piątek, 18 stycznia 2019

Pawłowi Adamowiczowi na pogrzeb i pożegnanie.

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Moje związki z Gdańskiem nie są wielkie. Na gdańskiej politechnice studiował mój ojciec, we Wrzeszczu mieszkała chrzestna mojej mamy, do której jeździliśmy w latach 80. na "nadmorskie" wakacje. Przez pewien czas mieszkał tu mój dziadek. Urodziłem się w Białymstoku, od ćwierćwiecza jestem emigrantem zarobkowym w Warszawie, i to ona stała się już moim miastem. Ale teraz - pozwólcie mi na to proszę ziomale znad Motławy - chcę czuć się, i jestem gdańszczaninem.
"Nec temere, nec timide", "Bez zuchwałości, ale i bez lęku" - to genialne zdanie z herbu Gdańska biorę sobie za motto, nie tylko na te dni.
Bez zuchwałości i bez lęku, fundamentalnie nie zgadzam się więc z tymi, którzy pospiesznie próbują zamieść cały ten wstrząs, jaki przeżywamy od paru dni, pod dywan. Udzielając nieproszonych przez nikogo korepetycji z funeralnego savoir vivre'u ("ciszej nad tą trumną"), z kompulsywnego symetryzmu ("a gdzie żeście byli, jak zabijali tych z PiS-u"). Sami do niedawna dzieląc na potęgę, teraz łkają by "nie pogłębiać podziałów", albo nerwowo przepisują od kalki "przekazy dnia", że przecież niezrównoważeni są wszędzie, że to czysty zbieg okoliczności, iż - powtórzę - zabito najbardziej znienawidzonego przez pewne środowisko samorządowca w kraju na imprezie najbardziej znienawidzonego przez tych samych ludzi działacza społecznego.
Paweł Adamowicz nie był mnichem, człowiekiem kontemplacji. Był politykiem, człowiekiem akcji. Nie pytam dziś więc siebie, jak mam kontemplować jego trumnę, ale co zrobić, gdy on - leżąc w niej - nic już zrobić nie może. Czy jego marzeniem byłoby teraz, bym zasypywał mu wieko chryzantemami, czy żebym próbował jakoś pociągnąć na swojej działce to, co on na swojej zaczął? Odpowiedź jest jasna, skoro nawet jego najbliżsi proszą, by zamiast kwiatów, dać teraz datki na WOŚP i hospicjum, które zrobià konkretną robotę, realnie zmniejszą cierpienie wielu ludziom. Od paru dni zastanawiam się więc, co jeszcze mógłbym zrobić, jak przeżyć tego tygodnia nie rozpuścić zaraz w tysiącu innych trudnych newsów.
Po pierwsze - chciałbym więc być Gdańszczaninem. To miasto naprawdę ma w sobie jakiś genius loci. Córka prezydenta Adamowicza, Tosia, w przejmujący sposób mówiła wczoraj, że spełnieniem testamentu jej Ojca będzie, jeśli Gdańsk nadal będzie miastem kochającym i otwartym. To w Gdańsku mieliśmy Westerplatte, to w Gdańsku zaczęła się Solidarność, ale przecież Gdańsk - jak każde nadmorskie miasto (ale i za sprawą choćby migracji z Kresów) - był też zawsze tyglem, w którym warzyły się skrawki świata, kultury, języki, interesy, wrażliwości, tworząc mieszankę nie do podrobienia. To miasto już dawno runęłoby bez otwartości, bez szacunku. Nie chodzi o to, by budować Republikę Dziewic Świętszych od Papieża, również Gdańsk ma swoje szwarccharaktery. Myślę o idei wspólnoty, w której każdy jest skądś, i to nie jest złe, a dobre. O wspólnocie otwartej bramy, gościnności, ciekawości. Takiej, która zanim powie o sobie - wysłucha, z czym i skąd przychodzisz. Nie lata z pałą wbijając wszystkim swoje dogmaty do głów, i nie trzęsie też portkami przed dogmatami innych. Taki Gdańsk miał w głowie Paweł Adamowicz, taki chciał tworzyć, a ci, którzy chcieliby go dziś uczcić, niech po prostu sprawią by takim Gdańskiem stała się dziś cała Polska. Nie da się uczcić go bardziej.
Po drugie - zobaczcie, co się w tym Gdańsku w ostatnich dniach dzieje. Arcybiskup Głódź. Postać och jakże nie z mojej bajki, który jeszcze parę miesięcy temu odznacza w katedrze szefa medium, które szczuło na Adamowicza bez opamiętania - dziś w środku nocy jedzie modlić się nad rannym prezydentem do szpitala. Bez żadnych ceregieli, gasząc natychmiast krytyki świętych smędzących, że przecież Adamowicz był "tęczofilem", czy był za in vitro, zgadza się, by pochować go w kościelnym sercu Gdańska, w Bazylice Mariackiej. Przestaje być politykiem, znów staje się dobrym księdzem, a ja - często na niego oburzony - dziś chcę oddać mu za to szacunek. Inny Gdańszczanin, Lech Wałęsa daje nam korki z eschatologii, z całą swoją wałęsowatą bezobciachowością jasno, po prorocku przypominając, gdzie zaraz skończą się te nasze wszystkie wojenki - wpisuje Adamowiczowi do księgi kondolencyjnej: "Do zobaczenia za chwilę". Wiceprezydent miasta, przez nikogo nie proszony, robi czystą Ewangelię: jedzie do matki zabójcy, która też jest dziś jego ofiarą, oferuje pomoc miasta, rozbraja nienawiść, która mogłaby powiększyć liczbę niewinnych ofiar. Wieczorem załatwiałem telefon do wiceprezydenta Kowalczuka, do którego chciał zadzwonić kardynał Krajewski. Zadzwonił też do mamy i żony prezydenta Adamowicza. Obaj byliśmy przejęci ilością zła i nienawiści, jakiej ten człowiek ostatnio doświadczył. Zobaczcie jednak klasę, jaką reprezentują teraz tymczasowe władze Gdańska, zastępcy Pawła Adamowicza, pani Aleksandra Dulkiewicz. Żadnych rozliczeń, przepychanek, wojen - robota robiona dla przyjaciela, za przyjaciela. Znów - bez zuchwałości i bez lęku.
Po trzecie - to mi znowu pokazuje, jak bardzo trzeba doceniać polskich samorządowców. Fiksujemy się na żałosnym programie kuglarskich teatrzyków z Traktu Królewskiego i Wiejskiej, nie doceniając czasem, jakiej klasy ludzi mamy tuż obok siebie. Jasne, nie wszyscy z nich to postaci warte, ale nie pomylę się chyba twierdząc, że wspólnotowe dobro o niebo łatwiej dziś znaleźć tam, niż tutaj. Popatrzcie na tych radnych, burmistrzów, prezydentów, który - bez zuchwałości i bez lęku - po prostu robią to, co Adamowicz, który samorządowcem był z krwi i kości. Robią swoje.
Po czwarte - jeśli coś naprawdę ma się zmienić w naszym życiu, a nie wrócić, po otarciu łezek, w stare koleiny, trzeba naprawdę zmienić coś w sposobie w jakim się ze sobą komunikujemy. Napisałem już wcześniej, jak będę się teraz jeszcze bardziej gryźć w język, by - nie zgadzając się z czyimiś poglądami - nie przekroczyć granicy POGARDY dla niego samego. To oznacza również jeszcze bardziej zdecydowane blokowanie hejterów. Od razu, bez ostrzeżenia. Dość już wziętej z końca pleców tezy, że każdy ma święte prawo uczestniczyć w debacie, nawet jeśli potrafi w niej tylko puszczać bąki. Jego wolność kończy się tam, gdzie zaczyna moja. Hejt to nie jest opinia, pomówienie czy insynuacja (z gatunku: "no, ja nie wiem jak jest, ale różnie o nim mówią") to nie jest żadna prawda, hejtowi i trollingowi trzeba po prostu odciąć tlen, którym jest dawanie mu pola do wypowiedzi. A że to kogoś wykluczy? To co? To wykluczy. Ja też jestem wykluczony od udziału w operacjach kardiochirurgicznych oraz lotach kosmicznych, bo nie mam kompetencji, nie umiem, nie wiem, nie znam się, to proste. Nie wiem, kto nam wmówił, że uczestnictwo w publicznej debacie to jest coś, co się każdemu z racji posiadania dostępu do netu domyślnie należy. I że dogmatem jest "prawdopośrodkizm", intelektualne kołtuństwo w myśl którego równe prawa do wyrażenia swoich poglądów ma sprawca i ofiara. A z takiego właśnie myślenia bierze się później taki jak widzimy internet i takie właśnie "dziennikarstwo", które obrzygiwało latami Pawła Adamowicza, a niezrównoważonemu człowiekowi dało impuls, by ze słów o tym, że "z Adamowiczem trzeba zrobić porządek" i "politycznych aktów zgonu", wyciągnął praktyczne wnioski. Bez zuchwałości i bez lęku - mowie nienawiści mówimy więc: spadaj stąd.
Po piąte - środowisko PiS (trzeba to mówić wyraźnie, bez zuchwałości, ale i bez lęku) ciężko pracowało, by z osoby prezydenta Lecha Kaczyńskiego (którego miałem za kiepskiego prezydenta, choć przesympatycznego człowieka, byłem też zapamiętałym fanem jego żony; to BTW w ogóle może jest pomysł: żeby w Polsce wybierać na prezydentów facetów, ale żeby było zapisane w konstytucji, że funkcję sprawują ich żony, chciałbym), który zginął w katastrofie lotniczej, uczynić świętego męczennika - założyciela ich wizji "nowej Polski". W mojej ocenie przekroczyli w tym wielokrotnie i obcesowo granice upolityczniania niewątpilwej tragedii, raniąc przy tym wielu ludzi (patrz choćby przymusowe ekshumacje wspóltowarzyszy tragicznej podróży). Środowisko to nie ma więc teraz żadnego mandatu do zarzucania komukolwiek upolityczniania śmierci Pawła Adamowicza, zaś usilne próby zrobienia z zamachu wypadku (tak usilne, jak wcześniej robienie z wypadku zamachu - to trafne zestawienie zawdzięczam jednej z czytelniczek), te małe, wredne gesty (spóźnianie się na minutę ciszy na Wiejskiej, czy w Łodzi) to wyraz niepokoju, że teraz swojego męczennika, swój symbol, może mieć ta druga strona.
Rzecz tylko w tym, że Polska jest już tak wymęczona tą plemienną wojną na górze, że nie potrzebuje dziś walki na plemienne pomniki. Potrzebuje aliansu gdańszczan. A w tej kategorii - czy to nie bez znaczenia - mieszczą się przecież obaj prezydenci, i Adamowicz i Kaczyński! Doskonale wiemy, już, do wyrzygania to wiemy, co nas różni. Różni nas państwo. Więc niech połączy nas miasto, coś bliższego ciału, codzienności, zwykłe życie. Krajowe spory przeniesione na poziom miasta - sparaliżują je natychmiast, odwróćmy więc proces: zacznijmy myśleć o państwie, jak o mieście. W którym wszyscy musimy jakoś razem żyć. W którym jeśli smarujesz g...nem drzwi sąsiadowi, to sam będziesz musiał żyć ze smrodem rozchodzącym się po klatce. W którym możesz ad mortem defecatam możesz toczyć wojnę o pomniki, ale w końcu i tak będziesz musiał zadbać o park, bo i PiS-owcy i PO-wcy muszą gdzieś chodzić z dziećmi na spacery. Polska musi więc dziś stać się - i tu wracamy do punktu pierwszego - Białymstokiem, Krakowem, Olsztynem, Rzeszowem, a nawet Tomaszowem Mazowieckim, jeśli ma nadal być Polską, jeśli w ogóle ma nadal być. Wymiar makro uratujemy przerabiając go znów na mikro, uświadamiając napuchły z dumy „naród”, że wciąż składa się z sąsiadów z osiedla, nie ma innej drogi.
Pawłowi Adamowiczowi dziękuję, że mi o tym przypomniał. Współstworzył, jak umiał, miasto, od którego może uczyć się dziś Rzeczpospolita i za to należą mu się od niej najwyższe ordery (mam nadzieję, że je w sobotę dostanie). Ja mogę dać mu tylko to, o czym napisałem wyżej.
Po szóste więc - Panie Pawle, na Pański pogrzeb pchał się nie będę, nie jestem nikim, kogo by tam oczekiwano, na WOŚP - zgodnie z prośbą Pana Żony - wpłaciłem. Na trumnie chcę położyć dziś Panu to jedno: przez Pana, dzięki Panu, chcę dziś być gdańszczaninem. #jestemzgdańska. To mój hołd dla Pana, nie umiem złożyć większego.
 Szymon Hołownia
 https://www.facebook.com/szymonholowniaoficjalny/?tn-str=k%2AF



KOMENTARZ REDAKTORA NACZELNEGO

Brak słów na skomentowanie tego, co stało się w niedzielę 13 stycznia w Gdańsku, ae także w obliczu niektórych późniejszych wpisów w sieci na ten temat, zwłaszcza na Twitterze. BRAK SŁÓW. Tu chciałbym natomiast zwrócić uwagę na szczególny aspekt sprawy łączący się ze zbrodniczym zamachem.
Od dwóch osób związanych z „Nieznanym Światem” otrzymaliśmy mianowicie sygnały świadczące o tym, że na krótko przedtem miały one przeczucia albo sny zapowiadające, że zdarzy się coś tragicznego - niestety bez możliwości bardziej konkretnego osadzenia wspomnianej prognozy w czasie i przestrzeni. W jednym przypadku chodziło o doznanie, które nie przełożyło się na język obrazu, w drugim zaś wprawdzie o swego rodzaju wizję, tyle że była ona stricte symboliczna.
Przypomnijmy, że w pierwszych miesiącach 2010 r., jeszcze przed katastrofą smoleńską, pewna liczba czytelników „NŚ” drogą paranormalnego przekazu odebrała w alegorycznej postaci sygnały na temat tego, co miało się wydarzyć, o czym świadczyły relacje wydrukowane w rubryce „Dotknięcie Nieznanego”. Dlatego prosimy, by ci, którzy doświadczyli czegoś podobnego w przededniu tragedii w Gdańsku, nadesłali do redakcji zapisy na ten temat, które, niezależnie od ich ewentualnego wykorzystania na łamach, starannie zarchiwizujemy.
Szkoda również, że nie jesteśmy w stanie sprawdzić, jak w tym czasie zachowywały się pracujące w placówkach badawczych (niestety nie w Polsce) tzw. generatory przypadku. I znów przypomnijmy, że przed zamachem na World Trade Center - o czym pisaliśmy w naszym miesięczniku - urządzenia te, funkcjonujące w niektórych ośrodkach na świecie, zanotowały wyraźny wzrost aktywności, sygnalizując to, co DOPIERO MIAŁO NASTĄPIĆ. Oczywiście skala dramatycznych wydarzeń jest tu nieporównywalna, jednak, przy zachowaniu właściwych proporcji, wiedza w tej mierze mogłaby okazać się bardzo cenna.

Marek Rymuszko

Redaktor naczelny
„Nieznanego Świata”

1 komentarz:

  1. A może jest tak że symbolicznie Ktoś zabił Człowieka ( Adama) ?
    Skończył się bezpowrotnie jakiś etap niewinności radości i beztroski, bo to się stało gdzie się stało w czasie radosnego uniesienia do Nieba Człowieka( Adama).Adam oczekiwał nie z nieba pomocy albo błogosławieństwa , a otrzymał zdradziecki cios gdy wzniósł ręce do Nieba

    OdpowiedzUsuń