poniedziałek, 2 maja 2016

Największa Tajemnica Na Ziemi




internet
Pod latarnią najciemniej i chyba dlatego tak mało wiemy o czymś czego na ziemi jest… najwięcej. Tak to już zresztą jest że im większa tajemnica, tym łatwiej jest ją ukryć. A czy może być coś większego niż zajmujący ¾ powierzchni Ziemi wszechocean? Hm?


Przed całą spragnioną informacji ludzkością ukryto nieprzebrane ilości wiedzy na temat wody. O wspaniałych właściwościach najbardziej tajemniczej substancji na Ziemi, jaką jest woda, pisałem już zresztą kiedyś tutaj: http://innemedium.pl/wiadomosc/magia-zastosowania-praktyczne

Ale dziś poznamy jeszcze wspanialsze właściwości tej tajemniczej substancji, a konkretnie zajmiemy się wodą morską, inaczej słoną, albowiem jej cechy w porównaniu z wodą słodką, są jeszcze bardziej cudowne i dobroczynne dla człowieka, co zakrawa już niemal o cuda lub zjawiska nadprzyrodzone co najmniej. Z najniezwyklej szych cech wody morskiej bacologii znane są trzy – wręcz nieziemskie, czyli takie o których niemal nikt wcześniej nie słyszał.

Jej na pozór cudowne właściwości oczywiście zostaną szczegółowo omówione, bo czego jak czego ale żadnych cudów w przyrodzie nie ma. Jest tylko co najwyżej niewiedza. I ta niewiedza właśnie na temat morskiej wody nie bierze się z braku naukowców lub chęci do badania wody ale oczywiście z ich nadmiaru.

Tak jak bowiem nadmiar bezwartościowych przepisów powoduje nadmiar bezwartościowych ludzi czyli przestępców, lub nadmiar obór czyli obozów koncentracyjnych dla krów jest przyczyną śmieciowego jedzenia, tak też i nadmiar naukowców powoduje zjawisko śmieciowej nauki, która jest obecnie po prostu powszechna. Przez niepotrzebny bowiem nadmiar tych wszystkich dyplomowanych palantów, spada bardzo jakość we wszystkich dziedzinach nauki które badają i często dochodzi do sytuacji, że zamiast prawdziwego wołowego steku z prawdziwej wołowej Mućki, która za życia dzieliła się z nami mlekiem, dostajemy do przetrawienia zupełnie bezimienny kawałek zmielonej z kopytami krowy albo co gorsza żylastego byka.

Ten nadmiar naukowców bierze się stąd, że koczownicy u koryta, tylko po to, aby maksymalnie udebilnić ludzkość, radykalnie obniżyli poziom nauczania do żenującego levelu na przełomie ostatniego stulecia, czyli odkąd położyli swoje chciwe łapy na Banku Rezerw Federalnych, i w efekcie ktoś kto sto lat temu miałby szansę wyłącznie  na karierę pasterza przy lokalnym folwarku, dziś bez najmniejszego trudu zostaje „światowej sławy”… profesorem. Na przykład Bronisław „profesor” Bartoszewski – znany przedwojenny kryminalista. Nie wiadomo nawet czego jest/był on profesorem ale wiadomo, że to na pewno profesor czegoś tam – pewnie jakichś paranauk z holokaustu. Tam, Bartoszewski, dziś każdy nauczyciel wuefu albo religii jest profesorem ha ha rzecz jasna. To zjawisko w Ameryce poszło nawet jeszcze dalej niż na ziemi europejskiej i tam każdy uczeń to „student”, każde liceum to „szkoła wyższa”, każdy krawężnik to „oficer”, każdy żyd to ofiara holokaustu a każdy Afroamerykanin ma dyplom ukończenia przedszkola.
Ale to i tak jest nieważne, bo oto przed nami:

Pierwsza zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Pierwszą niesamowitą rzeczą do jakiej jest zdolna woda morska to fakt, że jest ona bez żadnych procesów technologicznych… idealnym nawozem. Wystarczy wsiąść do kabiny, zatankować beczkowóz no i lać. Jakieś 3 tony na hektar. Na dzień dzisiejszy być może z 10 % ludzi ma o tym jakiekolwiek pojęcie.
Dlaczego?
Ponieważ żydomasońska światowa mafia trzyma łapę nie tylko na produkcji pieniędzy i długów, ale również na przemyśle chemicznym, a ten z kolei zaraz po broni i amunicji zajmuje się innym wykańczaniem ludzkości – truciem jej przy pomocy nawozów sztucznych.
Te bowiem nawozy nie są żadnym nawozem w rzeczywistości. To tylko i wyłącznie odpad po produkcji amunicji, którego całe góry pozostały koncernom chemicznym po II Wojnie Światowej z hitlerowskim IG Farben Rothschilda i dzisiejszym BAYEREM i BASF-em na czele stawki.
Prawdziwy nawóz powinien zawierać minimum 16 minerałów niezbędnych roślinom do prawidłowego wzrostu. Tak zwane nawozy sztuczne zawierają jedynie trzy – potas, azot i coś tam jeszcze. Nie ma w nich najważniejszego – magnezu.
I stąd epidemia chronicznego zmęczenia i stąd epidemia otyłości – ci biedni ogłupiali ludzie okupowani przez plemię Rothschildów żrą te pędzone odpadami przemysłu zbrojeniowego płody no i…?
I za żadną cholerę nie mogą się najeść. Ot co. Brzuchy mają pełne martwej, zatrutej żywności, w jelitach chemiczne szambo przypominające żel do czyszczenia toalet, a składników rzeczywiście potrzebnych im do trawienia (enzymy) i procesów życiowych (minerały) tam nie ma w ogóle. No więc jedzą jeszcze więcej tej martwej żywności i…?
I kółko się zamyka. Matoły puchną. Paranoja. Puchną z przejedzenia a są de facto… umierający z głodu. Ich organizmy same się zjadają i pojawia się np. cukrzyca, kiedy chcą tę beznadziejną sytuację „nadrobić” wpier*alając jeszcze hurtowo jakieś chemiczne batony, w których jest jakaś lakiero-bejca zamiast czekolady.
No ale cóż się dziwić że kiedy ktoś wper*ala jak hipopotam to potem wygląda jak świnia.
W odróżnieniu od nawozów sztucznych woda morska jest natomiast nawozem prawdziwym.
Nawozem rzecz jasna w stu procentach… naturalnym. Darmowym i w niezmierzonej ilości! Nawozem o tak fenomenalnych właściwościach, że już teraz, ot tak, z dnia na dzień, mogłyby… rozwiązać klęskę głodu. Na całym, szerokim świecie.

Dlaczego?
Bo dzięki tym właściwościom nawozy z wody morskiej zwiększają plony o jakieś 200 procent. Za darmo. Wystarczy tylko wylać 3 tony morskiej wody na hektar aby się cieszyć dwa razy większymi owocami, o wspaniałym oryginalnym smaku, z roślin które… uwaga… zdrowieją. Roślin i drzew podlewanych wodą morską nie ruszają pleśnie, zarazy, szkodniki. Odpada więc problem oprysków, czyli kolejny cios dla chemicznej żydomasonerii!

Pytania za sto punktów: Dlaczego żaden rolnik o tym nie wie? Dlaczego żadna rolnicza szkoła tego nie naucza? Dlaczego żaden profesor od gnoju tego nie wykłada nigdzie? Dlaczego karmi się ludzkość… nawozami sztucznymi lub co najwyżej odchodami czyli właśnie gnojem… wciskając propagandowy mit, że jedzenie gnoju to zjawisko „bio” albo „naturalne”?

No chwileczkę ku*wa… jedzenie zwierzęcych odchodów nie jest… naturalne! Dawanie do zjedzenia zwierzętom suszonych odchodów ludzkich też nie jest, ale to się właśnie w krajach koczowniczych nieustannie robi – to bardzo niesmaczne ale to niestety udokumentowany fakt. Oprócz odchodów ludzkich krowy trzymane w oborach dostają, tony zmutowanych genetycznie roślin z kukurydzą na czele, których nigdy by nie wzięły do mordy jako że przecież to krowy a nie jakieś w dupę szpaki i kukurydzą się nie żywią, dostają też do przetrawienia zmielone martwe zwierzęta (!!!) pozbierane z poboczy dróg oraz z uboju w „schroniskach” oraz już chyba na deser ponad 80 antybiotyków żeby się po takiej diecie z marszu nie posrały. Tak więc standardowy kotlet z McDonalda pochodzący z takiej właśnie śmieciowej krowy, ma tyle w sobie chemii farmaceutycznej, że jest w stanie niemal od ręki wyleczyć rzeżączkę o czym mało kto wie z konsumentów.

Ale nieważne, wróćmy do dobroczynnych dla zdrowia właściwości wody morskiej jako nawozu. Morska sól oprócz chloru i sodu zawiera ponad 80 cennych pierwiastków (siarkę, miedź, fluor, tytan, stront, mangan…), z czego aż 21 (magnez, potas, wapń, cynk, żelazo, krzem, fosfor, jod…) jest zwyczajnie niezbędnych do życia
Budowa natomiast oraz sam skład kryształków soli morskiej są tak bardzo skomplikowane, że nie sposób jest odtworzenie ich w warunkach laboratoryjnych. I właśnie te pierwiastki są pobierane prosto z nawożonej wodą słoną gleby. Te pierwiastki są na poziomie później atomowym wbudowane w roślinę i nie da się tego procesu zastąpić na przykład dodawaniem soli lub jakichś przypraw do przyrządzanych potraw w kuchni. Takie dodawanie daje tylko smak a nie wartości odżywcze.

Są dowody i teraz je przytoczę. Po przejściu tsunami w Indonezji w 2004 roku, później kiedy wody opadły zaobserwowano niezwykły wzrost płodności gleby na zalanych morzem terenach. Zalane pola dały około dwa razy większe plony niż przed tsunami. Tę właściwość znano zresztą również w starożytności. Przecież wszyscy wiemy, że z uprawą ziemi rolnicy w starożytnym Egipcie czekali na… wylew Nilu, prawda?

Jak Nil nie wylał… była klęska głodu! I nie było amciu ani kasy żeby wypchać kota albo chociaż krokodyla. Jak natomiast Nil wylał, to był i pełny brzusio i kapucha nawet na wypchanie faraona ze stadem kochanek.

Woda morska jest znacznie bogatsza niż woda rzeczna, bo zawiera WSZYSTKIE pierwiastki dostępne na Ziemi. Ponadto glebie najbardziej właśnie są potrzebne te, które są z niej wypłukane. I właśnie te przez tysiąclecia wypłukane i spławione rzekami – czekają spokojnie w oceanie. Są tak wspaniale tam skomponowane, że wystarczy je po prostu wsiąść i wylać. Za darmo! Woda morska jest tak bogata w mikroelementy, że właśnie zwierzęta morskie biją rekordy długowieczności a takie na przykład rekiny w ogóle nie chorują. Na nic a zwłaszcza na raka.

Dlaczego?
Ponieważ sól jest śmiertelnym wrogiem raka! A woda morska to nie jakaś tam sól tylko bukiet najwspanialszych soli – kiedy ten bukiet zajmie się rakiem „grupowo” – rak znika jak ręką odjął. Był przed wojną lekarz francuski, (do którego jeszcze powrócimy), który z nudów łapał bezdomne, chore psy i robił im jak to lekarz… zastrzyki. Zastrzyki z wody morskiej.

Efekty?
Wszystkie zwierzęta, nawet te z rakiem, chore na dosłownie wszystko… zostały uleczone. Ze wszystkiego! Mafia medyczna oczywiście skazała tego lekarza na przemilczenie. Standardowa procedura w żydomasoneri. Wróćmy zatem do nawozów.

Woda morska to nie jest tylko jakaś tam słona woda. Gdybyśmy tak wzięli trochę ochoty i posolili wodę z kranu solą z kuchni do stężenia podobnego w oceanie (3%) i podlali kwiatka – to kwiatek padnie nam jak mucha pod naciskiem packi. Zrobi faceplanta o parapet i już się nigdy nie podniesie. Kobita drze szaty, trochę mordę, czasami pochlipie. Żałoba.

Gdybyśmy do podlania kwiatka użyli tymczasem wody morskiej – kwiatek rozpieprzy doniczkę z radości i urośnie nam pod sufit. Skąd ta różnica się bierze?

Po pierwsze sól czyli chlorek sodu. W soli kuchennej jest go 99,9 procent a reszta to „antyzbrylacze” jakieś. Ta sól to po prostu biała śmierć, nic więcej. Tylko serwowana dla Polaków sól drogowa jest od niej gorsza! Dlatego kwiatek padł kiedy jej posmakował.

W soli kamiennej, na przykład z Wieliczki, tego chlorku sodu jest tylko 97 procent a reszta to minerały i „zanieczyszczenia”. I właśnie te zanieczyszczenia są tym co jest… najzdrowsze. Mafia chemiczna oczywiście życzliwie nam usuwa je z soli kamiennej po to… aby potem je sprzedać osobno… na przykład jako magnez czyli „suplement” za minimum 5 Euro/pudełko.

Innymi słowy biada tym, którzy kupują „sól kamienną” w której jest więcej jak 97 procent chlorku sodu – bo przepłacają za coś co jest identyczne z solą kuchenną. Za coś co jest śmiertelną trucizną. W wodzie morskiej chlorku sodu jest tylko uwaga, 90 procent, proszę państwa. To oznacza, że aż 10 procent tej wody to bezcenne dla nas pierwiastki. Tak bogatej soli i takiego bukietu życiodajnych mineralnych pierwiastków jak pochodzące z wody morskiej nie ma nigdzie na świecie.

I WŁAŚNIE TE 10 % „ZANIECZYSZCZEŃ” STANOWI TAJEMNICĘ WODY MORSKIEJ JAKO NAWOZU
Tam jest WSZYSTKO i one, te pierwiastki powodują, że u roślin zanikają wszystkie choroby, znikają szkodniki a plony są niewyobrażalne!

Ci którzy znają sekret, na przykład francuscy rolnicy z Normandii, nie pieprzą się z nudów w wydeptywanie kręgów w zbożu żeby jakoś doczekać dożynek. O nie. Oni nawożą swoje pola wodą morską, sam Golfsztrom też notabene ciągle to robi nawiewając słoną mgiełkę znad oceanu na pola i w efekcie ci sprytni ludzie mają niebywałe plony! Średnio trzy razy w roku! Kombajny nie stygną po prostu a kombajniści nawet nie mają czasu się nachlać.

Pamiętajmy też, że te bezcenne pierwiastki nie są wsypywane jako granulat w glebę, jak to ma miejsce w przypadku nawozów sztucznych, tylko one wsiąkają w formie płynu, a potem są systemem korzeni po prostu wbudowywane na poziomie atomowym w same płody. To nie wszystko. Zwierzęta karmione taką paszą… nie chorują po prostu. Są większe, są zdrowsze. Krowy mają smak krowy a nie penicyliny wyciągniętej z szamba. Steki z normandzkiej krowy są dwa razy droższe i jak diamenty na giełdzie w Amsterdamie posiadają certyfikaty… autentyczności. Ta krowa smakuje jak cielę, a tamtejsze ciele jak miód Smile

A wy jak myślicie jak by się ludzie zachowali na takiej diecie w stu procentach naturalnej?
Dobrze myślicie Smile
I właśnie dlatego nie naucza tego żaden profesor od gnoju na żadnym gnojowisku czyli współczesnym rolniczym uniwersytecie.
On nigdy nikomu nie powie, że nawet CELOWO, eksperymentalnie, zarażone grzybem chorobotwórczym drzewka owocowe po zastosowaniu wody morskiej ZDROWIEJĄ I TO NA ZAWSZE nie wymagając już nigdy absolutnie żadnych OPRYSKÓW!!!

Dlaczego?
Woda morska po prostu resetuje DNA roślin do poziomu oryginalnego – tego sprzed nawozów sztucznych, sprzed modyfikacji DNA, sprzed innych działań „hodowlanych”, czyli sztucznie wywołanej degeneracji każdego „hodowanego” gatunku.

Notabene jest jeszcze jeden mało znany sposób na udany reset roślin do stanu pierwotnego, który jest przed ludzkością trzymany w sekrecie. Otóż aby tego dokonać wystarczy zabrać nasiona na pewien czas w kosmos. Promieniowanie kosmiczne również resetuje program DNA i nastawia go na maksymalną, początkową wydajność. Owoce po spacerku kosmicznym są po prostu dwa razy większe niż te uzyskiwane drogą szklarni lub szklarni plus nawozów sztucznych. Gruszki po wycieczce w kosmos lub wodzie morskiej wyglądają jak małe melony a głupia kukurydza wyrasta na 3-4 metry.

Ale tego się nie mówi, tego się nie wykłada. Mamy chorować żreć się do dostęp do toksycznego koryta no i to generalnie wszystko w temacie nawozów co zadecydowała żydomasoneria. Jej koniec będzie straszny… ale nieważne bo przed nami:

Druga zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Ta niezwykle niezwykła cecha wody morskiej to fakt, że jest w 98 procentach identyczna z… krwią ludzką! O tej właściwości morskiej wody wie jeszcze mniej osób – jakieś 5 procent zaledwie. Jedyna istotna różnica między krwią a wodą morską jest taka, że w wodzie morskiej jest magnez a we krwi ludzkiej żelazo. Cała zaś reszta się pokrywa idealnie.

Co to oznacza?
Ano nie mniej nie więcej tylko to, że woda morska po rozcieńczeniu do stanu takiego samego jak krew może być używana do… transfuzji! Może być również używana do leczenia – od zaraz, natychmiast! To nie jest więc jakaś tam woda morska, tylko życiodajne, bezcenne i oczywiście darmowe, pełnowartościowe osocze!

Już wiemy że zastrzyki z morskiej wody niszczą nawet raka, prawda? To nie wszystko. Woda ta jest sterylna, gotowa do użycia. Jest to ta woda morska znajdująca się około 50 km od brzegu na głębokości 30-50 metrów, czyli w krainie alg i wodorostów.

Nawet chorzy na kiłę wegetarianie unikający rzeżączkobójczej diety z McDonalda puchną jak cienkie Bolki z braku witamin występujących tylko w mięsie. Witamin z grupy B bodajże, bez których nawet nie można popierdzieć z żalu w taboret, bo bez nich nawet trawa tym matołkom się… nie trawi. No i padają jak kawki te wegańskie matołki głównie na anemię i aby nie paść żrą właśnie algi i wodorosty, bo tam jest to co potrzeba dla wegańskich matołków czego nie mogą znaleźć w mięsie.

I również dlatego (witaminy grupy Dirol woda morska pobrana z chłodnych głębokości w pobliżu wodorostów jest wprost idealna jako płyn do transfuzji. Odpadają problemy z grupami krwi. Odpadają problemy z żółtaczką, hiv i bukietem innych bezpłatnych patogenów obecnych w stacjach krwiodawstwa. Woda morska nie dość że jest idealnie czysta to zabija choroby w już chorej krwi, z białaczką włącznie!

Tam jest dużo soli pamiętamy, prawda? To ta sól, no i rzecz jasna promienie Słońca, tak sterylizuje wodę morską i sprawiają, że woda morska to naturalna, idealna, SÓL FIZJOLOGICZNA. Sól bogata ponadto we WSZYSTKIE ziemskie pierwiastki, z atomowym złotem włącznie.

Jeszcze na długo przed przejęciem Banku Rezerw Federalnych przez żydomasonerię, w 1897 roku francuski lekarz Rene Quinton, odkrył że woda morska jest w 98 procentach identyczna jak krew. On pierwszy zwrócił uwagę, że wody oceanicznej nie wolno traktować jak wody z solą ale jako osocze. Kolejnym odkryciem jakie ten geniusz dokonał było te, że komórki krwi z dodatkiem wody morskiej mają zdolność regeneracji. Uzasadnił to tym, że wszystkie ziemskie minerały nieskażone, koncentrują się w wodach oceanu gdzie są gotowe do zastosowania. To dlatego małże żyją po 400 lat a żółwie lub walenie po 200. Dwa razy dłużej niż zwierzęta lądowe!

To właśnie on robił zastrzyki z wody morskiej bezpańskim psom i udało mu się wyleczyć wszystkie i to ze wszystkich chorób i dolegliwości! Quinton wiedział doskonale o tym, że odkrył coś rzeczywiście rewolucyjnego na polu medycyny i niezwłocznie założył bezpłatne kliniki na terenie całej Francji, gdzie natychmiast za darmo zaczął leczyć dzieci z biegunki, gruźlicy i cholery.

Odkrył, że zastrzyki z wody morskiej uruchamiają w organizmie człowieka proces polegający na samoleczeniu. BAJECZNIE TANI, PAMIĘTAJMY – NIEMAL DARMOWY PO PROSTU! Odkrył technikę na podobny jak w przypadku nasion restart ludzkiego organizmu polegający na rozpoczęciu samooczyszczania krwi. A że krew dociera do każdego zakamarka organizmu… wiadomo – pomaga leczyć wszystko i wszędzie!

Jego doświadczenia na polu transfuzji notabene bardzo szeroko były wykorzystywane w okresie II Wojny Światowej kiedy na każdym froncie były ostre niedobory krwi do transfuzji. Niemcy na szeroką skalę zastępowali krew oczyszczoną wodą morską.

Wystarczy tylko się zastanowić i uzmysłowić ile obecnie jest pieprzenia z krwią do przetaczania, różne grupy krwi, wirusy, HIV, bla, bla, zapalenie wątroby i porównać to do materiału najczystszego i z najlepszą możliwą jakościowo zawartością osocza, to widać że współczesna medycyna jest chora. Chora na żydomasonerię, która nigdy nie dopuści wody morskiej do leczenia.

Sam Quinton zmarł w 1925 roku. Francuski rząd, który początkowo dobrze traktował jego terapię, potem po wojnie dostał się jak reszta Europy pod wpływ amerykańskiej żydomasoneri rządzącej światowym przemysłem chorobowym i farmaceutycznym i nie tylko że nie dopuścił terapii poza Francję ale i we Francji przeforsował zakaz tego „podejrzanego procederu”. „Procederu”, który jeszcze w czasie wojny uratował tysiące i setki tysięcy żołnierzy od śmierci z wykrwawienia!!!

Żydomasoneria i to także ma na swoim koncie. Jej koniec musi być straszliwy po prostu…
Obecnie na przekór żydom i masonom działa włoski onkolog Tullio Simoncini – właściwie to już „były onkolog” Smile ponieważ z powodzeniem leczy raka z pomocą zastrzyków wody morskiej. Oprócz raka woda ta podawana dożylnie niszczy wszelkie, grzyby, pasożyty, wirusy i mnóstwo innych czynników chorobotwórczych nie znoszących „białej śmierci” czyli zwykłej morskiej soli. A pamiętajmy, że w wodzie morskiej nie ma jednej soli, tam jest bukiet soli a więc atak na chorobę jest… grupowy. Blitzkrieg po prostu i nie ma choroby Smile

Oczywiście bez nadziei na jakieś efekty uboczne. Dlaczego więc nie stosuje się terapii dra Quintona obecnie? Po pierwsze, kasa – wiadomo żydomason prędzej się zesra niż wypuści z ręki pieniążek. Przecież ci najbogatsi na Ziemi chodzą w podartych skarpetkach.

Po drugie, ta cała żydomasońska mętna satanistyczno okultystyczna klika, potrzebuje ludzkiej krwi do swoich obrzydliwych obrzędów. Piją ją, kąpią się w niej i robią jeszcze inne plugawe rzeczy. To po to są stacje krwiodawstwa. To po to dla Żyda Katza – Wojtyły w „darze” po którejś tam pielgrzymce ofiarowano… TIR-a krwi ludzkiej – krwi polskiej. Krwi której oczywiście po pielgrzymce brakowało w całym kraju do transfuzji! To po to przyłapany na lotnisku amerykański wiceprezydent targał walizkę pełną ludzkiej krwi, której przeznaczenia nie potrafił sensownie wytłumaczyć organom porządkowym na lotnisku. To jest chore i pora z tym w końcu skończyć – pora uświadomić pożytecznych idiotów, czyli „honorowych krwiodawców” że ich dar jest BEZ SENSU. Na jaką cholerę potrzebna ich pełna alkoholu i pochodzącego z martwej żywności chorego syfu krew, kiedy jest do dyspozycji ocean mogący zalać na 2 kilometry każdą stację krwiodawstwa, każdą lożę masońską?

Wasz dar frajerzy idzie zupełnie nie tam gdzie wam się wydaje – a ponadto jest totalnie bez sensu. Swoim naiwnym poczciwym ziemniaczano buraczanym serduszkiem wspomagacie tylko swoją własną pętlę narażając się zupełnie niepotrzebnie na zakażenie igłą i oddając to co macie najcenniejsze ostatnim, najgorszym i najbardziej zdegenerowanym bydlakom na Ziemi wartym tego daru oczywiście no i za co? W zamian za kubek kawy i jakąś bejcowaną czekoladę?

Ha ha „honorowi dawcy” to takie matoły, że niemal żaden z nich nie wie o jedynej rzeczywistej korzyści dla siebie wynikającej z faktu, że jest krwiodawcą – o tej że na tę swoją śmieszną książeczkę ma prawo do parkowania na miejscu dla inwalidów. Oni po prostu tego nie wiedzą kuźwa no i parkują prawie za miastem żeby wejść do biedronki.

To są bardzo pożyteczni idioci, bo baca nie oddaje honorowo nic, no może poza odrobiną moczu, no ale ma wypasioną śmieszną książeczkę i parkuje jak panisko przed samym wejściem do skelpu hy hy hy…
Na tych przyjaznych człowiekowi niebieskich kwadratach, tam można spokojnie załadowanym wózkiem operować z każdej strony, nie ma ryzyka że się odłupie lakier przy cumowaniu krążownika, nie ma tłoku, nie ma oczywiście żadnych inwalidów no bo skąd mieliby być skoro parkują za miastem, jest luzik i pełen komfort… a nawet na pomoc strażników miejskich można liczyć, kiedy się im opowie jakąś wzruszającą historyjkę o na przykład chorym serduszku i pomacha książeczką – wtedy prawie biegiem lecą, aby grzecznie odprowadzić opróżniony z cargo wózek i drugim biegiem przynieść z wózeczka pieniążek… no cóż szkoda, że o tym nasi honorowi dawcy nie mają bladego pojęcia, wielka szkoda, bo jak sobie tak porządnie spuszczą krwi to sami wyglądają jak anemicy potrzebujący natychmiast transfuzji…
Ale to wszystko nieważne bo oto przed nami:

Trzecia zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Ostatnią niezwykłą jak cholera cechą wody morskiej jest fakt, że tylko w niej występują… nagie surferki Smile
Ha, wyłącznie w wodzie morskiej można je spotkać i wie o tym zaledwie garstka ludzi na całej Ziemi.
O tym gdzie je konkretnie można odnaleźć wiedzą tylko najwyżsi rangą kapłani Kościoła Bacologicznego i zaprawdę powiadam wam śmiertelnicy, już naprawdę najwyższa pora aby się określić w zakresie powołań i poszukiwania zbawienia.

O wiele łatwiej jest bowiem znaleźć świętego Grala na rogu Jednorożca siedzącego w arce przymierza, niż ujrzeć własnymi oczami nagie surferki w swoim środowisku naturalnym – na łonie natury. Ten cud nad cudami występujący tylko raz na bardzo długo, wyłącznie w wodzie morskiej nie jest dostępny na zawołanie. Nagą surferkę trudniej ujrzeć w morzu niż ptaka Dodo albo Diabła Tasmańskiego, bo tylko przez kilka dni w roku ona jest zdolna się ukazać śmiertelnikowi na oczy. Resztę czasu krwawi, zrzędzi, powiększa cyca albo niańczy jakieś bachory więc to jest zjawisko naprawdę niezwykle unikalne i to nawet jeśli wziąć pod uwagę rozmiary kosmosu.

Tylko z kościołem Bacologicznym można ujrzeć cuda nad cudami, dostąpić raju no i aha… u bacy zero tacy, kochani. No i to tyle artykuł, za który na bank dla bacy będzie przyznany przyszłoroczny Nobel z medycyny i Nobel z rolnictwa. Nobla za foczki raczej nie będzie ale i tak warto trzymać kciuki… najlepiej oba i w buzi Smile   http://innemedium.pl/wiadomosc/najwieksza-tajemnica-ziemi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz