sobota, 1 października 2016

Październik 1997 roku, warszawski Ursynów. Na parterze małe mieszkanko, którego okna okala dzikie wino. Sprawia, że nawet za dnia wewnątrz panuje półmrok. Dodaje to tajemniczości zdarzeniom, które zaczęły się wiosną 1995 roku.
Jola – mężatka i matka dwojga dzieci – gospodyni tego mieszkania, ma 25 lat, jest barmanką i bohaterką tych przedziwnych przypadków.
-Wychodziłam akurat z kuchni niosąc talerz z zupą dla męża – zaczyna swoją relację. Nagle na środku przedpokoju wyrosła przede mną wysoka, ponad dwumetrowa postać mężczyzny w białej szacie z niebieskawym odcieniem, przepasanej złotym sznurem. Miał wyraziste szafirowe oczy i blond włosy. Ze strachu stanęłam jak wryta, ale z jego strony napłynęło ku mnie ukojenie. Przestałam się go bać i słuchałam co mówi.
-Jesteś w piątym miesiącu ciąży. Urodzisz chłopca – obwieścił.
-Nonsens! – wykrzyknęłam.
-Jesteś. Sprawdź! – powtórzył i zniknął.
-Z kim gadasz? – odezwał się z pokoju mój mąż. – Co to był za facet?
Nie mógł jednak uwierzyć, gdy mu opowiedziałam co się wydarzyło. Następnego ranka poszliśmy oboje do ginekologa. Mąż chciał się upewnić, jak to jest z tą ciążą. Badanie USG potwierdziło to „zwiastowanie”.
Po czterech miesiącach Jola urodziła syna. – Ważył cztery kilogramy – chwali się – i do dzisiaj jeszcze nie chorował. Nawet kataru nie miał. Właśnie od urodzin synka dzieją się w jej mieszkaniu dziwne rzeczy… Szafki kuchenne same się otwierają i wszystkie naczynia wypadają z nich na podłogę… Albo doniczka z kwiatkiem przesuwa się po półce i spada tłukąc się w drobny mak… Kiedyś pięcioletniej córeczce Joli wybierającej się akurat do przedszkola wyleciały kapcie z worka, choć był mocno zawiązany… Jakby tego było mało, któregoś dnia pani Jola spotkała w przedpokoju „istotę” dokładnie jak z książek – małego człowieczka, czarniawego, bez ubrania, z olbrzymią głową, który na moment obrócił się w jej stronę.
-Zobaczyłam wtedy te jego wielkie czarne oczy – wspomina. Zrobił dwa kroki ku ścianie i… wsiąkł w nią.
Oglądaliśmy kiedyś z mężem telewizję. Siedziałam tak, że oprócz telewizora miałam w polu widzenia i nasz przedpokój. Nagle z jego ściany wyszedł mężczyzna, ubrany w białe spodnie i niebieską koszulę, z siwymi włosami. Zrobił trzy kroki jakby szedł po chodniku na ulicy i wszedł w przeciwległą ścianę.zwiastowanie img.1 Niedawno zginął nam pewien cenny rodzinny drobiazg, który dostałam w posagu. Przeszukaliśmy całe mieszkanie, wszystkie zakamarki. Doszliśmy w końcu do wniosku, że być może zgubiłam to gdzieś poza domem. Siedzieliśmy z mężem zrezygnowani i wówczas stało się coś zupełnie nieprawdopodobnego: Ze ściany, o tu – pokazuje miejsce obok fotela, na którym akurat siedzę – wysunęły się dwie gołe ludzkie ręce. Były jakby odlane z wody, coś się w nich przelewało. Wynurzyły się aż do połowy przedramienia, a dłonie wskazały na małe akwarium, ustawione na stoliku w rogu pokoju. Gdy podbiegłam w tym kierunku, ręce cofnęły się i znikły w ścianie. Zajrzałam do wnętrza akwarium. Z piasku wystawał kawałek naszego cennego drobiazgu! Moglibyśmy go długo szukać. Pewnie to moja córeczka wyjęła go z puzderka i bawiąc się z rybkami wrzuciła do wody. Przyszykowałem aparat do zdjęcia. – Zrobię pani portretowe ujęcie z jednego metra, z lampą błyskową- powiedziałem. Ustawiłem obiektyw, ostrość i nacisnąłem migawkę. Posłyszałem „klaknięcie” migawki, a dopiero w chwilę później błysnęła lampa.
-To niemożliwe! – pomyślałem. Naciśnięcie migawki uruchamia ją i zamyka obwód elektryczny. Lampa powinna zadziałać natychmiast, a nie z takim opóźnieniem. Obejrzałem więc dokładnie aparat fotograficzny… wszystko było w porządku. Przy drugim ujęciu historia się powtórzyła. – Zdaje się, że ktoś się tu z nami bawi – powiedziałem na głos i nie zważając na to, że oprócz mnie w pokoju było jeszcze parę osób zrobiłem sobie medytację otaczając się mentalnie „bąblem świetlistej prany”. Rozszerzyłem go tak, by ogarnął nie tylko mnie ale i Jolantę. Ponownie podniosłem aparat do oka. Zwolnienie migawki i błysk flesza nastąpiło jednocześnie. A więc już nie było żadnych obcych zakłóceń. Fotografowałem przy użyciu wysokoczułego filmu. Nawet w mrocznym pokoju powinien się zarejestrować chociaż słaby obraz. Tymczasem po jego wywołaniu były to tylko dwie puste klatki. Za to zdjęcia robione w mentalnej osłonie pranicznej wyszły doskonale. Ale najdziwniejsze zdarzyło się dopiero potem.
Poprosiłam sąsiada – opowiada Jola – by mi pomógł przenieść coś ciężkiego w mieszkaniu. Miał przyjść zaraz, więc zostawiłam drzwi wejściowe uchylone. Weszłam do pokoju i tu „coś” mnie sparaliżowało. Byłam bezwolna, ale przytomna. „Coś” powodowało, że na środku pokoju zaczęłam lewitować. W pozycji pionowej, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała unosiłam się płynnie do góry, głową niemal dotykałam sufitu. Po chwili to „coś” opuszczało mnie na podłogę i jeszcze raz podnosiło do góry. W tym momencie wszedł mój sąsiad… Nigdy nie słyszałam, by mężczyzna tak przeraźliwie krzyczał. Zobaczył mnie właśnie z głową przy suficie! Sąsiad uciekł. A ja jeszcze przez parę minut wbrew swej woli robiłam te skoki, nim to „coś” zostawiło mnie w spokoju. Razem z towarzyszącym mi ufologiem, Michałem Zawadzkim, wykonaliśmy badania mikrodozymetrem, by wykryć ewentualne implanty w jej ciele – w przypadku, gdyby była zabierana do UFO. Nie wykryliśmy żadnego wszczepu.
Niemal w tym samym czasie, kiedy trwały na Ursynowie opisywane zdarzenia, na terenie zachodniej Europy, szczególnie Niemiec pojawiała się wielokrotnie postać „ufonauty”, która kontaktowała się z ludźmi. Nazywała siebie Astar Sheran. Wyglądała tak, jak opisywała Jolanta. W 1996 roku niemiecki miesięcznik ezoteryczny „Jenseits des Irdischen” w nr.4 opublikował portret tego „ufonauty” namalowany przez Armando de Melo, który się z nim spotkał. Pokazałem wizerunek Jolancie.

-To ten sam! – wykrzyknęła. – Tylko „mój” miał nieco krótsze włosy. Imię Astar Sheran pobrzmiewa językiem sumeryjskim, a oznacza „Książę/władca z Saturna”. Na terenie Mezopotamii ponad 6 tys. lat temu Sumerowie osiągnęli „znikąd” bardzo wysoki poziom cywilizacji, przyniesionej im przez „bogów z kosmosu”. Któregoś dnia na przełomie lata i jesieni 1997 r. Jola weszła do pokoju i poczuła, że powietrze wokół niej zawirowało. Tuż przed nią z nicości po raz drugi pojawił się ON.
-Nie bój się mnie… jestem twoim przyjacielem – usłyszała płynący z jego strony przekaz.
Nagle rozległ się szczęk kluczy w drzwiach – to wracał mąż Joli. Przybysz w ułamku sekundy znikł także w wirze powietrza. Mąż Joli będący świadkiem wielu podobnych zdarzeń też zauważył, że tuż przed tym, gdy się coś zaczyna dziać, następuje jakby zwijanie się powietrza w bezszelestny wir. W połowie września tego roku Jolanta zauważyła u synka, że tzw. rzepki na obu jego kolankach są zbyt ruchliwe, co powodowało trudności w chodzeniu.
Lekarz orzekł, iż zdarza się to u dzieci i że konieczna jest operacja. Wieczorem, gdy mąż już zasnął, zdesperowana Jolanta intensywnie myślała o mężczyźnie w złocistej szacie, prosząc go o pomoc. Rano dziecko tak mocno spało, że nie mogła go dobudzić. Gdy potem zaczęło się bawić, Jola stwierdziła ze zdumieniem, że jego kolana są w zupełnym porządku. Jedynie na ich powierzchni – u obu w tym samym miejscu – pojawiły się białawe plamki, jakby już zagojone malutkie blizny. Czy ktoś w nocy dokonał operacji? Lekarz, z którym natychmiast skonsultowali się rodzice, nie krył zdumienia: – To jakiś cud – tyle potrafił powiedzieć.
Ostatnim już sprawdzianem autentyczności tych dziwnych zdarzeń było badanie metodą „Sieci Wilka”, wykonane 18 października 1997 r. przez radiestetę Miłosława Wilka. Znał tylko nazwę ulicy i numer domu. Zataiłem przed nim fakt, że jest to mieszkanie na parterze i jego numer. -Tam przed oknem obrośniętym dzikim winem jest dość stary, ale czynny „krąg UFO” – poinformował mnie. Często do mieszkania osób, którymi interesują się przybysze z innych wymiarów wchodzi „kanał penetracyjny” biegnący z takiego kręgu. Tutaj jest aż sześć takich kanałów – przypadek bez precedensu.
+ Kazimierz Bzowski
Fot. Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz