http://wyborcza.pl/7,161389,23180901,zmartwychwstancy-jak-sie-zyje-po-smierci-klinicznej.html#Z_BoxGWImg /więcej/
Ilustracja Marta Zawierucha
Tekst był opublikowany w "Dużym Formacie" 15 kwietnia 2017 r.
Z niej już nic nie będzie.
Beata umarła w 1988 roku
-
Miałam 17 lat i powiedziałam rano do mamy, że coś mnie rozbiera, a
mama, żebym lepiej została w domu, bo znów będzie antybiotyk. A to się
chyba odzywał krwiak w mózgu po wypadku, który miałam trzy lata
wcześniej na ulicy.
Mama wyszła do pracy, a
jak wróciła, to w domu było pobojowisko. Z szafek powyciągane,
porozrzucane, a ja nieprzytomna na środku pokoju. Czegoś w tych szafkach
widać szukałam.
Mama wezwała pogotowie,
trafiłam od razu na neurologię. W drodze na salę operacyjną jeden lekarz
powiedział: "Z niej już nic nie będzie". A ja to słyszałam. I widziałam
swoje ciało leżące na stole operacyjnym. Potem byłam w tunelu, z
którego powolutku wyszła jasna istota.
Ale ja spojrzałam w bok
i zobaczyłam tam inny świat. Był zbudowany według całkiem innej architektury, same łagodne kopuły, żadnych ostrych krawędzi. Jasne kolory, piękny park, a w nim dużo roślin, nieznane kwiaty.
Nagle
pojawiła się moja babcia i mówi: "Wróć, to nie jest twój czas". I zaraz
obudziłam się obolała na stole operacyjnym ku wielkiemu zdumieniu
lekarzy.
W szpitalu rozmawiałam z panią
psycholog, która interesuje się też parapsychologią. Radziła nie mówić
nic lekarzom, bo "powiedzą tylko, że to niedotlenienie mózgu". Ale jak
na obchód przyszedł ten lekarz, który postawił na mnie krzyżyk podczas
operacji, to nie wytrzymałam: "Powiedział pan doktor, że ze mnie już nic
nie będzie". Podczas kolejnych obchodów nie wchodził do mojej sali.
29
lat później ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, piszą do Biura
Duchów. - Opowiedzieli o tym księdzu, a ksiądz spytał: "Czy widziałaś
tam Jezusa? Jeśli nie, to były to diabelskie halucynacje". Więc są
przerażeni. Do tego lekarze mówią im, że to majaczenia niedotlenionego
mózgu - mówi Beata Kampa, która umarła w 1988 roku. Biuro Duchów
prowadzi w bloku w Zabrzu.
Do Biura Duchów zgłosili się między innymi:
Ola Herman, wówczas polska piosenkarka, dziś podolog w Szwecji;
Andrzej Marczewski, reżyser teatralny;
Kris Rudolf, wtedy producent telewizyjny, dziś artysta.
Autostrady światełek.
Ola umarła w 1973 roku
Mój mąż Janusz zginął w 1974 roku w wypadku
samochodowym. Jechał do Zakopanego, z Doliny Kościeliskiej wyjechał mu
samochód, był bez szans.
Ale ja się tym wcale nie zmartwiłam. Byłam spokojna, bo wiedziałam, gdzie on jest. Ja mu zazdrościłam! Nie potrafiłam płakać.
Dlaczego my w ogóle płaczemy na pogrzebach? Cieszmy się!
Powinniśmy płakać, kiedy rodzi się dziecko i przychodzi na ten okropny świat. Bo to tamten świat jest wspaniały. Byłam tam.
Rok
wcześniej przeżyłam śmierć kliniczną. Podczas remontu naszego
warszawskiego mieszkania zatrułam się gazem z uszkodzonej rury. Mąż
znalazł mnie w domu nieprzytomną, wezwał karetkę i w tej karetce moje
serce przestało bić. Ekipa z karetki już się poddała, wtedy mąż, lekarz,
skoczył na nosze i sam zaczął mnie reanimować.
A
ja w tym czasie rozmawiałam ze świetlistą postacią promieniującą
miłością. Zobaczyłam całe swoje życiem nie tyle jak na filmie, ile w
postaci trójwymiarowego hologramu. Poprosiłam też świetlistą postać,
żebym mogła zobaczyć kulę ziemską z góry, bo miałam takie marzenie od
czasu lotu Jurija Gagarina w kosmos. I natychmiast ją zobaczyłam. Tyle
że z ziemi szły do góry autostrady światełek.
Ta
postać wyjaśniła mi, że to dusze, które opuszczają ziemię, i te, które
na nią wracają. Ja nie chciałam wracać, więc postać pokazała mi dom w
Zakopanem, w którym mieszkałam z mężem. A ja nic. Wtedy pokazała, jak
mama kręci się u siebie po kuchni. "O Boże, przecież ona o niczym nie
wie. Ona tego nie przeżyje" - pomyślałam. I ogromna siła wtłoczyła mnie z
powrotem w ciało. Wszystko mnie bolało, najbardziej żebra połamane
podczas reanimacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz