Dzień dobry panu. „Panu”, czy może jednak „księdzu”?
Krzysztof
Charamsa*: (śmiech) To jest polski problem, jesteśmy sparaliżowani
tytułomanią. Język nas blokuje. W Niemczech do proboszcza, jak do
każdego, mówi się „Herr” – i wszyscy są szczęśliwi. Ale ja lubię
angielskie „ty” i wydaje mi się, że zwracanie się do mnie po imieniu
najlepiej wyraża moją kapłańską tożsamość. Jako ksiądz jestem bratem dla
innych. Nie znoszę „proszę księdza”. To „proszę” stwarza blokadę. Kler,
rasa wyższa i my, którzy musimy się poddać i słuchać. Język nie pozwala
nam wyjść z więzienia nierówności.
Mojego bycia księdzem nikt nie może
wykreślić. Doktryna katolicka jest jasna: święceń nie można unieważnić.
Więc księdzem będę do końca życia. Jestem szczęśliwym, wolnym księdzem.
Dopiero dziś w pełni zrealizowałem swoje powołanie, mam światową
parafię, prawdziwe kontakty z ludźmi i normalnie rozmawiam o tym, czym
jest ludzkie szczęście i czym jest nasze pragnienie chwili pokoju,
spotkania i, tak, Boga.
W swojej książce nie oszczędzasz Kościoła,
wiele odsłaniasz. Czy mimo wszystko powstała ona z miłości, z tego, że
tobie na Kościele zależy?
To Kościół mnie nie oszczędzał, bo Kościół
nie oszczędza osób homoseksualnych, nie oszczędza kobiet ani ofiar
pedofilii. Ja oszczędzam Kościół, opowiadam mu tylko doświadczenie
cierpienia, jakie zadał i wciąż zadaje innym.
Uważasz, że to, co piszesz w „Kamieniu
węgielnym”, nie jest kontrowersyjne? Mówię choćby o przymierzu duchowym z
Putinem, któremu Kościół „naprawdę był wdzięczny za prawo uderzające w
homoseksualistów w jego kraju”.
Ta książka to wulkan pasji człowieka
wierzącego, który kocha swoją rodzinę, którą jest Kościół. Kocha
wspólnotę, dla której poświęcił życie, ale odkrywa, że ona ma też drugą,
chorą twarz. Instytucji nieludzkiej, irracjonalnej, niezdolnej do
poznania, sparaliżowanej strachem. Ja nie tylko mogę, ale mam też
moralny obowiązek, żeby to wszystko powiedzieć – i to bez owijania w
bawełnę. Bez powiedzenia podtrzymujesz chorobę.
Tylko czy można zreformować Kościół – w
takim zakresie, w jakim proponujesz? Potępienie karania osób
homoseksualnych, zrewidowanie dokumentów i fragmentów Biblii odnoszących
się do homoseksualności czy proszenie o wybaczenie win wobec
homoseksualistów – to wszystko wiąże się z uznaniem przez Kościół
homoseksualności jako orientacji seksualnej. A to z kolei wywrócenie do
góry nogami całego myślenia Kościoła o człowieku, jego seksualności i
psychice. Wierzysz w to, że manifest, zamieszczony przez ciebie na końcu
książki, może zostać wysłuchany?
Nie mam co do tego wątpliwości.
Skonfrontowanie kościelnej pozycji z nauką nie wywróci do góry nogami
całego myślenia Kościoła o człowieku, ale je tylko rozwinie zgodnie z
postępem ludzkiej wiedzy i nauki. Mój Kościół nie jest aż tak
irracjonalny, jak to się wydaje w Polsce.
To może ten polski jest szczególnie irracjonalny?
Nie, polski jest doskonałą realizacją tego,
co chciałby Watykan – instytucja, która zapomniała o Ewangelii,
zapomniała o wspólnocie i religii równości, a jest raczej formą
seksistowskiej władzy. Każda reforma zaczyna się od zadenuncjowania zła.
Musisz je nazwać po imieniu. I tym jest ta książka. Kochasz swoją
wspólnotę, ale musisz jej powiedzieć okropne rzeczy, żeby ją uzdrowić.
Reforma przyjdzie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jesteśmy
dzisiaj w momencie dekadencji w Kościele, straciliśmy nasze argumenty co
do seksualności – nie tylko homoseksualności. I co do kobiet czy
rodzin.
Jestem przekonany, że homofobia jest drugą
stroną mizogini Kościoła katolickiego, ale dopiero dziś, po rewolucji
seksualnej, możemy sobie zdać z tego sprawę. Kiedy seksualność stała się
tematem naukowej refleksji. Przez całe wieki była tylko tematem
refleksji religijnej. Seksuologia otwiera nam oczy, ale my nie chcemy
ich otworzyć.
Kościół faktycznie nie wyciąga wniosków z naukowych dociekań. I nagle miałoby się to zmienić?
Kościół nie tylko nie wyciąga wniosków.
Kościół zakazał dyskusji. I zaczął stygmatyzować naukę jako ideologię
wymyśloną przez jakieś niestworzone lobby z Marsa. Albo przez złych
gejów, którzy chcą zniszczyć rodzinę i zmienić płeć wszystkim osobom na
tej ziemi. Dlatego mówię, że jesteśmy dzisiaj w dekadencji
irracjonalności. I to nie dzieje się po raz pierwszy. To samo zrobiliśmy
z rewolucją kopernikańską – i to samo zrobiliśmy z ewolucją Darwina.
Dopiero teraz zaczynamy z tego wychodzić. Przez ponad sto lat Kościół
opowiadał, że ewolucja to niebezpieczna moda, która minie.
Sugerujesz, że zmiana przyjdzie, ale niekoniecznie jej doczekamy?
A czy czas jest problemem, czy to przyjdzie za naszego życia, czy nie? Nasze życie tu na ziemi jest tylko chwilą.
Nie chciałbyś, żeby zmiana przyszła jak najszybciej?
Oczywiście, że bym chciał. Bo to mój
Kościół, ludzie, którzy cierpią i chciałbym, żeby cierpieli mniej. A to
zależy od Kościoła, od jego nieustannych wpływów politycznych,
społecznych, mentalnościowych i źle pojętych relacji Kościoła z
demokracją. Ale ostatecznie, gdyby to się nie stało za mojego życia, to
od kogo zależy moje bycie szczęśliwym? Ode mnie. To ja muszę w sobie
znaleźć zdolność do życia, walcząc o moje ideały i pozostawiając sile
wyższej czas efektywnej przemiany kulturowej i epokowej Kościoła. Co nie
znaczy, że wolno zgodzić się na fałsz i wegetować. Nie wolno nie
walczyć o ideały.
Darwin był człowiekiem wierzącym. Po swoim
odkryciu cierpiał do końca swojego życia, będąc wyśmianym i
stygmatyzowanym przez swoich braci wierzących. Wielu księży mówi: no
tak, ale nie trzeba być idealistą, tylko zarabiać forsę w systemie, w
którym jesteśmy. To się kiedyś zmieni, możesz robić swoje w podwójnym
życiu, bez rewolucji. Nie, tak nie wolno myśleć, bo to przeciwko
ludzkości, prawdzie i chrześcijaństwu. Więc jasne, że pragnę wyzwolenia
mentalnego, dekadencja jest czymś złym, potrzebujesz po niej dobrej
psychoanalizy. I tego też będzie potrzebował Kościół, gdy się obudzi i
powie: w przeszłości odkryliśmy kosmos, potem historię ewolucji, a
dzisiaj mamy nową rewolucję – orientacji seksualnej, odkrywamy wnętrze
człowieka. To jest trudna rewolucja, w której człowiek musi się
koniecznie zacząć konfrontować choćby z Judith Butler i całą gamą
myślicieli.
50 na 50, pół na pół – tak szacujesz ilość
gejów wśród księży. Czy po swoim coming oucie dostałeś dużo wyrazów
wsparcia właśnie od księży?
Codziennie – i z całego świata. Przez
Facebooka, emailem, przez moją stronę internetową przychodzi do mnie
wiele historii ludzi, którzy nie tylko wspierają, ale też trochę
zazdroszczą. Łza się kręci w oku, gdy opowiadają o stresie, braku
miłości czy nienawiści do samych siebie. O pomieszaniu i kompleksie
seksualności. Ale piszą do mnie nie tylko księża geje, także księża
heteroseksualni, którzy mają świetne relacje z kobietą, którą kochają.
Piszą też świeccy, dzieci księży – to bardzo stygmatyzowana w Kościele
grupa ludzi, którzy nie mają prawa publicznie mówić o tym, kto jest ich
ojcem. Piszą też ofiary pedofilii, które są do dziś prześladowane w
Kościele. „Mają siedzieć cicho i nosić swój krzyż, bo my tu sobie
wszystko ułożyliśmy i się ładnie za wszystkich pomodliliśmy”. To jest
nieludzkie.
Jeden z dokumentów Kongregacji Nauki Wiary o
osobach homoseksualnych mówi, że są one niezdolne do miłości. Bo miłość
wymaga komplementarności afektywnej między mężczyzną a kobietą. Kościół
mówi, że to, co dwóch mężczyzn może czuć, to jedynie zwierzęce
pożądanie przyjemności seksualnej. Nic więcej. To był jeden z momentów
mojego nawrócenia. Kiedy zacząłem czytać te teksty w odniesieniu do
siebie jako geja, który zaczyna akceptować swoją seksualność. Wszystko
się we mnie działo intelektualnie, nie miałem żadnych relacji z nikim.
Siedziałem w bibliotece i zaczynałem otwierać oczy na to sponiewieranie i
poniżenie w majestacie prawa, w imię religii i Boga.
Katechizm Kościoła Katolickiego nakazuje
współczuć osobom homoseksualnym, czytamy w nim też: „Powinno się unikać
wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji”. A jaka jest
ta słuszna?
Filozoficznie i lingwistycznie to jest
absurd – dyskryminacja jest zawsze negatywna, nigdy nie jest słuszna.
Ale z dokumentów Kongregacji Nauki Wiary (z 1992 i 2003 roku),
najwyższego urzędu Kościoła, można się dowiedzieć, jaka jest słuszna
dyskryminacja. Na przykład nie wynająć mieszkania wyoutowanemu gejowi. A
już w ogóle parze! Czyli z moim partnerem w katolickim kraju powinienem
mieszkać pod mostem.
To absurd, że jesteś częścią wspólnoty,
która ogłasza się jako wspólnota miłości, a prześladuje miłość. W tak
niekomfortowej sytuacji łatwo rozwalać związki – gdy wszyscy są
przeciwko, nie masz sojuszników. Dopiero zaczynamy oddychać, widzieć, że
w USA czy we Francji można żyć normalnie. W Polsce to jeszcze marzenie.
Wróćmy do twojego coming outu. Chyba zysków było więcej niż strat?
Każdy coming out jest ważny i jego owoce są
tylko pozytywne. Choć zgadzam się z Orwellem, że w walce jednostki
przeciwko systemowi możesz tylko „przegrać”. Chodzi o to, by przegrać
jak najmniej. Ale uwaga: bez tego przegrania nie ma zwycięstwa. Chrystus
był takim „przegranym” wobec religijnego systemu faryzeuszy. Walka o
prawa człowieka jest walką przegrywających. Tych, którzy po dwóch
krokach w tył robią jeden, decydujący do przodu. Tę nadzieję i ten
optymizm dała mi moja mama. Kobieta niesamowitej wiary.
No właśnie, ona jest jednym z
najjaśniejszych punktów tej historii. Nie każdy rodzic w pierwszym
odruchu powie: tyle lat cierpiałeś, to musiało być dla ciebie straszne.
Homofobia w rodzinach katolickich jest potworna.
Nie tylko katolickich, ale to wstyd, że
chrześcijaństwo, które powinno być motorem praw człowieka, jest dla nich
przeszkodą. Ale tak, miałem niesamowite szczęście. Nigdy nie wątpiłem w
moją rodzinę – bo to nie tylko mama tak zareagowała. Myślę, że dla
moich bliskich mój coming out był częścią ich dojrzałego kroczenia w
wierze. Powiedziałem, kim jestem i zostałem przyjęty z miłością. Moja
rodzina uczyniła niesamowitą refleksję i dojrzała w poznaniu osób
homoseksualnych. Mój Kościół nie.
Dlaczego to takie trudne, zdobyć się na tę
dojrzałość? Dlaczego osoba, która jest gejem, lesbijką, tak często bywa
tłamszona psychicznie, poddawana presji, co ma na nią szalenie
destrukcyjny wpływ – na to jak postrzega samą siebie, jak w ogóle
funkcjonuje w społeczeństwie?
Myślę, że nie chodzi tu o zdolność do
dojrzewania, ale zdolność do pokonania strachu. Bo to strach paraliżuje
myślenie i miłość – i rodzi nienawiść. To bardzo prosty i szybki proces.
Odrzuconym przez rodzinę mówię, że
ostatecznie wszystko zależy od ciebie. Nic nie ma prawa cię zdominować, a
szczególnie, gdy jest brakiem miłości i ignorancją. Poszukiwanie siły w
nas to prawdziwe przerabianie świata. Nie mam prawa poddać się presji
społecznej, presji rodziny i pozostać w szafie. Nie, bo to jest
przeciwko mojemu szczęściu i przeciwko mojemu zdrowiu. Psychicznemu i
fizycznemu. Czyli przeciwko przykazaniu „nie zabijaj” i samej istocie
chrześcijaństwa, jako religii miłości. A ty nie możesz się na to zgodzić
jako osoba wierząca. Powiedzą ci, że jesteś idealistą, bo chcesz
wywracać świat do góry nogami. Nie! Tylko chcesz być sobą. A bycie sobą
jest aktem największej odwagi, jest najbardziej potrzebną rzeczą i
największą rewolucją, jaką mogę dać swojej rodzinie i światu.
Ja nie mam wątpliwości, że każda osoba
homoseksualna ma misję coming outu. To jest jego/jej powołanie. Dla
mnie, jako katolika, to sakrament. Tak!
Dość odważne twierdzenie.
Ono nie jest moje. Na ten temat istnieje już
obszerna refleksja queer theology. Działanie coming outu jest
sakramentem, wyzwoleniem, łaską.
Wracając jeszcze do rodzin. Dwóch księży
opowiadało mi podobną historię. Mówili, że przygotowują się do coming
outu, ale zrobią go dopiero, gdy umrą ich mamy.
W świecie świeckich to często działa podobnie.
Ale wiesz, to jest najbardziej nieludzkie i niechrześcijańskie. Pomyśl: to jest nieświadome życzenie śmierci.
„Żebym ja mógł żyć pełnią życia, ty musisz umrzeć”.
O to chodzi! Oczywiście rozumiem, że za tym
wszystkim stoi też obawa o to, że mama będzie cierpieć, bo system
homofobicznej presji jakiemu jesteśmy poddani wydaje się wszechobecny.
Ja również o tym myślałem. Jestem przekonany, że jeśli bronię drugą
osobę przed prawdą o człowieku, to równocześnie ją poniżam. Jako osobę
niezdolną do tego, by zrozumieć.
Twoja książka wyszła niedawno w Niemczech.
Jak tam jest odbierana twoja historia – w kraju, w którym demografia
religijna rysuje się inaczej niż w Polsce, bo protestantyzm i katolicyzm
wyrównują się?
Książka wyszła najpierw w Portugalii, potem
we Francji, Hiszpanii, Katalonii i Ameryce Łacińskiej. Wszędzie jej
odbiór był bardzo interesującym doświadczeniem. Niemcy to duża dawka
energii. W ciągu paru dni miałem wiele ciekawych wywiadów i mądrych
dyskusji. I nieważne, czy rozmawiali ze mną protestanci, katolicy czy
niewierzący. Mam nadzieję, że w Polsce też znajdę to otwarcie na
dyskusję z drugim człowiekiem. Ta książka jest napisana dla przyjaciela i
przyjaciółki, dla kogoś, kto ma parę godzin, żeby posłuchać twojego
wyznania, czegoś, czego nie mogłeś powiedzieć przez ostatnie 40 lat
swojego życia.
W Polsce twój coming out został
zapamiętany jako kontrowersyjny. Media i dziennikarze poczuli się
urażeni, zmanipulowani przez ciebie. Co im dzisiaj powiesz?
To ja poczułem się głęboko urażony lawiną
fałszu i pomówień. Z nikim nie umawiałem się na wywiad na wyłączność,
ani wprost ani domyślnie (z fałszywych informacji z polskiej Wikipedii
dowiedziałem się, że my, Polacy, dajemy „wywiady rozumiane jako
eksluzywne”, mi jest obcy taki wytwór). Nikt mi za żaden wywiad nie
płacił, a szkaluje się mnie pomówieniami o umowach na wyłączność,
wynagrodzeniach i zobowiązaniach. Zmanipulowanym, jak mówisz, byłem ja. A
kontrowersyjny nie jest żaden coming out, ale każde społeczeństwo, w
którym trzeba jeszcze podejmować bolesny proces coming outu, który jest
zawsze przeciw systemowi. Dziś dziękuję Bogu za to, jak mi pomógł
dokonać wyzwolenia z więzienia i pokojem ducha pokonać tę falę pomówień.
Piszesz w książce, znowu śmiało, że
pontyfikat Benedykta XVI był „najbardziej gejowskim we współczesnej
historii”, chociaż bardzo ponurym. Z kolei pontyfikat Franciszka
opisujesz bardziej wielowymiarowo, ale w gruncie rzeczy pokazujesz go,
tak mi się wydaje, jako pontyfikat dosyć przemyślany wizerunkowo. Na ile
głowa Kościoła ma wpływ na to, co się w Kościele dzieje?
Przy obecnej doktrynie, papież ma pełną
możliwość rozpoczęcia reformy Kościoła. W różnych newralgicznych
przestrzeniach, dotyczących kobiet, mniejszości seksualnych i
seksualności w ogóle.
Franciszek przyszedł z propozycją reformy.
Ale jako człowiek potrzebuje współpracowników, musi dobrać sobie ludzi,
którzy będą dla niego pracować, a on tego nie zrobił. Nie może siąść i
zacząć czytać gender studies, żeby się dokształcić. Nie wie o nich
absolutnie nic. O homoseksualności też, bo definicja, jaką podaje
katechizm, jest fałszywa.
„Homoseksualizm oznacza relacje między
mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub
dominujący, do osób tej samej płci”.
Homoseksulaność (homoseksualizm to nazwa
stygmatyzująca, zionie medykalizacją i świetnie służy poniżaniu i
zohydzaniu gejów jako kategorii patologicznej) to nie są relacje, to
orientacja seksualna. Relacje homoseksualne może mieć każda osoba
heteroseksualna. To jest kompletna ignorancja, ale zamierzona, bo
dostosowuje rzeczywistość, fałszując ją, do pozycji doktrynalnej, której
Kościół nie chce racjonalnie zweryfikować. A jak postawisz fałszywą
definicję, to już cały twój dyskurs jest fałszywy.
Wróćmy do papieża.
Papież miał zająć się rozwiedzionymi,
osobami LGBTIQ, celibatem, seksualnością. I to wszystko może zrobić.
Może zmienić nakaz obowiązkowego celibatu księży w rycie łacińskim (w
katolickich rytach wschodnich taki nakaz nigdy nie istniał) z dnia na
dzień, jednym dekretem. Nie ma co do tego żadnych przeciwwskazań
doktrynalnych. Ale jesteśmy zablokowani psychologicznie i społeczne, bo
dla katolików od Boga ważniejszy jest celibat, mamy jego obsesję.
Papież Franciszek może to wszystko zmienić, ale nie zrobił tego. I nie zrobi?
Papież do tej pory – i jestem mu za to
wdzięczny – poruszył trochę mentalność katolików: swoimi telefonami,
kazaniami, swoim językiem. Jako pierwszy powiedział, że Kościół i kler
to nie jest Bóg. I w ten sposób zaczął niszczyć system naszej władzy.
Patriarchalnej, maskulinistycznej. Stąd całe przerażenie w Watykanie, bo
naszą siłą jest ta władza.
Ale ostatnio coś mniej słychać i o
telefonach papieża, i o woli prawdziwej reformy. Mówiłaś o pewnym
wizerunkowym projekcie tego człowieka – nie wiem, czy takie były jego
intencje. Mnie się wydaje, że w nim jest dużo instynktownej,
spontanicznej szczerości – trochę jak we mnie, tacy ludzie płacą potem
wysoką cenę za swoją otwartość. Tyle że w tej jego szczerości wychodzi
też nieprzygotowanie i niekompetencja jego urzędników. On szczerze mówi,
co myśli o kobietach, ale od żadnego współpracownika nie dostał raportu
o stanie badań nad tożsamością kobiety dzisiaj. Nad prawami kobiet. To,
że kobieta nie może być księdzem, jest przeciwko prawom człowieka. Bez
dwóch zdań. W Kościele kobieta nie jest uznawana za godną tego
wszystkiego, co najlepsze, najdroższe w Kościele – łaski, sakramentów,
całej mediacji z Bogiem. Wszystko to, co dobre i najważniejsze z
religii, przechodzi tylko przez ręce mężczyzny.
Nie wybierasz się poza Kościół, nie wystąpisz z niego?
Nie, absolutnie nie. To jest moje życiowe
miejsce, moja rodzina, moja wspólnota, która ma dzisiaj duże problemy,
ale myślę, że mnie potrzebuje – mimo tego, że mnie ostatnio nienawidzi. I
chciałaby, żebym wpadł w depresję, stanął u jej drzwi i prosił o
terapię konwersyjną dla gejów, pseudonaukową i nieetyczną, promowaną
przez Kościół i państwa homofobiczne.
Wiele osób, wielu księży, zupełnie się od ciebie odwróciło?
Jasne, łącznie ze sprawdzaniem, czy nie jest
się ze mną jeszcze znajomym na Facebooku. Instytucja pali mosty, tworzy
kompletną izolację wokół stygmatyzowanego. Dlatego nie dyskutuje się z
żadnym jego słowem. Eliminując możliwość dialogu, pozbawia się go
podmiotowości. Nie jest podmiotem, więc nie istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz