internet
Pod latarnią najciemniej i chyba
dlatego tak mało wiemy o czymś czego na ziemi jest… najwięcej. Tak to
już zresztą jest że im większa tajemnica, tym łatwiej jest ją ukryć. A
czy może być coś większego niż zajmujący ¾ powierzchni Ziemi
wszechocean? Hm?
Przed całą spragnioną informacji
ludzkością ukryto nieprzebrane ilości wiedzy na temat wody. O
wspaniałych właściwościach najbardziej tajemniczej substancji na Ziemi,
jaką jest woda, pisałem już zresztą kiedyś tutaj: http://innemedium.pl/wiadomosc/magia-zastosowania-praktyczne
Ale dziś poznamy jeszcze wspanialsze
właściwości tej tajemniczej substancji, a konkretnie zajmiemy się wodą
morską, inaczej słoną, albowiem jej cechy w porównaniu z wodą słodką, są
jeszcze bardziej cudowne i dobroczynne dla człowieka, co zakrawa już
niemal o cuda lub zjawiska nadprzyrodzone co najmniej. Z najniezwyklej szych cech wody morskiej bacologii znane są trzy – wręcz
nieziemskie, czyli takie o których niemal nikt wcześniej nie słyszał.
Jej na pozór cudowne właściwości
oczywiście zostaną szczegółowo omówione, bo czego jak czego ale żadnych
cudów w przyrodzie nie ma. Jest tylko co najwyżej niewiedza. I ta
niewiedza właśnie na temat morskiej wody nie bierze się z braku
naukowców lub chęci do badania wody ale oczywiście z ich nadmiaru.
Tak jak bowiem nadmiar bezwartościowych
przepisów powoduje nadmiar bezwartościowych ludzi czyli przestępców, lub
nadmiar obór czyli obozów koncentracyjnych dla krów jest przyczyną
śmieciowego jedzenia, tak też i nadmiar naukowców powoduje zjawisko
śmieciowej nauki, która jest obecnie po prostu powszechna. Przez
niepotrzebny bowiem nadmiar tych wszystkich dyplomowanych palantów,
spada bardzo jakość we wszystkich dziedzinach nauki które badają i
często dochodzi do sytuacji, że zamiast prawdziwego wołowego steku z
prawdziwej wołowej Mućki, która za życia dzieliła się z nami mlekiem,
dostajemy do przetrawienia zupełnie bezimienny kawałek zmielonej z
kopytami krowy albo co gorsza żylastego byka.
Ten nadmiar naukowców bierze się stąd,
że koczownicy u koryta, tylko po to, aby maksymalnie udebilnić ludzkość,
radykalnie obniżyli poziom nauczania do żenującego levelu na przełomie
ostatniego stulecia, czyli odkąd położyli swoje chciwe łapy na Banku
Rezerw Federalnych, i w efekcie ktoś kto sto lat temu miałby szansę
wyłącznie na karierę pasterza przy lokalnym folwarku, dziś bez
najmniejszego trudu zostaje „światowej sławy”… profesorem. Na przykład
Bronisław „profesor” Bartoszewski – znany przedwojenny kryminalista. Nie
wiadomo nawet czego jest/był on profesorem ale wiadomo, że to na pewno
profesor czegoś tam – pewnie jakichś paranauk z holokaustu. Tam,
Bartoszewski, dziś każdy nauczyciel wuefu albo religii jest profesorem
ha ha rzecz jasna. To zjawisko w Ameryce poszło nawet jeszcze dalej niż
na ziemi europejskiej i tam każdy uczeń to „student”, każde liceum to
„szkoła wyższa”, każdy krawężnik to „oficer”, każdy żyd to ofiara
holokaustu a każdy Afroamerykanin ma dyplom ukończenia przedszkola.
Ale to i tak jest nieważne, bo oto przed nami:
Pierwsza zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Pierwszą niesamowitą rzeczą do jakiej
jest zdolna woda morska to fakt, że jest ona bez żadnych procesów
technologicznych… idealnym nawozem. Wystarczy wsiąść do kabiny,
zatankować beczkowóz no i lać. Jakieś 3 tony na hektar. Na dzień
dzisiejszy być może z 10 % ludzi ma o tym jakiekolwiek pojęcie.
Dlaczego?
Ponieważ żydomasońska światowa mafia
trzyma łapę nie tylko na produkcji pieniędzy i długów, ale również na
przemyśle chemicznym, a ten z kolei zaraz po broni i amunicji zajmuje
się innym wykańczaniem ludzkości – truciem jej przy pomocy nawozów
sztucznych.
Te bowiem nawozy nie są żadnym nawozem w
rzeczywistości. To tylko i wyłącznie odpad po produkcji amunicji,
którego całe góry pozostały koncernom chemicznym po II Wojnie Światowej z
hitlerowskim IG Farben Rothschilda i dzisiejszym BAYEREM i BASF-em na
czele stawki.
Prawdziwy nawóz powinien zawierać
minimum 16 minerałów niezbędnych roślinom do prawidłowego wzrostu. Tak
zwane nawozy sztuczne zawierają jedynie trzy – potas, azot i coś tam
jeszcze. Nie ma w nich najważniejszego – magnezu.
I stąd epidemia chronicznego zmęczenia i
stąd epidemia otyłości – ci biedni ogłupiali ludzie okupowani przez
plemię Rothschildów żrą te pędzone odpadami przemysłu zbrojeniowego
płody no i…?
I za żadną cholerę nie mogą się najeść.
Ot co. Brzuchy mają pełne martwej, zatrutej żywności, w jelitach
chemiczne szambo przypominające żel do czyszczenia toalet, a składników
rzeczywiście potrzebnych im do trawienia (enzymy) i procesów życiowych
(minerały) tam nie ma w ogóle. No więc jedzą jeszcze więcej tej martwej
żywności i…?
I kółko się zamyka. Matoły puchną.
Paranoja. Puchną z przejedzenia a są de facto… umierający z głodu. Ich
organizmy same się zjadają i pojawia się np. cukrzyca, kiedy chcą tę
beznadziejną sytuację „nadrobić” wpier*alając jeszcze hurtowo jakieś
chemiczne batony, w których jest jakaś lakiero-bejca zamiast czekolady.
No ale cóż się dziwić że kiedy ktoś wper*ala jak hipopotam to potem wygląda jak świnia.
W odróżnieniu od nawozów sztucznych woda morska jest natomiast nawozem prawdziwym.
Nawozem rzecz jasna w stu procentach…
naturalnym. Darmowym i w niezmierzonej ilości! Nawozem o tak
fenomenalnych właściwościach, że już teraz, ot tak, z dnia na dzień,
mogłyby… rozwiązać klęskę głodu. Na całym, szerokim świecie.
Dlaczego?
Bo dzięki tym właściwościom nawozy z
wody morskiej zwiększają plony o jakieś 200 procent. Za darmo. Wystarczy
tylko wylać 3 tony morskiej wody na hektar aby się cieszyć dwa razy
większymi owocami, o wspaniałym oryginalnym smaku, z roślin które…
uwaga… zdrowieją. Roślin i drzew podlewanych wodą morską nie ruszają
pleśnie, zarazy, szkodniki. Odpada więc problem oprysków, czyli kolejny
cios dla chemicznej żydomasonerii!
Pytania za sto punktów: Dlaczego żaden
rolnik o tym nie wie? Dlaczego żadna rolnicza szkoła tego nie naucza?
Dlaczego żaden profesor od gnoju tego nie wykłada nigdzie? Dlaczego
karmi się ludzkość… nawozami sztucznymi lub co najwyżej odchodami czyli
właśnie gnojem… wciskając propagandowy mit, że jedzenie gnoju to
zjawisko „bio” albo „naturalne”?
No chwileczkę ku*wa… jedzenie
zwierzęcych odchodów nie jest… naturalne! Dawanie do zjedzenia
zwierzętom suszonych odchodów ludzkich też nie jest, ale to się właśnie w
krajach koczowniczych nieustannie robi – to bardzo niesmaczne ale to
niestety udokumentowany fakt. Oprócz odchodów ludzkich krowy trzymane w
oborach dostają, tony zmutowanych genetycznie roślin z kukurydzą na
czele, których nigdy by nie wzięły do mordy jako że przecież to krowy a
nie jakieś w dupę szpaki i kukurydzą się nie żywią, dostają też do
przetrawienia zmielone martwe zwierzęta (!!!) pozbierane z poboczy dróg
oraz z uboju w „schroniskach” oraz już chyba na deser ponad 80
antybiotyków żeby się po takiej diecie z marszu nie posrały. Tak więc
standardowy kotlet z McDonalda pochodzący z takiej właśnie śmieciowej
krowy, ma tyle w sobie chemii farmaceutycznej, że jest w stanie niemal
od ręki wyleczyć rzeżączkę o czym mało kto wie z konsumentów.
Ale nieważne, wróćmy do dobroczynnych
dla zdrowia właściwości wody morskiej jako nawozu. Morska sól oprócz
chloru i sodu zawiera ponad 80 cennych pierwiastków (siarkę, miedź,
fluor, tytan, stront, mangan…), z czego aż 21 (magnez, potas, wapń,
cynk, żelazo, krzem, fosfor, jod…) jest zwyczajnie niezbędnych do życia!
Budowa natomiast oraz sam skład kryształków soli morskiej są tak bardzo
skomplikowane, że nie sposób jest odtworzenie ich w warunkach
laboratoryjnych. I właśnie te pierwiastki są pobierane prosto z
nawożonej wodą słoną gleby. Te pierwiastki są na poziomie później
atomowym wbudowane w roślinę i nie da się tego procesu zastąpić na
przykład dodawaniem soli lub jakichś przypraw do przyrządzanych potraw w
kuchni. Takie dodawanie daje tylko smak a nie wartości odżywcze.
Są dowody i teraz je przytoczę. Po
przejściu tsunami w Indonezji w 2004 roku, później kiedy wody opadły
zaobserwowano niezwykły wzrost płodności gleby na zalanych morzem
terenach. Zalane pola dały około dwa razy większe plony niż przed
tsunami. Tę właściwość znano zresztą również w starożytności. Przecież
wszyscy wiemy, że z uprawą ziemi rolnicy w starożytnym Egipcie czekali
na… wylew Nilu, prawda?
Jak Nil nie wylał… była klęska głodu! I
nie było amciu ani kasy żeby wypchać kota albo chociaż krokodyla. Jak
natomiast Nil wylał, to był i pełny brzusio i kapucha nawet na wypchanie
faraona ze stadem kochanek.
Woda morska jest znacznie bogatsza niż
woda rzeczna, bo zawiera WSZYSTKIE pierwiastki dostępne na Ziemi.
Ponadto glebie najbardziej właśnie są potrzebne te, które są z niej
wypłukane. I właśnie te przez tysiąclecia wypłukane i spławione rzekami –
czekają spokojnie w oceanie. Są tak wspaniale tam skomponowane, że
wystarczy je po prostu wsiąść i wylać. Za darmo! Woda morska jest tak
bogata w mikroelementy, że właśnie zwierzęta morskie biją rekordy
długowieczności a takie na przykład rekiny w ogóle nie chorują. Na nic a
zwłaszcza na raka.
Dlaczego?
Ponieważ sól jest śmiertelnym wrogiem
raka! A woda morska to nie jakaś tam sól tylko bukiet najwspanialszych
soli – kiedy ten bukiet zajmie się rakiem „grupowo” – rak znika jak ręką
odjął. Był przed wojną lekarz francuski, (do którego jeszcze
powrócimy), który z nudów łapał bezdomne, chore psy i robił im jak to
lekarz… zastrzyki. Zastrzyki z wody morskiej.
Efekty?
Wszystkie zwierzęta, nawet te z rakiem,
chore na dosłownie wszystko… zostały uleczone. Ze wszystkiego! Mafia
medyczna oczywiście skazała tego lekarza na przemilczenie. Standardowa
procedura w żydomasoneri. Wróćmy zatem do nawozów.
Woda morska to nie jest tylko jakaś tam
słona woda. Gdybyśmy tak wzięli trochę ochoty i posolili wodę z kranu
solą z kuchni do stężenia podobnego w oceanie (3%) i podlali kwiatka –
to kwiatek padnie nam jak mucha pod naciskiem packi. Zrobi faceplanta o
parapet i już się nigdy nie podniesie. Kobita drze szaty, trochę mordę,
czasami pochlipie. Żałoba.
Gdybyśmy do podlania kwiatka użyli
tymczasem wody morskiej – kwiatek rozpieprzy doniczkę z radości i
urośnie nam pod sufit. Skąd ta różnica się bierze?
Po pierwsze sól czyli chlorek sodu. W
soli kuchennej jest go 99,9 procent a reszta to „antyzbrylacze” jakieś.
Ta sól to po prostu biała śmierć, nic więcej. Tylko serwowana dla
Polaków sól drogowa jest od niej gorsza! Dlatego kwiatek padł kiedy jej
posmakował.
W soli kamiennej, na przykład z
Wieliczki, tego chlorku sodu jest tylko 97 procent a reszta to minerały i
„zanieczyszczenia”. I właśnie te zanieczyszczenia są tym co jest…
najzdrowsze. Mafia chemiczna oczywiście życzliwie nam usuwa je z soli
kamiennej po to… aby potem je sprzedać osobno… na przykład jako magnez
czyli „suplement” za minimum 5 Euro/pudełko.
Innymi słowy biada tym, którzy kupują
„sól kamienną” w której jest więcej jak 97 procent chlorku sodu – bo
przepłacają za coś co jest identyczne z solą kuchenną. Za coś co jest
śmiertelną trucizną. W wodzie morskiej chlorku sodu jest tylko uwaga, 90
procent, proszę państwa. To oznacza, że aż 10 procent tej wody to
bezcenne dla nas pierwiastki. Tak bogatej soli i takiego bukietu
życiodajnych mineralnych pierwiastków jak pochodzące z wody morskiej nie
ma nigdzie na świecie.
I WŁAŚNIE TE 10 % „ZANIECZYSZCZEŃ” STANOWI TAJEMNICĘ WODY MORSKIEJ JAKO NAWOZU
Tam jest WSZYSTKO i one, te pierwiastki
powodują, że u roślin zanikają wszystkie choroby, znikają szkodniki a
plony są niewyobrażalne!
Ci którzy znają sekret, na przykład
francuscy rolnicy z Normandii, nie pieprzą się z nudów w wydeptywanie
kręgów w zbożu żeby jakoś doczekać dożynek. O nie. Oni nawożą swoje pola
wodą morską, sam Golfsztrom też notabene ciągle to robi nawiewając
słoną mgiełkę znad oceanu na pola i w efekcie ci sprytni ludzie mają
niebywałe plony! Średnio trzy razy w roku! Kombajny nie stygną po prostu
a kombajniści nawet nie mają czasu się nachlać.
Pamiętajmy też, że te bezcenne
pierwiastki nie są wsypywane jako granulat w glebę, jak to ma miejsce w
przypadku nawozów sztucznych, tylko one wsiąkają w formie płynu, a potem
są systemem korzeni po prostu wbudowywane na poziomie atomowym w same
płody. To nie wszystko. Zwierzęta karmione taką paszą… nie chorują po
prostu. Są większe, są zdrowsze. Krowy mają smak krowy a nie penicyliny
wyciągniętej z szamba. Steki z normandzkiej krowy są dwa razy droższe i
jak diamenty na giełdzie w Amsterdamie posiadają certyfikaty…
autentyczności. Ta krowa smakuje jak cielę, a tamtejsze ciele jak miód
A wy jak myślicie jak by się ludzie zachowali na takiej diecie w stu procentach naturalnej?
Dobrze myślicie
I właśnie dlatego nie naucza tego żaden profesor od gnoju na żadnym gnojowisku czyli współczesnym rolniczym uniwersytecie.
On nigdy nikomu nie powie, że nawet
CELOWO, eksperymentalnie, zarażone grzybem chorobotwórczym drzewka
owocowe po zastosowaniu wody morskiej ZDROWIEJĄ I TO NA ZAWSZE nie
wymagając już nigdy absolutnie żadnych OPRYSKÓW!!!
Dlaczego?
Woda morska po prostu resetuje DNA
roślin do poziomu oryginalnego – tego sprzed nawozów sztucznych, sprzed
modyfikacji DNA, sprzed innych działań „hodowlanych”, czyli sztucznie
wywołanej degeneracji każdego „hodowanego” gatunku.
Notabene jest jeszcze jeden mało znany
sposób na udany reset roślin do stanu pierwotnego, który jest przed
ludzkością trzymany w sekrecie. Otóż aby tego dokonać wystarczy zabrać
nasiona na pewien czas w kosmos. Promieniowanie kosmiczne również
resetuje program DNA i nastawia go na maksymalną, początkową wydajność.
Owoce po spacerku kosmicznym są po prostu dwa razy większe niż te
uzyskiwane drogą szklarni lub szklarni plus nawozów sztucznych. Gruszki
po wycieczce w kosmos lub wodzie morskiej wyglądają jak małe melony a
głupia kukurydza wyrasta na 3-4 metry.
Ale tego się nie mówi, tego się nie
wykłada. Mamy chorować żreć się do dostęp do toksycznego koryta no i to
generalnie wszystko w temacie nawozów co zadecydowała żydomasoneria. Jej
koniec będzie straszny… ale nieważne bo przed nami:
Druga zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Ta niezwykle niezwykła cecha wody
morskiej to fakt, że jest w 98 procentach identyczna z… krwią ludzką! O
tej właściwości morskiej wody wie jeszcze mniej osób – jakieś 5 procent
zaledwie. Jedyna istotna różnica między krwią a wodą morską jest taka,
że w wodzie morskiej jest magnez a we krwi ludzkiej żelazo. Cała zaś
reszta się pokrywa idealnie.
Co to oznacza?
Ano nie mniej nie więcej tylko to, że
woda morska po rozcieńczeniu do stanu takiego samego jak krew może być
używana do… transfuzji! Może być również używana do leczenia – od zaraz,
natychmiast! To nie jest więc jakaś tam woda morska, tylko życiodajne,
bezcenne i oczywiście darmowe, pełnowartościowe osocze!
Już wiemy że zastrzyki z morskiej wody
niszczą nawet raka, prawda? To nie wszystko. Woda ta jest sterylna,
gotowa do użycia. Jest to ta woda morska znajdująca się około 50 km od
brzegu na głębokości 30-50 metrów, czyli w krainie alg i wodorostów.
Nawet chorzy na kiłę wegetarianie
unikający rzeżączkobójczej diety z McDonalda puchną jak cienkie Bolki z
braku witamin występujących tylko w mięsie. Witamin z grupy B bodajże,
bez których nawet nie można popierdzieć z żalu w taboret, bo bez nich
nawet trawa tym matołkom się… nie trawi. No i padają jak kawki te
wegańskie matołki głównie na anemię i aby nie paść żrą właśnie algi i
wodorosty, bo tam jest to co potrzeba dla wegańskich matołków czego nie
mogą znaleźć w mięsie.
I również dlatego (witaminy grupy
woda morska pobrana z chłodnych głębokości w pobliżu wodorostów jest
wprost idealna jako płyn do transfuzji. Odpadają problemy z grupami
krwi. Odpadają problemy z żółtaczką, hiv i bukietem innych bezpłatnych
patogenów obecnych w stacjach krwiodawstwa. Woda morska nie dość że jest
idealnie czysta to zabija choroby w już chorej krwi, z białaczką
włącznie!
Tam jest dużo soli pamiętamy, prawda? To
ta sól, no i rzecz jasna promienie Słońca, tak sterylizuje wodę morską i
sprawiają, że woda morska to naturalna, idealna, SÓL FIZJOLOGICZNA. Sól
bogata ponadto we WSZYSTKIE ziemskie pierwiastki, z atomowym złotem
włącznie.
Jeszcze na długo przed przejęciem Banku
Rezerw Federalnych przez żydomasonerię, w 1897 roku francuski lekarz
Rene Quinton, odkrył że woda morska jest w 98 procentach identyczna jak
krew. On pierwszy zwrócił uwagę, że wody oceanicznej nie wolno traktować
jak wody z solą ale jako osocze. Kolejnym odkryciem jakie ten geniusz
dokonał było te, że komórki krwi z dodatkiem wody morskiej mają zdolność
regeneracji. Uzasadnił to tym, że wszystkie ziemskie minerały
nieskażone, koncentrują się w wodach oceanu gdzie są gotowe do
zastosowania. To dlatego małże żyją po 400 lat a żółwie lub walenie po
200. Dwa razy dłużej niż zwierzęta lądowe!
To właśnie on robił zastrzyki z wody
morskiej bezpańskim psom i udało mu się wyleczyć wszystkie i to ze
wszystkich chorób i dolegliwości! Quinton wiedział doskonale o tym, że
odkrył coś rzeczywiście rewolucyjnego na polu medycyny i niezwłocznie
założył bezpłatne kliniki na terenie całej Francji, gdzie natychmiast za
darmo zaczął leczyć dzieci z biegunki, gruźlicy i cholery.
Odkrył, że zastrzyki z wody morskiej
uruchamiają w organizmie człowieka proces polegający na samoleczeniu.
BAJECZNIE TANI, PAMIĘTAJMY – NIEMAL DARMOWY PO PROSTU! Odkrył technikę
na podobny jak w przypadku nasion restart ludzkiego organizmu polegający
na rozpoczęciu samooczyszczania krwi. A że krew dociera do każdego
zakamarka organizmu… wiadomo – pomaga leczyć wszystko i wszędzie!
Jego doświadczenia na polu transfuzji
notabene bardzo szeroko były wykorzystywane w okresie II Wojny Światowej
kiedy na każdym froncie były ostre niedobory krwi do transfuzji. Niemcy
na szeroką skalę zastępowali krew oczyszczoną wodą morską.
Wystarczy tylko się zastanowić i
uzmysłowić ile obecnie jest pieprzenia z krwią do przetaczania, różne
grupy krwi, wirusy, HIV, bla, bla, zapalenie wątroby i porównać to do
materiału najczystszego i z najlepszą możliwą jakościowo zawartością
osocza, to widać że współczesna medycyna jest chora. Chora na
żydomasonerię, która nigdy nie dopuści wody morskiej do leczenia.
Sam Quinton zmarł w 1925 roku. Francuski
rząd, który początkowo dobrze traktował jego terapię, potem po wojnie
dostał się jak reszta Europy pod wpływ amerykańskiej żydomasoneri
rządzącej światowym przemysłem chorobowym i farmaceutycznym i nie tylko
że nie dopuścił terapii poza Francję ale i we Francji przeforsował zakaz
tego „podejrzanego procederu”. „Procederu”, który jeszcze w czasie
wojny uratował tysiące i setki tysięcy żołnierzy od śmierci z
wykrwawienia!!!
Żydomasoneria i to także ma na swoim koncie. Jej koniec musi być straszliwy po prostu…
Obecnie na przekór żydom i masonom działa włoski onkolog Tullio Simoncini – właściwie to już „były onkolog”
ponieważ z powodzeniem leczy raka z pomocą zastrzyków wody morskiej.
Oprócz raka woda ta podawana dożylnie niszczy wszelkie, grzyby,
pasożyty, wirusy i mnóstwo innych czynników chorobotwórczych nie
znoszących „białej śmierci” czyli zwykłej morskiej soli. A pamiętajmy,
że w wodzie morskiej nie ma jednej soli, tam jest bukiet soli a więc
atak na chorobę jest… grupowy. Blitzkrieg po prostu i nie ma choroby
Oczywiście bez nadziei na jakieś efekty
uboczne. Dlaczego więc nie stosuje się terapii dra Quintona obecnie? Po
pierwsze, kasa – wiadomo żydomason prędzej się zesra niż wypuści z ręki
pieniążek. Przecież ci najbogatsi na Ziemi chodzą w podartych
skarpetkach.
Po drugie, ta cała żydomasońska mętna
satanistyczno okultystyczna klika, potrzebuje ludzkiej krwi do swoich
obrzydliwych obrzędów. Piją ją, kąpią się w niej i robią jeszcze inne
plugawe rzeczy. To po to są stacje krwiodawstwa. To po to dla Żyda Katza
– Wojtyły w „darze” po którejś tam pielgrzymce ofiarowano… TIR-a krwi
ludzkiej – krwi polskiej. Krwi której oczywiście po pielgrzymce
brakowało w całym kraju do transfuzji! To po to przyłapany na lotnisku
amerykański wiceprezydent targał walizkę pełną ludzkiej krwi, której
przeznaczenia nie potrafił sensownie wytłumaczyć organom porządkowym na
lotnisku. To jest chore i pora z tym w końcu skończyć – pora uświadomić
pożytecznych idiotów, czyli „honorowych krwiodawców” że ich dar jest BEZ
SENSU. Na jaką cholerę potrzebna ich pełna alkoholu i pochodzącego z
martwej żywności chorego syfu krew, kiedy jest do dyspozycji ocean
mogący zalać na 2 kilometry każdą stację krwiodawstwa, każdą lożę
masońską?
Wasz dar frajerzy idzie zupełnie nie tam
gdzie wam się wydaje – a ponadto jest totalnie bez sensu. Swoim naiwnym
poczciwym ziemniaczano buraczanym serduszkiem wspomagacie tylko swoją
własną pętlę narażając się zupełnie niepotrzebnie na zakażenie igłą i
oddając to co macie najcenniejsze ostatnim, najgorszym i najbardziej
zdegenerowanym bydlakom na Ziemi wartym tego daru oczywiście no i za co?
W zamian za kubek kawy i jakąś bejcowaną czekoladę?
Ha ha „honorowi dawcy” to takie matoły,
że niemal żaden z nich nie wie o jedynej rzeczywistej korzyści dla
siebie wynikającej z faktu, że jest krwiodawcą – o tej że na tę swoją
śmieszną książeczkę ma prawo do parkowania na miejscu dla inwalidów. Oni
po prostu tego nie wiedzą kuźwa no i parkują prawie za miastem żeby
wejść do biedronki.
To są bardzo pożyteczni idioci, bo baca
nie oddaje honorowo nic, no może poza odrobiną moczu, no ale ma
wypasioną śmieszną książeczkę i parkuje jak panisko przed samym wejściem
do skelpu hy hy hy…
Na tych przyjaznych człowiekowi
niebieskich kwadratach, tam można spokojnie załadowanym wózkiem operować
z każdej strony, nie ma ryzyka że się odłupie lakier przy cumowaniu
krążownika, nie ma tłoku, nie ma oczywiście żadnych inwalidów no bo skąd
mieliby być skoro parkują za miastem, jest luzik i pełen komfort… a
nawet na pomoc strażników miejskich można liczyć, kiedy się im opowie
jakąś wzruszającą historyjkę o na przykład chorym serduszku i pomacha
książeczką – wtedy prawie biegiem lecą, aby grzecznie odprowadzić
opróżniony z cargo wózek i drugim biegiem przynieść z wózeczka
pieniążek… no cóż szkoda, że o tym nasi honorowi dawcy nie mają bladego
pojęcia, wielka szkoda, bo jak sobie tak porządnie spuszczą krwi to sami
wyglądają jak anemicy potrzebujący natychmiast transfuzji…
Ale to wszystko nieważne bo oto przed nami:
Trzecia zadziwiająca właściwość wody morskiej.
Ostatnią niezwykłą jak cholera cechą wody morskiej jest fakt, że tylko w niej występują… nagie surferki
Ha, wyłącznie w wodzie morskiej można je spotkać i wie o tym zaledwie garstka ludzi na całej Ziemi.
O tym gdzie je konkretnie można odnaleźć
wiedzą tylko najwyżsi rangą kapłani Kościoła Bacologicznego i zaprawdę
powiadam wam śmiertelnicy, już naprawdę najwyższa pora aby się określić w
zakresie powołań i poszukiwania zbawienia.
O wiele łatwiej jest bowiem znaleźć
świętego Grala na rogu Jednorożca siedzącego w arce przymierza, niż
ujrzeć własnymi oczami nagie surferki w swoim środowisku naturalnym – na
łonie natury. Ten cud nad cudami występujący tylko raz na bardzo długo,
wyłącznie w wodzie morskiej nie jest dostępny na zawołanie. Nagą
surferkę trudniej ujrzeć w morzu niż ptaka Dodo albo Diabła
Tasmańskiego, bo tylko przez kilka dni w roku ona jest zdolna się ukazać
śmiertelnikowi na oczy. Resztę czasu krwawi, zrzędzi, powiększa cyca
albo niańczy jakieś bachory więc to jest zjawisko naprawdę niezwykle
unikalne i to nawet jeśli wziąć pod uwagę rozmiary kosmosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz