Biolodzy nie mają co do tego wątpliwości. Na naszych oczach rozgrywa się dramatyczny epizod masowego wymierania, pochłaniający corocznie tysiące gatunków. Coś podobnego nie wydarzyło się od dziesiątków milionów lat. Niewykluczone, że ofiarą tego procesu padnie również człowiek.
Globalne ocieplenie i
zanieczyszczenie środowiska to nie jedyne problemy, jakie wywołują
zmartwienie biologów i ekologów. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z
przerażającego faktu, że żyjemy w epoce masowego wymierania. Zdaniem
ekspertów życie na Ziemi zamiera w zastraszającym tempie, a ostatni raz
coś o podobnej skali wydarzyło się ok. 65 mln lat temu. Wtedy biosfera
zdążyła się zregenerować, jednak teraz wszystko może potoczyć się
inaczej.
Za 300 lat wymrą ssaki
REKLAMA
Najgorsze, że nikt nie
wie, jak zatrzymać ten proces. Masowe wymieranie to bowiem częściowo
zjawisko naturalne. Z ok. 4 mld gatunków żyjących dotąd na Ziemi, ok. 99
proc. już wymarło – twierdzą biolodzy. W przeszłości nasza planeta
przeszła pięć wielkich masowych wymierań, z których ostatnie miało
miejsce ok. 65 mln lat temu. Było to tzw. wymieranie kredowe, podczas
którego zniknęły trzy-czwarte wszystkich gatunków, w tym nieptasie
dinozaury.
Sugeruje się, że
wymieranie kredowe było efektem ochłodzenia klimatu wskutek intensywnej
aktywności wulkanicznej oraz uderzenia asteroidy, w wyniku czego na
Atlantyku rozszalało się megatsunami, a promienie słoneczne zostały
zablokowane przez chmury pyłu i związki siarki, co wywołało kilkuletnią
ogólnoplanetarną zimę.
W ciągu milionów lat
życie zdołało się jednak odrodzić i pojawiły się nowe gatunki. Obecnie
przyroda znalazła się w dużo gorszej sytuacji. Gatunki wymierają bowiem w
zastraszającym tempie. Przykładowo, w ciągu ostatnich 500 lat z Ziemi
zniknęło co najmniej 80 gatunków ssaków i 140 gatunków ptaków.
Stowarzyszenie Pracownia na rzecz Wszystkich Istot informowało, że co
roku w sumie wymiera aż 40 tys. (!) gatunków*.
W przeciwieństwie do
wcześniejszych epizodów masowego wymierania, temu obecnemu ("szóstemu"
lub "holoceńskiemu", jak nazywają je uczeni) winien jest głównie
człowiek i jego działalność. Chodzi nie tylko o zmiany klimatyczne, ale
też trzebienie lasów pod uprawę i nadmierne połowy. Barnosky dodaje do
tego inne czynniki, jak rozprzestrzeniane przez człowieka po świecie
patogeny oraz gatunki inwazyjne, które wywracają do góry nogami lokalne
ekosystemy.
Społeczeństwo nie zdaje
sobie sprawy ze skutków szóstego wymierania, choć rozgrywa się ono
dosłownie na naszych oczach. Przykładowo, płazy, które żyją na Ziemi od
setek milionów lat i przetrwały co najmniej trzy wielkie wymierania,
mogą nie przeżyć tego obecnego. Od lat 80. notuje się gwałtowny spadek
ich liczebności w skali całego globu. Odpowiedzialna za to jest
degradacja środowiska, zmiany klimatyczne oraz rozprzestrzeniona po
świecie chytridiomikoza – śmiertelna dla płazów infekcja grzybicza.
Zgubny wpływ
działalności człowieka nie omija także mórz i oceanów. W 2015 r. magazyn
"Science" opublikował raport, z którego wynikało, że rybołówstwo
(skupiające się na dużych gatunkach przynoszących największe korzyści)
zaburzyło ekosystem wszechoceanu do tego stopnia, że powrót do równowagi
zajmie mu miliony lat.
Masowe pomory
W 2015 r. uczeni
poinformowali o jeszcze jednym niepokojącym trendzie w świecie natury.
Znakiem naszych czasów stały się tzw. masowe pomory, tj. przypadki,
kiedy nagle lub w krótkim czasie ginęły dziesiątki lub setki zwierząt –
całe populacje zabite m.in. przez choroby lub toksyny. Dotyka to
najczęściej ryb, waleni i innych zwierząt morskich oraz ptaków. Po
przyjrzeniu się 700 takim przypadkom, które miały miejsce od lat 40. ub.
wieku, ekolodzy doszli do wniosku, że zdarzają się one coraz częściej.
Niektóre incydenty
chwytały za serce. Na przełomie 2008 i 2009 w Cieśninie Bassa rozegrał
się prawdziwy dramat dziesiątków waleni. Najpierw w okolicach Stanley na
Tasmanii znaleziono na plaży 65 grindwali (głównie młodych). Na
początku stycznia 2009 r. na północno-zachodnim wybrzeżu wyspy utknęło
45 kaszalotów, z których przeżyło tylko kilka. W marcu tego samego roku
na King Island (na północ od Tasmanii) fale wyrzuciły na brzeg ok. 200
grindwali, z których udało się uratować 40.
W Nowy Rok 2011
mieszkańców Beebe (Arkansas) zaskoczył widok spadłych z nieba martwych
ptaków. Były to ok. 3 tys. epoletników i szpaków. 3 stycznia 500 ptaków
spadło w Luizjanie, a w zatoce Chesapeake Bay (Maryland) znaleziono
milion śniętych ryb. Dwa dni później we włoskiej Faenzy odkryto setki
zdechłych turkawek.
W przypadku z Arkansas
specjaliści wykluczyli zatrucie, zwracając uwagę na obrażenia wewnętrzne
w ciałach ptaków, co wskazywało, że te, zdezorientowane, zderzały się w
powietrzu. Choć sugerowano, że winne mogły być fajerwerki, teorie
spiskowe mówiły, że zwierzęta padły ofiarą wojskowego testu, który
zaburzył ich zmysł magnetyczny pozwalający zachować orientację
(analogicznie w przypadku wielorybów winą obarcza się sonary stosowane
przez marynarkę, które sprawiają, że walenie zbaczają ze szlaków
migracyjnych).
Podobnych przypadków
były setki, choć nie zawsze winny był im człowiek. Masowe zgony zwierząt
bywają niekiedy efektem działania biotoksyn (np. wąglika) i innych
czynników naturalnych. Spośród masowo ginących zwierząt najwięcej uwagi
zwrócono na pszczoły miodne – ściśle związane z funkcjonowaniem naszej
cywilizacji. Ich rola w rolnictwie (jako owadów zapylających) jest nie
do przecenienia. Nie bez powodu Albert Einstein powiedział, że jeśli na
Ziemi wymrą pszczoły, Homo sapiens przetrwa jedynie kilka lat, po czym
zabije go głód.
Życie i tak musi zniknąć
Pomór pszczół zwrócił
uwagę władz wielu krajów i powołał do życia teorie spiskowe. Wiele osób
uzmysłowiło sobie również, jak cienka granica dzieli ludzkość od
ekologicznej apokalipsy. Choć problem pszczół udało się częściowo
opanować, prognozy na przyszłość nadal nie są zadowalające. Ta
najbardziej skrajna uznaje, że nawet jeśli uda się ograniczyć
zanieczyszczanie środowiska, życie i tak prędzej czy później ulegnie
unicestwieniu.
W latach 70. brytyjski
biolog i ekolog James Lovelock stworzył słynną hipotezę Gai. Według niej
Ziemia może być postrzegana jako "megaorganizm" dążący do utrzymania
warunków sprzyjających życiu. Natura to bowiem samoregulujący się układ
milionów gatunków, które wpływają na takie czynniki jak ilość tlenu w
atmosferze czy zasolenie oceanów.
Opierając się na idei
Lovelocka, Peter Ward – paleobiolog i ekspert od masowego wymierania,
stworzył koncepcję, która mówi, że Matka Natura okresowo pozwala na
"bioreset", jeśli życie przekroczy pewien próg rozwoju. Nazwał to
hipotezą Medei – od postaci słynnej dzieciobójczyni z mitologii
greckiej.
Uczonemu nie chodzi
jednak o to, że Ziemia jako żywy i świadomy organizm zemści się na
ludziach za lata zatruwania i niszczenia przyrody.
Według Warda biosfera co
jakiś czas kieruje się w stronę nieuchronnej samozagłady. Gdy planeta
ociepla się, dochodząc do punktu, kiedy topnieje lód na biegunach i
ustaje cyrkulacja oceaniczna, na większych głębokościach zaczynają
rozwijać się beztlenowe bakterie.
Ward uważa, że to
właśnie ten proces, a nie kolizje z kometami czy asteroidami,
doprowadził do poprzednich epizodów masowego wymierania. Co gorsza
istnieją przekonujące dowody naukowe, że zaczęło się to znowu, a
bakterii przybywa – twierdzi naukowiec, dodając, że kiedyś znowu mogą
one "zadusić" Ziemię.
– Są to mikroby, których
metabolizm wytwarza siarkowodór. Jest on zabójczy dla ludzi. Trzeba
pojechać nad Morze Czarne albo niektóre jeziora, by zauważyć, że woda
robi się tam purpurowa – powiedział na konferencji TED, wyjaśniając że
barwa ta świadczy o obecności niebezpiecznych mikroorganizmów.
- Jedno jest pewne – dodał Ward. - Życie w formie, jaką znamy to zaledwie "okresowa manifestacja".
__________________
Zgodnie z szacunkami, na Ziemi występuje ok. 8 mln gatunków istot żywych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz