niedziela, 26 stycznia 2020

Jan Sztaudynger: Nic tak serca nie studzi, jak poznawanie ludzi



Mistrzostwo w literaturze polega między innymi na tym, by jak najmniejszą liczbą adekwatnych słów w różnorakich asocjacjach (skojarzeniach) – ogarnąć jak największy obszar rzeczywistości, problemu, zagadnienia, zjawiska... Mistrz Jan Sztaudynger szczególnie lubił wbijać szpile w nadęte-rozdęte 'balony' o przerośniętym ego, które z hukiem i patosem obnosiły się z bezdenną pustką swych osobowości (Ludzie mali, Nie cierpią swojej skali); cięte fraszki adresował do tych, co w swym mniemaniu pozjadali wszystkie rozumy świata - wierząc święcie w swą Mądrość, Nieomylność oraz posiadanie patentu na 'jedynie słuszną' Prawdę. Szczególnie pamiętam Jego 'zauważenie', ujęte we fraszkę: Trzeba dojrzeć, aby dojrzeć (aby dopiero wówczas 'się wychylać'...!). Dla bardzo wielu była to tautologia - masło maślane, bowiem nie znali konotacji słów, które poznaje się dopiero po latach obcowania z kulturą, sztuką, literaturą, a już szczególnie - strofami poezji. Nie zapominając przy tym, co powiedział Josif Brodzki: "Jestem przekonany, że nad człowiekiem, który czyta poezję, trudniej jest zapanować niż nad tym, który jej nie czyta." Niby proste, a jednak trudne...
Jedni rodzą się za późno, a drudzy za wcześnie
To wielka sztuka zrodzić się współcześnie!
Pamiętam, jak w Zakopanem Ojciec – nie bardzo wiedział, co ze mną zrobić – i zabrał mnie na jakieś zebranie, czy posiedzenie rady miasta… Mnie zaś zapowiedział, że „zobaczę cyrk”… ;))
Gdy dość długo głos zabierał i 'przynudzał' znany nam pisarz i poeta Stanisław Nędza-Kubiniec, poprosił o głos jakiś jowialny pan i zaripostował: „Jedna jędza, druga jędza – i nędza!...”   Zapanowała martwa cisza, tylko Ojciec parsknął śmiechem. A ja nie bardzo wiedziałem, o co chodzi… Na szczęście Nędza-Kubiniec miał poczucie humoru, czego nie można było powiedzieć o nadętych urzędnikach magistratu zakopiańskiego, którym później też się dostało; była wielka afera, ale to już inna opowieść.
Było mi duszno, większość paliła papierosy, w tym i mój Ojciec – sporta od sporta… I wówczas znowu o głos poprosił ten pan… Bez namysłu „wypalił”: - „Ćma, co papierosy ćmi, podwójnie obrzydła mi!”, a patrząc na Ojca z udawaną przyganą: - „Palacze to gówniarze, kto im palić każe!”... I tak poznałem Jana Sztaudyngera, którego odwiedziliśmy kilka razy. Pamiętam, że mocno chorował i – co mi się bardzo podobało – potrafił „na poważnie” rozmawiać z dziećmi. Dostałem nawet od Niego jakąś książeczkę – pisaną dla dzieci, z dedykacją dla mnie… A Ojciec kilkakrotnie przeprowadzał z Nim rozmowy dla różnych tytułów prasowych.
Poeta, tłumacz literatury niemieckiej (m.in. Johanna Wolfganga Goethego), specjalista w dziedzinie teatru lalkowego i przede wszystkim satyryk. Urodzony 28 kwietnia 1904 roku w Krakowie, zmarły tamże w klinice neurologicznej 12 września 1970 i pochowany na Cmentarzu Salwatorskim. W Zakopanem mieszkał od 1955 do 1970. [Zbieg okoliczności, bowiem dokładnie w tych latach mój Ojciec - lecząc górskim powietrzem wojenną gruźlicę z lasu u prof. Wita Rzepeckiego - był korespondentem "ŻW" oraz Muzyki i Aktualności PR pr. I z Zakopanego i południowej Polski].
@ Mistrz ciętej riposty używał pseudonimów Jan Korab, Jan Kokowski, Świerszcz, a także wielu wersji skrótów imienia i nazwiska.
Sztaudynger studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, w roku 1927 uzyskał stopień doktora. W czasie studiów należał do grupy literacko-artystycznej pod nazwą Helion. Przed wojną pracował głównie jako nauczyciel, równolegle zajmując się teatrem lalkowym - jako organizator teatrów oraz teoretyk lalkarstwa. W latach 1937-1939 był pracownikiem Kuratorium Szkolnego w Poznaniu oraz wykładał na Uniwersytecie Poznańskim (cykl wykładów nosił tytuł "Teatr lalek i jego wpływ na literaturę polską").
Aktywnie uczestniczył również w poznańskim życiu literackim, będąc między innymi członkiem Związku Zawodowego Literatów Polskich i działając w prowadzonym przez Artura Marię Swinarskiego kabarecie pod nazwą "Klub Szyderców". Był wówczas także redaktorem poświęconego teatrowi lalkowemu pisma "Bal u lal".
Po wojnie pisarz zamieszkał w Szklarskiej Porębie oraz w Łodzi. Do roku 1954 pracował tam w Państwowej Szkole Dramatycznej Teatru Lalek. Redagował również w latach 1950-1954 branżowe czasopismo "Teatr Lalek".
Pisał wiersze liryczne, bajki, mini-dramaty, scenariusze dla teatrzyków kukiełkowych, a w pamięci publiczności literackiej pozostał przede wszystkim fraszkopisarzem. Być może jego twórczość obudziła drzemiące (a jednak) w naszym narodzie pokłady poczucia humoru? Ale nie zawsze tak było…
Po tomiku „Rzeź na Parnasie” - przestano się kłaniać autorowi, choć wyraźnie zaznaczył w motcie, że pisze o twórcach „zdolnych”… Nie spodobały się niektórym jego ładne „Kantyczki śnieżne” z „Matką Boską na nartach” w roli głównej i „Małym świętym”… O czasy, o obyczaje… A przecież Sztaudynger - satyryk, okazał się tu wyznawcą poetyki wielu wierszy księdza Jana Twardowskiego! Piórka, transkrypcje, supełki, rysunki Mai Berezowskiej do tekstów nieco frywolniejszych, ilustracje Andrzeja Mleczki, tematy - od higieniczno-życiowych po hedonistyczno-refleksyjne…
 Dalej:
https://www.salon24.pl/u/marrjr/1013897,jan-sztaudynger-nic-tak-serca-nie-studzi-jak-poznawanie-ludzi,2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz