ŻYCIE ABD-RU-SHINA NA
ZIEMI
KRAINĄ
pędził samotny jeździec…
zmierzał przez nieurodzajny step w kierunku łańcucha górskiego,
który w dali niejasno rysował się na horyzoncie. Zbocza gór
stromo wybiegały w niebo, jak gdyby groziły i chciały każdego
obcego śmiałka odwrócić od myśli przybliżenia się do nich.
Skalne doliny tych gór zamieszkiwały
dzikie plemiona. Inne plemiona nie napadały na nie, bały się z
powodu ich okrucieństwa. Jakikolwiek obcy zabłądziłby w
rozpadliskach owego praświata. Wydawało się bowiem, że nie
prowadzą tędy żadne drogi, które przeznaczone byłyby dla ludzi.
Tutejsi mieszkańcy przemierzali piargi pokrywające górskie zbocza
i wędrowali po nich w górę, tak jak gdyby były wygodnymi drogami.
Do doliny, która cienką wyrwą w
skale ostro i prawie niewidocznie wrzynała się w góry, dotarł pod
wieczór samotny jeździec i zeskoczył z konia. Podczas jazdy cały
czas przyciskał do piersi zawiniątko i dopiero teraz ostrożnie
położył je na ziemię. Z torby umocowanej na końskim siodle
wyciągnął jedzenie i skórzane naczynie z wodą. Usiadł obok
zawiniątka, w którym zaczęło się nagle coś żwawo poruszać.
Mężczyzna wziął węzełek na
kolana i odwinął z niego cienką materię. Kiedy zobaczył
uśmiechającą się do niego twarzyczkę mniej więcej rocznego
chłopca, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zatroszczył się o
dziecko jak matka. Ostrożnie rozwinął koce, w które było mocno
owinięte, delikatnie dał mu się napić i nakarmił je.
cd.: na stronie: ABD-RU-SHIN http://tamar102a.blogspot.com/p/blog-page_10.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz