poniedziałek, 19 czerwca 2017

Iluminaci, czyli loża trzymająca władzę

Zakon Iluminatów, atak na WTC, JFK
 fot. PAP/EPA, PAP/DPA/Hubert Michael Boesl, Wikimedia  /  źródło: PAP/ EPA
Tomasz Stawiszyński
Co łączy powstanie Stanów Zjednoczonych, rewolucję francuską, drugą wojnę światową, zabójstwo JFK, śmierć księżnej Diany i atak na World Trade Center? Odpowiedź jest prosta – zakon iluminatów.
Celem zakonu iluminatów jest całkowite podporządkowanie sobie ludzkości, uczynienie z niej bezwolnej masy ochoczo spełniającej wszystkie zachcianki władców. Władcy ci występują w licznych wcieleniach, reprezentując niekiedy grupy na pozór sobie wrogie czy ze sobą skłócone. Ten sprytny kamuflaż pozwala im na jeszcze bardziej skuteczną realizację zbrodniczych celów. Masoni, Żydzi, naziści, jezuici, urzędnicy watykańscy, bankierzy, politycy najwyższego szczebla, szefowie tajnych służb, generałowie armii, królewskie rody – na co dzień pogrążeni w pokazowych konfliktach, wyznający zupełnie inne systemy wartości – wszyscy, bez wyjątku, grają tak naprawdę w jednej drużynie o nazwie zakon iluminatów.
I chociaż autentyczny zakon iluminatów, jedno spośród wielu tajnych stowarzyszeń, jakie pojawiły się na zachodzie Europy w XVIII wieku, istniał tylko kilka lat, legenda urosła do rozmiarów wręcz niewyobrażalnych

Krótki żywot małej loży

W przeciwieństwie do najpopularniejszych obecnie specjalistów od teorii spiskowych – Amerykanina Jordana Maxwella (będącego ponoć pierwowzorem postaci Roberta Langdona w „Kodzie Leonarda da Vinci” Dana Browna) i Brytyjczyka Davida Icke’a, którzy historię najstraszniejszego spisku w dziejach wywodzą albo ze starożytnego Egiptu, albo wręcz epoki kamiennej – historycy są w tej kwestii nadspodziewanie zgodni. Zakon iluminatów powstał 1 maja 1776 roku w Bawarii, a założycielem był Adam Weishaupt, wówczas 28-letni profesor prawa kanonicznego na uniwersytecie w Ingolstadt.

REKLAMA

Ten niezwykle ambitny młody człowiek, wywodzący się z rodziny typowych oświeceniowych wolnomyślicieli, kształcił się pod srogim okiem jezuitów. Szybko rozwijającą się karierę akademicką zawdzięczał natomiast szerokim znajomościom swojego dziadka barona Johanna Adama von Ickstatt, racjonalisty i ateisty. Po dokonanej w 1773 roku przez papieża Klemensa XIV kasacie zakonu jezuitów Weishaupt objął katedrę prawa kanonicznego jako pierwszy w historii świecki profesor na dodatek żywiący nader postępowe i antyklerykalne poglądy.
Czytaj także

Prawdopodobnie to właśnie wciąż jeszcze bardzo silne na uniwersytecie wpływy jezuitów skłoniły Weishaupta – obdarzonego wyjątkowo egocentryczną i niepokorną osobowością – do zawiązania stowarzyszenia, które początkowo miało stanowić zaplecze pomocne w licznych konfliktach z przedstawicielami Kościoła. Przez moment szukał wsparcia wśród rozwijającego się wówczas wolnomularstwa, szybko jednak doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie rozpoczęcie sekretnej działalności na własną rękę.
Początkowo zakon iluminatów bawarskich nosił nazwę zakonu perfekcjonistów (Bund der Perfektibilisten) i liczył zaledwie pięciu członków. Po trzech latach działalności ich liczba wzrosła do pięćdziesięciu czterech, a oddziały iluminatów pojawiły się w czterech innych miastach bawarskich. Paradoksalnie, Weishaupt – szczerze nienawidzący jezuitów – tworząc strukturę swojego stowarzyszenia, pełnymi garściami czerpał z jezuickich wzorców czy raczej z tego wszystkiego, co o jezuitach (o których opowiadano wówczas najdziwaczniejsze historie) pisali ich najbardziej zagorzali wrogowie. Choć więc ideologia iluminatów przeniknięta była XVIII-wiecznym oświeceniowym racjonalizmem, republikanizmem, sprzeciwem wobec wszelkich form absolutyzmu i dominacji Kościoła katolickiego, struktura stowarzyszenia była skrajnie hierarchiczna i zakonspirowana.

Nie ma także wątpliwości, że Weishaupt ogarnięty był autentyczną żądzą władzy. W 1777 roku wstąpił do jednej z bawarskich lóż masońskich, marzył bowiem o tym, że w niedalekiej przyszłości, wraz z pozostałymi członkami swojego stowarzyszenia, całkowicie podporządkuje sobie światową masonerię. Ze względu na ograniczone możliwości finansowe i raczej mizerne działania strategiczne plan ten, rzecz jasna, szybko spalił na panewce. Mimo to iluminaci wciąż się rozwijali, a przełomowym momentem w ich historii okazał się rok 1780, kiedy to dołączył do nich baron Adolph von Knigge, bogaty i doświadczony niemiecki mason. Dzięki jego działalności – tak teoretycznej, polegającej na rozbudowie ideologicznego przesłania zakonu, jak i praktycznej, związanej z wzmocnieniem pozycji w świecie ówczesnej arystokracji – w ciągu dwóch lat iluminaci stali się kilkusetosobową grupą posiadającą swoich przedstawicieli w kręgach akademickich i urzędniczych. Wkrótce wpływy zakonu wzrosły na tyle, że duża część niemieckich wolnomularzy stała się jego członkami – wśród nich między innymi Johann Wolfgang Goethe, autor „Fausta” (podobno pierwowzorem tytułowego bohatera jest właśnie Weishaupt), a iluminackie loże powstały także w Szwecji, Rosji, Danii, Polsce, na Węgrzech i w Austrii.

Upadek i narodziny legendy

Pragnienie zapanowania nad masonerią, a następnie przejęcia władzy nad światem i fundamentalnej przebudowy rzeczywistości społecznej, doprowadziło ostatecznie iluminatów do upadku. Niemieccy masoni stawali się wobec Weishaupta coraz bardziej nieufni. Jego pewność siebie i skłonność do nadmiernej konspiracji wydała się w pewnym momencie podejrzana także baronowi Knigge, który w 1784 roku oskarżył go, że jest zakamuflowanym jezuickim szpiegiem, a następnie opuścił szeregi zakonu w atmosferze skandalu. Jeszcze w 1784 roku – wskutek licznych oskarżeń kierowanych pod adresem iluminatów – zakon został oficjalnie rozwiązany przez elektora bawarskiego. Weishaupt stracił katedrę, przeniósł się do miasta Gotha i publikował antymonarchistyczne pamflety, opiewające moc ludzkiego rozumu.
Ten krótki żywot zakonu iluminatów przypadał na wyjątkowo gorący okres w dziejach świata. W 1776 roku zostaje podpisana Deklaracja Niepodległości, powołująca Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, w 1789 roku we Francji wybucha rewolucja, która całkowicie zmienia dzieje Europy. Te dwa wydarzenia odgrywają w rozwoju legendy iluminatów fundamentalną rolę, dają bowiem początek ogromnej popularności rozmaitych teorii spiskowych. Szok, jakim była rewolucja, jej skala, a także gigantyczna zmiana społeczna, jaką wywołała, niemal natychmiast zaowocował rozwojem rozmaitych fantastycznych koncepcji dotyczących sił, które za tym wszystkim musiały stać. Tymczasem niedługo po rozwiązaniu zakonu Weishaupta większość tajnych dokumentów bawarskiej loży została – między innymi za sprawą Kniggego – opublikowana. Ideały głoszone przez iluminatów – przede wszystkim równość, wolność i republikanizm – przyświecały tak sygnatariuszom amerykańskiej Deklaracji Niepodległości, jak i francuskim rewolucjonistom. Ożywiona przez ujawnienie iluminackich pretensji do objęcia władzy nad światem wyobraźnia europejskiej i amerykańskiej opinii publicznej natychmiast połączyła ideologię zakonu z przełomowymi zdarzeniami historycznymi. Pisma Weishaupta i jego współpracowników szybko przeniknęły do Stanów Zjednoczonych, na wizerunku dolara pojawił się zaś domniemany iluminacki symbol: oko w piramidzie. Symbol – rzecz jasna – stary, wywodzący się jeszcze z czasów renesansu i niemający tak naprawdę nic wspólnego z niewielką bawarską lożą. Ale idea tajnych przywódców dążących do gruntownego przemodelowania tradycyjnego społeczeństwa stała się już w tym czasie jednym z dominujących tematów angażujących nawet bardzo poważnych myślicieli i polityków, z George’em Washingtonem na czele.

Gadzie źródło wszelkiego zła

W XIX wieku legendę iluminatów ożywił na nowo Eliphas Lévi – wybitny francuski okultysta – który w 1860 roku opublikował słynną „Historię magii”. Przypisywał w niej Weishauptowi zainteresowanie okultyzmem, nekromancję, czyli praktyki kontaktowania się ze zmarłymi, a także wywodził rodowód iluminatów od templariuszy i różokrzyżowców. Kilkanaście lat później zakon iluminatów został restytuowany przez Theodora Reussa, późniejszego założyciela magicznej loży Ordo Templi Orientis (Zakonu Świątyni Wschodu), której najbardziej znanym członkiem był skandalizujący angielski mag, zmarły w 1947 roku Aleister Crowley, jeden z ulubionych bohaterów kontrkultury lat 60. (jego zdjęcie pojawia się m.in. na okładce albumu The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”), do dzisiaj często – i mylnie – uważany za satanistę. Także Crowley w swoich pismach nawiązywał do iluminatów – i prawdopodobnie właśnie dzięki niemu współcześnie przeżywają oni swój gigantyczny renesans.
Jordan Maxwell, niestrudzony tropiciel spisków i tajnych stowarzyszeń, od kilkudziesięciu lat publikujący książki i artykuły, w których demaskuje iluminackie knowania, nie ma najmniejszych wątpliwości, że zakon iluminatów odgrywa zasadniczą rolę w dziejach ludzkości.
Weishaupt to jednak dla Maxwella zaledwie jeden z wielu przywódców zakonu, raczej zresztą figurant, wystawiony na pierwszy plan głównie po to, żeby odwrócić uwagę od właściwych, skutecznie ukrywających się w cieniu szefów stowarzyszenia. Wspólnie z Davidem Icke’em – byłym komentatorem sportowym BBC, który w 1991 roku doznał głębokiego duchowego oświecenia i ogłosił się synem bożym, następnie zaś zaczął wydawać kolejne książki poświęcone głównie właśnie iluminatom – Maxwell szczegółowo opisuje udział iluminatów w najważniejszych wydarzeniach historycznych. Ich książki osiągają gigantyczne nakłady, a publiczne wystąpienia – organizowane przez wielbicieli niemal na całym świecie – zawsze przyciągają tłumy. Rewolucja francuska czy podpisanie Deklaracji Niepodległości to według nich oczywiście sprawka iluminatów. Tajna sekta stoi także za wszystkimi wojnami, rządami, bankami, a także przemysłem rozrywkowym. Trudno właściwie wskazać jakąkolwiek przestrzeń życia publicznego, której iluminaci by nie kontrolowali. – Nic, co się dzieje, nie jest przypadkowe – lubi powtarzać Maxwell, a wtóruje mu w tym David Icke.
Obaj są zgodni co do innej jeszcze kwestii. Iluminaci to nie tylko przebiegli spiskowcy. Są także przedstawicielami całkowicie obcej rasy, mianowicie reptilian, zmiennokształtnych, gigantycznych jaszczurów przybyłych na Ziemię przed tysiącami lat wprost z odległego gwiazdozbioru Smoka.
Ktokolwiek czytając te słowa puka się w czoło, powinien zapoznać się z opublikowanym na początku kwietnia bieżącego roku raportem Public Policy Polling, jednej z największych amerykańskich instytucji zajmujących się badaniem przekonań i wierzeń Amerykanów. Wedle tego raportu w reptiliański spisek wierzy dzisiaj około dwunastu milionów obywateli USA.
David Icke twierdzi, że posiada nawet złożone pod przysięgą zeznanie anonimowej kobiety, która szczegółowo opisuje, jak członkowie rodzin Bushów, Clintonów, Rotszyldów i Rockefellerów na jej oczach przyjmowali swoją właściwą postać – klasyczny reptilianin mierzy od półtora do trzech metrów i wygląda jak człekokształtny, pokryty łuską zielony jaszczur – a następnie zabijali niewinnych ludzi i ze smakiem wypijali ich krew. Z podobną pewnością siebie Icke tłumaczy także, że śmierć księżnej Diany nie była bynajmniej przypadkowa. Reptilianie postanowili ją zlikwidować, ponieważ poznała ona ich przerażający sekret. Na szczęście – tuż przed śmiercią – zdążyła wyjawić go Icke’owi, który dzięki temu wie już z całą pewnością, że członkowie brytyjskiej rodziny królewskiej są bez wyjątku członkami tego odrażającego, jaszczurczego plemienia. Nocami przemieniają się w ogromne gady, piją ludzką krew i oddają się innym plugawym rozrywkom, w ciągu dnia zaś przyjmują dobrotliwe postacie królowej Elżbiety czy księcia Karola.
Również zabójstwo JFK ma związek z reptiliańskim spiskiem. Tutaj zdania są podzielone – nie wiadomo bowiem, co było przyczyną wydania wyroku na Kennedy’ego (niektórzy wyznawcy teorii spiskowych przekonują, że on także był iluminatą, tyle że zbuntowanym) – bez wątpienia jednak jego zabójstwo miało charakter rytualny, w którym niejasną, ale z pewnością decydującą rolę odegrał niejaki Umbrella Man. Na zdjęciach dokumentujących zamach w Dallas pojawia się mianowicie tajemnicza postać człowieka z parasolem (pamiętajmy, że był to dzień pogodny i słoneczny), który w momencie, kiedy limuzyna z prezydentem przejeżdża przez główną ulicę, na kilka sekund przed śmiertelnym strzałami z niewiadomych powodów rozkłada parasol. Czy był to tajny sygnał dla zamachowców, czy też – jak twierdzą niektórzy – działanie magiczne, które było właściwą przyczyną śmierci JFK, tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Dość powiedzieć, że z całą pewnością Umbrella Man – którego wprawdzie zidentyfikowano po trzynastu latach, i który twierdził, że parasol był formą politycznego protestu przeciwko polityce Kennedy’ego, ale, jak się łatwo domyślić, Maxwell i Icke uważają, że chodziło o coś zupełnie innego – był na usługach iluminatów.

Doskonały kamuflaż

Dlaczego zatem – warto na koniec zapytać – to zakamuflowane stowarzyszenie stało się jednym z ulubionych tematów hollywoodzkich produkcji? Cykl filmów o Larze Croft z Angeliną Jolie w roli głównej, książki Dana Browna i filmy powstałe na ich podstawie, „Skarb narodów” z Nicolasem Cage’em i Diane Kruger – to tylko kilka obrazów z ostatnich lat, w których iluminaci przedstawiani są jako bezwzględna grupa wpływowych konspiratorów, odpowiednio: albo już władających światem, albo do tej władzy skutecznie dążących.
Otóż, iluminaci – jak już wcześniej wspominałem – trzymają w garści amerykański przemysł filmowy, a najdoskonalszą metodą zakamuflowania swojego istnienia jest przecież uczynienie z siebie bohaterów popularnej fikcji. W ten sposób temat zostaje przeniesiony w sferę niepoważną, w sferę popkultury, a prawdziwi spiskowcy mogą spokojnie żerować na otumanionej filmową papką publiczności. Ktokolwiek się jednak z tego hollywoodzkiego spisku wyłamie, tego czeka bardzo surowa kara. Jakim więc cudem Jordan Maxwell i David Icke, bez żadnych ogródek obnażający spisek drapieżnych jaszczurów, wciąż cieszą się dobrym zdrowiem? Odpowiedź jest arcyprosta. Likwidacja każdego, kto w sposób otwarty opisuje iluminatów, byłaby z ich strony niedopuszczalną autodemaskacją. Jest to bez wątpienia pocieszające dla każdego autora – z piszącym te słowa włącznie – który próbuje przybliżać czytelnikom temat tego wszechpotężnego, przerażającego stowarzyszenia.
Korzystałem z: Juan Carlos Castillón, „Panowie świata. Dzieje teorii spiskowych”, 2007; Daniel Pipes, „Potęga spisku. Wpływ paranoicznego myślenia na dzieje ludzkości”, 1998.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz