Wojna Rosji na Ukrainie trwa już czwarty miesiąc, a media głównego nurtu raczą nas niekończącymi się nagłówkami i analizami ogromnych strat militarnych Rosji. W tym samym czasie siły ukraińskie były raczej lansowane, a ich sprawność na polu walki romantyzowana, przy czym do tej pory nie podano do publicznej wiadomości praktycznie żadnych informacji o aktualnych stratach w ukraińskich siłach zbrojnych, niepowodzeniach i stratach w sprzęcie.
Jednak po raz pierwszy dziennik "The Washington Post" przedstawił zaskakująco negatywną i smutną ocenę tego, jak radzą sobie wspierane i wyposażone przez USA siły ukraińskie. Zniknęła różowa, idealizująca soczewka, przez którą zazwyczaj przedstawiane jest każde spotkanie z Rosjanami. Korespondent WaPo i autor nowego raportu Sudarsan Raghavan podkreśla, że "ukraińscy przywódcy kreślą obraz militarnej nietykalności wobec Rosji. Jednak dowódcy przedstawiają bardziej realistyczny obraz wojny, w którym słabo uzbrojeni ochotnicy opisują, że zostali porzuceni przez swoich wojskowych i stanęli w obliczu pewnej śmierci na froncie".
Jak wielu uważnych i mniej idealistycznych obserwatorów podejrzewało przez cały czas, stały strumień zarówno propagandy wojennej, jak i jednostronnych relacji w mediach społecznościowych, gdzie wydaje się, że jedyne czołgi, które są wysadzane, to czołgi rosyjskie, posłużył do przedstawienia zachodniej opinii publicznej bardzo wypaczonego obrazu pola walki. O ile być może łatwiej jest ulec tej proukraińskiej tendencyjności, opierając się na niezliczonych tak zwanych otwartych źródłach wywiadowczych, samozwańczych "ekspertów" na Twitterze, o tyle jest to mniej prawdopodobne, jeśli wejdzie się na Telegram, gdzie zalew nieocenzurowanych nagrań wideo z obu stron daje prawdziwszy obraz, co zdaje się sugerować również najnowszy raport.
Raport Washington Post z opóźnieniem przyznaje, że lawina propagandy od początku opierała się na narracji prokijowskiej i prozachodniej: "Filmy z ataków na rosyjskie czołgi i pozycje są codziennie publikowane w mediach społecznościowych. Artyści tworzą patriotyczne plakaty, billboardy i koszulki. Poczta wypuściła nawet znaczki upamiętniające zatonięcie rosyjskiego okrętu wojennego na Morzu Czarnym".
Raport przechodzi następnie do realiów słabo wyszkolonych, słabo dowodzonych i wyposażonych oddziałów, składających się głównie z ochotników na wschodzie, które znajdują się coraz bardziej otoczone przez przeważające liczebnie wojska rosyjskie, które spenetrowały prawie cały region Donbasu. "Ukraina, podobnie jak Rosja, podała niewiele informacji o zabitych, rannych i stratach w sprzęcie wojskowym. Ale po trzech miesiącach wojny kompania licząca 120 ludzi zmniejszyła się do 54 osób z powodu śmierci, obrażeń i dezercji" - czytamy w raporcie, śledząc losy jednego z batalionów.
Źródła raportu mówią o tym, mimo że grozi im sąd wojenny w warunkach silnie kontrolowanego przepływu informacji:
"Wojna łamie ludzi" - powiedział Serhij Hajdaj, szef regionalnej administracji wojennej w obwodzie ługańskim, przyznając, że wielu ochotników nie zostało odpowiednio przeszkolonych, ponieważ władze ukraińskie nie spodziewały się inwazji Rosji. Utrzymywał jednak, że wszyscy żołnierze są pod dobrą opieką: "Mają wystarczająco dużo środków medycznych i żywności. Jedyną rzeczą jest to, że są ludzie, którzy nie są gotowi do walki".
Raport odnosi się do wideo szeroko rozpowszechnionego w tym tygodniu w sieci, na którym grupa wielkości plutonu oświadcza, że po prostu nie może walczyć z powodu braku broni, amunicji, żywności i odpowiedniego wsparcia dowództwa:
"Jesteśmy wysyłani na pewną śmierć" - powiedział ochotnik, czytając z przygotowanego scenariusza, dodając, że podobny filmik nakręcili członkowie 1 Batalionu 115 Brygady. "Nie jesteśmy sami w takiej sytuacji, jest nas wielu".
Ukraińskie wojsko odpierało twierdzenia wolontariuszy we własnym filmie zamieszczonym w sieci, mówiąc, że "dezerterzy" mieli wszystko, co potrzebne do walki: "Myśleli, że przyjechali na wakacje" - powiedział jeden z członków służby. "Dlatego właśnie opuścili swoje stanowiska".
W następstwie tego filmu ukraińscy żołnierze, którzy wystąpili w nim, zostali oskarżeni o "dezercję":
Pojawiły się kolejne filmy o podobnym wydźwięku: oddziały skarżą się nawet na to, że pozostawiono je do walki w i tak już niemożliwych warunkach z karabinami z czasów I i II wojny światowej, które niewiele mogą zdziałać w starciu z o wiele większą siłą ognia Rosji.
Zaskakujący raport WaPo dokumentuje ponadto, że grupy ochotników, którzy wcześniej byli technikami w szybach naftowych, sprzedawcami lub wykonywali inne zwykłe zawody, takie jak rolnicy, są wysyłani na pozycje frontowe na południu i wschodzie - mimo że wydawało im się, że najpierw zostali związani z prostymi posterunkami bezpieczeństwa w znacznie mniej intensywnych okolicach, takich jak Lwów.
"Wystrzeliliśmy 30 pocisków, a potem powiedzieli: 'Nie możecie dostać więcej, za drogo'" - opowiada jeden z ochotników. I jeszcze więcej: "Kiedy tu przyjeżdżaliśmy, powiedziano nam, że będziemy w trzeciej linii obrony" - powiedział Łapko. "Zamiast tego przyjechaliśmy na linię zerową, na linię frontu. Nie wiedzieliśmy, dokąd zmierzamy".
Sytuacja stała się jeszcze bardziej tragiczna, gdyż w obliczu najintensywniejszych jak dotąd działań Rosji zmierzających do otoczenia ukraińskich pozycji w Donbasie, brakuje nawet wody:
W ostatnich tygodniach sytuacja znacznie się pogorszyła. Kiedy w wyniku bombardowań na dwa dni przerwano im łańcuchy dostaw, mężczyźni musieli zadowolić się jednym ziemniakiem dziennie.
Większość dni i nocy spędzają w okopach wykopanych w lesie na obrzeżach Toszkiwki lub w piwnicach opuszczonych domów. "Nie mają wody, nic tam nie ma" - mówi Lapko. "Tylko wodę, którą przynoszę im co drugi dzień".
Tymczasem zauważalna zmiana retoryki prominentnych urzędników i publicystów w ostatnim czasie wyraźnie sugeruje, że nie wszystko jest w porządku z ukraińskim wojskiem...
WaPo zamieszcza również następujące druzgocące świadectwo i ocenę:
"Wielu doznało szoku pociskowego. Nie wiem, jak ich policzyć" - powiedział Lapko.
Ofiary śmiertelne są w dużej mierze utrzymywane w tajemnicy, aby chronić morale żołnierzy i opinii publicznej.
"W ukraińskiej telewizji widzimy, że nie ma żadnych strat" - powiedział Lapko. "Nie ma w tym prawdy".
Wiele z ofiar poniesionych przez wspomnianą jednostkę ochotniczą wynikało z braku logistyki, która pozwoliłaby na transport rannych do szpitali za linią frontu. W raporcie podkreślono, że ogół katastrofalnych warunków panujących w siłach frontowych doprowadził do tego, że oficerowie i szeregowi coraz częściej odmawiają wykonywania rozkazów wyższego dowództwa.
Dzięki temu świeżemu i nieoczekiwanemu raportowi Washington Post, główny nurt polityki zdaje się z opóźnieniem przyznawać to, za co jeszcze kilka tygodni temu można było dostać zakaz wstępu na Twittera..
"Lapko i jego ludzie byli coraz bardziej sfrustrowani i rozczarowani swoimi przełożonymi. Jego wniosek o przyznanie odznaczeń nie został zatwierdzony" - czytamy w raporcie. "Dowódca jego batalionu zażądał, by wysłał 20 swoich żołnierzy na inną linię frontu, co oznaczało, że nie mógł rotować swoich ludzi z Toszkiwki. Odmówił wykonania rozkazu."*By Tyler Durden
**Source
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz