Chyba żaden zakon w historii
Kościoła nie wzbudzał tak wielkich emocji. Jezuitów kochano i
podziwiano, ale równie często nienawidzono i posądzano o najgorsze. W
jednym momencie byli nadzieją Kościoła, w innym stanowili poważne
zagrożenie.
Dlaczego?
Ich działalność apostolska wymykała się dotychczasowym schematom,
a przy tym często zaskakiwała skutecznością. Jezuici byli swoistym
laboratorium różnych teorii, prądów naukowych i religijnych.
Dzisiaj
również tak jest, choć w mniejszym stopniu. To jezuici prowadzą dialog
religijny z wyznawcami hinduizmu i buddyzmu; a kilku z nich zostało
nawet mistrzami zen. Uczniowie Ignacego Loyoli pracują także
w Watykańskim Obserwatorium Astronomicznym, które zajmuje się
m.in. poszukiwaniem obcych cywilizacji. Obecni są w mediach,
w instytucjach związanych z polityką, ale też wśród narkomanów
i ubogich. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się 500 lat temu
od zawadiackiego baskijskiego szlachcica.
Bask rozrabiaka
Iñigo
Loyola (imienia Ignacy zaczął używać później) przyszedł na świat w 1491
r. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego, choć jego samego
pociągało bardziej światowe życie. Nosił jednak tonsurę (znak
przynależności do stanu duchownego), co nieraz uratowało mu skórę, kiedy
spod kurateli bardziej surowych świeckich sądów wymykał się pod opiekę
pobłażliwych sądów kościelnych.
A kłopoty
z prawem miał, bo uwielbiał pojedynki, awantury oraz hazard.
Nie stronił też od towarzystwa pięknych kobiet. Przed młodym Iñigo
otwierały się drzwi wspaniałej kariery: na początku był paziem wielkiego
podskarbiego Jana Velasqueza de Cuellar, a po jego śmierci został
jednym z zaufanych wicekróla Nawarry. Służąc temu drugiemu, stanął
w 1521 r. wraz z kilkuset żołnierzami na czele obrony Pampeluny, stolicy
Nawarry, którą próbowała zdobyć dwunastotysięczna armia Francuzów.
W czasie
oblężenia został jednak ciężko ranny – kula armatnia strzaskała mu
prawą nogę poniżej kolana i zraniła też lewą. Po tym wypadku obrońcy
Pampeluny poddali się. Francuzi otoczyli Iñigo opieką i po dwóch
tygodniach przenieśli go do rodzinnego zamku.
Żebrak i mistyk
Tam
okazało się, że kości źle się zrosły i trzeba było łamać nogę raz
jeszcze. Iñigo bardzo źle znosił rekonwalescencję, kilka razy znalazł
się na progu śmierci. Leżąc w łóżku, czytał powieści rycerskie i książki
religijne. I zaczął zmieniać swoje życie. Dokonał pewnego ważnego dla
jego przyszłości odkrycia.
Zauważył,
że kiedy myślami wracał do zabaw z okresu poprzedzającego wypadek,
wspomnienia przynosiły mu wielką radość, ale kiedy kończył rozmyślać,
pojawiała się pustka, niezadowolenie i smutek. Kiedy zaś zainspirowany
lekturą rozmyślał o świętych, radość i spokój trwały dłużej.
Tak rozpoczął
„rozeznawanie duchów”, odkrywał, czym są duchowe strapienia
i pocieszenia. Z czasem stworzył cały zbiór reguł, które pomagały mu
w rozpoznawaniu łaski Boga i życia według niej. To odkrycie stało się
jednym z kluczowych elementów późniejszej jezuickiej duchowości.
W ramach
pokuty za swoje dotychczasowe życie Iñigo postanowił udać się
na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Po drodze odwiedzał lokalne sanktuaria.
U podnóża gór Montserrat w klasztorze w Igualadzie przywdział strój
żebraczy, a miecz i sztylet złożył pod obrazem Matki Bożej jako dar
wotywny. Odbył trwającą trzy dni spowiedź z całego życia i ruszył dalej.
Dotarł
do miasta Manresa, gdzie żył jak żebrak. Nachodziło go zwątpienie
i popadał w głębokie przygnębienie, chciał nawet popełnić samobójstwo.
Pewnego dnia nad rzeką Cardonera, nieopodal miasta, doświadczył jednak
czegoś na kształt przeżycia mistycznego.
Nagle
wszystko zobaczył na nowo, wszystko stało się świeże, inne. Odkrył
w sobie również głęboką znajomość życia duchowego, wiary i teologii.
Czuł się nowym, zupełnie innym człowiekiem, wydawało mu się, że otrzymał
nowy umysł. Odkrył wtedy, że Boga trzeba szukać i znajdować
we wszystkim. Przekonanie to stało się później jedną z najważniejszych
dewiz jezuitów.
Ignacy i inkwizycja
W Ziemi
Świętej Iñigo przebywał 10 dni i czuł się tam niezwykle szczęśliwy.
Po powrocie studiował łacinę i w Alkali słuchał wykładów z teologii.
Wraz z kilkoma przyjaciółmi przywdział szare workowate habity i zaczął
pomagać miejscowej biedocie, a przy okazji głosić katechezy.
Zaniepokoiło
to inkwizytorów, którzy oskarżyli młodego Baska i jego znajomych
o herezję. Podczas procesu nakazano im zafarbować habity na różne
kolory, by nikt nie pomylił ich ze wspólnotą religijną. Mając nadzieję
na swobodniejsze życie, Iñigo i jego przyjaciele udali się do Salamanki,
ale niedługo po przybyciu, na wniosek dominikanów, aresztowano ich
na 22 dni. Zakazano im wypowiadania się na tematy wiary, dopóki
nie skończą studiów teologicznych.
W 1532
r. w Paryżu Iñigo skończył studia. Wtedy po raz pierwszy przy jego
nazwisku pojawiło się imię Ignacy. Znów zebrał wokół siebie grupę
znajomych, którzy postanowili żyć jak apostołowie.
W 1534
r. ślubowali podczas Mszy św. żyć w czystości i ubóstwie oraz odbyć
pielgrzymkę do Jerozolimy. Gdyby to ostatnie się nie udało, mieli oddać
się do dyspozycji papieża, bo on lepiej zna potrzeby Kościoła.
W 1537
r. Ignacy otrzymał święcenia kapłańskie. Nie myślał jednak o założeniu
zakonu. Zmienił zdanie po mistycznej wizji, w której zobaczył Chrystusa
stojącego obok Boga Ojca.
Jezus
powiedział: „Chcę, abyś nam służył”. Wtedy zrodził się pomysł powołania
Towarzystwa Jezusowego. Trzy lata później, 27 września 1540 r., papież
Paweł III zatwierdził przedłożoną mu przez Ignacego regułę zakonną.
Tak narodzili się jezuici.
Trochę inni zakonnicy
Od początku
byli trochę inni. Prócz trzech zwykłych ślubów: czystości, ubóstwa
i posłuszeństwa, jezuici ślubują także posłuszeństwo papieżowi
w sprawach misji.
Zrezygnowali
ze wspólnych modlitw, wyczerpujących postów, cielesnych umartwień.
Odrzucają także z reguły godności kościelne. Opierając się
na doświadczeniach Ignacego zapisanych w Ćwiczeniach duchownych,
uczestniczą w długich rekolekcjach, podczas których pracują
nad zrozumieniem swoich emocji, poruszeń serca i nad relacją z Bogiem.
Codziennie
medytują nad Biblią i robią szczegółowy rachunek sumienia. Niezwykle
istotna jest dla nich formacja intelektualna. Zakon został bowiem
stworzony po to, by – odwołując się do doświadczenia Ignacego nad rzeką
Cardonera – „wzrastać w łatwości szukania i znajdowania Boga
we wszystkim”, a to oznacza otwarcie się na świat i lepsze jego
rozumienie. Ignacy Loyola twierdził, że jest to tak trudne zadanie,
że trwonienie sił czy zdrowia w innym celu jest marnotrawstwem.
Paweł
III widział w nowym zakonie, mimo wielu krytycznych głosów z zewnątrz,
wielką siłę, która może pomóc w odnowie Kościoła. I nie mylił się.
Wieki
XVI i XVII były dla nowego zakonu czasem wytężonej pracy. Jezuici
głosili i to z powodzeniem Chrystusa w Japonii i Chinach. Udało się im
nawrócić setki tysięcy Chińczyków i zdobyć zaufanie cesarza, co
nie udało się do tej pory dominikanom i franciszkanom.
Tym,
co wyróżniało ich misje, było nowe podejście do kultury danego kraju.
Jezuici, którzy przybyli do Chin, wychodzili z założenia, że Ewangelia
nie kłóci się z żadną kulturą, dlatego nie trzeba ewangelizować kultury,
zmieniać jej na chrześcijańską (w domyśle europejską), ale trzeba
ewangelizować ludzi. Należy poznać miejscowy język, filozofię i kulturę
i stać się Chińczykiem dla Chińczyka.
Ignacy Loyola mawiał: „Kiedy głosisz komuś Ewangelię, musisz wejść jego drzwiami, a wyjść swoimi”.
Podobnie
radzili sobie w Ameryce Południowej, gdzie wśród Indian zaprowadzili
tzw. redukcje paragwajskie, o czym opowiada m.in. film Misja. Słowo reductio oznacza „przyprowadzenie”. Celem redukcji był przyprowadzanie Indian do Kościoła.
Rozproszone
plemiona gromadzono w wioskach, gdzie, z dala od złego wpływu białych
kolonizatorów i niewolnictwa, zapoznawano Indian z dorobkiem cywilizacji
europejskiej i otaczano opieką religijną.
Jeden
z twórców redukcji, o. Antonio Ruiz de Montoya, pisał: „Indianie mają
być ludźmi wolnymi. Wartościowymi obywatelami, poddanymi króla, z tego
tytułu cieszącymi się wszelkimi należnymi im prawami (…). Nie należy
przystępować do próby uczynienia z Indian Europejczyków. Owszem, trzeba
im udostępnić europejskie zdobycze cywilizacyjne. Należy uszanować ich
odrębność, tradycję, mentalność, usposobienie i języki”.
W wiekach
XVII i XVIII redukcje odniosły prawdziwy sukces. Udało się wtedy
stworzyć na styku kilku krajów autonomiczne państwo – Chrześcijańską
Republikę Indian Guarani.
Jezuitów
nie brakowało również w Afryce i Ameryce Północnej. Jak pisał w 1849 r.
pewien ksiądz: „Nie można udać się do najdalszych krajów, przepłynąć
nieznanych mórz, odwiedzić odległych ziem lub spenetrować
najstraszliwszych pustkowi, by nie natknąć się na ślady jezuitów”.
Jezuici
uczestniczyli w życiu naukowym i artystycznym. Prowadzili szkoły,
do których uczęszczali też protestanci. Jezuita Krzysztof Clavius
przygotował reformę kalendarza, która nastąpiła w 1582 r. za pontyfikatu
Grzegorza XIII (kalendarz gregoriański). Właściwie nie było dziedziny,
w której nie zaznaczyliby swojej obecności.
Zwykle jednak tam, gdzie jest sukces, pojawia się też zazdrość.
Terroryści i spiskowcy
W Chinach
dominikanie i franciszkanie oskarżyli jezuitów o to, że zbytnio
przejmują tamtejsze zwyczaje. Papież, choć zarzuty były bezpodstawne,
nakazał jezuitom powrót do Europy. Wściekły cesarz Chin zareagował
na to wyrzuceniem pozostałych misjonarzy ze swojego państwa.
Przez następnych 300 lat w Chinach nie można było prowadzić misji.
Redukcje
paragwajskie znikły w wyniku politycznych układów między Hiszpanią
a Portugalią, a Indianie zostali zmasakrowani przez kolonizatorów.
W Europie
rozpoczęła się nagonka na jezuitów, która zakończyła się kasatą zakonu
przez papieża Klemensa XIV w 1772 r. (kasatę zniósł w 1814 r. Pius VII).
Uważano,
że jezuici odgrywają zbyt dużą rolę w życiu politycznym jako
spowiednicy i doradcy władców. Protestanci rozgłaszali, że jezuici
wykorzystują swoją wiedzę, aby mamić prosty lud. Mieli tworzyć
mechaniczne figurki Maryi Dziewicy, które w cudowny sposób poruszały
na zawołanie oczami lub wydzielały mleko.
Oskarżali
ich także o sztuczne wywoływanie trądu, by go potem w znany tylko sobie
sposób leczyć. Mieli też sprowadzać pomór bydła. Rozgłaszano plotki,
że szerzą skryty terror, a w niektórych miastach, np. Krakowie i Paryżu,
mają ukryte składy broni, które w razie czego posłużyć mają
do tłumienia ruchów antykatolickich.
Zaczęła
się rodzić czarna legenda jezuitów, do której powstania mocno
przyczynił się Polak, były jezuita, Hieronim Zachorowski. W 1614 r.
wydał on w tajemnicy broszurkę pt. Monita secreta Societatis Jesus,
czyli „Poufne rady jezuitów”, która wywołała wielkie poruszenie. Były
to rzekomo tajne instrukcje przeznaczone do użytku wewnętrznego zakonu
napisane ręką generała Klaudiusza Acquavivy.
Miały
ukazywać zakulisowe działania jezuitów, których celem było zdobycie
władzy nad Kościołem i światem. Krok po kroku przedstawiono w niej, jak
mają postępować jezuici, by wkraść się w łaski królów, możnych i kleru
i omotać ich. Do końca XVII w. ukazały się 22 edycje broszury, którą
przez wiele lat uważano za autentyk. Mimo że autor dzieła przyznał się
do fałszerstwa, a pod koniec życia pojednał się z Kościołem, nikt
nie chciał uwierzyć w tłumaczenia zakonników.
Czarna
legenda jezuitów na tyle mocno przeniknęła do powszechnej świadomości,
że do dziś można spotkać się z tym, że generała jezuitów określa się
mianem „czarny papież”.
Od kilku
dni mamy właśnie papieża jezuitę. Jak dotąd Franciszek pokazuje nam
inny niż w czarnej legendzie obraz jezuitów. Tak jak jego bracia
przez wieki, zaskakuje i skutecznie prowadzi do Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz