sobota, 1 maja 2021

Listy Magdy

 Brak dostępnego opisu zdjęcia.

 

 

 Dzień dobry

01.05.21 r.

Prześlę dzisiaj parę przemyśleń dotyczących zagubienia chyba. I niepewności , i poszukiwaniach... 
                                                                      LUBIĘ    SŁONECZNIK
Te dwa słowa uratowały mnie przed katatonią ,przerwaniem kabli czy jeszcze czymś gorszym. Niesamowite. Nie syn, nie partner, nie rodzina, nie żadna z osób przechowywana w sercu, ktokolwiek. Słonecznik. Było to jedyne czego byłam pewna. Jedyne co dawało mi jakiekolwiek złudzenie, że to dalej ja.Pewność ,że nawet jeśli to wszystko wokół jest tylko fikcją wymyśloną w mojej głowie, to słonecznik jest miłością od zawsze i na zawsze. A raczej od zawsze i teraz.
Moim słowem bezpieczeństwa jest Słonecznik :).
Przemyślenia dzień później
Zanurzyłam się w przeszłość . Cofnęłam się o 11 lat,do momentu kiedy poza łamaniem serc niewiele robiłam . Do młodego chłopaka, który oddał mi swoje serce zamiast znienawidzić do końca życia. Do mężczyzny, równie pogubionego jak ja, którego kurczowo się trzymałam te wszystkie lata,nie wiedząc gdzie jest wyjście z tego labiryntu... Każda sytuacja, każdy dialog, każde spojrzenie. Każde wyszeptane słowo. Wiem,że zawsze z perspektywy lat patrzy się łatwiej...Ale to nie było łatwe... Tama się zerwała,popłynęły kolejne łzy, które są przy mnie od ponad roku jak na zawołanie. Łzy rozpaczy i lzy ulgi. Rozpaczy, bo znowu zobaczyłam siebie bez filtrów. Famme fatale w całej okazałości. Na tyle pogubioną w swoim życiu, że wciągającą innych w ten miszmasz. I ulgi z wdzięcznością, że dane było mi to ujrzeć. Płakałam leżąc skulona na łóżku, patrząc na siebie, patrząc na świat...Bliska szaleństwa, nie mogąca znieść swojego obrazu. A obrazy ne odchodziły... Głosy nie ustawały.Głosy ludzi być może mniej pogubionych lub bardziej znających swoje serca.... Lub.... oszukujących tak dobrze jak ja....Nie wiem,może wszyscy jesteśmy tak samo pogubieni w tym groteskowym teatrzyku kukiełek? A ci co nie są być może wiedzą jak pociągać za sznurki by nie spaść. Gdy tak leżałam, pokonana raz jeszcze przez samą siebie, cząstka mnie, która zawsze była czysta i nieskazitelna przez zło, strach i niepewność pokazała mi, że owszem- moje zachowania, intencje czy samo życie nie było co prawda życiem z serca i dla serca , ale to nic. Jestem tylko człowiekiem, który tu przyszedł na naukę, po doświadczenia. A nie ma złych doświadczeń, nawet kiedy my odbieramy je jako złe. Wszystko to nas kształtuje, dodaje kolorów, konturów. Mnie kształtowało dość intensywnie , dając tyle doświadczeń ile tylko mogę znieść. Teraz jestem w stanie dziękować za to każdego dnia , bo wiem, że gdyby nie te doświadczenia nie potrafiłabym spojrzeć na ludzi ze zrozumieniem, ktore mam teraz. Tak miało być. Podczas gdy Bogini we mnie pokazywała mi mnie ja płakałam z uczucia błogości i szczęścia. Było mi tak ...bezpiecznie jak nigdy. Chciałam tam zostać. Nigdy nie czułam takiej miłości, poza właśnie tymi momentami. Najbliższa tego uczucia jest miłość do syna. Mogłabym napisać, że do mojego partnera czuję taką miłość lub że do jakiegokolwiek mężczyzny .... Niestety. Myślę ,że to po prostu nie było możliwe wcześniej. Teraz przypuszczam, że to zawsze moja głowa wygrywała nad sercem. Nawet jeśli sercu udało się na chwilę przejąć ster to umysł szybciutko je wyręczał. Nie żałuję, tak miało być. Bez tego nie wiedziałabym tego co wiem, a nawet jeśli ktoś by mi opowiadał o takim uczuciu, nie rozumiałabym. A tak chociaż mgliście wiem. Że miłość potrzebuje czasu, że ja potrzebuję czasu. Na zakotwiczenie tej miłości na stałe w sercu, na pokochanie siebie bez ograniczeń. Na nauczenie się kochać siebie bezwarunkowo, na danie sobie tego wszystkiego co chciałabym dostać i czym chciałabym się podzielić. I dopiero kiedy tego się nauczę , może uda mi się pokochać prawdziwie drugiego człowieka. I jak już pisałam i mówiłam sobie wiele razy - poczekam,mam czas, nauczę się żyć...
 
xxx
 Wszyscy jesteśmy tak pewni siebie... I tak zagubieni jednocześnie... Wydaje nam się, że rozwikłaliśmy zagadki świata a rzadko kiedy udaje nam się rozwiązać swoje umysły. Żyjemy w świecie fantazji i iluzji i kiedy zdajemy sobie z tego sprawę obwiniamy o to rząd, kościół , prezydenta, królową. A to nie tak...
Obwiniać, osądzać jest najłatwiej- wiem co mówię. Byłam mistrzynią w widzeniu drzazgi w oku innych . I dopiero jak belka w moim oku przysłoniła mi świat zupełnie zaświtało mi, że może nie tędy droga. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że zmiana kierunku wiąże się z takimi wyzwaniami . Myślałam, spodziewałam się podróży po kwiatkach i łąkach, czasami ewentualnie trafiając na kopiec kreta. Wtedy myślałam, że wiem dużo o sobie i o innych. Że wiem cokolwiek! Okazało się , że nie wiem nic a trasa , którą obrałam jest jednym wielkim kopcem stada kretów i innych stworzeń. Za każdym kolejnym olśnieniem szła (i dalej idzie) wiedza, że nie wiem nic. I w sensie fizycznym, materialnym i w sensie wewnętrznym , duchowym. Cała przeszłość wywróciła się do góry nogami a chwilę za nią podążyła teraźniejszość. Ja sama byłam do góry nogami przez większość życia, często wciąż jestem. Pomimo tych kopców i dziwnych stworzeń , które wychodzą mi na spotkanie praktycznie codziennie próbuję przeżywać każdy kolejny dzień jak najbardziej obecna. Kiedy potrzebuję przeleżeć cały dzień i mam akurat taką możliwość to to robię. Bez wyrzutów straconego dnia. Czasami sobie oddycham, czasami rozmawiam z komórkami a czasami po prostu śpię. Przestałam używać słowa " muszę" i okazało się , że faktycznie nic albo bardzo niewiele muszę. To bardzo odprężająca wiedza :). I oczywiście, że jeszcze będę wisieć do góry nogami nie raz, nie dwa , ale już mi nie przeszkadza , że ta droga jest bez końca. W tym cały jej urok. Każde kolejne doświadczenie jest nagrodą za samo zastanawianie się czy istnieje. A że te nagrody są tak różne od tego czego się spodziewałam, cóż. Po pierwsze - sama tego chciałam, a po drugie- spokój w sercu zadomawia się z każdym kolejnym doświadczeniem, więc warto.
 
   Jin i Jout
 
Wczoraj (24.04.21) znowu odczułam tę jedność. To uczucie idealnego połączenia miejsca i czasu. Zastanawiałam się jak to możliwe, że to czuję, kiedy w moim życiu prawie wszystko wygląda tak chaotycznie. Pozwoliłam myślom płynąć a sercu czuć. Powoli doszłam do wniosku, że to moja akceptacja siebie, a co za tym idzie- wszystkiego co się wydarza, dodała mi pewności siebie i ufności, że wszystko jest tak jak powinno być. Trochę to trwało, ale oto znowu jestem. Wiecznie połączona, czasami tylko zdająca sobie z tego sprawę. Wskakująca na moment by choć przez chwilę poczuć tę wibrację jedności. Na tym etapie gdzie jestem te chwile to wszystko czego potrzebuję i wszystko co mogłabym znieść. Czytałam w paru przekazach, że pozostanie w tej przestrzeni za długo może równać się zaniechaniem powrotu. Jestem w stanie w to uwierzyć. Jest zbyt idealnie, zbyt bezpiecznie, przytulnie. Oczywiście wypowiadam się w moim imieniu, niedoświadczonego człowieka, który dopiero raczkuje z miłością jedności. I jak na razie jedyne co czuję poza tą błogą miłością to to, że chcę tam zostać na wieki.
Zauważyłam też zmianę w moim postrzeganiu, która doprowadziła do spełniających się marzeń. W przeszłości czekałam na cud, wypatrywałam go, pragnęłam, żeby mnie uratował przed nie wiadomo czym. Od kiedy wiem, że to nie wiadomo co to ja sama, przestałam wypatrywać cudów. Zmieniłam ich postrzeganie. Zdałam sobie sprawę z cudów naokoło mnie, każdego dnia, nieprzerwanie, zawsze. Mewy zaczynają swój podniebny pokaz przy zachodzie słońca, akurat gdy stanę przy oknie, pszczoła zasypiająca na moim kolanie na 3 godziny, czy rozmowa z synem, podczas której rozumiemy się bez słów. A kiedy przestałam wypatrywać cudów, żyjąc z nimi na co dzień, w moje życie wstąpił najwspanialszy cud jaki tylko mogłam sobie wymarzyć. Harmonia. Przyszła zupełnie naturalnie i powoli, spokojnie zaczęła się zadamawiać. Cieszę się, że przyszła, bardzo ją lubię. Mam nadzieję, że już zostanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz