Oznacza to, że zdajemy sobie sprawę, iż każda chwila ma zarówno pozytywne, jak i negatywne aspekty, więc może nam przynieść szczęście lub smutek, ból lub przyjemność. Osobiście wolę rozróżnienie na „ból” i „brak bólu”, ponieważ nazywanie danego doświadczenia „szczęśliwym” lub „nieszczęśliwym” zniekształca jego wartość. Gdy dziecko płacze, to płacze, a gdy się śmieje, to się śmieje. Nie tworzy opowieści o tym, jak bardzo jest szczęśliwe lub nieszczęśliwe w danej sytuacji, lecz po prostu doświadcza swoich uczuć, a następnie zajmuje się czymś innym.
Wielu dorosłym brakuje takiej elastyczności. Nasz oceniający umysł nie pozwala brać życia takim, jakie jest. Nie umiemy płynąć z prądem życia tak, jak intuicyjnie robią to dzieci. Tkwimy w starych wzorcach, dlatego jest nam trudno dostosować się do zmian w twórczy i uważny sposób. Boimy się zrezygnować z tego, co znamy, więc trzymamy się iluzji, że mamy nad wszystkim kontrolę. Gdy życie (zwłaszcza poprzez nasze dzieci), kwestionuje to złudzenie, nie potrafimy sobie z tym poradzić i dajemy upust swojej bezradności poprzez złoszczenie się na dziecko lub martwienie się o nie. Gdybyśmy tylko mogli zaakceptować życie takim, jakie jest, zamiast skupiać się na tym, jakie odczucia w nas wzbudza lub jak dane wydarzenia wpływają na nasz wizerunek, znacznie łatwiej byłoby nam poddać się jego nieprzewidywalności.
Chodzi o to, żeby nie oceniać życia w oparciu odczucia, jakie w nas wywołuje, lecz zgłębiać bogactwo zarówno wspaniałych, jak i trudnych doświadczeń. Zamiast dążyć do określonego samopoczucia, jak to robią ludzie uzależnieni od narkotyków, możemy zaakceptować swoje aktualne uczucia i postanowić wziąć życie takim, jakie w danym momencie jest.
Kiedy uczymy dzieci, że muszą coś zdobyć, żeby móc poczuć się ze sobą dobrze (określoną ocenę w szkole lub wyróżnienia za jakieś osiągnięcie), przekazujemy im, że osiągane rezultaty są ważniejsze niż sam proces życia. Dzieci dochodzą wówczas do wniosku, że ich życie ma sens tylko wtedy, gdy coś osiągają, a samo bycie sobą w danym momencie nie wystarcza.
Trenując dzieci w taki sposób, żeby były zorientowane na wyniki i preferowały takie aktywności, które sprawiają, że czują się lepiej, uczymy je, iż powinny szukać tylko takich doświadczeń, które zagwarantują im szczęście. Tak oto chcąc ochronić dziecko przed bólem, pozbawiamy je kontaktu z tym, czego DOŚWIADCZAJĄ w danym momencie. Jakież to smutne, że zamiast uczyć dzieci odczuwania własnej wrodzonej mocy, dzięki której mogą sobie poradzić z bolesnymi przeżyciami, przerzucamy na nie swój lęk, a tym samym uczymy je unikania bólu za wszelką cenę.
Kiedy dziecko znajduje się w sytuacji wzbudzającej w niej przykre uczucia, często ma poczucie, że coś jest z nim „nie tak” – podobnie jak jego rodzice. W rezultacie, zarówno w naszym umyśle, jak i w umyśle naszego dziecka, rozgrywa się dramat lęku i rozpaczy. To wszystko dzieje się dlatego, że nie zdajemy sobie sprawy, że życie po prostu JEST TAKIE JAKIE JEST, a jedyne, co mamy zrobić, żeby się nim cieszyć, to być obecnym w danym momencie i zdawać sobie sprawę, że mamy w sobie siłę, aby poradzić sobie z tym, co spotykamy na swojej drodze.
Fragment pochodzi z książki dr Shefali Tsabary – Przebudzona rodzina. Jak wychować wewnętrznie silne, odporne i świadome dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz