Plan Białego Domu, by zniszczyć Rosję poprzez obrzucanie prezydenta Władimira Putina wyzwiskami, postępuje pełną parą. Najwyraźniej człowiek, którego prezydent Joe Biden nazwał "bandytą", "mordercą" i "zbrodniarzem wojennym", jest teraz oskarżony o dokonanie "ludobójstwa", a według dyrektora CIA Williama Burnsa, może on w "rozpaczy" z powodu najwyraźniej zatrzymanej inwazji rozważać użycie taktycznej broni jądrowej. Tymczasem w Pentagonie, rozochoconym największym budżetem "obronnym" od czasów Wietnamu, przewodniczący Połączonych Szefów Sztabów generał Mark Milley doradza, że wojna rozpoczęta na Ukrainie będzie wymagała budowy jeszcze większej liczby amerykańskich baz wojskowych w Europie, aby stawić czoła Putinowi.
Nie jest jasne, kto konkretnie z bandy łobuzów otaczających Bidena jest najbardziej odpowiedzialny za retoryczne rozkminy i hiperbole, choć można przypuszczać, że jest to w istocie grupowy wysiłek chóru umysłowych karłów, z których większość została odziedziczona po beatyfikowanej administracji Baracka Obamy. Brakuje tylko Hillary. Jednocześnie jednak należy się zastanowić, jaki może być plan B, jeśli wszystkie sobowtóry nieuchronnie nie doprowadzą do obalenia Putina. Ponieważ Rosja jest znaczącym krajem, dysponującym potencjałem rakiet balistycznych i podwodnych pocisków nuklearnych, które mogą zniszczyć Stany Zjednoczone, musi istnieć jakiś sposób dialogu z Kremlem po zakończeniu fiaska na Ukrainie. Nazywanie głów obcych państw zbrodniarzami i masowymi mordercami nie jest najlepszym sposobem na przywrócenie zadowalającego poziomu wzajemnego szacunku, który pozwoli na dyskusję o sprawach istotnych dla obu stron, takich jak wojna i pokój.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zieleński jest intensywnie trenowany przez neokonserwatywnych doradców, aby naciskać odpowiednie przyciski w celu odwołania się do międzynarodowych nastrojów na korzyść swojego kraju. Bardzo dobrze udaje mu się alarmować o zagrożeniu ze strony Rosji, a także domagać się większej ilości i lepszej broni. Dwa sformułowania, które ostatnio wypłynęły na powierzchnię, aby jeszcze bardziej oczernić Władimira Putina, koncentrowały się wokół obaw, że Rosjanie zastosują coś, co określa się mianem oszustwa fałszywej flagi lub użyją broni chemicznej w taki sposób, być może przeciwko sobie, aby uzasadnić rozszerzenie inwazji. W istocie te dwie metody mogą być stosowane razem. Fałszywa flaga polega na tym, że napastnik lub osoba kontaktowa udaje, że reprezentuje coś innego niż jest naprawdę, próbując w ten sposób zmylić osobę będącą celem ataku. Fałszywe flagi są szeroko stosowane w operacjach wywiadowczych, a także w operacjach wojskowych, w których próbuje się ukryć prawdziwe przypisanie czynu wojennego.
Z własnego doświadczenia oficera operacyjnego CIA wynika, że kiedyś "nawiązałem" kontakt z libijskim oficerem wywiadu, podając się za włoskiego biznesmena. Libijczyk zgodził się na wymianę informacji z Włochem, by zasilić własne kieszenie, ale nie zgodziłby się na zdradzieckie implikacje związku z Amerykaninem. Libia nie tak dawno temu była kolonią Włoch, a mój rozmówca mówił przyzwoicie po włosku. To była klasyczna operacja fałszywej flagi przeprowadzona w celu szpiegostwa na rzecz obcego celu.
Nowszym przypadkiem tego, co można uznać za fałszywą flagę o znacznie bardziej zabójczych skutkach, był atak prezydenta Donalda Trumpa na syryjską bazę lotniczą z użyciem 59 pocisków manewrujących w następstwie niemal na pewno sfabrykowanego doniesienia, że armia prezydenta Baszara al-Assada użyła broni chemicznej w ataku na Khan Shaykhun w 2017 r. Niezależni śledczy ustalili następnie, że w wyniku ataku na bazę lotniczą w Syrii nie użyto broni chemicznej. Niezależni śledczy ustalili następnie, że antyreżimowi terroryści, którzy okupowali wówczas miasto, sami zainscenizowali atak, celowo go zorganizowali i zrzucili winę na rząd syryjski, aby wywołać oczekiwaną reakcję USA, która nadeszła, ponieważ Trump zareagował na nagłówki gazet i nie pofatygował się, by nakazać komukolwiek sprawdzenie wiarygodności źródeł wywiadowczych przed wydaniem rozkazu "bomby precz". Na szczęście wkrótce pojawiły się dowody na to, że była to prawdopodobnie fałszywa flaga przeprowadzona przez sojuszników Państwa Islamskiego w Syrii (ISIS), i nie doszło do dodatkowych amerykańskich ataków.
Ostatnie oskarżenia pod adresem Putina dotyczą jego rzekomej masakry setek cywilów na Buczu oraz zabicia ponad 50 cywilów na stacji kolejowej w Kramatorsku 8 kwietnia, co niemal natychmiast wzbudziło podejrzenia o możliwą fałszywą flagę. Poczynając od motywu, nie miało sensu, aby Rosja dokonywała masakry cywilów lub atakowała cele niewojskowe, takie jak węzeł komunikacyjny, co wiązałoby się z dużą liczbą ofiar, ponieważ dałoby to NATO i USA możliwość wbicia klina, aby zwiększyć presję na Rosję i jej żołnierzy, a jednocześnie nastawić opinię światową przeciwko Moskwie. W tym sensie zarówno domniemana masakra, jak i atak odniosły sukces, gdyż wrogie media natychmiast powiązały je z Rosją.
Ale w tym miejscu historia zaczęła się rozmywać. Rosyjscy żołnierze opuścili miasto Bucza 30 marca. Dwa dni później Bucza została zajęta przez ukraińską Brygadę Azowa, której celem było znalezienie i usunięcie "zdrajców". Brygadę Azow można śmiało określić jako skrajnie nacjonalistyczną, a nawet neonazistowską. 2/3 kwietnia opublikowano pierwsze nagranie wideo, na którym widać świeżo zabitych mężczyzn leżących na ulicach Bucza, kilku z nich z białymi opaskami na rękach, które prawdopodobnie służyły do sygnalizowania odjeżdżającym siłom rosyjskim, że są "przyjaciółmi". Zachód" i ukraińscy urzędnicy natychmiast nazwali tych zabitych "rosyjskimi okrucieństwami".
Azow podobno uznał ludzi "uciekających" z terenów walk za "zdrajców" i zobowiązał się nie poddawać ani nie współpracować z Rosjanami. W przeszłości był on prawdopodobnie odpowiedzialny za okrucieństwa popełniane na rosyjskich etnicznych obywatelach Ukrainy. Wracając do motywów, w interesie Ukrainy zdecydowanie leżało zabicie kilkuset własnych cywilów, aby jeszcze bardziej zdemonizować Putina i doprowadzić do bezpośredniej interwencji wojskowej Zachodu, do czego dążył Zelensky i jego neokonserwatywni doradcy. Czy był to więc atak fałszywej flagi, w którym ukraińscy żołnierze celowo zabili obywateli Ukrainy, aby winą za śmierć można było obarczyć Rosję?
Okazało się również, że pocisk użyty w ataku na stacji kolejowej w Kramatorsku był typu znajdującego się w arsenale ukraińskim, a nie rosyjskim. Reportaż wideo włoskiego kanału LA7 został nakręcony przez jedną z ich ekip na Ukrainie. Była to jedna z pierwszych zachodnich ekip informacyjnych, które dotarły na miejsce domniemanego zamachu bombowego w Kramatorsku. W momencie ataku wielu obywateli Ukrainy ewakuowało się z miasta ze względu na bliskość walk z siłami rosyjskimi. Kramatorsk jest tymczasową siedzibą administracji obwodu donieckiego, ponieważ miasto Donieck znajduje się w rękach powiązanych z Rosją bojówek z Donbasu i nie jest pod kontrolą władz ukraińskich w Kijowie.
Włoski film pokazuje zbliżenia szczątków pocisku, który uderzył w budynek, co ujawnia, że numer seryjny to numer seryjny pocisku balistycznego Toczka-U, który według Kijowa był rosyjski, a w rzeczywistości jest o wiele bardziej prawdopodobne, że jest ukraiński. Wyraźnie widoczny numer seryjny pocisku to (Φ91579), a porównanie, co prawda dokonane przez rosyjskich analityków, wskazuje, że pocisk ten należy do tej samej serii broni, którą wystrzeliwano przeciwko celom w dążących do zjednoczenia z Rosją regionach Donbasu. Zostały one użyte przeciwko "Chartszskowi w 04.09.2014 roku (rakieta nr 'Φ15622') i Czewskiemu w 02.02.2015 roku (rakieta nr 'Φ91565'), Ługwinie w 13.02. 2015 r. (rakiety nr 'Φ91566, Φ915527, Φ915328'), Perdiansk w 19.03.2022 r. (rakieta nr 'Φ915611') oraz Militobol w 17.03.2022 r. (rakieta nr 'Φ915516')." Co więcej, rakieta, o której mowa, według Kremla nadal znajduje się w ukraińskich zasobach uzbrojenia, ale przez rosyjskich wojskowych uznawana jest za przestarzałą.
Zastanówmy się jednak nad tym nieco głębiej. Jeśli Rosjanie naprawdę chcą obarczyć Ukraińców winą za zabijanie innych Ukraińców, to czy jest lepszy sposób, aby to zrobić, niż sfingować wystrzelenie pocisku przy użyciu uzbrojenia będącego na wyposażeniu ukraińskiej armii? Istnieją rzekomo naoczne relacje rosyjskich żołnierzy używających Toczka na Ukrainie, choć pochodzą one ze źródeł kontrolowanych przez Ukrainę, ale Kreml najprawdopodobniej ma kilka Toczków w różnych arsenałach, nawet jeśli nie nadają się już one do użycia na froncie. A numery seryjne, które są namalowane lub znajdują się na dołączonych etykietach, można zmienić.
Podstawowym problemem nie jest ewentualne użycie fałszywej flagi w wojnie między dwoma sąsiadującymi państwami. Należy się tego spodziewać, gdy jest to wygodne dla którejś ze stron. Komplikacja polega na tym, że autentyczne informacje o tym, co się dzieje, są rzadkie, a obie strony kłamią i kręcą jak szalone, aby przekonać międzynarodową publiczność oraz własnych obywateli do "prawdy", która w rzeczywistości jest często bliższa fikcji. Jak wiadomo od dawna, pierwszą ofiarą wojny jest prawda.
Należy więc zapomnieć o fałszywych flagach i innych taktycznych sztuczkach, a także o kłamstwach płynących z Waszyngtonu i Europy Zachodniej. Smutne jest to, że skupienie się na możliwych okrucieństwach odwróciło to, co Stany Zjednoczone i Zachód powinny robić, tzn. stworzyć warunki, w których możliwe będzie zawieszenie broni prowadzące do prawdziwych negocjacji, które mogą doprowadzić do osiągnięcia status quo akceptowalnego zarówno dla Rosji, jak i Ukrainy. Zamiast tego Waszyngton i jego sojusznicy wydają się być zdecydowani na przerzucanie coraz większej ilości broni na Ukrainę, opierając się na ciągłym napływie wątpliwych informacji o rosyjskich zbrodniach wojennych, co gwarantuje, że walki będą trwały jeszcze przez wiele miesięcy, jeśli nie dłużej.
Przykładem może być linia promowana przez cieszącego się złą sławą emerytowanego pułkownika armii amerykańskiej Alexandra Vindmana, byłego członka Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA, ale urodzonego na Ukrainie Żyda, entuzjastycznego zwolennika wojny z Rosją. Bezpieczeństwa Narodowego USA, ale urodzony na Ukrainie i Żyd, entuzjastyczny zwolennik wojny z Rosją. Na podstawie domniemanych rosyjskich zbrodni twierdzi on, że "wbrew temu, co mówią ludzie tacy jak Tucker Carlson, nie ma dwóch stron historii o wojnie Rosji z Ukrainą. To JEST opowieść o dobru i złu. Wystarczy spojrzeć na masakrę cywilów w Bukareszcie, uderzenie rakietowe na dworzec kolejowy w Kramatorsku czy niezliczone inne okrucieństwa popełniane przez rosyjskie siły na całej Ukrainie, by dostrzec to wyraźnie."
Myślenie Vindmana wywodzi się z podręcznika neokonserwatystów, którzy uważają, że Stany Zjednoczone odgrywają właściwą rolę jako siła rządząca całym światem, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za swoje działania. Łatwo można go uznać za kogoś więcej niż partyzanta gotowego przyjąć każdą półprawdę, byle tylko oczernić Rosję. Bez względu na to, co ktoś sądzi o "dzielnej małej Ukrainie" w porównaniu z rosyjskim niedźwiedziem, tego rodzaju poparcie kogoś, kto owija się ukraińską flagą, nie daje żadnego realnego uzasadnienia dla angażowania się Stanów Zjednoczonych w wojnę, w której nie mają one żadnego interesu i która prawie na pewno skończy się źle dla wszystkich zaangażowanych. Niestety, Vindman nie jest jedyną osobą publiczną, która cierpi na dokładnie taki sam tunel widzenia.
**By Philip Giraldi
**Source
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz