Cios w plecy. Ministerstwo Spraw Zagranicznych finansuje zagraniczną konkurencję polskim rolnikom
fot: pixabay.com
Polscy
dyplomaci nie umieją obronić polskiego rolnictwa. Za to z rozmachem
starają się wspomóc rolnictwo na Ukrainie, Białorusi, w Mołdawii i
Gruzji. To jeden z głównych priorytetów polskiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Tak wynika z „Wieloletniego
programu współpracy rozwojowej na lata 2016–2020”. Dokumentu powstałego
już za rządów PiS i konsekwentnie realizowanego.
Ministerstwo
Spraw Zagranicznych ma własny, zupełnie odmienny od rządowego, „Plan
rozwoju wsi”. Jego głównym założeniem jest rozwój zrównoważonego
rolnictwa i obszarów wiejskich na Ukrainie, Białorusi, w Mołdawii i
Gruzji. Naszym dyplomatom nie przeszkadza, że jest to bezpośrednie
wsparcie polskiej konkurencji, przysłowiowy „cios w plecy” rolników. O
interesy polskiej wsi nie umieją tak żarliwie zabiegać. A jest o co
walczyć, bo Unia Europejska niechętnie spogląda na polską wieś i kasuje
właśnie program dotacji dla sadowników. I to w momencie załamania cen na
rynku owoców. Dla wielu naszych producentów oznaczać to może
bankructwo. I na nic zdadzą się uśmiechy i zapewnienia premiera Mateusza
Morawieckiego, że wieś to priorytet jego rządu. Sadownicy nie uwierzą.
Odpłacą przy urnach. Już 21 października.
Klęska urodzaju
Tegoroczny
sezon był niezwykle łaskawy dla sadowników. Doskonale obrodziły maliny,
porzeczki, agrest, wiśnie i śliwki. Plony jabłek osiągnęły historyczny
rekord. Jeszcze nigdy polscy producenci nie mieli tylu owoców. Według
szacunków GUS zbiory mogą wynieść niemal 4,5 mln ton, czyli ponad 20 mld
sztuk jabłek. To o prawie 60 proc. więcej niż w ubiegłym roku. Urodzaj
jednak nie oznacza godziwego zarobku. Większość sadowników zaczyna
liczyć straty. Wszystko przez lukę w przepisach kontraktacyjnych. Do
dnia sprzedaży owoców producenci nie wiedzą, ile zarobią. A ceny w
skupach i przetwórniach codziennie spadają. Tak niskiego poziomu cen nie
było od 15 lat. Niedługo osiągnie historyczne minimum. Za jabłka
przemysłowe skupy płacą już tylko15 gr za kilogram. To powoduje
całkowitą nieopłacalność produkcji. Sam zbiór jest droższy niż zarobek.
Sadownicy zostawiają więc jabłka na drzewach, niektórzy wyrzucają plony
na pole. Tak jak się to stało w gminie Sobienie-Jeziory pod Otwockiem.
Miejscowy skup codziennie obniżał cenę, aż całkowicie zaprzestał
przyjmowania owoców. Zdesperowani rolnicy musieli wyrzucić tony jabłek.
To dopiero początek dramatu. Zbiory trwają, a plonów nikt już nie chce.
Nasz
rynek wchłonie niespełna 600 tys. ton jabłek. Przeciętny Polak zjada
ich około 12 kg rocznie. Więcej raczej się nie da. Nie możemy żyć tylko
jabłkami. Ratunkiem zawsze był eksport. Szczególnie do Rosji. Tak było
do nałożenia przez Unię Europejską sankcji za aneksję Krymu i rozpętanie
wojny w Donbasie. Rosjanie w odpowiedzi wprowadzili m.in. blokadę na
nasze jabłka. Polscy politycy wszelkich opcji gorliwie poparli
gospodarcze i polityczne embargo. Zapewniali przy tym, że jego skutki
nie spadną na polskich rolników. Straty spowodowane blokadą eksportu
jabłek miał zrekompensować tzw. mechanizm wycofywania owoców z rynku.
Polega on na rezygnacji ze sprzedaży w zamian za unijną dotację. Takie
owoce rolnik jest zobowiązany bezpłatnie przekazać organizacjom
charytatywnym. Zaś w skrajnych przypadkach przerobić na biopaliwo lub
zniszczyć. Pomoc bardzo pomogła w latach 2014–2016. Dofinansowywano
wycofanie 300 tys. ton jabłek rocznie. Choć to i tak nie pokryło
wszystkich strat, bo wcześniejszy eksport do Rosji wynosił niemal pół
miliona ton jabłek. Od zeszłego roku limit dramatycznie spada. W 2017 r.
wynosił tylko 100 tys., a w 2018 r. 78 tys. ton. I został już
całkowicie wykorzystany wiosną, na dofinansowanie jabłek z zeszłego
sezonu. Więcej dotacji nie będzie. To koniec.
Polscy
rolnicy jak wyrok przyjęli list unijnego komisarza ds. rolnictwa i
rozwoju wsi Phila Hogana skierowany do Parlamentu Europejskiego.
Komisarz informuje o decyzji zaprzestania mechanizmu wycofywania owoców z
rynku. Zdaniem ekspertów można to było przewidzieć. W zeszłym roku
najwięcej unijnych pieniędzy w ramach dofinansowania bezpłatnej
dystrybucji trafiło na polską wieś. Kontynuowanie programu pomocy
oznaczałoby, zdaniem Hogana, wsparcie tylko polskich producentów. A na
to nie ma akceptacji innych państw. Znowu Polska została ograna. Eksport
jabłek zastąpiliśmy eksportem idei. I to na koszt polskich rolników. Za
decyzje polityczne całej UE i wsparcie Ukrainy płaci nasza wieś. MSZ
dyplomatycznie milczy. Nie wiadomo, czy ze wstydu czy z braku
kompetencji.
Nagroda dla konkurentów
Polscy
dyplomaci nie umieją obronić polskiego rolnictwa. Za to z rozmachem
starają się wspomóc rolnictwo na Ukrainie, Białorusi, w Mołdawii i
Gruzji. To jeden z głównych priorytetów polskiego Ministerstwa Spraw
Zagranicznych. Tak wynika z „wieloletniego
programu współpracy rozwojowej na lata 2016–2020”. Dokumentu powstałego
już za rządów PiS i konsekwentnie realizowanego. Zgodnie z nim polscy
dyplomaci szczególnie dbają o zagraniczne zrównoważone rolnictwo i
rozwój obcych obszarów wiejskich. Pieniądze polskich podatników płyną na
bezpieczeństwo żywnościowe, wydajność i konkurencyjność produkcji
rolnej, dostęp do rynków zbytu, wykorzystanie nowoczesnych technologii w
rolnictwie i modernizację infrastruktury lokalnej. Oczywiście za
granicą. Głównie za wschodnią.
O
rolniczej działalności MSZ pewnie by było cicho, gdyby informacja o
programie wspierającym ukraińskich producentów malin nie zbiegła się z
załamaniem rynku skupu owoców w Polsce. To rozgrzało emocje plantatorów.
Poseł Jarosław Sachajko z Kukiz’15 grzmiał w Sejmie: – Doprowadzamy
do tego, żebyśmy masowo zamykali i zaorywali plantacje w Polsce i
sprowadzali maliny z Ukrainy. Bo na Ukrainie mamy lepsze gleby, tańsze
środki produkcji i nieograniczoną powierzchnię. To skandal! Ministerstwo Rolnictwa zaklinało się, że nic nie wie o tym projekcie MSZ. Minister Ardanowski bagatelizował: – Przeprowadziłem
interwencję w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i mogę stwierdzić, że
temat jest mocno przesadzony. Co najważniejsze, nie powoduje skutków
ubocznych dla polskiego rolnictwa.
Mimo że temat był „mocno przesadzony”, MSZ projekt unieważniło i
wycofało się ze sponsorowania ukraińskiej konkurencji naszych
producentów. Dyplomacja przecież lubi ciszę.
O wsi bez wsi
Ta
cisza jest zastanawiająca, a nawet może być groźna. Przy okazji „afery z
malinami” okazało się, że nikt o pomysłach MSZ nic nie wie. A zgodnie z
przepisami powinien. O wyborze sponsorowanych projektów przesądza
krajowy koordynator w randze wiceministra spraw zagranicznych. W
podjęciu decyzji pomaga mu opinia Rady Programowej Współpracy
Rozwojowej. W jej skład wchodzą urzędnicy niemal wszystkich resortów,
posłowie, przedstawiciele organizacji pozarządowych, instytucji
naukowych, a nawet związku pracodawców. Wśród nich jest przedstawiciel
Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi – wiceminister Ryszard Zarudzki. To
sprawia, że trudno uwierzyć w brak wiedzy resortu o rolniczych
projektach MSZ. Gdyby tak było, oznaczałoby, że Pan Zarudzki przysnął na
posiedzeniu rady albo ma słabą pamięć, albo w najgorszym wypadku, że to
malowana rada. Taki nieznaczący, acz prestiżowy ozdobnik przy MSZ.
Niezwykle
zastanawiający jest także brak w składzie rady przedstawiciela
jakiejkolwiek organizacji lub związku rolniczego. A przecież rolnictwo
to priorytet MSZ. Z tym że wówczas trudniej by było wydawać miliony
złotych na dofinansowanie zagranicznej wsi. Żaden polski rolnik nie
zgodziłby się np. na sponsorowanie w Mołdawii budowy i wyposażenia
chłodni, linii do mycia i sortowania oraz przetwórni owoców. Takich
zakładów brakuje na polskiej wsi, a rolnicze spółdzielnie i grupy
producenckie mogą o nich tylko pomarzyć. To też jest powodem załamania
polskiego rynku owoców. Zdominowane przez zagraniczny kapitał firmy
przetwórcze dyktują stawki. Rolnicy nie mają wyjścia. Muszą sprzedać
owoce po narzuconych, niesprawiedliwych cenach. Gdyby mieli własne
chłodnie i przetwórnie, byliby niezależni, przechowaliby lub
przetworzyli zbiory. Każda polska wieś za taki prezent postawiłaby
pomnik polskiej dyplomacji. Nie wspominając o wdzięczności i wyborczym
poparciu.
Z
dyplomatycznych salonów, a szczególnie z gmachu na Szucha polskiej wsi
nie widać. Jednak rolnicy zawiedzeni bezczynnością i niekompetencją
urzędników mogą przyjść do resortu. A wtedy skończy się wersal.
źródło: warszawskagazeta.pl
A może to przyszłościowa polityka państwa środka,
Od morza do morza pod egidą przyjaźni jak Polin ?
Może to sen o przyszłej potędze zgodnie z przepowiedniami?
Jeśli Polski rolnik nie sprzeda nic z produkcji będzie musiał:
Oddać ziemię kartelom banków i pójść z torbami za długi ...
A państwo zostanie wykupione jak banki za złotówkę wiadomo komu...
autor blogu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz