Historia zazwyczaj ustala, którą datę należy uznać za przełomową. Nam, świadkom wydarzeń, rzadko się zdarza bezbłędnie ustalić na bieżąco które konkretnie było wiekopomne. Jestem jednak przekonany że dzień dzisiejszy zostanie w podręcznikach historii przyszłych pokoleń uznany za symboliczną datę końca Stanów Zjednoczonych. To właśnie dzisiaj oficjalnie zakończyła się prezydentura Donalda Trumpa, a urząd po nim objął Joe Biden.
Systemy dwupartyjne - a z takim mamy do czynienia w USA - mają to do siebie, że cały ogół poglądów można uznać za bardziej zbliżony do jednej lub drugiej strony. Ba, można tak zakwalifikować nawet tych, którze zawzięcie twierdzą, że do żadnej z tych grup nie przynależą a "całą politykę pie*dolą" (media i politycy głównego nurtu uwielbiają takich "ani ciepłych ani gorących", niemal zawsze to konformiści, którym wszystko jedno, albo anarchiści oderwani od życia publicznego i społecznego - a więc ludzie w polityce nie mający żadnego znaczenia poza byciem planktonem). Zwolenników Bidena i Trumpa, mimo iż często podzielonych, na wzajem się ze sobą niezgadzających, reprezentujących różne wizje społeczne i gospodarcze, można w skrócie przypisać do lewicy i prawicy.
Oczywiście, nic nie jest czarno białe, ale Trump i środowisko jego sympatyków to raczej patrioci (kochający swój kraj i jego historię), wolnościowcy gospodarczy (przedsiębiorczość, niskie podatki, wysokie zatrudnienie), ludzie nastawieni antyimigracyjne (wobec nielegalnych imigrantów, ludzi niezweryfikowanych i nie przystających do "amerykańskiego stylu życia"), wspierający wolność słowa i nie bojący się wyciągać wniosków ze statystyk (znacie numerek trzynaście na pięćdziesiąt dwa?) do tego konserwatyści społeczni (wspierający tradycyjny model społeczeństwa i rodziny) oraz anty-establishmentowcy (w rozumieniu: przeciwko mediom głównego nurtu i narzucaniu społeczeństwu czegoś na siłę przez tak zwane elity). Biden i jego zwolennicy generalnie... reprezentują wszystko przeciwko Trumpowi.
Amerykański system charakteryzuje się dużą władzą i autorytetem prezydenckim. Jaki prezydent taka polityka. Jego poglądy - a właściwie to, z czym się jego poglądy kojarzą - wyznaczają kierunek dla całego społeczeństwa co można, co wypada, co jest dobrze widziane, jakie należy mieć roszczenia. Mój stryj od 30 lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, jest przedsiębiorcą i prowadzi całkiem niezły biznes budowlany, chociaż obecnie to już raczej myśli o spokojnej emeryturze. Kiedy wygrał Obama, to już twierdził że to początek końca. Pewne, powiedzmy, grupy obywateli naraz sobie pozwoliły na dużo więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Cała jego prezydentura to było powolne pogrążanie kraju. Kiedy wygrał Trump, mówił o tym że nastroje w USA zmieniły się o 180 stopni. Amerykanie - ci pracujący, co którzy sami dbają o siebie i nie obrażają się o wszystko - znowu poczuli że są u siebie. Teraz z wujem nie gadałem, ale się domyślam. Dość że znałem jego zdanie o zamieszkach dewastujących miasta i okradających sklepy.
To co się dzieje w USA jest ważne dla Polski i Europy z tego powodu, że wszystkie kluczowe wydarzenia ze względu na pozycję Stanów Zjednoczonych mają prędzej czy później pewne reperkusje w całym świecie cywilizacji zachodniej. Jeśli ktoś jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości, to niech popatrzy na tak zwaną walkę z rasizmem i tak zwane pokojowe protesty po śmierci znarkotyzowanego Floyda, znanego z tego że policja podjęła wobec niego interwencję po płaceniu podrobionym środkiem płatniczym. Zresztą, rozwalanie witryn sklepowych i przewracanie pomników historii to tylko wierzchołek góry lodowej. Zaszły pewnie zmiany strukturalne które ciężko będzie odkręcić w krótkim czasie. Nie twierdzę że Trump był najlepszym przyjacielem Polski. Twierdzę natomiast że wolę wszystko to, co się kojarzy z Trumpem, niż to, co się kojarzy z Bidenem.
O fali cenzury jaka przetacza się przez USA - od blokowania Trumpa w mediach społecznościowych (które mają zasięgi porównywalne tylko z ogólnokrajowymi stacjami telewizyjnymi), o nieustanej nagonce, o niemerytorycznej krytyce jego prezydentury, o wiecznym odwoływaniu się do emocji przeciwko faktom, o tej całej nagonce nie będę nawet pisał. Nie będę też pisał o odwracaniu kota ogonem i ustawicznym zarzucaniem Trumpowi bliżej nie sprecyzowanych wielkich pretensji - o rzekomy rasizm, o rzekome bycie dyktatorem, o rzekome jeszcze coś tam... Establishment znienawidził Trumpa. I kiedy już znienawidził Trumpa, rozlał tę nienawiść na wszystkich jego zwolenników.
Podział społeczeństwa USA się pogłębia i jeżeli cokolwiek się nie poprawi, to może to doprowadzić nawet do wojny domowej. Lewica ma media, sojowe late, antifę, blm, i uniwersytety, rednecki mają pickupy, strzelby, piwo i umiejętność przeżycia dłużej niż parę godzin bez prądu. Powodzenia.
Nie piszmy jednak czarnych scenariuszy! Przecież względna wolność słowa w mediach i internecie, względny porządek na ulicach i względy szacunek jednych wyborców do drugich zaraz powróci, prawda? Skupmy się zatem na faktach. Biden zapowiedział że będzie odkręcał najbardziej kontrowersyjne rozwiązania wprowadzone przez Trumpa. Prawdopodobnie oznacza to, że napsuje wszystko to, co Trump naprawił po Obamie. Znamy na przykład nazwiska osób, które powołuje na swoich najbliższych współpracowników. Statystyki, z których teraz żadnych wniosków wyciągać nie można, mówią że na 25 osób 9 ma żydowskie pochodzenie (pisał o tym min razprozak). A to ci dopiero!
Znamy też nazwiska kilku osób, które ekipa Bidena proponuje do departamentów - odpowiedników naszych ministerstw. Na przykład taka Kristen Clarke która twierdzi że melatonina zapewnia murzynom lepsze możliwości na wszystkich możliwych polach ma zostać przewodniczącą Wydziału Praw Obywatelskich w Departamencie Sprawiedliwości. Doradcą sekretarza zdrowia - odpowiednika naszego ministra zdrowia - ma zostać pani Rachel Lavine. Urodziła się co prawda jako mężczyzna, ba, spłodziła dwójkę dzieci, ale teraz jest kobietą. I ta kobieta będzie doradzać jak ma wyglądać zdrowie psychiczne i fizyczne Amerykanów.
Pierwszym oficjalnym działaniem nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, a przez to niezwykle istotnym z historycznego punktu widzenia jak i postrzegania całej jego przyszłej prezydentury (jego, czy tam raczej Kamalii Harris) ma być nadanie obywatelstwa imigrantom nielegalnie przebywającym na terenie USA. 11 milionom imigrantów. Także tym, którzy zostali... deportowani podczas prezydentury Trumpa. Oczywiście, cały proces może potrwać nawet 8 lat czyli zupełnie przypadkiem tyle, ile dwie kadencje prezydenta USA.
Proszę państwa. Ja naprawdę nie sądziłem że tak szybko doczekam końca Stanów Zjednoczonych. Myślałem że chociaż ta Unia Europejska pierwsza padnie na ryj, ale dzisiaj to już nie wiem. I nie świadczy o tym wcale te kilka nazwisk. Świadczy o tym cały klimat polityczny, a za nim maszerujący niczym piechota morska klimat społeczny, jaki się obecnie w USA wytworzył.
Na zdjęciu: Waszyngton, zaprzysiężenie prezydenta.
20 stycznia 2017 vs 20 stycznia 2021.
Tylko że z wygranej Joe cieszą się naturalni Amerykanie , czyli Indianie
OdpowiedzUsuńBiden w czasie pierwszej decyzji wstrzymał budowę muru w Arizonie i budowę rury z ropą biegnącej przez tereny rezerwatów Indian.
No i ten stosunek Donalda Trumpa do kobiet, mówią krótko , nie był najlepszy..