W centrum Nowego Jorku w wypadku samochodowym ginie
mężczyzna. Śledczy bezskutecznie próbują znaleźć krewnych ofiary.
Zebrane dowody wskazują jednoznacznie, że jest to 30-letni Rudolph
Fentz. Nie byłoby w tej historii nic dziwnego, gdyby nie fakt, że
rodzina zgłosiła jego zaginięcie… 80 lat wcześniej.
Foto: Shutterstock
"Czas i przestrzeń nie stanowią dla nas bariery.
Horyzont wyznaczają jedynie twoje pragnienia: filozofuj z Sokratesem,
przeżyj chwilę grozy na zamku hrabiny Batory, zatańcz fokstrota na
Titanicu. Dla mniej sentymentalnych wyprawa w przyszłość do kresu
wszechświata" – tak mniej więcej mogą brzmieć oferty biur podróży w
przyszłości. Odkrycie, że czas jest kategorią subiektywną, a we
wszechświecie mogą istnieć warunki pozwalające przekroczyć barierę
czasoprzestrzeni, stanowiło jedną z największych rewolucji XX wieku.
REKLAMA
Wizje,
które przez wieki pozostawały w sferze science fiction, stały się
obiektem naukowej debaty. Niektórzy idą o krok dalej, twierdząc, że już
dziś mamy do czynienia z podróżnikami przemierzającymi czwarty wymiar.
Jednym z nich był Rudolph Fentz.
Zagubiony w czasie
Jesienne popołudnie 1950 roku na nowojorskim Times
Square. Uwagę przechodniów zwraca dziwacznie ubrany mężczyzna.
Początkowo zdaje się, że to aktor – mężczyzna ma bokobrody i jest
staroświecko ubrany – ale jego zachowanie staje się z minuty na minutę
coraz bardziej niepokojące: krzyczy, wymachuje rękoma, w końcu biegnie
na oślep i wpada wprost pod nadjeżdżającą taksówkę. Ginie na miejscu.
Akta nowojorskiej policji pełne są osobliwych przypadków, ale ten jest
szczególny.
Dokumenty znalezione przy denacie pochodzą z
ubiegłego wieku. Pieniądze i wizytówki z adresem na Fifth Avenue oraz
rachunek wystawiony na nazwisko Fentz na Lexington Avenue datowane są na
1870 rok, a mimo to wyglądają jak nowe. Policja rozpoczyna poszukiwanie
krewnych ofiary. Bezskutecznie. Wreszcie, po kilku miesiącach, udaje
się odnaleźć starą kobietę, która twierdzi, że Rudolph Fentz, ojciec jej
nieżyjącego męża, zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach w ubiegłym
wieku. Policja dociera do starych akt: adres zaginionego wówczas
mężczyzny zgadza się z tym, który widnieje na wizytówce znalezionej w
marynarce szaleńca z Times Square.
Historia Fentza do dziś budzi sporo emocji: dla
jednych jest dowodem na możliwość podróży w czasie, dla innych to tylko
miejska legenda, zainspirowana literaturą science fiction. Taki wniosek
wysnuł Chris Aubeck, który w 2005 roku zbadał sprawę Rudolpha Fentza.
Ogłosił wówczas, że nowojorski podróżnik w czasie to bohater opowiadania
fantastycznonaukowego autorstwa Jacka Finneya.
Dwa lata później podważano tę tezę, wskazując, że
to raczej Finney inspirował się doniesieniami prasowymi – opowiadanie
miało zostać opublikowano kilka miesięcy po osobliwym wypadku na Times
Square.
Jeśli to ostatnie śledztwo uznamy za wiarygodne,
czy jest to wystarczający dowód na to, że Rudolph Fentz zagubił się w
czasoprzestrzeni?
Powrót do przyszłości
Czas jest jedną z największych tajemnic ludzkości.
Mimo postępu nauki wciąż wiemy o nim niezwykle mało. Ojciec fizyki
klasycznej. Isaac Newton twierdził, że czas jest kategorią absolutną:
płynie nieubłaganie i jednakowo dla wszystkich obiektów we
wszechświecie. Dziś już wiemy, że jest inaczej. Pojawiają się skrajne
teorie traktujące czas wyłącznie jako iluzję naszych umysłów, która
pomaga uporządkować chaos rzeczywistości.
Drogę do subiektywnego postrzegania czasu otworzył
na początku XX wieku genialny urzędnik patentowy: Albert Einstein.
Szczególną teorią względności zburzył wiarę w czas absolutny,
udowadniając, że nie ma jednego boskiego czasomierza dla wszystkich
obiektów we wszechświecie. Czas jest wymiarem ściśle związanym z
przestrzenią, tworząc czterowymiarową rzeczywistość. Jeśli więc czas
jest takim samym wymiarem jak przestrzeń, to rodzi się pytanie, czy
podobnie jak każde miejsce w przestrzeni, każda chwila czasu istnieje tu
i teraz?
Einstein pokazał, jak odmiennie może płynąć czas
zależnie od materii i energii. W okolicach czarnych dziur, gdzie działa
silne pole grawitacyjne, zegar odmierzyłby zaledwie kilkadziesiąt
godziny, podczas gdy na Ziemi miną stulecia. Inaczej biegnie też czas
dla obiektów poruszających się z wielką prędkością: gdy wsiądziemy do
rakiety i z prędkością podświetlą, odbędziemy siedmioletnią podróż, po
powrocie okaże się, że na Ziemi minęło ponad 500 lat!
A więc już dziś podróż w przyszłość – choć na razie
tylko w teorii – jest w możliwa. Problemem naszej cywilizacji jest brak
zasobów energetycznych, żeby utrzymać prędkość niezbędną dla takiej
wyprawy. Pytanie o podróż do przeszłości wciąż pozostaje otwarte. Być
może kiedyś zaprowadzą nas do niej tzw. tunele czasowe.
Z teorii Alberta Einsetina wynika, że być może w
kosmosie już istnieją naturalne wehikuły czasu, czyli miejsca, gdzie
czasoprzestrzeń się zakrzywia, tworząc coś w rodzaju skrótu między
różnymi miejscami. W oparciu na tej tezie w 1988 roku w poważnym piśmie
naukowym "Physical Review Letters" trzech fizyków z California Institute
of Technology zaproponowało budowę tuneli czasoprzestrzennych. I choć
dziś jeszcze te tezy brzmią rewolucyjnie, za kilka dekad podróże w
czasie okażą się czymś tak naturalnym jak dziś podróże podniebne.
W świetle współczesnej wiedzy nie możemy wykluczyć,
że wśród nas są podróżnicy w czasie. Być może zjawiska, które dziś
określamy w kategoriach „paranormalne” – jak choćby niezidentyfikowane
obiekty latające czy spotkania z duchami – są związane z wizytami gości z
innych czasoprzestrzeni, którzy opanowali umiejętność poruszania się
tunelami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz