Kiedy koledzy z redakcji pytali mnie, dokąd tym
razem się wybieram, a ja mówiłem, że znowu do Egiptu, z niedowierzaniem
pukali się w czoło. To miała być moja siódma wyprawa do kraju faraonów,
więc nic dziwnego, że patrzyli na mnie jak na wariata, który zamiast
szukać nowych atrakcji i poznawać kolejne kraje, znów jedzie w te same
miejsca. Nie, nie w te same! Wyjazd był krótki, bo tylko ośmiodniowy, a
cel jeden - Dendera. - Bo tam są starożytne żarówki - odpowiadałem z
przekąsem, a miny rozmówców jeszcze wyraźniej zdradzały, co sądzą o mnie
i moich planach. A mnie udało się napisać o tym książkę.
Egipt od zawsze mnie fascynował. Po pierwsze
dlatego, że kiedy w naszej części świata przodkowie Polaków biegali w
skórach i zamieszkiwali jaskinie, nad Nilem kwitła wspaniała
cywilizacja, zajmująca się astronomią, wspaniale władająca matematyką.
Po drugie, bo już jakieś dwa tysiące lat przed
Chrystusem, starożytne świątynie poświęcone były triadom bóstw, które
stanowiły jedność, więc chrześcijańska Trójca Święta ma swoje korzenie
właśnie tu.
Po trzecie, ze względu na niepodważalny fakt, że nikt inny na świecie nie zbudował niczego innego, co przetrwałoby w doskonałej, niezmienionej, prawie formie ponad 4,5 tys. lat, tak jak piramidy w Gizie, które nadal są cudem świata (starsze świątynie na Malcie nie są, tak dobrze zachowane).
Po czwarte, bo współcześni lekarze nadal potrafią
spartaczyć wycięcie wyrostka robaczkowego, a medycy faraonów
przeprowadzali misterne operacje neurochirurgiczne, ich pacjenci
przeżywali, żyli potem długo i szczęśliwie, co nie jest normą nawet w
dzisiejszej medycynie.
Po piąte, dziesiąte i dwudzieste... No i wreszcie,
przede wszystkim ze względu na tajemnice. Nad Nil jeżdżę więc prawie co
roku, by je odkrywać. O tych podróżach jest też moja najnowsza książka
"Set Maat - Siedlisko Prawdy".
Starożytny Egipt wciąż nie jest całkowicie odkryty.
Pod piaskami pustyni czekają skarby faraonów i kapłanów, zamknięte w
nienaruszonych grobowcach. Nadal nie wiadomo, jak tak naprawdę budowano
kolosalne świątynie i piramidy, a wiele inskrypcji zapisanych w
hieroglifach wciąż czeka na poprawne zinterpretowanie. Tak, jak te ze
świątyni bogini Hathor, która znajduje się w Denderze.
Książka
Raczej nie czytam fantastyki ani dzieł
pseudonaukowych. Von Daenikena musiałem wziąć do ręki, bo skoro tak
pokochałem starożytny Egipt, to nie wypadałoby nie znać jego poglądów.
Ale nie wierzę, jak on, że piramidy budowali kosmici. Z wrodzonym
sceptycyzmem podszedłem też do dzieła Petera Krassa i Reinhard Habeck’a
pt.: "Światło Faraonów - najwyższe technologie i prąd elektryczny w
starożytnym Egipcie", ale skuszony ceną (10 zł) nabyłem i zacząłem
czytać.
"Pomieszczenie, w jakim się znaleźliśmy, zalegały ciemności, które z powodzeniem można by określić mianem egipskich. Nikt nie przeczuwał, że za chwilę stanie się coś tak nieprawdopodobnego. Wydarzenia, jakie tu nastąpiły, były dla nas całkowitym zaskoczeniem. Nagle przestrzeń wypełniła się przypominającym błyskawice światłem, które wśród niesamowitych trzasków, niczym ognie św. Elma, układało się w powyginane gałęzie. Następnie między obydwoma końcami dużej szklanej kolby zaczął wić się znienacka wąski ognik, wydając jednocześnie syczący dźwięk, przypominający odgłos jadowitego węża. Pomieszczenie zalało się jasnym blaskiem, w którym na kilka sekund widoczne stały się zarysy umieszczonej w laboratorium aparatury.
REKLAMA
Jak
płonący dywan albo jaskrawo świecąca skóra ładunek elektryczny
wypełniał od wewnątrz szklane ścianki gruszkowatego przyrządu. Wszystko
dookoła pogrążone było w widmowym, niebieskawym świetle. Obserwowaliśmy
to osobliwe zdarzenie w całkowitym milczeniu, niezdolni do jakiejkolwiek
reakcji. Choć nikt z nas nie spodziewał się takiego wyniku
eksperymentu, wszelkie nasze przypuszczenia potwierdziły się:
korzystanie z energii elektrycznej nie było bynajmniej odkryciem dopiero
co minionego stulecia. To nie Duńczyk Hans Christian Oerstedt (1777 -
1851), nie Anglik Michael Faraday (1791 - 1867) i nie Amerykanin Thomas
Alva Edison (1847 - 1931) byli pionierami w tej dziedzinie - wiedzę o
istnieniu energii elektrycznej i umiejętność jej zastosowania egipscy
kapłani posiadali już wiele tysięcy lat temu. Już oni potrafili uczynić z
nocy dzień, rozświetlić ciemne pomieszczenia. I to nie tylko za pomocą
prymitywnych pochodni, lamp oliwnych czy naftowych. Stosowane przez nich
źródło światła już w tamtych czasach opierało się na - elektryczności.
Hipotezę tę potwierdzają zarówno przekazy plastyczne, jak i pisemne,
które dostarczają dowodów na to, iż wysocy słudzy egipskiej świątyni na
długo przed naszą erą potrafili wykorzystać istniejące w przyrodzie
możliwości."
O co chodzi? Krassa i Habeck tak opisali
eksperyment, który przeprowadził austriacki inżynier Walter Garn, który
zbudował model żarówki w oparciu o to, co zobaczył na płaskorzeźbach w
świątyni w Denderze.
Bateria bagdacka
Książkę połknąłem w jeden wieczór. Do rana szukałem
w internecie kolejnych informacji i zdjęć. Kiedy zobaczyłem pierwsze
rysunki żarówek z Dendery wykonane w 1869 r. przez francuskiego
archeologa Augusta Mariette’a, a później zdjęcia zrobione kilka lat temu
przez współczesnych naukowców, pomyślałem: - Cholera, coś w tym jest.
Trzeba tam jechać.
Ostatecznie przekonała mnie informacja, że Walter
Garn w swoim eksperymencie, jako źródła prądu użył modelu tzw. baterii
bagdackiej. W 1936 r. pod Bagdadem odkryto pozostałości miasta Partów,
starożytnego królestwa, trwającego między III w. p.n.e., a III w. n.e.
Wśród znalezionych zabytków było gliniane naczynie, wypełnione
wyschniętym, sfermentowanym sokiem z winogron, w którym tkwił miedziany
pręt. Podobnie zbudowane są dzisiejsze baterie, w których prąd
wytwarzany jest dzięki różnicy potencjałów. Naukowcy stwierdzili, że
jest to prawdopodobnie starożytne ogniwo, które mogło służyć np. do
pozłacania przedmiotów. Jak się okazało, mogło wytwarzać prąd o napięciu
0,5 V, co już wystarczy do galwanizacji.
Skoro więc elektryczność wykorzystywano na Bliskim
Wschodzie 1700 lat przed doświadczeniami Galvani’ego i Volty, to
dlaczego nie w starożytnym Egipcie?
Wyprawa
Dwa tygodnie później już byłem w Egipcie. W hotelu w
Luksorze studiowałem wszystko, co udało mi się zdobyć na temat świątyni
w Denderze. Pierwsze obiekty sakralne powstały tutaj 2500 lat p.n.e., w
czasach Starego Państwa, czyli kiedy budowano piramidy w Gizie. To, co
stoi dzisiaj, powstawało między 150 r. p.n.e. a rokiem 60 n.e. Jest to
sanktuarium bogini Hathor, patronki miłości, tańca, muzyki. To tu była
jej główna siedziba, to tu działała jedna z najważniejszych egipskich
wyroczni przepowiadających przyszłość. Denderę szczególnie upodobała
sobie słynna Kleopatra i to jej wizerunek, zdobi główną fasadę.
Tutejsza świątynia jest najlepiej zachowanym domem
bożym w całym Egipcie i zarazem zupełnie innym niż wszystkie. Nie ma tu
posągów, obelisków, ani pylonów. Jest natomiast wspaniały pawilon z
trzema kondygnacjami, przykryty oryginalnym dachem. Bliźniaczy - i co
ciekawe, też bardzo dobrze zachowany - znajduje się w odległej o
kilkaset kilometrów Esnie. To co widać na powierzchni, to tylko dwie
piąte całości. Pod budowlą znajdują się tajemnicze krypty i to właśnie
je musiałem zobaczyć.
Do Dendery z Luksoru dojechałem wynajętym
mikrobusem. Mogłem romantycznie popłynąć Nilem, ale rejsy po tej rzece,
prawie takim samym statkiem jak Agatha Christie w "Śmierci na Nilu",
zaliczyłem już kilkakrotnie podczas wcześniejszych wypraw. Zresztą, nie
miałem na to ani czasu, ani ochoty, bo podczas każdego spływu chorowałem
w toalecie. Wszystko przez instalacje wodne na tych krążownikach, które
raczej nigdy nie są dezynfekowane i samo umycie zębów w kajucie
przyprawia o rozstrój jelit.
Kiedy w końcu dotarłem na miejsce, ogarnął mnie
błogostan. Wokół panowała majestatyczna cisza - nie było milionów
turystów szturmujących najsłynniejsze miejsca w Egipcie, takie jak
Dolina Królów, świątynia Hatszepsut czy okręg Amona-Ra w Karnaku.
Dendera wciąż nie jest odkryta przez topowe biura podróży, więc mało
która wycieczka tu zagląda. Ruszyłem do środka.
Łapówka
Szybko obejrzałem pierwszy poziom świątyni z myślą,
że wrócę do niego później, kiedy już zobaczę żarówki. Poszukiwane
płaskorzeźby miały znajdować się w jednej z 12 podziemnych krypt. Tylko
jak tu znaleźć do nich wejście... Koniec języka za przewodnika.
Podszedłem do pierwszego spotkanego strażnika i po prostu zapytałem.
Ubrany w galabiję Egipcjanin powiedział łamaną angielszczyzną: - Nie,
sir. Nie można. Zamknięte, wstęp turystom zabroniony.
Jakbym dostał w twarz. Nie wiedziałem co
powiedzieć. Stałem tak dłuższą chwilę z tępą miną krowy (nomen omen,
Hathor przedstawiano często jako krowę), jakbym czekał na cudowne
odmienienie losu. I się doczekałem. Bezzębny pilnujący powiedział
magiczne słowa: - 10 dolarów?
Szybko mnie odetkało. Na takie sytuacje jak zwykle
byłem przygotowany. Podczas podróży zawsze noszę trochę drobnych w
różnych kieszeniach, aby nie wyciągać całego portfela, kiedy targuję się
podczas zakupów, albo trzeba - jak tym razem - dać komuś łapówkę.
W ten sposób zostałem w tym dniu najlepszym
przyjacielem Mahmuda, który z uśmiechem na twarzy poklepał mnie po
ramieniu, wymamrotał, że jestem "good boy" i "the best friend" i w końcu
zaciągnął w jakiś zakamarek świątyni, gdzie zaczął zdejmować z podłogi
deski maskujące wąski otwór. Wlazłem do środka.
Płaskorzeźby
Byłem w południowej krypcie. Według tłumaczeń
egiptologów inskrypcje wyryte na jej ścianach mówiły, że przechowywano
tu dwa pozłacane posągi Hathor wysadzane drogimi kamieniami. Opuszczały
ją tylko podczas najważniejszych świąt.
W końcu znalazłem to, co chciałem zobaczyć od
tygodni. Stałem przed tajemniczymi reliefami, wykonanymi nie jak cała
świątynia w piaskowcu, lecz wyrytymi w kalcytowych płytach. Dwie
postacie trzymają na nich coś w rodzaju wielkich baniek, w środku,
których wije się wąż. Bańki mają oprawy w kształcie kwiatów lotosu do
złudzenia przypominające oprawki żarówek, z których wychodzi przewód
podłączony do jakiegoś sześcianu. Obok umieszczony jest - powszechny w
przedstawieniach ze starożytnego Egiptu - symbol dżed, słup czy kolumna
oznaczająca trwałość. Krassa i Habeck uważają, że jest to zwykły
izolator, taki jak porcelanowy przy współczesnych liniach wysokiego
napięcia.
Czy bańki to natomiast rzeczywiście starożytne
żarówki? Autorzy "Światła faraonów" nie mają wątpliwości. Dowodzą, że
ściany krypt w Denderze nie są pokryte sadzą, więc inskrypcje na nich
musiały powstać przy elektrycznym świetle. Egiptolodzy tę tezę
wyśmiewają - wystarczy użyć lamp z olejem rycynowym bądź tłuszczem
zwierzęcym, aby zminimalizować kopcenie.
Bezsporny jest tylko fakt, że nigdzie indziej w
Egipcie nie znaleziono podobnych przedstawień i naukowcy spierają się,
co mogą one oznaczać. Żaden ich nie rozszyfrował niepodważalnie. Są
jedynie hipotezy. W mitologii egipskiej w postaci węża przedstawiano
rodzące się słońce, na wyspie płomieni, położonej na jeziorze dwóch
noży, gdzie znajduje się kosmiczne jajo, z którego powstanie światłość.
Czy starożytni Egipcjanie znali więc elektryczność?
Nie rozstrzygnie tego jedna inskrypcja. Pozostaje mieć tylko nadzieję,
że podczas wielu prowadzonych nad Nilem wykopalisk, jakiś zespół
archeologów znajdzie np. egipską baterię podobną do bagdackiej. Albo
całą żarówkę! To tak samo prawdopodobne, jak znalezienie kolejnego
nietkniętego grobowca pełnego takich skarbów, jak te należące do
Tutenchamona. I nawet gdyby to miała być setna moja podróż do Egiptu, to
i tak bez wahania się w nią wybiorę, by to zobaczyć.
Reportaż pochodzi z nowej książki Tomasza Bonka pt. "Set Maat - Siedlisko Prawdy",
która ukazała się nakładem wydawnictwa Replika. Reporterskie podróże
Tomasz Bonka wiodą Czytelnika po szlakach pozornie znanych. Przecież to
miejsca, gdzie codziennie przewijają się tysiące turystów! A jednak
Bonek lubi skręcić w bok, zabrać czytelnika tam, gdzie ten z wykupioną
wycieczką nie dotrze. Pokazać to, czego spieszący za grupą człowiek nie
zauważy. "Set Maat" to opowieść o tym, co tak naprawdę stanowi esencję
bycia podróżnikiem. Oto wyprawa po świecie niesamowicie ciekawym,
fascynującym, a jednocześnie słabo widocznym zza szyb autokarów. Po
świecie, który dziś coraz trudniej zobaczyć samemu, gdyż w ostatnich
latach spowija go coraz większy mrok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz