wtorek, 10 kwietnia 2018

Astralne przypadki Heleny Bławatskiej""""

Co było pierwszym impulsem? Jak to się wszystko właściwie zaczęło? I kiedy? 
Istnieje wiele odpowiedzi. Na przykład: miliony lat temu. Gdzieś na Atlantydzie. W przepastnych sferach astralnych. A w każdym razie – jako skutek planu powziętego przez bractwo niewidzialnych mędrców, którzy zawiadują z ukrycia losami ludzkości.
Choć może jednak – jest i taka wersja – nie tak znowu daleko i dawno. A dokładniej: w Rosji, w roku 1838. Wtedy to siedmioletnia Helena Pietrowna Bławatska – urodzona na Ukrainie córka Heleny von Hahn, obiecującej rosyjskiej pisarki, i Petera von Hahna, oficera carskiej konnej artylerii – przybywa do Astrachania. Miasta w delcie Wołgi, w którym jej dziadek ze strony matki, Andriej Fadiejew, pełni funkcję urzędowego nadzorcy tamtejszych kałmuckich plemion wyznających buddyzm tybetański. Pewnego razu ich rdzenny przywódca, książę Tumen, zabiera małą Helenę i jej matkę do niewielkiej okolicznej świątyni. To właśnie tam – przy dźwiękach charakterystycznych gardłowych śpiewów, którymi lamowie inkantują święte mantry, pogrążeni w medytacji, spowici aromatem kadzideł – Bławatska po raz pierwszy odczuwa magnetyczny urok Orientu. Będzie później wielokrotnie podkreślać, że ta wizyta stała się dla niej czymś na kształt duchowej inicjacji.
Ale może prawdziwych początków należy szukać dopiero kilka lat później? Któregoś dnia nastoletnia już Helena – po śmierci matki przebywająca u rodziny w Saratowie, nieopodal granicy z Kazachstanem – odkrywa wielką bibliotekę należącą do jej pradziadka, księcia Pawła Dołgorukowa. Tam zaś – setki zmurszałych ksiąg autorstwa takich XVI- i XVII-wiecznych klasyków alchemii i filozofii hermetycznej, jak Paracelsus, Korneliusz Agryppa i Heinrich Khunrath. Pradziadek – wysoko postawiony mason, wtajemniczony w latach 70. XVIII w. w misteria różokrzyżowców – bardzo starannie dobierał woluminy do swojej kolekcji. Helena pochłania je błyskawicznie. W krótkim czasie staje się prawdziwą ekspertką w zakresie nauk okultystycznych.
I znowu: czy to wszystko zbieg okoliczności, czy wynik działania jakichś tajemnych sił? Na przykład prawa karmy zawiadującego porządkiem dziejów, którego naturę Bławatska opisze po latach w Doktrynie tajemnej, swoim opus vitae? Czy zatem Fadiejew nieprzypadkowo został skierowany do Astrachania? Czy Dołgorukow mógł przeczuwać, że nienarodzona jeszcze wówczas prawnuczka skorzysta kiedyś z jego biblioteki?
Takie pytania można mnożyć w nieskończoność. Bo życie i działalność Heleny Bławatskiej, założycielki Towarzystwa Teozoficznego, autorki wielu książek, podróżniczki i wielkiej damy światowego okultyzmu, to doskonała mieszanina faktów i fantazji, rzeczywistości i fikcji. Opowieści o jej przygodach i poglądach czyta się dzisiaj jak literaturę popularną z elementami fantasy. Albo raczej jak mitologiczną opowieść – żeby nie powiedzieć: wielką mistyfikację – której bohaterka i autorka to w istocie ta sama osoba.
"Dwie Heleny" – portret Heleny Bławatskiej i jej matki, 1844-1845
"Dwie Heleny" – portret Heleny Bławatskiej i jej matki, 1844-1845
Jedno wszakże można powiedzieć bez najmniejszych wątpliwości. Gdyby nie Helena Bławatska, żylibyśmy dzisiaj w zupełnie innej kulturze. Nikt bowiem nie wywarł na kształt współczesnej zachodniej duchowości i wyobraźni tak przemożnego wpływu (i nikt również nie pozostał bardziej od niej pod tym względem niedoceniony). Pierwsza zaoferowała rozbudowaną i przemawiającą do szerokiego odbiorcy wizję ludzkiego życia i wszechświata, która stała się alternatywą dla rewolucji światopoglądowej XIX-wiecznej nauki, głoszącej materializm i biologiczny ewolucjonizm.
Zanim jednak to wszystko się wydarza – zanim teozofia zdobywa wielu wyznawców, a potem daje impuls do wielkiego XX-wiecznego renesansu magii, kontrkultury lat 60., ruchu New Age, fascynacji buddyzmem i hinduizmem, oraz, last but not least, powstania Gwiezdnych wojen – rozpada się pewne świeżo upieczone małżeństwo.
I chyba dopiero od tego momentu ta historia tak naprawdę się zaczyna.

Ucieczka i… ucieczka

Nikt nie rozumie, czemu 17-letnia Bławatska decyduje się na ślub.
Od pewnego czasu przebywa w Tyflisie – dzisiejszym Tbilisi – gdzie dziadek Andriej zajmuje kolejną urzędniczą posadę. A ona co najmniej od roku doświadcza dziwnej, podwójnej egzystencji. Za dnia prowadzi zwykłe życie nastolatki, nocą jednak jej dusza odłącza się od ciała i wyrusza na dalekie wędrówki po sferze astralnej. Subtelnej, niewidzialnej rzeczywistości, równoległej do świata fizycznego, zamieszkałej przez rozmaite istoty i duchowe energie. Ma już za sobą odpowiednie lektury, potrafi to rozpoznać i nazwać. Podczas tych wędrówek spotyka tajemniczego Hindusa. Już wkrótce okaże się on jedną z najważniejszych postaci w jej życiu. Na razie jednak Helena nie ma pojęcia, czy nie jest to po prostu zwykły sen.
Jedynym człowiekiem, z którym może o tym porozmawiać, jest książę Aleksander Golicyn, który często odwiedza dom jej dziadków. To barwna postać. Mason i praktykujący mag, w poszukiwaniu pradawnych okultystycznych sekretów podróżujący m.in. po Grecji, Iranie, Indiach i Egipcie. O jego relacjach z Heleną wiadomo niewiele. Z pewnością jednak to on zaszczepia w niej pragnienie, żeby wyruszyć w wielką podróż. W poszukiwaniu tego, co nieznane, mistyczne, tajemne.
Mniej więcej w tym samym czasie na horyzoncie pojawia się czterdziestokilkuletni Nikifor Bławatski, gubernator Erywania. Zaczyna bywać w domu dziadków Heleny. Ewidentnie jest nią zainteresowany. Kiedy się oświadcza, Helena niespodziewanie przyjmuje jego propozycję. Cała rodzina reaguje na to niedowierzaniem. Ekscentryczna młoda dama, która zapowiadała wielokrotnie, że nigdy nie zdecyduje się na małżeństwo, nagle bez żadnych wahań godzi się na zamążpójście? To się nie mieści w głowie.
Ale Bławatska w jednym z listów pisze, że Nikifor był po prostu jedynym mężczyzną – poza księciem – który poważnie traktował jej zainteresowanie magią. I ten argument przeważył szalę na jego korzyść. Choć, jak się okazało, na krótko.
Już w trakcie ceremonii, 7 lipca 1849 r., panna młoda planuje ucieczkę. Zamiary udaje się jej wcielić w życie po trzech miesiącach. Pewnej nocy po prostu wsiada na konia i wraca do Tyflisu, do domu dziadków. Wkrótce potem kupuje bilet na prom do Petersburga, żeby – jak mówi rodzinie – spotkać się tam z ojcem. Ma jednak zupełnie inne plany. W przebraniu chłopca okrętowego przedostaje się do Stambułu, który wówczas nosi jeszcze nazwę Konstantynopol. Ostatnią część trasy, przez cieśninę Bosfor, pokonuje podobno kajakiem, pod osłoną nocy.

Mądrość pod piramidami

W tym niezwykłym mieście wkracza w świat, o którym dotąd tylko czytała. Pełen ezoteryków, mistyków, kabalistów, magów i derwiszy. To właśnie wtedy po raz pierwszy przychodzi jej do głowy idea poszukiwania Tych, Którzy Wiedzą. Ukrytych przed okiem zwykłego śmiertelnika duchowych mistrzów, przewodników ludzkości, wtajemniczonych, do których dotrzeć może tylko ten, którego wizyty oni sami sobie wyraźnie życzą. Zarówno ojciec, jak i opuszczony mąż przez cały czas przysyłają jej pieniądze. Ich hojne przekazy umożliwią jej spokojne podróżowanie jeszcze przez wiele lat.
Wkrótce opuszcza Konstantynopol i wyprawia się do Grecji, stamtąd zaś do Kairu. Podąża w ten sposób śladami mędrców, o których czytała wcześniej na kartach ksiąg zgromadzonych w bibliotece pradziadka. Do Egiptu – w poszukiwaniu sekretnej mądrości – podróżowali ponoć Pitagoras i Platon. A także Christian Rosenkreutz, mityczny założyciel Bractwa Różokrzyża, postać dla jej późniejszych teozoficznych rozważań niezwykle istotna.
W Kairze spotyka m.in. Alberta Rawskiego, amerykańskiego artystę i podróżnika zainteresowanego naukami tajemnymi, który po latach ze szczegółami opisze ich wspólny pobyt w tym mieście. Wedle jego relacji Bławatska namiętnie popala haszysz, z którego zdobyciem nie ma w Egipcie najmniejszych problemów. Prawie 100 lat później zjedna jej to wielu zwolenników wśród przedstawicieli ruchu hipisowskiego. Rawski zapoznaje ją także z Paulosem Metamonem, postacią enigmatyczną i tajemniczą, Koptem i kabalistą, posiadającym podobno nadnaturalne zdolności. Na spotkanie z Metamonem Bławatska udaje się nocą, przebrana za muzułmańskiego chłopca. Mag prezentuje jej swoją kolekcję tekstów astrologicznych, ale pozostałe szczegóły tego wieczoru pozostają nieznane. Niektórzy badacze twierdzą, że Metamon to jeden z głównych patronów późniejszego Towarzystwa Teozoficznego. Jeden z tzw. Mistrzów, z którymi Bławatska przez większą część życia rzekomo utrzymuje telepatyczny kontakt. Ona sama nigdy tego nie potwierdza.
A pierwsze oficjalne spotkanie z prawdziwym Mistrzem odbywa się dopiero wiele miesięcy później w Londynie, do którego Helena przypływa wprost z Paryża, kolejnego po Egipcie przystanku w jej niespokojnej wędrówce.

Mistrz Morya i mistrz Yoda

Idea ukrytego zakonu mędrców, istot zaawansowanych duchowo, a zarazem sprawujących rodzaj pieczy nad historią ludzkości, pojawia się w kulturze zachodniej na długo przed Bławatską. A dokładniej, na początku XVII w. W 1612 r. w niemieckim mieście Kassel zostaje opublikowana anonimowa broszura, coś w rodzaju ideowego manifestu nieznanego wówczas nikomu Bractwa Różokrzyża. Można w niej przeczytać, że średniowieczny okultysta Christian Rosenkreutz powołał ongiś zakon, którego członkom przekazał uniwersalną, mistyczną prawdę o naturze człowieka i świata. Dwa lata później w obiegu pojawia się traktat Alchemiczne zaślubiny Christiana Rosenkreutza. Tytułowy bohater zostaje w nim utożsamiony z Hermesem Trismegistosem, helleńsko-egipskim bóstwem, domniemanym autorem Tablicy Szmaragdowej, tekstu fundacyjnego dla tradycji europejskiej alchemii i renesansowej nieortodoksyjnej mistyki. Autorem zarówno broszury, jak i traktatu jest Johann Valentin Andreae, pisarz, matematyk, teolog, astrolog i kabalista, określany niekiedy mianem „Lutra z Wirtembergii”. Dzieje tajemnego zakonu, a także jego założyciela to produkt fantazji, ale alegoria różokrzyża staje się istotnym elementem duchowego krajobrazu Europy.
Dopiero Bławatska nadaje jednak tej figurze potężny kulturowy impet, tworząc jeden z najpopularniejszych wątków współczesnej popkultury. Bez Mistrzów przekazujących Bławatskiej prawdziwe nauki o najgłębszej strukturze rzeczywistości oraz ludzkiego umysłu trudno wyobrazić sobie choćby Zakon Jedi ze słynnej sagi Gwiezdne wojny. Obi-Wan Kenobi albo mistrz Yoda – o panu Miyagi z Karate Kid nawet nie wspominając – nie istnieliby, gdyby najpierw nie pojawił się w zachodniej kulturze Mistrz Morya. Ów obdarzony nadnaturalnymi mocami Wtajemniczony, uosabiający mądrość i mistycyzm Dalekiego Wschodu. Wyobrażenia i oczekiwania, z jakimi w latach 50. i 60. witano na Zachodzie przybywających jako uchodźcy tybetańskich lamów oraz hinduskich guru, były w ogromnym stopniu ukształtowane właśnie przez jego wizerunek.
W 1851 r. Bławatska – taka jest jej wersja zdarzeń – dostrzega w lobby pewnego hotelu w Londynie wysokiego Hindusa, którego od razu rozpoznaje. To ten sam, którego spotykała wcześniej w snach. Oznajmia, że na nią czekał. I że to wszystko zostało zaplanowane już dawno temu. W trakcie dalszej rozmowy Mistrz Morya – tak się przedstawia – informuje Bławatską, że ma dla niej specjalną misję. Będzie musiała spędzić kilka lat w Tybecie. W sekretnej szkole, którą Mistrz prowadzi wraz ze swoim przyjacielem, Mistrzem Koot Hoomi.
To mówiąc, dosłownie rozpływa się w powietrzu.
A Helena podejmuje decyzję o natychmiastowym wyjeździe.

Tybetańska enigma

O tym kilkuletnim okresie w jej życiu nie wiadomo praktycznie nic. Ona sama twierdzi, że przebywała w Tybecie przez dłuższy czas, studiując nauki tajemne pod okiem oświeconych mistrzów. Oficjalnie jednak za pierwszą kobietę z Europy, która w ogóle do tej krainy dotarła, uznaje się francuską podróżniczkę i śpiewaczkę operową Alexandrę David-Néel. Stało się to w roku 1923, a więc 32 lata po śmierci założycielki Towarzystwa Teozoficznego.
Tymczasem jest połowa XIX w. Nie istnieją telefony komórkowe i Internet, fotografia dopiero raczkuje. Wszystko, co wiemy o świecie, opiera się na naocznych relacjach. Weryfikacja rozmaitych opowieści nastręcza sporo trudności. Fake newsy szerzą się bez kłopotów. Szarlatanów wymyślających niestworzone historie krąży po świecie całe mnóstwo. A proces odsiewania prawdy od zmyśleń to praca żmudna i czasochłonna.
Z całą pewnością wiadomo tylko tyle – są na to świadkowie – że krótko po wyjeździe z Londynu Bławatska pojawia się w Indiach i zapowiada wyprawę do Tybetu. Dach świata jest wówczas miejscem praktycznie niedostępnym dla gości z zewnątrz. Zarówno ze względu na trudności transportowe – podróż wymaga zaangażowania oraz opłacenia wielu przewodników i tragarzy – jak i niebezpieczeństwa czyhające po obu stronach tybetańsko-indyjskiej granicy. Tak więc poza zapewnieniami samej zainteresowanej nie ma żadnych przesłanek, żeby uznać jej wizytę w tamtym rejonie za prawdopodobną. Ona jednak będzie przekonywać przez całe życie, że dotarła wówczas w pobliże klasztoru Taszilunpo, położonego niedaleko tybetańskiego miasta o nazwie Xigaze. Tam zaś spotkała oczekujących na jej przybycie Mistrza Moryę i Mistrza Koot Hoomi. Przeszła dzięki nim duchową inicjację, a następnie specjalny trening, w efekcie którego rozwinęła niezwykłe umiejętności: czytania w myślach, materializowania przedmiotów, a także nawiązywania kontaktu telepatycznego z Mistrzami.
Nie wiadomo, gdzie tak naprawdę przebywała w owym czasie Bławatska. Wiadomo jednak, że kiedy po siedmiu latach na krótko pojawia się znowu w Rosji, jest już zupełnie inną osobą.

Spirytystyczna Gwiazda Śmierci

Twierdzi, że potrafi odczytywać treści cudzych umysłów, bo trzecim okiem postrzega unoszące się wokół ludzkich głów myślokształty. Materializuje przedmioty. W trakcie organizowanych przez nią seansów, przypominających seanse spirytystyczne, pojawiają się dziwne postacie, utkane – jak twierdzi – z ektoplazmy, substancji, z której składa się świat duchowy.
Jednak z zyskującym wówczas popularność spirytyzmem więcej ją dzieli, niż łączy. Przede wszystkim teoria dotycząca natury manifestujących się w trakcie takich seansów istot. W wykładni spirytystycznej są to duchy zmarłych, którzy – za pośrednictwem odpowiednio do tego przygotowanych mediów – nawiązują kontakt ze swoimi żywymi krewnymi i bliskimi. W rozumieniu Bławatskiej natomiast te wszystkie fenomeny należy zaliczyć do grupy zjawisk zwanych elementalami. Są to ektoplazmatyczne powidoki unoszące się w sferach astralnych jeszcze przez pewien czas po śmierci człowieka. Napełnione energią odpowiedniego medium, mogą sprawiać bardzo realistyczne wrażenie. Jednak ze zmarłymi, przebywającymi już dawno w innych zupełnie rejestrach rzeczywistości, nie mają zgoła nic wspólnego.
Takie twierdzenia przysparzają jej w środowisku rosyjskich spirytystów wielu wrogów. Bławatska nic sobie jednak z tego nie robi. Wciąż dużo podróżuje, wymienia korespondencję ze swoimi mistrzami, poznaje coraz więcej ludzi. I przeczuwa niejasno, że wkrótce czeka ją jakieś wielkie i doniosłe zadanie.
Angielski teozof C.G. Harris uważał, że za eksplozją zainteresowania spirytyzmem – którego historia rozpoczyna się w USA w 1848 r. na farmie rodziny Foxów, gdzie dają się słyszeć dziwne postukiwania i chroboty – stała w istocie grupa okultystów. Zniesmaczeni rozwojem materializmu i utratą powszechnej wiary w realność świata duchowego – czego symbolicznym dopełnieniem staje się publikacja przełomowej książki Karola Darwina O powstawaniu gatunków (1859 r.) – postanawiają się temu procesowi radykalnie przeciwstawić. Powołują nowy ruch – spirytyzm. Jednak skłonna do nadmiernej dosłowności, naiwna i głodna efektów specjalnych ludzkość mylnie odczytuje znaki. Zaczyna mianowicie wierzyć, że pojawiające się podczas seansów spirytystycznych widziadła to autentyczne duchy zmarłych.
Dlatego właśnie do akcji wkracza w pewnym momencie wybrana przez ową tajną grupę Helena Bławatska, która otrzymuje od Mistrza Moryi specjalną misję. Po pierwsze, musi zdemaskować spirytyzm jako ideologię opartą na fałszywych założeniach, po drugie – przedstawić autentyczną wizję wszechświata oraz miejsca, jakie w porządku istnienia zajmują istoty ludzkie. To ostatnie zadanie obejmuje również wyświetlenie właściwego sensu ewolucji, która dotyczy nie tylko organizmów biologicznych, lecz także sfery ducha. Czy szerzej: wszystkiego, co istnieje.
W 1873 r. Bławatska wsiada na statek do Nowego Jorku. W ciągu kilku lat zdobywa w Ameryce status ekscentrycznej, ale obdarzonej niezwykłymi umiejętnościami badaczki zjawisk tajemnych. I zakłada Towarzystwo Teozoficzne, które stanie się wzorcem dla wielu przyszłych organizacji działających na rzecz rozwoju duchowego.

Homo sapiens w niełasce

Ogłoszona przez Karola Darwina teoria ewolucji to radykalny szok. Naturalizacja istoty ludzkiej, której od wieków przysługiwał status stworzenia podobnego doskonałemu Stwórcy, przeżywana jest niczym strącenie z piedestału. Człowiek traci przysługującą mu wzniosłość, specjalne miejsce w hierarchii istnienia. Staje się zwierzęciem, takim samym jak inne. Chwieje to posadami chrześcijańskiej wiary, bulwersuje jej przekonanych zwolenników. Ale rozbija także wszelkie humanizmy pragnące widzieć w homo sapiens gatunek niepowtarzalny i spośród wszystkich innych szczególnie wyróżniony. W połączeniu z szerzącym się w tamtym czasie scjentyzmem – czyli przekonaniem, że nauka jest panaceum na wszelkie ludzkie bolączki – a także rozwojem fizyki zadaje morderczy cios niegdyś spójnej i sensownej wizji kosmosu, proklamowanej przez światopogląd religijny.
Mniej więcej w tym samym czasie za sprawą dwóch niemieckich fizyków, Rudolfa Clausiusa i Hermanna von Helmholtza, w obiegu pojawiają się pojęcia „entropia” oraz „śmierć cieplna wszechświata”. Te dwie hipotezy doszczętnie rozmontowują dominującą w europejskiej kulturze wizję postępu jako świetlanej drogi w przyszłość. Oto bowiem okazuje się, że świat sam w sobie dąży do znieruchomienia i rozkładu, a nie do jakiegoś lepszego, jaśniejszego jutra. Jeśli zaś do tego za powstanie i rozwój gatunku ludzkiego odpowiada przypadek, a nie wszechmocna i nieskończona inteligencja – nasze życie pozbawione jest jakiegokolwiek sensu.
Ta wizja rodzi, rzecz jasna, ogromny sprzeciw. W drugiej połowie XIX w. w Stanach Zjednoczonych idee alternatywne wobec naukowego obrazu świata wirują w powietrzu niczym stoliki na seansach spirytystycznych.
Bławatska nie może trafić lepiej.
Helena Bławatska ok. 1899 r. (autor nieznany)
Helena Bławatska ok. 1899 r. (autor nieznany)

Izyda się odsłania

4 października 1874 r. – badając fenomeny paranormalne w Chittenden w stanie Vermont, na rzekomo nawiedzonej przez duchy farmie – poznaje pułkownika Henry’ego Olcotta, byłego oficera amerykańskiej armii zajmującego się obecnie dziennikarstwem. Po krótkiej rozmowie pułkownik przyznaje, że czytał jej teksty na temat okultyzmu i przybył na farmę, licząc w duchu, że się tam spotkają.
Od tego momentu stają się nierozłączni, choć zawsze będą tylko przyjaciółmi. Rok później zakładają wspólnie Towarzystwo Teozoficzne. Termin „teozofia”, zaczerpnięty z pism starożytnych filozofów neoplatońskich, oznacza po grecku „boską mądrość”. Mistrzowie Morya i Koot Hoomi, z którymi Bławatska pozostaje zarówno w telepatycznym, jak i listownym kontakcie – choć złośliwi twierdzą, że ich listy wychodzą tak naprawdę spod jej własnej ręki – aprobują przedsięwzięcie oraz jego nazwę. Wkrótce Bławatska i Olcott wprowadzają się do nowej siedziby mieszczącej się w owianej złą sławą części Manhattanu, zwanej Hell’s Kitchen – z racji położenia na zapleczu biznesowego Midtown. A dokładniej pod numer 302 przy 47 ulicy. Tam właśnie – w gabinecie ozdobionym buddyjskimi mandalami, kabalistycznymi rycinami oraz wizerunkami hinduskich mahatmów – Bławatska rozpoczyna pracę nad swoim pierwszym wielkim dziełem: Izydą odsłoniętą.
Wcześniej jednak upublicznia dokument, w którym definiuje podstawowe cele świeżo powołanej do życia instytucji. Po pierwsze więc, Towarzystwo stanowić ma zaczyn uniwersalnej braterskiej wspólnoty, skupiającej całą ludzkość bez względu na rasę, wyznanie, płeć, klasę społeczną albo kolor skóry. Po drugie, zamierza skupiać się na studiach nad starożytnymi tradycjami duchowymi. Po trzecie, planuje prowadzić badania nad niewyjaśnionymi prawami rządzącymi naturą oraz zdolnościami nadnaturalnymi tkwiącymi w człowieku.
Podobny uniwersalistyczny przekaz Bławatska tworzy na kartach Izydy odsłoniętej. Pracuje nad nią przez prawie dwa lata. Codziennie, z przerwami tylko na posiłki. Najchętniej – pływające w maśle smażone jajka. Pali przy tym jednego papierosa za drugim, dochodząc nawet – według szacunków Olcotta – do 100 sztuk dziennie. Twierdzi, że znaczną część materiału otrzymuje w przekazie telepatycznym od Mistrzów Moryi i Koot Hoomiego. Jak widać, nie zalecają jej oni przy okazji zdrowego trybu życia. Będzie to miało swoje zgubne konsekwencje.
Gotowe dzieło ukazuje się we wrześniu 1877 r. Zawiera podstawową tezę: wszystkie religie świata, przeszłe i aktualne, wypływają tak naprawdę z jednego, uniwersalnego źródła. Jest nim starożytna filozofia hermetyczna, której podstawowe założenia – zapisane w Corpus Hermeticum, tekście o niejasnym pochodzeniu, przełożonym na włoski i spopularyzowanym w XV w. przez renesansowego filozofa Marsilia Ficino – głoszą, że wszechświat jest złożonym systemem emanacji. Rzeczywistość materialna jest produktem skomplikowanej ewolucji, w której z subtelnych, duchowych poziomów istnienia wytrącają się niejako warstwy czy też poziomy coraz gęstsze i bardziej konkretne. Również historia gatunku ludzkiego opiera się na tym specyficznym prawie. Tak naprawdę działa ono jednak w kierunku przeciwnym do postulowanego przez Karola Darwina. Człowiek ewoluuje od form złożonych, duchowych i subtelnych do tych zorganizowanych w sposób bardziej – by tak rzec – zgrubnych. Ale też odwrotnie: duchowa iskra, obecna w naszych fizycznych ciałach, tęskni za doskonałością świata duchowego. I ma szansę pracować nad swoim rozwojem, m.in. za pośrednictwem teozofii, a wcześniej innych nauk tajemnych, żeby jak najszybciej powrócić do źródła. Ewolucja odbywa się zatem niejako w dwie strony.
Dzisiejsi autorzy odwołujący się do tych koncepcji – sztandarową postacią jest tutaj przede wszystkim amerykański psycholog i mistyk Ken Wilber – są tak naprawdę późnymi intelektualnymi potomkami teozofii. Czy zatem bez Izydy współczesna duchowość wyglądałaby inaczej? Bez wątpienia. Choć jej autorka nic samodzielnie nie wymyśliła, okazała się genialną wprost kompilatorką i popularyzatorką.
Tak jakby idealnie wyczuła puls nadchodzącej epoki.

Sława i teozofia

Mimo długości i skomplikowanej problematyki książka okazuje się wielkim sukcesem. Nieliczne złośliwe recenzje – jak choćby opublikowana w „The Sun” i określająca Izydę mianem „bełkotu” – nie wpływają na jej sukces.
Bławatska z dnia na dzień staje się osobistością. Towarzystwu przybywa członków. Pokoje w Hell’s Kitchen zamieniają się w salon, w którym bywają najznamienitsi przedstawiciele nowojorskiej socjety oraz dobrze sytuowani pasjonaci sztuk tajemnych. Od czasu do czasu Bławatska demonstruje im swoje niezwykłe zdolności – czyta w myślach albo materializuje przedmioty. Jednak w miarę rosnącej sławy atmosfera wokół niej robi się coraz bardziej napięta. W prasie pojawiają się krytyczne artykuły, których autorzy zarzucają jej mitomanię, szarlatanerię i wykorzystywanie ludzkiej naiwności. Być może właśnie z tego powodu podejmuje w pewnym momencie nagłą i zaskakującą decyzję o przeniesieniu siedziby Towarzystwa do Indii.
19 grudnia 1878 r. wraz z Olcottem i dwójką współpracowników, Rosą Bates i Edwardem Wimbridgem, wsiada na statek płynący do Londynu, który ma być tylko pierwszym przystankiem w drodze do Bombaju.
Na miejsce docierają w lutym. Czekają tam na nich zaprzyjaźnieni przedstawiciele ugrupowania Arya Samaj, założonego kilka lat wcześniej przez Swamiego Dayananda Sarasvatiego. Charyzmatycznego nauczyciela, który w systematycznie chrystianizowanym przez Brytyjczyków społeczeństwie głosi konieczność powrotu do mądrości zawartej w Wedach. Bławatska i Olcott jako biali, ale pełni szacunku dla wschodniej duchowości poszukiwacze wtajemniczenia, momentalnie stają się sojusznikami jego sprawy. Zresztą wszędzie przyjmowani są bardzo serdecznie.
Działalność Towarzystwa pomyślnie się rozwija. Bławatska i Olcott podróżują po całych Indiach i nawiązują kontakty z prominentnymi przedstawicielami tamtejszego życia intelektualnego i politycznego. W październiku 1879 r. zakładają pismo „The Theosophist”, na łamach którego regularnie ukazują się teksty i wywiady dotyczące teozofii.
W trakcie tych podróży i spotkań Bławatska coraz lepiej poznaje hinduską filozofię. Wywodząca się z Adwajty Wedanty, klasycznej szkoły hinduizmu, idea niedualnego, uniwersalnego wymiaru istnienia stanie się podstawą Doktryny tajemnej (1888 r.), ostatniego wielkiego dzieła, które ukończy trzy lata przed śmiercią. Także wizja człowieka jako istoty składającej się z siedmiu powłok czy też ciał – w tym nieśmiertelnej, reinkarnującej się w kolejnych wcieleniach jaźni – będzie wiele zawdzięczała hinduistycznym studiom z okresu pobytu w Indiach. W Izydzie odsłoniętej kwestia reinkarnacji i prawa karmy praktycznie się nie pojawia, w Doktrynie tajemnej jest jedną z centralnych kwestii.

Astralne przypadki

Oczywiście nad całym pobytem Bławatskiej w Indiach, a także nad czystością przekazu duchowych nauk nieustająco czuwają jej Mistrzowie. Piszą listy, udzielają telepatycznych rad, nadzorują działalność Towarzystwa. W korespondencję z nimi wdaje się również – za pośrednictwem Bławatskiej, rzecz jasna – Alfred Percy Sinnett. Ten mieszkający w Indiach angielski pisarz, redaktor naczelny angielskojęzycznego dziennika „Pioneer”, szybko staje się zapalonym teozofem. W 1882 r. publikuje książkę, na którą składają się listy wymieniane z Mistrzem Koot Hoomi. Niedługo potem niejaki Richard Kiddle publicznie zarzuca Mistrzowi Koot Hoomi... plagiat. Wielki Wtajemniczony miał jakoby przepisać obszerne fragmenty z wydanej kilka lat wcześniej książki Kiddle’a. W odpowiedzi Bławatska przekazuje opinii publicznej list Mistrza, w którym ten tłumaczy, że istotnie doszło tutaj do pomyłki. Ale nie wskutek zamierzonego plagiatu, tylko nałożenia się planów astralnych. Któregoś dnia Mistrz swoim jasnowidzącym wzrokiem „czyta” w kronice kosmosu, w której zapisane są wszystkie informacje, jakie kiedykolwiek powstały. I przez przypadek natrafia tam na tekst napisany wcześniej przez Kiddle’a – którego autorstwa odpowiednio nie identyfikuje.
Mało kto czuje się usatysfakcjonowany tym tłumaczeniem. W samym Towarzystwie pojawia się coraz więcej napięć. W prasie ukazują się kolejne artykuły zarzucające Bławatskiej oszustwo i fantazjowanie o kontaktach z nieistniejącymi przywódcami duchowymi. Ona zaś orbituje między Londynem, Paryżem a Indiami. Poważnie podupada na zdrowiu. W tym samym czasie wpływowe brytyjskie Stowarzyszenie Badań Parapsychologicznych przysyła do Bombaju swojego przedstawiciela, Richarda Hodgsona. Jego zadaniem jest gruntowne sprawdzenie, czy twórczyni teozofii jest oszustką.
Hodgson – z góry nastawiony podejrzliwie i nieżyczliwie – spędza z założycielką Towarzystwa wiele godzin. A potem publikuje wielki raport, z którego wynika nie tylko, że Bławatska jest zwyczajną mitomanką i manipulatorką, ale także rosyjskim szpiegiem. Nie wszyscy dają temu wiarę, jednak publikacja wywołuje konflikt w Towarzystwie. W jego wyniku Helena postanawia definitywnie opuścić Indie.
31 marca 1885 r. wsiada na statek.

Na koniec same pytania

Ostatnie lata życia spędza w Niemczech i Anglii. Pisze w tym czasie wspomnianą Doktrynę tajemną, trzytomowe dzieło liczące ponad 1500 stron. Jest w nim wszystko, co pojawi się w duchowym krajobrazie nadchodzącego XX i XXI w. Fascynacja Wschodem i sekretną mądrością przechowywaną od stuleci przez wtajemniczonych mędrców. Przekonanie, że pomiędzy nauką a religią nie ma konfliktu. Uniwersalistyczna idea głębokiej tożsamości i wspólnych źródeł wszystkich wielkich duchowych tradycji. Wizja wszechświata jako skomplikowanej, tętniącej życiem całości, w której żaden element nie jest przypadkowy, wszystkie razem zaś podlegają prawom wielkiej kosmicznej ewolucji. Wreszcie wizja istoty ludzkiej jako z natury doskonałej i obdarzonej nieskończonym potencjałem, który może się w pełni ujawnić, jeśli tylko będziemy wiedzieć, w jaki sposób należy go obudzić.
Utopia? Wydaje się, że tak. Zwłaszcza w kontekście oceanu cierpienia, jaki przyniósł ze sobą wiek XX, kiedy to wszystkie powyższe teorie pojawiały się zawsze w towarzystwie okrutnej praktyki stanowiącej ich całkowite zaprzeczenie.
Czy więc tego rodzaju fantazja przyniosła kiedyś pozytywne efekty? A może raczej przeciwnie: jeszcze mocniej oderwała nas od realności świata, który niewiele ma wspólnego z tą strzelistą wizją?
Zapewne nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi.
Podobnie jak nie ma ostatecznej odpowiedzi na pytanie, kim była Helena Pietrowna Bławatska. Genialną oszustką? Bo przecież bez żadnych wątpliwości znakomita większość jej opowieści to jedna wielka mistyfikacja. Czy może wtajemniczoną mędrczynią, która przekazywała wiedzę za pomocą udających autentyczne historie metafor? A może po prostu utalentowaną pisarką, która z własnego życia uczyniła fikcję inspirującą po dziś dzień rzesze ludzi?
I czy jej śmierć – 8 maja 1891 r. – była efektem wieloletniego nadmiernego palenia tytoniu oraz niezdrowej diety? Czy też może wynikiem decyzji Mistrza Moryi i Mistrza Koot Hoomi, z którymi przebywa teraz gdzieś w sferach astralnych, przyglądając się bacznie losom ludzkości i od czasu do czasu delikatnie w nie nawet ingerując?
Kto wie, być może także za pośrednictwem tego tekstu... W przypadku Bławatskiej niczego nie można wykluczyć.
*
Korzystałem m.in. z książek:
Gary Lachman, Madame Blavatsky. The Mother of Modern Spirituality
Nicholas Goodrick-Clarke, The Western Esoteric Traditions
Wouter J. Hanegraaff, New Age Religion and Western Culture
René Guénon, Theosophy: History of a Pseudo-Reli

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz