Antoni Pospieszalski przez lata
pisywał dla “Kultury” artykuły o religii, a Jerzy Giedroyc specjalnie
dla niego utworzył dział „O religii bez namaszczenia”. Pospieszalski był
człowiekiem głęboko wierzącym i bezgranicznie krytycznym wobec
Kościoła, papieża, wpychania się kleru na scenę polityczną i
wykorzystywania religii w polityce. Mieszkający w Kanadzie Libańczyk,
Fred Maroun napisał właśnie artykuł
„O religii bez nabożności”. Bratanek Antoniego Pospieszalskiego, Jan
Pospieszalski, jest żywą ilustracją tego wszystkiego, co Antoniego
doprowadzało do rozpaczy, Fred Maroun pisze swój artykuł na marginesie
pogrzebu swojego brata, katolickiego księdza.
„Kiedy nikt nie patrzy – zaczyna
swój tekst Fred Maroun – łapiemy się czasem na tym, że widzimy prawdę o
religiach. W tych rzadkich momentach, zdajemy sobie sprawę z tego, że
większość z nich jest przeżarta zgnilizną do szpiku kości. Od opartej na
religii ‘edukacji’ do dżihadyzmu, terroryzmu, praw szariatu, religia
często cuchnie pod niebiosa.”
Urodzony i wychowany w arabskiej kulturze autor oczywiście w pierwszym rzędzie kieruje swój wzrok na islam i zauważa, że niektórzy amerykańscy politycy zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie ta religia, i jako receptę proponują rozwalenie amerykańskiego systemu edukacyjnego przez chrześcijańską prawicę.
Przypominając powiedzenie Karola Marksa, że „religia jest duszą bezdusznego świata”, co jest mniej znane niż osławione „opium dla ludu”, Maroun dodaje, że religia ma jakieś dobre strony, może należałoby raczej powiedzieć, że są wspaniali wierzący, którzy znajdują w religii to, czego nie znajdują inni.
Religia jest jednak przede wszystkim narzędziem kontroli życia społecznego – pisze - jest używana do przekonywania ludzi, aby działali wbrew własnym interesom, a nawet, aby dopuszczali się czynów amoralnych, których bez religijnego nakazu zapewne nigdy by nawet nie rozważali. „Religia osiąga to, twierdząc, że przemawia w imieniu Boga, który żąda ślepego i absolutnego posłuszeństwa.”
Czym jest wiara? Znowelizowany przez Watykan katechizm głosi: „Poprzez wiarę człowiek poddaje całkowicie swój intelekt i swoją wolę Bogu”. Maroun zauważa, że nikt na świecie nie zna woli Boga i w efekcie te wszystkie rzekomo niezmienne religijne zasady zostały wypichcone przed paroma wiekami przez garstkę mężczyzn, w czasach, w których nauka mało rozumiała z otaczającego nas świata. Teraz mamy ślepo podporządkować tym zasadom nasz intelekt, chociaż dzisiejsza wiedza każe nam głośno protestować.
Na pogrzebie swojego brata, Serge’a, katolickiego księdza, autor omawianego artykułu słucha słów o tym, jak wielu ludzi go kochało. I w chwilę potem widzi jak te emocjonalne związki wykorzystywane są w sposób perwersyjny: „Jeśli buntujemy się przeciw Bogu, ryzykujemy utratę przyjaźni ojca Serge’a, który wybrał Chrystusa” – mówi do wiernych ksiądz odprawiający mszę za duszę zmarłego.
Religijni przywódcy – pisze Maroun – doskonale wiedzą, że ślepa wiara jest czymś sprzecznym z logiką, wykorzystują zatem poczucie winy, kłamstwo i pranie mózgów, a czasem nawet fizyczną przemoc.
W naszych czasach islam dzierży pod tym względem palmę pierwszeństwa. Religia staje się bardziej ludzka, kiedy przestaje udawać, że mówi w imieniu Boga, kiedy dogmaty tracą znaczenie, ustępując naszym codziennym problemom i pozwalając ludziom na posiadanie własnych przemyśleń.
Zakazywanie religii jest zdaniem Freda Marouna najgorszym rozwiązaniem. Takie zakazy byłyby równie nieskuteczne jak zakaz posiadania narkotyków. Rozwiązaniem jest wolność słowa i wolność wyznania. Religia pozostanie niebezpiecznym zjawiskiem i narzędziem w rękach z jednej strony naiwnych ignorantów, a z drugiej bezwzględnych oszustów.
Rodzice w dobrej wierze skazują swoje dzieci na indoktrynację, która będzie ciążyć na ich całym życiu; politycy podejmują decyzje apelując do emocji opartych na religijnej indoktrynacji, duchowni, namawiając do rzeczy amoralnych, zapewniają, że mówią w imieniu Boga.
Swoboda wyznania powinna być osobistą wolnością, a nie wolnością narzucania swoich wierzeń innym.
Wydajemy miliardy na ochronę społeczeństwa przed narkotykami, a równocześnie pozwalamy religiom, które są równie groźne, na swobodne pranie mózgów, na manipulacje skierowane na najbardziej wrażliwych członków naszego społeczeństwa.
„Musimy zatrzymać przyznawanie religiom uprzywilejowanego statusu” (...) Ślepa wiara musi być obnażona i wyśmiewana”- kończy Fred Maroun.
Kiedy w Polsce utworzono Komisję Edukacji Narodowej, pozbawiając jezuitów monopolu na prowadzenie szkół, tym działaniom towarzyszyło podobne rozumowanie. Sięgano po wzory innych krajów, w których zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że państwo potrzebuje światłych obywateli, a nie otępionych pseudoedukacją religijnych fanatyków.
W krajach komunistycznych religia została całkowicie usunięta z państwowych szkół tylko po to, żeby zastąpić ją indoktrynowaniem inną totalitarną ideologią. W najbardziej rozwiniętych krajach idea rozdziału państwa i kościoła prowadziła do usunięcia religii z państwowych szkół i do eliminacji ideologicznej indoktrynacji z systemu nauczania zarówno w imię swobody wyznania, jak i w celu zwiększenia skuteczności nauczania. Z różnych przyczyn ten trend zaczął się w ostatnich dziesięcioleciach odwracać. Masowa oświata natrafiała na problemy, z którymi w niektórych krajach próbowano sobie poradzić przez państwowe finansowanie szkół prywatnych, z których bardzo wiele było prowadzonych przez wspólnoty wyznaniowe. Prowadziło to do naruszenia zasady rozdziału państwa i kościoła i do coraz bardziej intensywnego udziału państwa w finansowaniu indoktrynacji religijnej. W krajach postkomunistycznych ten proces wyglądał inaczej. Tu bowiem płaciliśmy wysoką cenę za ideologiczną ateizację. Po upadku komunizmu wszelki opór przeciwko agresywnemu wkraczaniu religii do szkół był z natury rzeczy traktowany jak obrona skompromitowanej ideologii. W efekcie stosunkowo największe ustępstwa czyniły ugrupowania postkomunistyczne, zaś sama praktyka ustępstw wobec Kościoła katolickiego stała się narzędziem konkurencji politycznej; narzędziem, które w mniejszym lub większym stopniu było używane przez wszystkie ugrupowania. Nic dziwnego, że debata o religii w szkołach była praktycznie rzecz biorąc wyprana z wszelkiej rzeczowości, a głosy sprzeciwu (wychodzące również z szeregów ludzi wierzących) praktycznie nie docierały do społeczeństwa. Nic dziwnego, że kiedy Kościół zaczął nalegać na katechizację dzieci w państwowych przedszkolach, ciche protesty wywołały zdumione pytanie kardynała Nycza: „komu może przeszkadzać katechizacja dzieci w przedszkolu?”
Po wprowadzeniu nauczania religii w szkole, przyszły żądania masowego uczestnictwa uczniów szkół w pielgrzymkach (często w czasie, który miał być przeznaczony na naukę), przerw w nauce na rekolekcje, religii na świadectwach, żądanie uznania religii jako przedmiotu maturalnego, powiększania liczby godzin przeznaczonych na nauczanie religii w programach szkolnych. W efekcie kiedy w jednej ze szkół urządzono spowiadanie uczniów w budynku szkoły, reakcje ograniczyły się do kilku artykułów, na które lokalne kuratorium zareagowało mruknięciem, że może to była jednak przesada.
Tymczasem w wielu krajach zachodnich wyłonił się nowy problem – coraz liczniejsza imigracja z krajów muzułmańskich i liczne szkoły, w których dzieci z rodzin muzułmańskich stanowią albo znaczącą mniejszość, albo zgoła większość uczniów. Pojawiły się szybko żądania rezygnacji z klas koedukacyjnych, specjalnej żywności, modlitw podczas zajęć szkolnych, nauki religii. I znów na arenie politycznej ustępstwa wobec tych żądań dyktowała gra polityczna, a debata wyprana była z wszelkiego racjonalizmu.
Nie ma tu miejsca na próbę szerszej analizy, warto jednak pokazać konkretny przykład z kanadyjskiego miast Brampton, gdzie rodzice zorganizowali „Marsz przeciw religii w szkole”. Wcześniej rodzice złożyli skargę na praktykę piątkowych modłów dla muzułmańskich uczniów w szkołach publicznych i stwarzanie uprzywilejowanych warunków dla jednej religii.
Burmistrz Brampton, Linda Jeffrey stanowczo odrzuciła tezę tych praktyk, stwierdzając że jest oparta na błędnych informacjach i mowie nienawiści. Rodzice upierają się jednak, że te praktyki są naruszeniem wartości demokracji i świeckiego państwa, że mowa nienawiści pojawia się raczej w nauczaniu religijnym, a zarzuty islamofobii są absurdalne, gdyż jest to wyłącznie wykręt, by uniknąć przyznania, że szkoła nie jest miejscem na religijną indoktrynację.
Tego rodzaju incydentów jest dziś w wielu krajach coraz więcej i chociaż konflikty z islamskimi ugrupowaniami są najbardziej drastyczne, agresywne wchodzenie jednej religii w sferę publiczną wydaje się być zachętę dla fanatycznych grup z wyznań, które wcześniej akceptowały zasadę rozdziału państwa i kościoła.
Czy jest jakakolwiek szansa na racjonalną dyskusję o zasadzie swobody wyznania, której praktyczna realizacja wymaga, aby państwo będące gwarantem religijnej tolerancji, nie wspierało żadnej religijnej indoktrynacji w państwowych szkołach i nie pozwalało na wkraczanie religii na pole polityki? Chwilowo mamy rząd koalicyjny – Prezesa Jarosława z ojcem Rydzykiem, co jeszcze silniej uświadamia pilną potrzebę takiej dyskusji.
Szacunek dla religii nie ma żadnych podstaw, zaś politycy wykorzystujący religię w politycznej grze nie tylko okazują się wrogami demokracji, ale konsekwentnie niszczą systemy edukacyjne, co grozi narodowi cywilizacyjną klęską.
Urodzony i wychowany w arabskiej kulturze autor oczywiście w pierwszym rzędzie kieruje swój wzrok na islam i zauważa, że niektórzy amerykańscy politycy zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie niesie ta religia, i jako receptę proponują rozwalenie amerykańskiego systemu edukacyjnego przez chrześcijańską prawicę.
Przypominając powiedzenie Karola Marksa, że „religia jest duszą bezdusznego świata”, co jest mniej znane niż osławione „opium dla ludu”, Maroun dodaje, że religia ma jakieś dobre strony, może należałoby raczej powiedzieć, że są wspaniali wierzący, którzy znajdują w religii to, czego nie znajdują inni.
Religia jest jednak przede wszystkim narzędziem kontroli życia społecznego – pisze - jest używana do przekonywania ludzi, aby działali wbrew własnym interesom, a nawet, aby dopuszczali się czynów amoralnych, których bez religijnego nakazu zapewne nigdy by nawet nie rozważali. „Religia osiąga to, twierdząc, że przemawia w imieniu Boga, który żąda ślepego i absolutnego posłuszeństwa.”
Czym jest wiara? Znowelizowany przez Watykan katechizm głosi: „Poprzez wiarę człowiek poddaje całkowicie swój intelekt i swoją wolę Bogu”. Maroun zauważa, że nikt na świecie nie zna woli Boga i w efekcie te wszystkie rzekomo niezmienne religijne zasady zostały wypichcone przed paroma wiekami przez garstkę mężczyzn, w czasach, w których nauka mało rozumiała z otaczającego nas świata. Teraz mamy ślepo podporządkować tym zasadom nasz intelekt, chociaż dzisiejsza wiedza każe nam głośno protestować.
Na pogrzebie swojego brata, Serge’a, katolickiego księdza, autor omawianego artykułu słucha słów o tym, jak wielu ludzi go kochało. I w chwilę potem widzi jak te emocjonalne związki wykorzystywane są w sposób perwersyjny: „Jeśli buntujemy się przeciw Bogu, ryzykujemy utratę przyjaźni ojca Serge’a, który wybrał Chrystusa” – mówi do wiernych ksiądz odprawiający mszę za duszę zmarłego.
Religijni przywódcy – pisze Maroun – doskonale wiedzą, że ślepa wiara jest czymś sprzecznym z logiką, wykorzystują zatem poczucie winy, kłamstwo i pranie mózgów, a czasem nawet fizyczną przemoc.
W naszych czasach islam dzierży pod tym względem palmę pierwszeństwa. Religia staje się bardziej ludzka, kiedy przestaje udawać, że mówi w imieniu Boga, kiedy dogmaty tracą znaczenie, ustępując naszym codziennym problemom i pozwalając ludziom na posiadanie własnych przemyśleń.
Zakazywanie religii jest zdaniem Freda Marouna najgorszym rozwiązaniem. Takie zakazy byłyby równie nieskuteczne jak zakaz posiadania narkotyków. Rozwiązaniem jest wolność słowa i wolność wyznania. Religia pozostanie niebezpiecznym zjawiskiem i narzędziem w rękach z jednej strony naiwnych ignorantów, a z drugiej bezwzględnych oszustów.
Rodzice w dobrej wierze skazują swoje dzieci na indoktrynację, która będzie ciążyć na ich całym życiu; politycy podejmują decyzje apelując do emocji opartych na religijnej indoktrynacji, duchowni, namawiając do rzeczy amoralnych, zapewniają, że mówią w imieniu Boga.
Swoboda wyznania powinna być osobistą wolnością, a nie wolnością narzucania swoich wierzeń innym.
Wydajemy miliardy na ochronę społeczeństwa przed narkotykami, a równocześnie pozwalamy religiom, które są równie groźne, na swobodne pranie mózgów, na manipulacje skierowane na najbardziej wrażliwych członków naszego społeczeństwa.
„Musimy zatrzymać przyznawanie religiom uprzywilejowanego statusu” (...) Ślepa wiara musi być obnażona i wyśmiewana”- kończy Fred Maroun.
Kiedy w Polsce utworzono Komisję Edukacji Narodowej, pozbawiając jezuitów monopolu na prowadzenie szkół, tym działaniom towarzyszyło podobne rozumowanie. Sięgano po wzory innych krajów, w których zaczęto zdawać sobie sprawę z tego, że państwo potrzebuje światłych obywateli, a nie otępionych pseudoedukacją religijnych fanatyków.
W krajach komunistycznych religia została całkowicie usunięta z państwowych szkół tylko po to, żeby zastąpić ją indoktrynowaniem inną totalitarną ideologią. W najbardziej rozwiniętych krajach idea rozdziału państwa i kościoła prowadziła do usunięcia religii z państwowych szkół i do eliminacji ideologicznej indoktrynacji z systemu nauczania zarówno w imię swobody wyznania, jak i w celu zwiększenia skuteczności nauczania. Z różnych przyczyn ten trend zaczął się w ostatnich dziesięcioleciach odwracać. Masowa oświata natrafiała na problemy, z którymi w niektórych krajach próbowano sobie poradzić przez państwowe finansowanie szkół prywatnych, z których bardzo wiele było prowadzonych przez wspólnoty wyznaniowe. Prowadziło to do naruszenia zasady rozdziału państwa i kościoła i do coraz bardziej intensywnego udziału państwa w finansowaniu indoktrynacji religijnej. W krajach postkomunistycznych ten proces wyglądał inaczej. Tu bowiem płaciliśmy wysoką cenę za ideologiczną ateizację. Po upadku komunizmu wszelki opór przeciwko agresywnemu wkraczaniu religii do szkół był z natury rzeczy traktowany jak obrona skompromitowanej ideologii. W efekcie stosunkowo największe ustępstwa czyniły ugrupowania postkomunistyczne, zaś sama praktyka ustępstw wobec Kościoła katolickiego stała się narzędziem konkurencji politycznej; narzędziem, które w mniejszym lub większym stopniu było używane przez wszystkie ugrupowania. Nic dziwnego, że debata o religii w szkołach była praktycznie rzecz biorąc wyprana z wszelkiej rzeczowości, a głosy sprzeciwu (wychodzące również z szeregów ludzi wierzących) praktycznie nie docierały do społeczeństwa. Nic dziwnego, że kiedy Kościół zaczął nalegać na katechizację dzieci w państwowych przedszkolach, ciche protesty wywołały zdumione pytanie kardynała Nycza: „komu może przeszkadzać katechizacja dzieci w przedszkolu?”
Po wprowadzeniu nauczania religii w szkole, przyszły żądania masowego uczestnictwa uczniów szkół w pielgrzymkach (często w czasie, który miał być przeznaczony na naukę), przerw w nauce na rekolekcje, religii na świadectwach, żądanie uznania religii jako przedmiotu maturalnego, powiększania liczby godzin przeznaczonych na nauczanie religii w programach szkolnych. W efekcie kiedy w jednej ze szkół urządzono spowiadanie uczniów w budynku szkoły, reakcje ograniczyły się do kilku artykułów, na które lokalne kuratorium zareagowało mruknięciem, że może to była jednak przesada.
Tymczasem w wielu krajach zachodnich wyłonił się nowy problem – coraz liczniejsza imigracja z krajów muzułmańskich i liczne szkoły, w których dzieci z rodzin muzułmańskich stanowią albo znaczącą mniejszość, albo zgoła większość uczniów. Pojawiły się szybko żądania rezygnacji z klas koedukacyjnych, specjalnej żywności, modlitw podczas zajęć szkolnych, nauki religii. I znów na arenie politycznej ustępstwa wobec tych żądań dyktowała gra polityczna, a debata wyprana była z wszelkiego racjonalizmu.
Nie ma tu miejsca na próbę szerszej analizy, warto jednak pokazać konkretny przykład z kanadyjskiego miast Brampton, gdzie rodzice zorganizowali „Marsz przeciw religii w szkole”. Wcześniej rodzice złożyli skargę na praktykę piątkowych modłów dla muzułmańskich uczniów w szkołach publicznych i stwarzanie uprzywilejowanych warunków dla jednej religii.
Burmistrz Brampton, Linda Jeffrey stanowczo odrzuciła tezę tych praktyk, stwierdzając że jest oparta na błędnych informacjach i mowie nienawiści. Rodzice upierają się jednak, że te praktyki są naruszeniem wartości demokracji i świeckiego państwa, że mowa nienawiści pojawia się raczej w nauczaniu religijnym, a zarzuty islamofobii są absurdalne, gdyż jest to wyłącznie wykręt, by uniknąć przyznania, że szkoła nie jest miejscem na religijną indoktrynację.
Tego rodzaju incydentów jest dziś w wielu krajach coraz więcej i chociaż konflikty z islamskimi ugrupowaniami są najbardziej drastyczne, agresywne wchodzenie jednej religii w sferę publiczną wydaje się być zachętę dla fanatycznych grup z wyznań, które wcześniej akceptowały zasadę rozdziału państwa i kościoła.
Czy jest jakakolwiek szansa na racjonalną dyskusję o zasadzie swobody wyznania, której praktyczna realizacja wymaga, aby państwo będące gwarantem religijnej tolerancji, nie wspierało żadnej religijnej indoktrynacji w państwowych szkołach i nie pozwalało na wkraczanie religii na pole polityki? Chwilowo mamy rząd koalicyjny – Prezesa Jarosława z ojcem Rydzykiem, co jeszcze silniej uświadamia pilną potrzebę takiej dyskusji.
Szacunek dla religii nie ma żadnych podstaw, zaś politycy wykorzystujący religię w politycznej grze nie tylko okazują się wrogami demokracji, ale konsekwentnie niszczą systemy edukacyjne, co grozi narodowi cywilizacyjną klęską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz