Pamiętam, że już jako mały dzieciak, zastanawiałem się nad sensem istnienia. Wychowany w wierze katolickiej, zostałem nauczony tego, że po śmierci idzie się do nieba lub piekła w zależności od tego, jak przeżyło się życie i tak żyje się już wieczność. Jednak nie mogłem tego zrozumieć. Nie mogłem objąć umysłem i wyobraźnią wieczności i tego, że dostajemy tylko jedną szansę, po której albo żyjemy w raju, albo smażymy się w piekle. Nie do końca mi to pasowało, a miałem znikomą wiedzę na ten temat, więc czasami po prostu rozmyślałem sobie nad tym.
Zastanawiałem się także nad pojęciem śmierci.
Jedna teoria mówiła o życiu wiecznym a inna, ta naukowa, o tym, że po śmierci nasza świadomość zanika i tyle.
Zabawa się kończy?
Ani jedna, ani druga teoria nie była dla mnie wystarczająco zadowalająca.
Ani teoria o miłosiernym Bogu, który kara bezlitośnie grzeszników, ani teoria o tym, że jesteśmy tylko zlepkiem tkanek i mięśni, w którym to przypadkowo zaistniała samoświadomość.
Miałem ogromne braki wiedzy na ten temat.
Można powiedzieć, że do 25 roku życia wiedziałem tyle, ile z filmów sci-fi, czy fantasy, oraz z tego, co zobaczyłem na discovery.
Dzisiaj już doskonale wiem, że sci-fi i fantasy to to, co puszczają w wieczornych wiadomościach natomiast filmy z gatunków sci-fi i fantasy, można traktować jako filmy dokumentalne.
Po 25 roku życia zacząłem czytać książki na tematy, które mnie interesowały.
Pierwszymi książkami były książki o Aniołach, ponieważ już jako nastolatek, można powiedzieć, że identyfikowałem się z tymi istotami.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem o dzieciach indygo czy kryształowych.
Być może nawet jestem kimś takim, ale nie zaprzątam sobie tym głowy teraz, bo to i tak nie ma znaczenia.
Dzisiaj wolę nie zamykać się w nazwach i ramach, i wolę pozostać czystą świadomością darzącą do samopoznania.
W wieku chyba 27 lat zacząłem kupować masowo używane książki.
Były to książki o starożytnych cywilizacjach, o wszechświecie, kosmitach i o zjawisku jakim jest śmierć, duchowości itd.
Zrozumienie śmierci było dla mnie kluczowe i temu poświęcałem najwięcej swojej uwagi.
Wszystko stało się dla mnie jasne i zrozumiałe po przeczytaniu książek R.A.Moody “Życie po życiu” i B.L.Weiss “Poza czas i nieśmiertelność
Te książki oraz inne, sprawiły, że temat śmierci został dla mnie rozwiązany.
Wiedziałem już, że po śmierci jest coś więcej i w ten sposób pokonałem swój największy lęk.
To sprawiło, że zacząłem swoją przygodę ku głębszemu zrozumieniu sensu życia.
W międzyczasie pogłębiałem coraz bardziej swoją wiedzę o wszechświecie, Bogu, wymiarach, teoriach spiskowych, końcach świat itd.
Zatraciłem się w tym bez reszty, aż w pewnym momencie zacząłem bać się życia.
Sprawiło to, że zanim się zorientowałem, utraciłem kontakt z rzeczywistością, rozumiejąc, że życie jest tym samym co sen, a po śmierci budzimy się do kolejnego życia w tym, co można nazwać wieczną wędrówką duszy.
Nie rozumiejąc jeszcze nic i jednocześnie będąc przekonanym, że rozumiem już wszystko, próbowałem rozmawiać z najbliższymi z mojego otoczenia, którzy w ogóle mnie nie rozumieli.
I w ten oto sposób zaczął się stopniowy rozpad mojego poprzedniego życia.
Choć ciężko mi dzisiaj nazwać to, co było wcześniej życiem.
Dzisiaj mam wrażenie, jakby to był sen, z którego dopiero zaczynam się wybudzać.
Uznany za dziwaka i wyśmiany przez najbliższych, odizolowałem się od świata, zamykając się jeszcze bardziej w sobie.
Spędziłem 2, do 3 lat na medytacjach, używając do tego marihuany, która otwierała mi wrota w mojej głowie, dzięki czemu mogłem uwalniać się od wgranych mi programów posłuszeństwa, strachu, wstydu, grzechu itd.
Przez około 3 lata, nie wiem dokładnie ile, ale mniej więcej 3 lata, dzień w dzień, na kilka godzin odpływałem, stosując różne metody.
Były to medytacje albo różnego rodzaju muzyki relaksacyjne, solfeggio, trance, oraz różnego rodzaju audiobooki.
To wszystko wywoływało u mnie to, co można nazwać tripem, czyli przygodą, którą odbywałem w swojej głowie.

Tripy były różne

Od wspomnień z dzieciństwa, które jeszcze raz przechodziłem w swojej głowie, czasami po kilka razy, tak jakbym ponownie ich doświadczał, dzięki czemu uwalniałem się od nich, po kosmiczne wręcz przygody.
Podczas tego typu doświadczeń, wczuwając się w jakąś sytuację, moje ciało spinało się i wykręcało i po chwili, gdy moja świadomość powracała do ciała i gdy uświadamiałem sobie o tym, rozluźniałem całe ciało, przejmowałem kontrolę nad oddechem i uwalniałem się od napięć w moim ciele.
Następnie zagłębiałem się ponownie w moją głowę, doświadczając kolejny trip.
Wtedy jeszcze tego nie rozumiałem, ale dzisiaj wiem, że każde doświadczenie w naszym życiu, zapisuje się, nie tylko w umyśle, ale także w całym ciele.
Weźmy np. taką sytuację, że ktoś dla żartów z zaskoczenia nas przestraszy.
Co się wtedy dzieje? Powstaje odruch i na ułamek sekundy nasze ciało się spina.
W ten oto sposób informacja została zapisana w naszym ciele niczym dane wypalone na płycie CD.
Stosując tę technikę, uwalniałem się od przeszłości i
jednocześnie przeprogramowałem swój umysł.
Uwalniałem się od wstydu, złości, smutku, bólu i jednocześnie uczyłem się siebie na nowo.
Odradzałem się jako duchowa istota, zamieszkująca ciało, która posiada w sobie pierwiastek Boży i która jest częścią zbiorowej świadomości, którą można nazwać istotą Boga.
To wszystko jednak sprawiło, że całe moje dotychczasowe życie się rozpadło.
Był to mój osobisty koniec świata, a zarazem wyzwolenie. W rok straciłem wszystko, choć nie miałem wiele.
Jednak straciłem wszystko, co utrzymywało mnie przy życiu, co nadawało sens mojemu istnieniu i zostałem sam.
Wtedy myślałem, że nie ma nic gorszego od samotności, dzisiaj wiem, że gorsze jest przyzwyczaić się do samotności.
autor Adrian Jaroszewski
Część II TUTAJ
WSPARCIE NIEZALEŻNYCH PORTALI