Tajemnicze latające istoty widywane był w wielu
rejonach kraju przez wiarygodnych ludzi. Nikt nie wie, czym lub kim
były. Spotkania z nimi były jednak zaskakująco realne, a czasem
szokujące. To, co przydarzyło się ludziom, o których piszemy może
przyprawiać o dreszcze. Czy spotkali oni "zwiadowców" z innego świata?
Foto: Shutterstock
W pierwszej połowie sierpnia 2011 r. skontaktował
się ze mną pan Marian B. z Zachodniej Polski, który miał do przekazania
absolutnie niezwykłą opowieść z czasów "kawalerki". Mówił, że nie ma
pojęcia, z czym zetknął się wraz z grupką przyjaciół, ale zdarzenie to
na swój sposób odmieniło jego postrzeganie świata.
REKLAMA
Było
to - relacjonował - późną jesienią 1969 r., między Pieńskiem a Lasowem
(dolnośląskie), przy granicy polsko-niemieckiej. Pan Marian był w grupie
pięciu nastolatków, którzy wracali wieczorem z kina w pierwszej wymienionej miejscowości.
- Szliśmy na skróty polną drogą, która w pewnym
momencie zbliża się do torowiska - mówił. - Zaczęliśmy dyskutować między
sobą. Nagle spojrzałem - obok nas, w odległości 3-4 metrów […] rosło
drzewo dębowe, a przy drzewku stała bardzo dziwna postać…
Relacji mężczyzny
o tym, co stało się potem wysłuchało na YouTube ponad 110 tys. osób.
Wiele komentarzy do materiału (mimo ogólnego rynsztokowego poziomu
dyskusji w internecie), wyrażało zdziwienie i zaskoczenie tym, o czym
mówił.
Anioł czy obcy?
Oto dlaczego ta historia była tak niezwykła. Po
zauważeniu postaci, którą otaczała dziwna jasność, młodzieńcy przez
chwilę się jej przyglądali. Była bardzo blisko i choć miała szarą głowę
pozbawioną jakichkolwiek szczegółów, odnieśli oni wrażenie, że istota
się im badawczo przygląda.
- Wzrostem była podobna do nas. Miała ok. 170 cm -
wspominał pan Marian. - Szara nieczytelna twarz z wyraźnie odznaczającą
się częścią twarzową i szyjną. Głowę otaczała bardzo delikatna żółtawa
poświata, natomiast dolne partie tej postaci były "osłonięte" delikatnym
odcieniem błękitu. Co bardzo ważne, kolory jasne - widoczne dla oka,
nie emitowały światła poza siebie, tj. nie oświetlały ziemi i przeszkód
mijanych przez tę istotę.
Ten ostatni fakt pan Marian miał możliwość
zaobserwować, kiedy po krótkiej konfrontacji oko w oko, piątka ruszyła w
stronę postaci, ośmielona przewagą liczebną. Dziwny "ktoś" szybko
poderwał się z miejsca i zaczął się oddalać, unosząc się niewysoko nad
ziemią.
- Pościg trwał po otwartym polu, w kierunku
torowiska - dodał. - Istota nagle skręca w prawo poprzez pojedyncze
malutkie drzewka i krzaczki, które są omijane w dość niezwykły sposób,
dzięki płynności ruchów istoty, w całkowitej ciszy. Zauważyć muszę, że
podczas pościgu czytelność kolorów była prawie niezauważalna, natomiast
dominował kolor szary. Po przyspieszeniu i ostrym skręcie w lewo,
zniknęła pod malutkim wiaduktem kolejowym.
Chłopcy sprawdzili otwór, w którym zniknęła istota.
Nie było jej tam. Nie było jej również widać po drugiej stronie, gdzie
rozciągały się tonące w mroku pola. Co to mogło być? Taka myśl jeszcze
przez długo zaprzątała głowę pana Mariana i jego kolegów, których koleje
życia układały się później bardzo różnie. Dziś żyje jeszcze dwóch
innych świadków tego zdarzenia.
Sam pan Marian był zadowolony, że po tylu latach
mógł podzielić się z innymi historią, co do której realności nie ma
żadnych wątpliwości. Tylko jak coś takiego wyjaśnić? Świadek mówił, że
odpowiedzi szukał w ufologii, wierząc, że być może był to przybysz z
kosmosu. Miał jednak świadomość, że gdyby latającą istotę zauważył ktoś
ze starszego pokolenia, niewątpliwie wziąłby ją za świętego albo anioła,
a przy nasypie kolejowym koło Lasowa stanęłaby upamiętniająca to
kapliczka…
Wielki chłop w powietrzu
Starsi ludzie niekoniecznie muszą jednak
rozpatrywać tajemnicze przeżycia przez pryzmat religii. Przykładem tego
może być doświadczenie 71-letniej Izydory K. ze Szczecinka, z którą
rozmawiałem w 2008 r. Do opowiedzenia o tym, co spotkało ją podczas
niedzielnego marcowego wypadu w okolice Bornego Sulinowa
(zachodniopomorskie), skłonił ją syn.
Pani Izydora, którą cechował trzeźwy analityczny
umysł, wybrała się z mężem na przejażdżkę do lasu, w którym znajdowały
się ruiny radzieckich instalacji wojskowych. Jej małżonek chciał
obejrzeć je z bliska, ale ona nie miała na to chęci. Postanowiła, że
pooddycha świeżym powietrzem w pobliżu samochodu.
Czekając na męża przeszła kilka metrów i w pewnym
momencie zamarła. Zauważyła bowiem, że z naprzeciwka zbliża się do niej
coś dziwnego. Był to potężny, jakby zakamuflowany człowiek, a w zasadzie
sam jego kontur wiszący w powietrzu. Pani Izydora opisała go jako
"barczystego mężczyznę z rozłożonymi ramionami", który przelatywał nad
jej głową. Postać w środku była przezroczysta i tylko jej obrys był
wyraźnie "zagęszczony". Zdaniem kobiety, osobnik miał ponad 2 metry
wzrostu.
Kiedy dziwny "twór" znalazł się tuż nad nią,
zamarła ze strachu. Jak mówiła, ten widok ją na moment sparaliżował.
Zrobiło jej się również słabo. Kiedy "kształt" bezszelestnie minął ją i
zniknął w koronach drzew, wycofała się do samochodu i z niepokojem
oczekiwała nadejścia męża, obawiając się, że "to coś" może zrobić mu
krzywdę. Wkrótce jej małżonek wrócił, co przyjęła z ulgą, ale chcąc jak
najszybciej opuścić to miejsce, powiedziała mu, że źle się czuje. O
latającym dziwadle nie wspomniała ani słowem.
O tym, co naprawdę się wydarzyło opowiedziała
bliskim dopiero kilka dni później, obawiając się, jak na to zareagują.
Dobrze wiedzieli jednak, że seniorka nie była skłonna do fantazjowania i
- jak to się mówi - twardo stąpała po ziemi. Jeżeli twierdziła, że coś
widziała, musiało tak być…
Olbrzym z Koniewa i spadochroniarz z Manasterza
Świadkiem innego podobnego zdarzenia był Piotr G. -
dziś pełniący odpowiedzialne stanowisko w służbie zdrowia. Spotkanie z
latającym człowiekiem zaliczył on wraz z kolegą późną jesienią 2000 r. w
pobliżu wioski Koniewo koło Lidzbarka Warmińskiego.
- Był to jeden z wielu wieczorów, po którym
wracałem od kumpla z Koniewa - wspominał. - Jeździła nas ogromna paczka
osób. Kto mógł i miał czas, zawsze tam jeździł. Mniej więcej w połowie
drogi między miastem a wsią jest dolina, w której są dwa ostre zakręty
otoczone niewielkim laskiem. Tamtego wieczora wracaliśmy we dwóch. Był
to okres przedzimowy, ale śniegu jeszcze nie było, godzina ok. 23.
Wracaliśmy rowerami. Rozmowa toczyła się - jak pamiętam - o tym, że
kolega z osiedla otworzył w piwnicy siłownię i będzie można tam
pochodzić. Wjechaliśmy na prostą, dojeżdżając do doliny. Mimo, że pora
była późna, księżyc świecił bardzo mocno, więc było naprawdę wszystko
widać. Po ok. 70-100 metrach, jakby w jednym momencie, coś kazało nam
obojgu spojrzeć w prawo. Jechaliśmy wolno, gdy nagle wzdłuż ściany lasu
uwidoczniła się lecąca postać, którą widać było nadzwyczaj dobrze!
Leciała bokiem, twarzą odwrócona w naszą stronę. Wtedy zatrzymaliśmy
rowery. Kolega bez chwili namysłu odwrócił rower i (jak każdy normalnie
reagujący człowiek) zaczął wiać - relacjonował mężczyzna, dodając, że
zajściu towarzyszył dość głośny huk.
Jak twierdził, wielka - mierząca ponad 2 metry
wzrostu postać - była doskonale widoczna. Spanikowani 17- i 22-latek
wrócili do wsi. Kiedy pojawili się w dolinie ponownie, z matką kolegi,
która odwoziła ich do Lidzbarka, nie zauważyli tam już dziwnej istoty.
Pan Piotr do dziś nie wie, z czym miał do czynienia. Bez względu na to,
co to było, było tam naprawdę!
Takie przypadki zdarzają się na całym świecie i
wszystkie mają podobny, choć bardzo ulotny charakter. Owszem, brzmią
niesamowicie, a ponadto trudno wyjaśnić je obserwacjami balonów lub
ludzi z tzw. jet-packami - odrzutowymi plecakami, które są drogie,
raczej niepraktyczne i czynią sporo hałasu. Jeśli to jednak nie ludzie,
to kto? Może pozaziemscy astronauci?
- Trudno mi odpowiedzieć, skąd bierze się to
zjawisko - mówi ufolog Arkadiusz Miazga. - Jeśli spojrzeć na nie
całościowo, zobaczymy, że identyczne zdarzenia mają miejsce także w
innych krajach. Udało się nawet wykonać kilka zdjęć tych istot, chociaż
nie potrafię określić ich wiarygodności. Niezależnie od natury tego
fenomenu, jest on niepokojąco realny. Istoty te, na pewno nie będące
ludźmi, zachowują się jak zwiadowcy - obserwatorzy, choć nie dążą do
otwartego kontaktu.
Kolejne zdarzenie tego typu miało miejsce w
Manasterzu na Podkarpaciu - rejonie, w którym pan Miazga koncentruje swe
badania. W połowie października 2005 r. członkowie miejscowej rodziny, a
wśród nich młoda pani Anna, obserwowali z podwórza przelot "człowieka",
który kilkaset metrów dalej dokonywał ewolucji w powietrzu, a następnie
płynnie opadł do pobliskiego lasku.
- Któregoś dnia, podczas prac przydomowych,
zauważyliśmy na niebie "coś", co przypominało człowieka (miało głowę i
kończyny), ale leciało, a raczej spadało bardzo powoli w kierunku ziemi
(nie miało żadnego spadochronu ani czegoś w tym stylu) - opowiada pani
Anna. - Obracało się wokół własnej osi. Niestety takie to były czasy, że
nie każdy miał super aparat w telefonie, żeby to uwiecznić. Było to
dość daleko, więc nawet dziś byłoby to jedynie maleńką kropką na
zdjęciu.
Krewni kobiety skrzyknęli się i udali do
pobliskiego lasku, by zobaczyć, co to. Może po prostu balon? -
zastanawiali się. Na miejscu nie znaleźli niczego, ale - jak wspominali -
czuli się jakoś nieswojo, jakby byli "pod obserwacją".
Podobnych przypadków jest znacznie więcej, choć
część z nich pewnie nie ujrzy nigdy światła dziennego, a ich świadkowie
nie zbiorą tyle odwagi, by podzielić się z nimi, jak pan Marian czy pani
Izydora ze Szczecinka. Problemem jest fakt, że historie te brzmią wręcz
niewiarygodnie i wiadomo, jakie reakcje wzbudzą. Ich negacja nie
zmienia jednak faktu, że obok nas często dzieją się rzeczy dziwaczne i
nigdy nie wiadomo, kto stanie się ich następnym świadkiem. A dziwaczne
są tak, że czasami trudno je komentować…
_____________________
Cytaty pochodzą ze zbiorów autora i archiwum A. Miazgi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz