antymonarchistyczne pamflety, opiewające moc ludzkiego rozumu.
Ten
krótki żywot zakonu iluminatów przypadał na wyjątkowo gorący okres w
dziejach świata. W 1776 roku zostaje podpisana Deklaracja
Niepodległości, powołująca Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, w 1789
roku we Francji wybucha rewolucja, która całkowicie zmienia dzieje
Europy. Te dwa wydarzenia odgrywają w rozwoju legendy iluminatów
fundamentalną rolę, dają bowiem początek ogromnej popularności
rozmaitych teorii spiskowych. Szok, jakim była rewolucja, jej skala, a
także gigantyczna zmiana społeczna, jaką wywołała, niemal natychmiast
zaowocował rozwojem rozmaitych fantastycznych koncepcji dotyczących sił,
które za tym wszystkim musiały stać. Tymczasem niedługo po rozwiązaniu
zakonu Weishaupta większość tajnych dokumentów bawarskiej loży została –
między innymi za sprawą Kniggego – opublikowana. Ideały głoszone przez
iluminatów – przede wszystkim równość, wolność i republikanizm –
przyświecały tak sygnatariuszom amerykańskiej Deklaracji Niepodległości,
jak i francuskim rewolucjonistom. Ożywiona przez ujawnienie
iluminackich pretensji do objęcia władzy nad światem wyobraźnia
europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej natychmiast połączyła
ideologię zakonu z przełomowymi zdarzeniami historycznymi. Pisma
Weishaupta i jego współpracowników szybko przeniknęły do Stanów
Zjednoczonych, na wizerunku dolara pojawił się zaś domniemany iluminacki
symbol: oko w piramidzie. Symbol – rzecz jasna – stary, wywodzący się
jeszcze z czasów renesansu i niemający tak naprawdę nic wspólnego z
niewielką bawarską lożą. Ale idea tajnych przywódców dążących do
gruntownego przemodelowania tradycyjnego społeczeństwa stała się już w
tym czasie jednym z dominujących tematów angażujących nawet bardzo
poważnych myślicieli i polityków, z George’em Washingtonem na czele.
Gadzie źródło wszelkiego zła
W
XIX wieku legendę iluminatów ożywił na nowo Eliphas Lévi – wybitny
francuski okultysta – który w 1860 roku opublikował słynną „Historię
magii”. Przypisywał w niej Weishauptowi zainteresowanie okultyzmem,
nekromancję, czyli praktyki kontaktowania się ze zmarłymi, a także
wywodził rodowód iluminatów od templariuszy i różokrzyżowców.
Kilkanaście lat później zakon iluminatów został restytuowany przez
Theodora Reussa, późniejszego założyciela magicznej loży Ordo Templi
Orientis (Zakonu Świątyni Wschodu), której najbardziej znanym członkiem
był skandalizujący angielski mag, zmarły w 1947 roku Aleister Crowley,
jeden z ulubionych bohaterów kontrkultury lat 60. (jego zdjęcie pojawia
się m.in. na okładce albumu The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”),
do dzisiaj często – i mylnie – uważany za satanistę. Także Crowley w
swoich pismach nawiązywał do iluminatów – i prawdopodobnie właśnie
dzięki niemu współcześnie przeżywają oni swój gigantyczny renesans.
Jordan
Maxwell, niestrudzony tropiciel spisków i tajnych stowarzyszeń, od
kilkudziesięciu lat publikujący książki i artykuły, w których demaskuje
iluminackie knowania, nie ma najmniejszych wątpliwości, że zakon
iluminatów odgrywa zasadniczą rolę w dziejach ludzkości.
Weishaupt
to jednak dla Maxwella zaledwie jeden z wielu przywódców zakonu, raczej
zresztą figurant, wystawiony na pierwszy plan głównie po to, żeby
odwrócić uwagę od właściwych, skutecznie ukrywających się w cieniu
szefów stowarzyszenia. Wspólnie z Davidem Icke’em – byłym komentatorem
sportowym BBC, który w 1991 roku doznał głębokiego duchowego oświecenia i
ogłosił się synem bożym, następnie zaś zaczął wydawać kolejne książki
poświęcone głównie właśnie iluminatom – Maxwell szczegółowo opisuje
udział iluminatów w najważniejszych wydarzeniach historycznych. Ich
książki osiągają gigantyczne nakłady, a publiczne wystąpienia –
organizowane przez wielbicieli niemal na całym świecie – zawsze
przyciągają tłumy. Rewolucja francuska czy podpisanie Deklaracji
Niepodległości to według nich oczywiście sprawka iluminatów. Tajna sekta
stoi także za wszystkimi wojnami, rządami, bankami, a także przemysłem
rozrywkowym. Trudno właściwie wskazać jakąkolwiek przestrzeń życia
publicznego, której iluminaci by nie kontrolowali. – Nic, co się dzieje,
nie jest przypadkowe – lubi powtarzać Maxwell, a wtóruje mu w tym David
Icke.
Obaj
są zgodni co do innej jeszcze kwestii. Iluminaci to nie tylko
przebiegli spiskowcy. Są także przedstawicielami całkowicie obcej rasy,
mianowicie reptilian, zmiennokształtnych, gigantycznych jaszczurów
przybyłych na Ziemię przed tysiącami lat wprost z odległego
gwiazdozbioru Smoka.
Ktokolwiek
czytając te słowa puka się w czoło, powinien zapoznać się z
opublikowanym na początku kwietnia bieżącego roku raportem Public Policy
Polling, jednej z największych amerykańskich instytucji zajmujących się
badaniem przekonań i wierzeń Amerykanów. Wedle tego raportu w
reptiliański spisek wierzy dzisiaj około dwunastu milionów obywateli
USA.
David
Icke twierdzi, że posiada nawet złożone pod przysięgą zeznanie
anonimowej kobiety, która szczegółowo opisuje, jak członkowie rodzin
Bushów, Clintonów, Rotszyldów i Rockefellerów na jej oczach przyjmowali
swoją właściwą postać – klasyczny reptilianin mierzy od półtora do
trzech metrów i wygląda jak człekokształtny, pokryty łuską zielony
jaszczur – a następnie zabijali niewinnych ludzi i ze smakiem wypijali
ich krew. Z podobną pewnością siebie Icke tłumaczy także, że śmierć
księżnej Diany nie była bynajmniej przypadkowa. Reptilianie postanowili
ją zlikwidować, ponieważ poznała ona ich przerażający sekret. Na
szczęście – tuż przed śmiercią – zdążyła wyjawić go Icke’owi, który
dzięki temu wie już z całą pewnością, że członkowie brytyjskiej rodziny
królewskiej są bez wyjątku członkami tego odrażającego, jaszczurczego
plemienia. Nocami przemieniają się w ogromne gady, piją ludzką krew i
oddają się innym plugawym rozrywkom, w ciągu dnia zaś przyjmują
dobrotliwe postacie królowej Elżbiety czy księcia Karola.
Również zabójstwo JFK
ma związek z reptiliańskim spiskiem. Tutaj zdania są podzielone – nie
wiadomo bowiem, co było przyczyną wydania wyroku na Kennedy’ego
(niektórzy wyznawcy teorii spiskowych przekonują, że on także był
iluminatą, tyle że zbuntowanym) – bez wątpienia jednak jego zabójstwo
miało charakter rytualny, w którym niejasną, ale z pewnością decydującą
rolę odegrał niejaki Umbrella Man. Na zdjęciach dokumentujących zamach w
Dallas pojawia się mianowicie tajemnicza postać człowieka z parasolem
(pamiętajmy, że był to dzień pogodny i słoneczny), który w momencie,
kiedy limuzyna z prezydentem przejeżdża przez główną ulicę, na kilka
sekund przed śmiertelnym strzałami z niewiadomych powodów rozkłada
parasol. Czy był to tajny sygnał dla zamachowców, czy też – jak twierdzą
niektórzy – działanie magiczne, które było właściwą przyczyną śmierci
JFK, tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Dość powiedzieć, że z całą
pewnością Umbrella Man – którego wprawdzie zidentyfikowano po trzynastu
latach, i który twierdził, że parasol był formą politycznego protestu
przeciwko polityce Kennedy’ego, ale, jak się łatwo domyślić, Maxwell i
Icke uważają, że chodziło o coś zupełnie innego – był na usługach
iluminatów.
Doskonały kamuflaż
Dlaczego
zatem – warto na koniec zapytać – to zakamuflowane stowarzyszenie stało
się jednym z ulubionych tematów hollywoodzkich produkcji? Cykl filmów o
Larze Croft z Angeliną Jolie w roli głównej, książki Dana Browna i
filmy powstałe na ich podstawie, „Skarb narodów”
z Nicolasem Cage’em i Diane Kruger – to tylko kilka obrazów z ostatnich
lat, w których iluminaci przedstawiani są jako bezwzględna grupa
wpływowych konspiratorów, odpowiednio: albo już władających światem,
albo do tej władzy skutecznie dążących.
Otóż,
iluminaci – jak już wcześniej wspominałem – trzymają w garści
amerykański przemysł filmowy, a najdoskonalszą metodą zakamuflowania
swojego istnienia jest przecież uczynienie z siebie bohaterów popularnej
fikcji. W ten sposób temat zostaje przeniesiony w sferę niepoważną, w
sferę popkultury, a prawdziwi spiskowcy mogą spokojnie żerować na
otumanionej filmową papką publiczności. Ktokolwiek się jednak z tego
hollywoodzkiego spisku wyłamie, tego czeka bardzo surowa kara. Jakim
więc cudem Jordan Maxwell i David Icke, bez żadnych ogródek obnażający
spisek drapieżnych jaszczurów, wciąż cieszą się dobrym zdrowiem?
Odpowiedź jest arcyprosta. Likwidacja każdego, kto w sposób otwarty
opisuje iluminatów, byłaby z ich strony niedopuszczalną autodemaskacją.
Jest to bez wątpienia pocieszające dla każdego autora – z piszącym te
słowa włącznie – który próbuje przybliżać czytelnikom temat tego
wszechpotężnego, przerażającego stowarzyszenia.
Korzystałem
z: Juan Carlos Castillón, „Panowie świata. Dzieje teorii spiskowych”,
2007; Daniel Pipes, „Potęga spisku. Wpływ paranoicznego myślenia na
dzieje ludzkości”, 1998.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz