24 lipca 2021 r. przez Steve Beckow
Gwiżdżąca Cyganka stała się Gwiżdżącym Joginem!
Wszystko, co pozostało to miłość
Gwiżdżący Jogin
Nie jestem do końca pewien, dlaczego tak długo zajęło mi napisanie tego tematu. To prawda, że jest to bardzo osobista historia, ale nie w taki sposób, który mógłby powstrzymać mnie przed napisaniem o niej. To powiedziawszy, czuję, że nadszedł czas, więc zaczynamy.
Mój teść (Leo, będę go nazywał) odszedł prawie 2 lata temu. Był naprawdę wyjątkowym człowiekiem. Zawodowy kierowca z zawodu (długodystansowe naczepy), kochał swoją pracę, kochał swoją rodzinę i miał wielką pasję do polowań, wędkarstwa i po prostu bycia na świeżym powietrzu.
Z wyjątkiem ostatnich kilku lat w pracy, uwielbiał być w drodze. Jeszcze bardziej kochał opowiadać o swoich przygodach w odległych miejscach i równie ciekawych ludziach, których spotkał na przestrzeni lat. Zawsze miał gotową opowieść dla każdego, kto chciał go wysłuchać. W rzeczywistości, nigdy nie był zmęczony snuciem opowieści o wszystkich ciekawych rzeczach, które przytrafiły mu się jako wędrownemu kierowcy ciężarówki.
On i jego żona (Mary, będę ją nazywał) byli małżeństwem na całe życie. Był zdecydowanie mężczyzną jednej kobiety. Dzięki ciężkiej pracy i oddaniu rodzinie, udało im się kupić dom na przedmieściach, wychować dwójkę dzieci i wieść ogólnie przyjemne życie na przedmieściach.
Na początku byli w sobie szaleńczo zakochani, ale jak w wielu związkach, w późniejszych latach wszystko zaczęło się nieco rozpadać. Po tym, jak dzieci wyrosły na dorosłych i ruszyły dalej, wiele powodów, by pozostać razem, wydawało się słabnąć.
Kilka razy nawet się rozstawali, by po krótkiej, nieudanej próbie rozpoczęcia nowego życia osobno, ponownie się połączyć. Leo jednak nigdy nie stracił miłości do Mary. A jednak na tle tej zaangażowanej miłości Leo miał też często niekontrolowany, poważny temperament - taki, który potrafił wybuchnąć przy najmniejszej prowokacji.
Mimo że trudno mu było się do tego przyznać, wiedział, że gdy stracił panowanie nad swoim gniewem, mógł czasem sterroryzować swoją rodzinę. Po takich epizodach zawsze czuł wielki żal.
Na swój sposób Leo zawsze starał się "zobaczyć" swoje błędy. Może nawet zastanawiał się głośno, po tym jak opadł kurz po ostatniej wpadce - dlaczego to robię i dlaczego ciągle powtarzam te same błędy?
Nawet jeśli po tych rozważaniach nadal wpadał w gniew, to przynajmniej wykazywał pewien wgląd w swoje niekonsekwentne zachowanie. Próbował. Przeważnie ponosił porażki. Ale próbował się zmienić. Mimo niepowodzeń wykazał się o wiele większą przenikliwością niż większość z nas, jeśli chodzi o nasze osobiste niedociągnięcia.
Jego ukochana Mary odeszła w 2012 roku, a Leo już nigdy nie był taki sam. Wszyscy słyszeliśmy historie o tym, jak wieloletni ukochany odchodzi, a osoba, która pozostała w tyle, nigdy do końca nie może się z tym pogodzić; nigdy nie wydaje się, że jest w stanie ruszyć dalej. W przypadku Leo zabrakło nawet motywacji, by ruszyć dalej.
Niestety, musieliśmy patrzeć, jak powoli podupadał na zdrowiu przez następne 7 lat. Dla całej rodziny to było niesamowite, że wytrzymał tak długo. Stopniowo tracił zainteresowanie wszystkim, nic nie wydawało się już ważne, nic nie sprawiało mu przyjemności, widać było, że przechodzi proces odpuszczania.
Jedną z jedynych rzeczy, która przynosiła mu choć odrobinę radości, były odwiedziny jego dorosłych dzieci. Jego córka (moja żona, Kelly, tak ją będziemy nazywać) była dla niego szczególnie ujmująca. Jest naturalną opiekunką i głęboko kochała swojego ojca - pomimo jego ludzkich wad i niedoskonałości. Widziała dobrego człowieka w głębi jego surowego wyglądu zewnętrznego.
Kiedy jego stan zdrowia pogarszał się przez ostatni rok jego życia, przenieśliśmy go do ośrodka opieki długoterminowej. Jego nieszczęście jeszcze bardziej się pogłębiło, ale wiedział, że przeprowadzka jest konieczna. Na początku opierał się, jak każdy z nas, ale poddał się temu, co było nieuniknione, z gracją, która była zarówno wzruszająca, jak i inspirująca. Dzień po dniu wzrastała w nim akceptacja dla jego fizycznego upadku. Było to szczególnie godne uwagi, biorąc pod uwagę, że przez większość swojego dorosłego życia był tak silnym "mężczyzną".
Kelly odwiedzała go prawie codziennie w ośrodku opieki. Na szczęście znajdował się on blisko naszego miejsca zamieszkania. Dołączałem do niej co drugą lub trzecią wizytę. Mogłem powiedzieć, że on też cieszył się z mojego towarzystwa. Ale szczerze mówiąc, nigdy nie czułem się z nim szczególnie blisko, aż do tego czasu. Nie zrozum mnie źle. Bardzo go szanowałem i cieszyłem się jego długimi opowieściami (w większości przypadków, mrugnięcie okiem) i okazjonalnym towarzystwem, ale w większości było między nami po prostu sympatycznie.
Kiedy jego stan zdrowia zaczął się pogarszać, Kelly i ja wyczuwaliśmy, że koniec jest bliski. Staraliśmy się być przy nim tak często, jak tylko mogliśmy. Czerpiąc z mojego doświadczenia jako doradcy, po prostu "byłam tam" z nim, pozwalając mu mówić o tym, o czym chciał, i robiąc miejsce na chwile, kiedy chciał porozmawiać o przemijaniu. Nigdy nie próbowałam wpływać na jego poglądy. Byłem po prostu uchem do słuchania. Widać było, że to doceniał.
Po ataku poważnego dyskomfortu i bólu, bardzo troskliwa i kochająca kobieta-lekarz z ośrodka opieki zasugerowała, aby wysłać Leo na oddział ratunkowy na specjalną transfuzję krwi. Nie wyleczyłaby go, ale na pewno zmniejszyłaby ból i ułatwiła zbliżające się przejście.
Chcieliśmy mu towarzyszyć, bo wiedzieliśmy, że koniec jest coraz bliżej. Kiedy wozili go tunelem, który łączył ośrodek opieki z oddziałem ratunkowym, Leo wydawał się nieco senny, wspominając życie, ledwo mogąc podnieść głowę, ale wciąż mówił bez przerwy, jak to miał w zwyczaju.
Kiedy leżał na noszach w wynurzeniu, a Kelly i ja stałyśmy obok niego, starając się zapewnić mu komfort i poczucie wsparcia, mówił cicho o tym, że wszystko w życiu wydaje się odpływać. Nic już nie miało znaczenia. Nie był smutny, ani przestraszony, po prostu wspominał miękkim, rozmarzonym głosem. My tylko słuchaliśmy, starając się go pocieszyć najlepiej jak potrafiliśmy.
Po krótkiej chwili odwrócił głowę i spojrzał mi prosto w oczy z niemal dziecięcą niewinnością, i zamilkł na chwilę. Zatrzymałem jego wzrok. Nie byłem pewien, dlaczego nagle postanowił skupić na mnie swój wzrok. Poprosił Kelly, aby zdjęła mu okulary, co też uczyniła. Spojrzał na mnie ponownie i zapytał, czy pocałowałabym go w czoło, między oczy. W zasadzie, dokładnie w trzecie oko!
Na początku byłam zaskoczona. Przede wszystkim dlatego, że on i ja nigdy nie byliśmy wobec siebie zbyt uczuciowi. Oboje byliśmy pełni szacunku i podziwu dla siebie nawzajem, tak, ale nigdy nie byliśmy naprawdę czuli. Podniósł słabo rękę i wskazał wprost miejsce, gdzie miałam go pocałować. Nie spudłował. Jego palec wskazywał dokładnie na trzecie oko. Kiedy już otrząsnęłam się z początkowego zaskoczenia, powiedziałam z delikatnym uśmiechem, pewnie, mogę to zrobić.
Pochyliłem się i pocałowałem go kilka razy delikatnie w czoło. Nie omieszkał powiedzieć, że jeszcze raz proszę. Uśmiechnęłam się i przyłożyłam usta do jego czoła na jakieś dziesięć sekund, przesyłając mu miłość i światło.
Kiedy podniosłam głowę, wydawał się zadowolony, że mój pocałunek osiągnął to, czego szukał. To była jedna z najsłodszych i najgłębszych rzeczy, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły. W tym momencie poczułam głęboką, prawdziwą więź z nim. Kelly podniosła jego rękę i mocno ją trzymała; ja dołączyłem do niej i nasza trójka dzieliła cichą, pełną miłości chwilę razem.
Potem nastąpiła wielka niespodzianka. Spojrzał na mnie ponownie, ze spokojem i poddaniem w oczach, i powiedział miękkim, zmęczonym głosem: "miłość to wszystko, co nam pozostało". Byłam oszołomiona. Nie mogłam uwierzyć, że to mówi mój nieuduchowiony teść, pracownik fizyczny, szorstki i nieokrzesany.
On sam doszedł do bardzo głębokiego rozpoznania. Nie mając żadnej duchowej tradycji ani oparcia w swoim życiu, doszedł do bardzo podstawowej i fundamentalnej prawdy o życiu: Kiedy ciało umiera, tracimy wszystko, co było nam drogie - naszych bliskich, cały nasz dobytek, nasze przekonania, nasze projekty, nasze nadzieje i marzenia - jednym słowem, wszystko.
A kiedy już jasno dostrzeżemy tę niezaprzeczalną prawdę, że wszystko w tym życiu jest ulotne, przemijające i nietrwałe, i że w końcu jest tylko jedna rzecz, która naprawdę się liczy, otwieramy się na możliwość uświadomienia sobie w bardzo jasny i głęboki sposób, że....
Wszystko, co pozostało to Miłość.
... Dziękuję ci, Leo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz