piątek, 1 stycznia 2016

TO PRAWDOPODOBNIE NIE BYŁO PORWANIE, LECZ... MISJA RATUNKOWA!

Wśród całej palety zjawisk niewyjaśnionych są także takie, które naszym zdaniem są po prostu udowodnione. I to udowodnione ponad wszelką wątpliwość!
Do takich zjawisk należy zjawisko UFO. I od razu na samym początku warto zrobić małe zastrzeżenie: dla nas UFO to nie „tajemnicze nowe drony wojskowe o dziwnych kształtach” lub „kule energii przemierzające niebo, które wydostają się z ziemi podczas wielkiego tarcia płyt tektonicznych”, ale pojazdy z załogami obcych istot, które nie są ludźmi i które odwiedzają od tysięcy lat naszą planetę.
Oczywiście wśród tej grupy znajdują się także pojazdy bezzałogowe, ale są one także wytworem obcej technologii. Ktoś mało orientujący się w tematyce UFO zada pełne złośliwej drwiny pytanie: a jakie są te wasze „ostateczne” dowody? Macie „złapanego obcego”? Mówił na temat obecności UFO na ziemi papież Franciszek lub Prezydent USA? Posiadacie wrak pojazdu UFO?! I tak dalej – można te pytania ciągnąć w nieskończoność.
Oczywiście jest tu błąd w założeniu, gdyż dla nas jako organizacji zajmującej się od tylu lat badaniem i dokumentowaniem tego zjawiska jest oczywiste, że ani „obcy nie dadzą się nigdy złapać”, ani owe pojazdy „się nie rozbiją” – ta technologia jest niezawodna w stopniu, w którym najbardziej zaawansowane technologicznie urządzenie na ziemi jest „nic nie wartym złomem”. Nigdy na ten temat nie przemówi ani Ojciec Święty, ani żadni „wielcy liderzy”. Powód jest o wiele prostszy niż wielu sobie wyobraża: wiele wskazuje na to, że wiedzą oni na ten temat tylko tyle, na ile pozwala „druga strona”. A ona pozwala na niewiele.
DOBRA RADA STANTONA FRIEDMANA…
Ale są inne dowody. Dowody ponad wszelką wątpliwość, o mocy tak potężnej, że jak powiedział kiedyś wielki znawca zjawiska UFO Stanton Friedman „na podstawie dowodów przemawiających za istnieniem latających spodków można by skazać w sądzie na karę śmierci każdego kryminalistę”. Poznaliśmy Stantona Friedmana we wrześniu 2015 podczas naszego pobytu w Los Angeles i zapytaliśmy go o ludzi, którzy mimo przedstawienia dowolnych materiałów świadczących o prawdziwości zjawiska UFO cały czas negują absolutnie wszystko, a on uśmiechnął się, chwilę pomilczał, po czym powiedział:
- Są zaciekłe głupki, które nigdy nie uwierzą w UFO nawet, jakby przedstawić im owe wyśnione materialne dowody, których się tak rzekomo od lat domagają. Już dawno przestałem sobie tymi ludźmi zawracać głowę i wam też to radzę – to strata naszego cennego czasu!
Oczywiście Stanton Friedman ma absolutną rację. Warto jednak przez chwilę zatrzymać się przy kwestii dowodów, które nie są dowodami dla wspomnianej przez Friedmana grupy, ale są jak najbardziej dowodami dla nas – ludzi tworzących pokład okrętu Nautilus. Każdy z nas widział obiekt UFO – wielu wykonało zdjęcia czy filmy. Bardzo często właśnie dzięki temu trafili do Fundacji Nautilus, ale mimo wszystko istnienie tajemniczego obiektu na niebie (nawet zachowującego się w niesłychanie dziwny sposób) nie jest dowodem na to, że Ziemia jest odwiedzana przez pozaziemskie pojazdy. I jest to prawda, ale... droga do udowodnienia tego faktu jest inna. Jaka? Przez konkretne przypadki kontaktu ludzi z istotami z UFO. Taką historią jest przypadek Travisa Waltona z 1975 roku. Bezdyskusyjny, obezwładniająco wiarygodny, posiadający wszystko – dokumenty sądowe, policyjne i straży pożarnej, zeznania wielu niezależnych świadków, ślady na ziemi, a nawet ślady na ciele świadka. Warto przypomnieć w skrócie te historię.
TO MIAŁ BYĆ ZWYKŁY DZIEŃ PRACY W LESIE
Zaczęło się wszystko banalnie. Jest wczesny poranek w środę 5 listopada 1975 roku. Siedmiu młodych chłopców pracuje jako drwale na obszarze parku leśnego Apache-Sitgreaves w Arizonie. To miał być zwykły dzień, jakich setki. Akurat kończyli kontrakt na wyręb kilkudziesięciu drzew, co miało służyć tzw. przerzedzeniu (zwykłe prace leśne).
Szefem całej grupy był 29-cio letni Mike Rogers – najbardziej doświadczony z całej siódemki. Mieli dobry czas, cała grupa przejęła bardzo atrakcyjne zlecenie. Młodzi drwale mieli ustalony podział pracy włącznie z dolewaniem paliwa do pił czy odcinaniem gałęzi na ściętych pniach.
Było kilka minut po szóstej, kiedy zaczęło się ściemniać. Grupa postanowiła wyruszyć do domu. Zapakowali wszystkie rzeczy do samochodu typu pick-up i zaczęli jechać przez las. W czasie jazdy część z drwali spała, a część opowiadała sobie dowcipy. Był kwadrans po szóstej, kiedy nagle po prawej stronie dostrzegli dziwne czerwone światło przebijające się przez drzewa. Kiedy zbliżali się do tego światła byli przekonani, że to prawdopodobnie samolot, który albo rozbił się na ziemi, albo „zawisł na drzewie”.
Kiedy podjechali bliżej, na tyle blisko, że widzieli polanę z tajemniczym światłem, w samochodzie rozległy się krzyki „Boże, to jest latający spodek!”. Widok nie pozostawiał nawet cienia wątpliwości.
Nad polaną unosił się potężny latający obiekt, który lekko opalizował złotawym światłem. Obiekt przypominał dwie połączone ze sobą miski. Nie było widać żadnych wystających anten czy w ogóle jakichkolwiek części. Stał nieruchomo w powietrzu – jak opisywali świadkowie – niczym skała.
Mężczyźni byli tym widokiem oszołomieni, lecz jeden z nich, Travis Walton, zdecydował się podejść tak blisko, że znalazł się… pod obiektem! Nad nim – jak potem opowiadał – „wisiało w powietrzu kilkadziesiąt ton jakiegoś pojazdu”. Pozostali koledzy krzyczeli, aby tego nie robił, lecz on po prostu z głupoty i brawury postanowił zobaczyć UFO z bliska. Jak opowiadał, słyszał jednostajny szum przypominający pracę cichego urządzenia elektrycznego, który wydawał z siebie obiekt. Rodzaj buczenia, które słychać w pobliżu dużych kondensatorów.
UNIÓSŁ SIĘ W POWIETRZE NA 5 METRÓW NAD ZIEMIĘ!
Nagle dźwięk wydawany przez pojazd zmienił się na bardziej intensywny. UFO zaczęło się wznosić w górę, a w jasnej poświacie nad ziemię uniósł się także Travis Walton, po czym został odrzucony do tyłu na ziemię.  UFO znowu przestało się poruszać, a Travis leżał nieruchomo na ziemi.  Nad nim cały czas unosił się dziwny obiekt.
Przerażeni tym drwale wskoczyli do samochodu i zaczęli nim uciekać, aby wezwać pomocy w najbliższym mieście. Po okresie szaleńczej jazdy po leśnej drodze dotarło do nich, co się stało i że zostawili tam swojego kolegę. Po krótkiej dyskusji postanowili wrócić na miejsce, ale polana okazała się pusta. Nie było śladu po latającym obiekcie, a także po Travisie Waltonie. Stało się jasne, że UFO musiało go zabrać z tej polany. Przez chwilę próbowali krzyczeć imię „Travis”, ale kiedy nikt nie odpowiedział, wrócili do najbliższej osady, czyli Heber.
POWIEDZCIE CHŁOPCY, DLACZEGO ZABILIŚCIE TRAVISA I GDZIE UKRYLIŚCIE ZWŁOKI?
Bez chwili wahania cała szóstka zgłosiła się na policję. Wszyscy potwierdzili zgodnie, że nad polaną unosił się obiekt UFO, który najprawdopodobniej uprowadził ich kolegę Travisa Waltona. Zgodność ich relacji, a także wprost fenomenalne potwierdzenie, które ta wersja uzyskała dzięki wykrywaczowi kłamstw (testom poddani zostali wszyscy drwale - oprócz jednego, który odmówił testu - jadący tego dnia z Waltonem) sprawiły, że policja po raz pierwszy uznała wersję o „latającym talerzu” jako „najbardziej prawdopodobną”.
Warto pokazać historyczne dokumenty z policji, które były dołączone do sesji na wykrywaczu kłamstw. Dokumentację tej sprawy mamy w naszym archiwum w Bazie FN.



W prasie ukazało się wiele tekstów na temat tajemniczego zniknięcia Travisa Waltona.



ZNIKNĄŁ JAK KAMIEŃ W WODĘ!
Minęło pięć dni. Przez ten czas został bardzo dokładnie przeszukany las. Brano pod uwagę wersję o celowym porwaniu, a także przypadkowym wypadku, śmierci Travisa i ukryciu jego zwłok przez pozostałych drwali. Jednak ich zachowanie i zeznania złożone pod przysięgą wprawiały policję w bezgraniczne zdumienie. Mówili oni wyraźnie, że widzieli „latający obiekt UFO, który uniósł w powietrze ich kolegę”. Zeznania składane oddzielnie przez każdego z mężczyzn były zgodne ze sobą nawet w najdrobniejszych szczegółach, co wykluczało mistyfikację. Po pięciu dniach od zniknięcia Travisa Waltona nagle na policji zadzwonił telefon. Była noc.  Okazało się, że Travis Walton znalazł się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, w którym ostatni czas widzieli go jego koledzy.
Odzyskał przytomność leżąc na poboczu drogi prowadzącej do Herber. Po odzyskaniu świadomości zobaczył oddalający się w powietrzu jasny dysk, który w całkowitej ciszy majestatycznie odleciał pod kątem w niebo. Nie pamiętał momentu, kiedy opuścił pojazd. Był bardzo osłabiony. Dotarł do pobliskiego motelu, po czym natychmiast zadzwonił do swojej rodziny i na policję.
Tego samego wieczoru złożył zeznania. Opisywał rzeczy, które – jak sam przyznaje w swojej książce – wprawiły w osłupienie policjantów. Potwierdził, że istotnie z własnej głupoty i szczeniackiej brawury postanowił zobaczyć, jak wygląda pojazd UFO „od dołu”. Nie pamiętał samego uniesienia w powietrze przez obiekt. Po prostu nagle stracił przytomność.
NA POKŁADZIE STATKU MATKI
Kiedy ją odzyskał, leżał w jakimś pomieszczeniu. Miał trudności z oddychaniem, gdyż powietrze było bardzo gorące i gęste. Przez dłuższą chwilę nie był w stanie otworzyć oczu, czuł ból w całym ciele. W ustach czuł smak metalu. Potem zaczął powoli otwierać oczy i obraz – z początku zamazany – stawał się wyraźniejszy. Widział, że światło pochodzi z jasnego prostokąta, który był na suficie pomieszczenia.
Nad nim pochylały się jakieś sylwetki. W pierwszej chwili – jak sam przyznał – myślał, że są to lekarze. Dopiero po chwili, kiedy jego wzrok odzyskał właściwą ostrość widzenia zorientował się, że to „na pewno nie są ludzie”.  On sam leżał na czymś, co przypominało „stół operacyjny w szpitalu”. Na piersi miał jakieś urządzenie, które zrzucił jednym ruchem ręki, a ono spadło na podłogę.
Travis sam zeskoczył z owego dziwnego łóżka i w kompletnej panice próbował atakować trójkę dziwnych istot. Do ręki wziął jeden z przedmiotów, który leżał obok dziwnego łóźka. Próbował użyć go jako narzędzia do ataku na humanoidów, jednocześnie krzyczał próbując je odstraszyć własnym głosem. Te w całkowitym milczeniu natychmiast wyszły z pomieszczenia.
Opisywał te istoty bardzo dokładnie. Mieli bardzo duże jasne głowy i ogromne oczy. Humanoidy miały podobnie jak ludzie ręce i nogi, także zapamiętał, że mieli po pięć palców u rąk. Na sobie mieli jednolite kombinezony. Byli wyraźnie niżsi od ludzi.
Kiedy został w pomieszczeniu sam, ponownie wpadł w panikę. Po lewej stronie dostrzegł mały otwór, którym wyszedł z pomieszczenia. Był tam korytarz, którym zaczął się powoli poruszać. Wtedy zrozumiał, że jest wewnątrz pojazdu, który widział tuż przed utratą przytomności.
Poruszał się korytarzem, który był pogrążony w delikatnym świetle. Korytarz prowadził do dużego pomieszczenia, w którym dostrzegł coś w rodzaju fotela, który znajdował się pośrodku. Przed nim znajdowała się konsola z jakimiś przyciskami, które także opalizowały delikatnym światłem. Nagle zobaczył, że do pomieszczenia weszła kolejna istota, ale zupełnie inna, niż tamci humanoidzi. Tym razem miał przed sobą człowieka! Przybysz miał na głowie coś w rodzaju szklanego hełmu. Był potężny i proporcjonalnie zbudowany. Travis Walton wyczuwał od niego ogromny spokój. Zaczął mu zadawać pytania, ale mężczyzna milczał. W pewnym momencie ujął go delikatnie za rękę i dał znak, aby szedł za nim.
Ponownie znaleźli się w korytarzu, który lekkim łukiem prowadził w prawo. Weszli do ogromnego pomieszczenia, w którym – co bardzo ucieszyło Waltona – było świeże i rześkie powietrze. Dostrzegł kolejną dwójkę ludzi ubranych identycznie jak ten, który go do tego pomieszczenia przyprowadził, lecz nie mieli na głowach żadnego hełmu. Byli to kobieta i mężczyzna ubrani w jasnoniebieskie, ściśle przylegające do ciała kombinezony. W ich obecności Travis Walton czuł się bezpiecznie. Dali mu znak ręką, aby się do nich zbliżył. Był tam stół, do którego wspólnie podeszli.  Następnie istoty z użyciem siły fizycznej położyły go na stole. Ostatnią rzeczą, którą Travis Walton zapamiętał, było coś w rodzaju maski, z której wystawał długi wąż I którą niezwykłe istoty założyły mu na twarz. Wtedy stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero na poboczu drogi, kiedy pojazd UFO był widoczny w znacznym oddaleniu na ciemnym, nocnym niebie.
Do dziś w USA przez badaczy MUFON historia Travisa Waltona jest traktowana jako „wzorzec” wśród najbardziej wiarygodnych historii związanych z Bliskimi Spotkaniami Trzeciego Stopnia.






POWIEDZIAŁEM TRAVISOWI, ŻE NIE BIERZE POD UWAGĘ JESZCZE JEDNEJ WERSJI TEGO WYDARZENIA!  - rozmowa z prezesem Fundacji NAUTILUS.

FN: Jakie było twoje pierwsze wrażenie, jak poznałeś Travisa Waltona?

RB: Od pierwszych minut po prostu bardzo polubiłem tego faceta. To jest tak, że czasami dosłownie spojrzysz na człowieka, usłyszysz jego głos i… wiesz, że mówi prawdę. Z Travisem Waltonem miałem dokładnie taką sytuację. Pamiętam, że w pewnym momencie położył rękę na moim ramieniu i powiedział: „Robert, to naprawdę się zdarzyło i ja wiem, że ty to wiesz”. Pokiwałem tylko w milczeniu głową. Przejmujący moment. Nawet jak teraz o tym myślę, to jak to się mówi - „czuję powiew kosmosu na plecach”.

FN: Czy w Stanach Zjednoczonych jego historia jest uznana za dowód na obecność obcych na Ziemi?

RB: Nie mogę mówić za całe Stany Zjednoczone, ale w amerykańskim środowisku ufologicznym, które znam dość dobrze, nie ma osób kwestionujących prawdziwość tego wydarzenia, a przynajmniej ja takich nie poznałem.. Ta historia dosłownie obezwładnia ilością dowodów przemawiających za jej prawdziwością. No i sam Travis Walton, którego prawdomówność nie tylko została potwierdzona przez innych świadków, nie tylko została zweryfikowana przez policyjne wykrywacze kłamstw, ale po prostu ten człowiek… Znam tez ten typ ludzi z terenu Polski. Oni zaczynają mówić o swoim przeżyciu z UFO i ja już wiem, że mówią prawdę. Jestem już na tyle dojrzałym i doświadczonym człowiekiem, że moja wiedza i doświadczenie wynikające z tysięcy odbytych rozmów z uczestnikami dziwnych wydarzeń stanowią dla mnie potężną siłę przy weryfikacji takich właśnie historii. Travis Walton jest niczym wzorzec metra w Sevres pod Paryżem – można jego historii używać jako niedoścignionego ideału w czymś, co nazwałbym dyskusją o dowodach w sprawie obecności UFO na Ziemi. Mówiłem Travisowi Waltonowi, że my w Polsce także mamy kilka takich historii, które uważamy za należące do kategorii nazwanej przeze mnie „100 na 100”. Przede wszystkim Zdany, ale także Emilcin, ale także uprowadzenie załogi kutra na Bałtyku w 1983… Bardzo go ta ostatnia historia zainteresowała. Dostrzegł wiele podobieństw między swoim pobytem na pokładzie UFO a opowieścią polskich marynarzy. Inna sprawa, że w historii Travisa o jego super-wiarygodności zdecydował trochę łut szczęścia…

To znaczy?

Już wyjaśniam. Normalnie, jak dojdzie do Bliskiego Spotkania Trzeciego Stopnia z UFO, robimy dokumentację każdej historii. Nagrywamy relację świadków, robimy zdjęcia miejsca zdarzenia, ja bardzo często proszę świadków, aby sami narysowali to czy tamto. Przeważnie już po kilku minutach wiem mniej więcej, czy taka historia zdarzyła się naprawdę.

Jaki procent twoim zdaniem jest prawdziwych?

Przytłaczający! To wielki mit, że są jacyś „dowcipnisie, którzy opowiadają banialuki aby zrobić żart” i tak dalej – tak myślą naiwni ludzie, nie mający doświadczenia w badaniu takich zdarzeń w terenie, oderwani od rzeczywistości. Prawda jest taka, że nikomu o zdrowych zmysłach nie chce się tracić czasu na odgrywanie jakiegoś teatru dla badaczy UFO, ale… wracając do Travisa Waltona – ta historia miała ogromne szczęście, że zaangażowała się w nią policja.

Policja?

Tak, gdyż na miejsce ściągnięto najlepszego fachowca w całej Arizonie od badania prawdomówności na wykrywaczy kłamstw. Travis opowiadał mi, że dosłownie ten gość nie miał praktycznie ani jednej wpadki! Przy badaniu dwóch osób na wykrywaczu kłamstw nie było szans, aby udało się go oszukać. Trzech – to już w zasadzie jak to się mówi „po zawodach”. Tymczasem on dokładnie przebadał sześć osób! Po tych wszystkich testach gość wyszedł dosłownie blady jak ściana z komisariatu policji. Jeden z kolegów Travisa opowiadał, że ten facet stanął nieruchomo przed komisariatem, długo patrzył w niebo i powiedział głośno do siebie: „No to mnie urządzili… już nic dla mnie nie będzie takie samo, jak kiedyś!”. Uścisnął im ręce, wsiadł w samochód i szybko odjechał. Był w szoku.

Jeden z tych świadków nie zgodził się na próbę na wykrywaczu kłamstw?

Tak. To przez całe lata było uznane za wielki dowód „obalający prawdziwość tego zdarzenia”. Prawda była jednak banalna. Ten chłopak był mocno skonfliktowany z Travisem Waltonem, często się kłócili. Bał się, że obleje z jakiegoś powodu ten test i wsadzą go do więzienia na wiele lat. Dlatego odmówił. Kilka lat temu na prośbę jednej ze stacji telewizyjnych już jako dojrzały mężczyzna poddał się weryfikacji na najlepszym wykrywaczy kłamstw w całych Stanach Zjednoczonych.

Jak wypadł?

Test zdał celująco, uzyskał maksymalny wynik prawdziwości. Pracownik biura federalnego wykonujący ten test powiedział potem, że nie wierzył w UFO, ale teraz zmienił zdanie. To taka piękna „kropka nad i” tej historii, którą zresztą Travis Walton pięknie opisał w swojej książce.

Czyli to się naprawdę zdarzyło?

Tak. Nie ma sensu nawet dyskutować, z mojego punktu widzenia nie ma zresztą o czym… W przypadku tej historii jest bardzo podobnie jak z naszą historią ze Zdanów czy Emilcinem – gdzie człowiek nie poszuka, to zawsze tam coś znajdzie, co tylko potwierdza, że jest to prawda i cała historia jest stuprocentową prawdą.  Pojawił się w związku z Emilcinem zakłamany kretyn bredzący o tym, że Emilcin to dzieło „super-mega-hiper-mistrza świata hipnotyzera Wawrzonka”?! No to wyciągnęliśmy setki listów Ś. P. pana Wawrzonka, które wysyłał masowo przez kilkanaście lat po Emilcinie do naszych znajomych interesujących się UFO, skontaktowaliśmy się z rodziną Wawrzonka, usłyszeliśmy niesamowite szczegóły od jego syna dotyczące ojca, odszukaliśmy ludzi, którzy znali go osobiście, a także wiedzieli wszystko o jego żenującym i zabawnie nieudanym „incydencie z chwilowym zainteresowaniem hipnozą na poziomie podwórkowym”… I tak nagle dostaliśmy do rąk całe tomy materiałów, które nie tylko są dowodami na prawdziwość historii z Emilcina, ale także poznaliśmy nowe wątki tego wydarzenia, o których wcześniej nawet nie mieliśmy pojęcia! Z historią Travisa Waltona było dosłownie identycznie. Też były jakieś głupki wymyślające najbardziej udziwnione i idiotyczne hipotezy rzekomo demaskujące to wydarzenie, a kiedy znaleźli się ludzie idący tym tropem, to tylko natrafiali na kolejne potwierdzenia prawdziwości tego zdarzenia. Travis świetnie to opisał w książce… mam nadzieję, że uda nam się ją przetłumaczyć i wydać w Polsce.

Chcesz go zaprosić do Polski?

Już to zrobiłem. Ale o szczegółach na razie nie mówmy.

Dobrze. Co dała nam, ludziom zajmującym się badaniem zjawiska UFO, historia spotkania z UFO Travisa Waltona?

Powiem we własnym imieniu – dla mnie historia Travisa Waltona to kamień milowy w zrozumieniu tego, co kryje się za UFO. Po pierwsze ta historia posyła w daleki kosmos wszelkie brednie, że „UFO to tylko produkty chińskich czy japońskich tajnych służb” albo że „w latających spodkach są wyłącznie ludzie z przyszłości” itp. W tej historii były humanoidy bardzo podobne do człowieka, ale także inne, mniejsze istoty. Ta teza o „różnorodności istot poruszających się pojazdami UFO” już wcześniej była dla mnie oczywista, ale historia Travisa jedynie utwierdziła mnie w tym, że moje myślenie jest prawidłowe. W tej historii występuje także potężny statek matka, z ogromnym hangarem, w którym stoją „latające spodki”. Od dawna mamy setki dowodów na to, że my widzimy tylko „lekkie statki zwiadowcze”, najczęściej w kształcie latających spodków. Duże jednostki przypominające potężne statki międzyplanetarne są w pewnym oddaleniu od Ziemi, ukryte za specjalnymi ekranami przed naszymi teleskopami czy śmiesznymi radarami w kształcie durszlaków… Albo sprawa owego gęstego, gorącego i wilgotnego powietrza, które było na pokładzie statku-matki, na który trafił Travis Walton. Wiadome i logiczne jest to, że na pokładzie statku panuje taka atmosfera, która jest najbardziej zbliżona do atmosfery panującej na planecie, z której pochodzi załoga statku. Jest dla mnie oczywiste, że nie jest to Ziemia… takich ciekawych drobiazgów jest bez liku. Powiedziałem też Travisowi Waltonowi, że nie bierze jeszcze jednej wersji tego wydarzenia pod uwagę!

Co masz na myśli?

Pomyśl przez chwilę. Grupa młodych drwali przemierza w nocy całkowite pustkowie w lesie. Widzą światło, które okazuje się potężnym pojazdem UFO wiszącym na małej wysokości nad Ziemią. Kiedy jeden z nich okazuje się być młodym szaleńcem i wchodzi pod ten pojazd, wtedy UFO zaczyna odlatywać, a on zostaje uniesiony w powietrze, po czym nieprzytomny upada na ziemię. Nie uderzył w niego żaden promień, jak to było opisywane w niektórych brukowcach, ale uniósł się w górę w jasnym świetle, które pojawiło się pod pojazdem, kiedy ten zaczął nabierać wysokości.

Co sugerujesz?

Nie można wykluczyć, że był to efekt uboczny napędu tego pojazdu, a nie żaden „atak na człowieka przez obcych”. Po prostu chyba nawet obcy nie wzięli pod uwagę tego, że znajdzie się młody chłopak na tyle szalony, aby wejść pod ten pojazd… O tym, że było to śmiertelnie niebezpieczne może świadczyć fakt, że kaski na głowach pozostałych drwali zostały silnie napromieniowane, a przecież stali oni w znacznej odległości od pojazdu, bo tylko Travis Walton podbiegł do UFO. Koledzy obserwowali tę scenę z oddalenia, a i tak ich kaski po kontakcie z miernikami promieniowania dosłownie zachowywały się jak małe piecyki! Można sobie tylko wyobrazić, jaką dawkę promieniowania przyjął Travis Walton.

Powiedziałeś mu o tym?

Oczywiście.

I co on na to?

Moja hipoteza wbiła go trochę w ziemię. Sam był zdumiony, że po tej całej przygodzie nie miał żadnych objawów choroby popromiennej. Dosłownie zero! Biorąc pod uwagę element „kasków pozostałych drwali” można postawić tezę, że ktoś chyba uratował mu życie cofając efekty przyjęcia super potężnej dawki śmiertelnego promieniowania!

Sugerujesz, że to nie było porwanie?

Dokładnie. Moim zdaniem śmiało można założyć, że Travis Walton zrobił coś, czego załoga UFO nie przewidziała i co stanowiło dla niego śmiertelne zagrożenie. Stąd ich decyzja o próbie odlecenia od Travisa, która skończyła się tym, że poderwało go do góry pod napęd statku… Mógł to być po prostu wypadek.

Czyli potem… zabrali go, aby uratować mu życie?

Moim zdaniem ta hipoteza jest bardzo prawdopodobna. Po przyjęciu tak dużej dawki promieniowania skonałby w niesamowitych męczarniach w ciągu tygodnia. Tymczasem w niepojęty dla mnie sposób cofnęli to, zregenerowali mu ciało. Travis w błędny sposób ocenił całe zajście. Przez własną głupotę mógł stracić życie, ale ono zostało mu łaskawie odratowane przez wyższą siłę. Absolutnie spoza Ziemi.

Ciekawe. Nikt wcześniej na to tak nie patrzył?

Absolutnie nikt. W Stanach Zjednoczonych przyjęło się powszechnie nazywać tę historię słowem „abduction”, czyli uprowadzenie. Moim zdaniem powinno się je nazwać raczej jako „rescue mission”, czyli „misja ratunkowa”.  

Jaki jest z tego wszystkiego wniosek?

Bardzo prosty. Jak już kiedyś zobaczycie latający spodek unoszący się nad ziemią, to Broń Boże nie wchodźcie pod niego „dla zgrywy i przygody”, bo… igracie z własnym życiem.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała JMZ.
Baza FN, 26 grudnia 2015 roku

Jeden z odcinków serii „Paranormal Witness” (w polskiej wersji - „Doświadczyć Niezwykłego”) był poświęcony historii Travisa Waltona. Serię tę dokumentujemy w ramach Archiwum FN. Specjalnie na potrzeby tego tekstu umieściliśmy ten odcinek na naszym portalu vimeo.

UPROWADZENIE materiał o przypadku Travisa Waltona ARCHIWUM FN 2015 from FundacjaNautilus on Vimeo.




W Stanach Zjednoczonych ukazał się najnowszy film dokumentalny przedstawiający historię jednego z trzech najsłynniejszych Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia w historii badania fenomenu UFO na całym świecie, czyli historię Travisa Waltona podczas wyrębu lasu w 1975 roku...
Film jest naprawdę znakomity!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz