Jesteś rodzicem Pępka? (Bartek Buzuk/Flickr)
Macie czasem wrażenie, że z każdym
dniem przybywa dzieci, które są przekonane (a przede wszystkim: usilnie
przekonywane przez najbliższe otoczenie), że pozostali obywatele i
obywatelki służą wyłącznie do ich obsługi i rozrywki?
Nieraz
wyobrażam sobie przyszłość, a w niej 38 milionów zawiedzionych Polaków,
którzy nagle odkryli, że glob nie kręci się jednak wokół nich. Potem
ogarniam szybko, że to nierealne zagrożenie. Jakie 38 milionów?
Społeczne Kaleki nie będą w końcu zdolne do rozrodu i wyginiemy. Może je
też powalić niewielka awaria ogrzewania lub Internetu. A nawet
zaprzestanie produkcji obuwia na rzepy.
Moja dziesięcioletnia córka je obiady w szkole.
Wyprowadza psa.
Robi niewielkie zakupy.
Pakuje naczynia do zmywarki.
Naprawia sprzęty elektroniczne, ściąga programy (jest w tym najlepsza w rodzinie).
Sama się myje, ubiera, pakuje na wyjazdy.
Czasem jedzie autobusem z koleżanką do biblioteki (tak, czyta ze zrozumieniem).
Od kilku lat wyjeżdża na obozy taneczne.
Je winogrona, ryby, używa sztućców.
Samodzielnie odrabia lekcje (jeśli nie, ponosi konsekwencje).
Moja szesnastoletnia córka robi powyższe (aczkolwiek czasem niechętnie), a także:
Piecze i gotuje (ja nie umiem).
Wynosi śmieci.
Sprząta w swoim pokoju bez wsparcia i nacisków.
Dojeżdża do szkoły komunikacją miejską.
Uruchamia zmywarkę.
Nieraz wraca późno do domu, a bywa, że nocuje poza nim.
Jestem matką wyrodną.
Nie karmię, nie niańczę, usamodzielniam, jestem dumna.
Pracuję, wychodzę, wyjeżdżam. Bywam tylko pod telefonem.
Mam swoje życie, przyjaciół, plany.
Nie zachwycam się każdym bazgrołem, wypracowaniem, wykonem, nagraniem, puszczonym bąkiem.
Czasem bywam zła, nawet bardzo. I smutna bezgranicznie. Ludzka. Słaba.
Oczywiście:
Znam imiona wszystkich ważniejszych znajomych moich dzieci.
Szanuję ich zdanie, pasje, staram się je dzielić, kiedy się da.
Rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy.
Pozwalam się krytykować.
Z wdzięcznością przyjmuję ich wsparcie.
Wierzę, że świeże spojrzenie czasem więcej warte niż doświadczenie.
Trzymam kciuki na występach.
Wspieram, ale nie wyręczam. Więc: jestem wyrodna.
Prawdziwa dobra matka gotuje.
Nie pozwala chodzić na basen („bo nereczki wysiądą”).
Nie puszcza na zieloną szkołę („ona się beze mnie zapłacze”).
Nie wyraża zgody na korzystanie ze szkolnego lodowiska („ktoś go popchnie”).
Kroi winogrona nawet na studniówce („co miesiąc z powodu zadławienia winogronem umiera człowiek”).
Odwozi do szkoły samochodem
– odcinek do pokonania to jakieś 150 m, ale : „wiesz, jak dzisiaj
wiało, lało, świeciło, grzało, sypało, było?” (niepotrzebne skreślić).
Dokarmia śmieciowym jedzeniem („wcale nie jest za gruba. Ludzie są tacy wredni”).
Wydaje ostatni grosz na najnowszy model telefonu jakiegośtamcotrzebamieć („inne dzieci mają, Jaś nie jest gorszy”).
Pozostałe grosze na gadżety, bzdety, ciuchy firmowe (tak, w podstawówce!).
Potwierdza, że nauczyciel to kretyn i szósteczka się należy.
Nosi tornister (fakt, ciężki).
Załatwiła zwolnienie z wf-u.
Wspiera w oglądaniu serialu „Szkoła” i „Najgorszy dzień w życiu” (czy jakoś tak).
Ubiera
swoją kukiełkę i żąda zdjęcia napisu przy wejściu do szkolnej szatni:
„Mamo, tato: dalej idę sam”. Bo niby, kurde, dlaczego???
Wie,
że to nie Jaś zaczął, klął, pluł, obrażał, poniżał… Przecież Jaś do 10
nie umie zliczyć, chociaż taki jest zdolny, tylko wrażliwy…
Poznałam nauczycielkę nauczania początkowego.
Nie mam, umówmy się, najlepszego zdania o tej grupie zawodowej
generalnie, ale właściwie tak mogę powiedzieć o każdej innej. I wszędzie
są wyjątki, a ta jest z powołania. Ceniona, miła, realizuje się
zawodowo. Nie została nauczycielką, bo wszystkie inne fajne miejsca były
zajęte. Nie rozumie, dlaczego nauczyciele nie przechodzą testów
psychologicznych przed dopuszczeniem do dzieci. Jej zdaniem wielu by ich
nie zdało…
"W klasie mam 25 uczniów. Przygotowując ocenę półroczną 20 musiałam napisać, że są niewystarczająco samodzielni”.
Problemy
z ubieraniem, koncentracją, wykonywaniem najprostszych poleceń,
notowaniem, porządkiem na ławce, znajdowaniem właściwej sali, rzeczy w
torbie, butów, etc.
To fajne dzieci. Z nimi można dojść do porozumienia i w końcu nadrabiają w większości. Jak rodzice nie przeszkodzą.
A
zwykle przeszkadzają. Duszą pod kloszami. Ślą petycje do kuratorium, że
się nauczyciel czepia i nie pozwala za Pępki lekcji odrabiać.
Co
robią z informacją, że dziecko jest niewystarczająco samodzielne?
Wyręczają jeszcze bardziej. Uczą się za nie. Do zabawy wciągają jeszcze
dziadków, czasem niańkę. I okazuje się: nadal się nie da.
A
co z tą piątką samodzielną? Samodzielna za bardzo… Rozbrykana. Pyskata.
Często niedopilnowana. Niestety, nie ma już dzieci takich w sam raz.
Grupka dominatorów, zdanych wyłącznie na siebie (lub o tym przekonanych)
z zapracowanymi rodzicami i Pępki Świata.
Tak, w tej piątce są moje dzieci. Przedobrzyłam niewątpliwie…
Zastanawiam
się czy to tylko zjawisko typowe dla dużych miast, czy jednak
ogólnopolskie. Wydaje mi się, że tzw. prowincja (z której jestem) jakby
normalniejsza jednak. Może to dlatego Słoiki wciąż w walce o rynek pracy
miażdżą rodowitych warszawiaków. Ambitni, samodzielni, otwarci,
przebojowi, gotowi pracować za kiepskie stawki, byle się załapać, czegoś
nauczyć, złapać kontakt…
Czyli jest
nadzieja? Podobno dzieci XXI wieku z małych miejscowości i wsi są mniej
odporne na stres. Zderzenie z wielkim światem?
Cholera, jednak wyginiemy.
Felieton pochodzi z bloga ToJestChore.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz