"W walce między demokracją a autokracją demokracje stają na wysokości zadania, a świat wyraźnie wybiera stronę pokoju i bezpieczeństwa" - powiedział prezydent Joe Biden w orędziu o stanie państwa.
"To jest prawdziwy test. Potrzeba na to czasu".
W ten sposób Biden określił walkę naszych czasów jako prowadzenie przez USA światowych demokracji, obozu świętych, przeciwko światowym autokratom, siłom ciemności.
Ale czy "demokracja" jest rzeczywiście sprawą Ameryki? Czy "autokracja" jest rzeczywiście wielkim przeciwnikiem Ameryki w walce o przyszłość?
W końcu nie wszyscy autokraci są naszymi wrogami, podobnie jak nie wszyscy demokraci są naszymi niezawodnymi przyjaciółmi.
Kiedy Ukraina została zaatakowana, Zgromadzenie Ogólne ONZ głosowało nad rezolucją, która "z całą mocą potępia" rosyjską "agresję" na Ukrainę.
Wśród 35 krajów, które wstrzymały się od głosu, znalazły się Indie, największa demokracja świata. Po czyjej stronie są Indie w tej wielkiej walce?
Freedom House klasyfikuje Egipt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Katar, Oman, Arabię Saudyjską i Jordanię - wszystkich przyjaciół, partnerów i często sojuszników Stanów Zjednoczonych - jako "nie wolne".
Czy prowadzimy globalną walkę przeciwko wszystkim tym narodom, wszystkim tym reżimom, ponieważ wszystkie one są autokracjami?
Jeśli chodzi o wojny prowadzone przez Amerykę, to opisywanie ich w kategoriach "demokracja kontra autokracja" wydaje się nietrafione.
W czasie rewolucji, począwszy od 1778 roku, byliśmy sojusznikami króla Francji Ludwika XVI przeciwko Wielkiej Brytanii, matce parlamentów. Naszym celem nie było ustanowienie demokracji, ale nasza niezależność, oddzielenie się od najbardziej demokratycznego narodu na świecie.
Kiedy w kwietniu 1917 r. wypowiedzieliśmy wojnę kajzerowskim Niemcom, sprzymierzyliśmy się z czterema największymi imperiami kolonialnymi na świecie: brytyjskim, francuskim, rosyjskim i japońskim.
Kiedy rozpoczęła się Wielka Wojna, II Rzesza Niemiecka była o wiele bardziej demokratyczna niż carski reżim Mikołaja II w Rosji.
W II wojnie światowej sprzymierzyliśmy się z największym imperium kolonialnym świata, Wielką Brytanią, oraz z ZSRR Józefa Stalina. Demokracja nie była powodem, dla którego wyruszyliśmy na wojnę, lecz zemsta na Japonii za podstępny atak na Pearl Harbor. Naszym najważniejszym sojusznikiem w tej azjatyckiej wojnie były nacjonalistyczne Chiny Generalissimusa Chiang Kai-sheka, który nie był demokratą.
Historia, religia, rasa, kultura, plemię i terytorium częściej określają ponad 100 narodów Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji niż to, czy są one demokracjami czy autokracjami.
W czasie zimnej wojny otwarcie współpracowaliśmy z dyktatorami - Rafaelem Trujillo w Republice Dominikańskiej, Anastasio Somozą w Nikaragui, Chiang Kai-shekiem w Chinach, Syngmanem Rhee w Korei Południowej, Augusto Pinochetem w Chile, Ferdinandem Marcosem na Filipinach, szachiem Iranu, Ngo Dinh Diemem, a po jego zabójstwie kolejnymi generałami w Wietnamie Południowym.
Jeśli w czasie zimnej wojny stali z nami przeciwko komunistom, my staliśmy po ich stronie. FDR powiedział o Somozie: "Może i jest łajdakiem, ale naszym łajdakiem".
Naszym ideologicznym wrogiem był komunizm, a nie autokracja.
Jeśli w czasach zimnej wojny byłeś wrogiem komunizmu, autokratą czy nie, USA mogły traktować Cię jak przyjaciela.
Jeśli uczynimy globalną "demokrację" miarą sukcesu w wielkiej walce naszych czasów, to nasze zwycięstwo lub porażka w tej sprawie zależy od decyzji politycznych i wewnętrznych wyborów wielu narodów, nie naszych własnych.
Ale od kiedy to polityka wewnętrzna innych krajów stała się sprawą Stanów Zjednoczonych albo miernikiem naszego sukcesu jako narodu?
Uczynić z demokracji globalnej nasz cel w tej wielkiej "bitwie" stulecia, to pozwolić, aby sukces lub porażka Ameryki jako narodu były oceniane i mierzone na podstawie tego, co udaje się lub nie udaje innym narodom, a nie naszemu.
Misją założycielską Ameryki nie była demokracja, ani żadna inna ideologia. Było nią to, co zadeklarowaliśmy w dokumencie przyjętym przez naszych ojców na Konwencji Konstytucyjnej w 1787 roku:
"My, Naród Stanów Zjednoczonych, w celu utworzenia doskonalszej Unii, ustanowienia sprawiedliwości, zapewnienia spokoju wewnętrznego, zapewnienia wspólnej obrony, promowania ogólnego dobrobytu i zagwarantowania błogosławieństw wolności sobie i naszym potomnym, wyświęcamy i ustanawiamy niniejszą Konstytucję dla Stanów Zjednoczonych Ameryki".
"Demokracja" nie jest nawet wspomniana w Konstytucji ani w Karcie Praw.
Jeśli miarą, według której oceniamy sukces Ameryki, jest to, czy inne narody są demokratyczne czy autokratyczne, musi to nieodmiennie prowadzić do ingerencji USA w wewnętrzne sprawy tych narodów, które nie są naszymi własnymi - aby zapewnić sukces w wielkiej walce.
Dążenie do globalnej "demokracji" jest więc receptą na niekończące się interwencje w wewnętrzne sprawy innych narodów, niekończące się konflikty i w końcu wojny. Antidotum na to jest sformułowanie Johna Quincy Adamsa:
"(Ameryka) nie wyrusza za granicę w poszukiwaniu potworów do zniszczenia; jest obrońcą wolności i niepodległości wszystkich; jest mistrzem i obrońcą tylko swojej własnej".
Patrick J. Buchanan jest autorem książki Churchill, Hitler and "The Unnecessary War": Jak Wielka Brytania straciła swoje imperium, a Zachód stracił świat. Aby dowiedzieć się więcej o Patricku Buchananie i przeczytać felietony innych autorów i rysowników Creators, odwiedź stronę internetową Creators pod adresem www.creators.com.
Przecież dziadek Bidet dawno nie żyje, a jego hybrydowy klon jest po złej stronie mocy, czyli do UNICESTWIENIA.
OdpowiedzUsuń👍
Usuń