Ostatnio spotykam na swojej drodze osoby
bardzo wrażliwe i artystyczne. Takie, w których płonie ogień, ale nie
mając wolnej przestrzeni spala ich od środka. Tą wolną przestrzeń
najczęściej ogranicza wewnętrzny krytyk, osobisty demon – „jesteś do
niczego”, „to co robisz nie ma sensu”, „nie zajmuj się głupotami”, „to
co tworzysz do niczego się nie nadaje”, „zamiast rzeźbić i malować
powinnaś zabawiać dziecko, ugotować obiad na jutro, bo przecież czas
wolny trzeba dobrze spożytkować” itd. Najgorzej, gdy najbliższe
otoczenie np. partner/partnerka, rodzina itp nie daje tego wsparcia,
tylko także odgrywa rolę bezlitosnych krytyków, podcinaczy skrzydeł.
Znam
to z własnego doświadczenia, z tym, że to ja dla siebie byłam
największym demotywatorem. Dlaczego ? Bo uwierzyłam w swój brak
wartości. Łatwiej mi było uwierzyć w swoją niegodność i pogardzać własną
duszą, niż uwierzyć w jej światło, odnaleźć je w mroku potępienia,
które czułam od dziecka. Taki był mój wybór na długie lata, ale z każdej
otchłani trzeba w końcu się wynurzyć, bo duchowość jest nauką
odpowiedzialności i dorosłości. Kontakt z duchowością pomógł mi odnaleźć
miłość Boga w sobie – do siebie, a poprzez siebie – do innych. Ale to
ja musiałam zdecydować, że CHCĘ POKOCHAĆ SIEBIE. I zacząć według tego
żyć. Wgłębiając się w swoją pustkę i mrok, odnalazłam w nich swoje
skarby, które wcześniej – gdy patrzyłam na nie przez pryzmat kompleksów –
jawiły się jako demony. W tych demonach odnalazłam swoje rozszczepione
cząstki duszy – moce, które odrzucałam wcześniej z lęku przed prawdą o
sobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz