Z
jednej strony jest jak małe rozkapryszone dziecko, a z drugiej
zachowuje się jak wszechwiedzący pan i władca. Nie sposób go zignorować i
przejść obojętnie obok tego, co robi każdego dnia. Dopóki nie zacząłem
przyglądać mu się dokładniej, nie wiedziałem, że jest tak skomplikowane,
złożone.
Ego jest kimś kto żyje we mnie. Jest
„obcym” w moim ciele. Nie byłoby nim, gdyby od samego początku ktoś go
do tego nie przekonał. Sam miałem w tym niemały udział. To ja z pomocą
bliskich, albo bliscy z moją pomocą – ta kolejność jest chyba właściwsza
– zrobiliśmy z niego boga. Pisane przez małe „b” nie przez przypadek,
to tak naprawdę trudno nazwać go Bogiem. Nie wie wszystkiego – choć
wciąż przekonuje, że jest inaczej. Nie potrafi wszystkiego – skupia się
głównie na tym, co zwie się problemem i zamiast szukać rozwiązań, drąży
do jego jądra, przekonane, że to właściwa droga.
Kontroler – to jego drugie imię. Nie
jedno z wielu, ale dokładnie DRUGIE. Nie umie inaczej. Wszystko i
zawsze chce kontrolować. Skumało się z umysłem – kiepskim, ale pewnym
siebie scenarzystą – i knują 24h/dobę jaki to czarny scenariusz mógłby
się dziś ziścić. Jaką sztukę z pogranicza horroru i thrillera wystawić.
Bo przecież nie może być tak pięknie. Nawet jeśli od rana świeci słońce,
to musi się coś spieprzyć. Takie życie. Ono nie jest lekkie. Jest
okrutne i ciężkie. Pełne przeszkód i kłód rzucanych nam pod nogi. Ego to
wie i od rana szuka sposobu, by zapobiec, albo przynajmniej zmniejszyć
cierpienie, które owe problemy i kłody mogą spowodować.
I nie jest ważne, że większość z kłód w ogóle się nie pojawi. Lepiej być przygotowanym.
I nie jest ważne, że większość z kłód w ogóle się nie pojawi. Lepiej być przygotowanym.
Ego nie pozwala by życie przejęło kontrolę. Ja
sam – to jego najgłębsze przekonanie. No bo przecież kto uratuje
biednego człowieka przed kłopotami, którymi naszpikowane jest jego
życie? Ego nie może pozwolić, by coś działo się niespodziewanie, bez
wstępnych obliczeń ewentualnych strat. To nie w jego stylu.
Kiedy
żyłem nieświadomy jego obecności, wydaje się, że było prościej, ale
kiedy zastanawiam się nad tym głębiej, to stwierdzam, że nie było. Było
fatalnie. Było źle. Pod rządami ego było całe mnóstwo cierpienia,
niesprawiedliwości, bólu, smutku i samotności. I co najgorsze. Nie było
mnie – takiego, jakim jestem. Właściwie do dziś nie do końca wiem, jaki
jestem, kim jestem. Ego scaliło się z moim pojęciem siebie, a
oddzielenie tego, nie należy do najprostszych zadań.
Przez ostatnie tygodnie nie pisałem. Może
taki czas był mi potrzebny, by przemyśleć pewne rzeczy, zanim przeleję
je na ekran monitora i wypuszczę w wirtualny świat, z którego moje słowa
popłyną do umysłów i serc ludzi. Tych, w których też mieszka ego i albo
o tym wiedzą, albo… jeszcze nie. Do teraz. Do dziś.
Nie zamierzam odkrywać Ameryki. To tylko luźne przemyślenia,
z których ktoś skorzysta, bo akurat wiatr życiowych zdarzeń, przywiał
go do tej przystani. O ego napisano wiele książek, a i tak ma się ono
całkiem nieźle i jak czarna dziura pochłania to, co mogłoby rozjaśnić
nieco nasze codzienne życie.
Kiedy
jednak wiem, że ego jest; gdy dobrze je poznam, kto wie, w co przerodzi
się ta znajomość. Walka z ego nie ma sensu. To jeszcze bardziej je
umocni, a tu chodzi o coś innego: by nie tyle je osłabić, co przeciągnąć
na swoją stronę. I taki właśnie mam plan.
jeszcze trochę przemyśleń innych autorów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz