Mistrzostwo w literaturze polega między
innymi na tym, by jak najmniejszą liczbą adekwatnych słów w różnorakich
asocjacjach (skojarzeniach) – ogarnąć jak największy obszar
rzeczywistości, problemu, zagadnienia, zjawiska... Mistrz Jan
Sztaudynger szczególnie lubił wbijać szpile w nadęte-rozdęte 'balony' o
przerośniętym ego, które z hukiem i patosem obnosiły się z bezdenną
pustką swych osobowości (Ludzie mali, Nie cierpią swojej skali);
cięte fraszki adresował do tych, co w swym mniemaniu pozjadali
wszystkie rozumy świata - wierząc święcie w swą Mądrość, Nieomylność
oraz posiadanie patentu na 'jedynie słuszną' Prawdę. Szczególnie
pamiętam Jego 'zauważenie', ujęte we fraszkę: Trzeba dojrzeć, aby dojrzeć
(aby dopiero wówczas 'się wychylać'...!). Dla bardzo wielu była to
tautologia - masło maślane, bowiem nie znali konotacji słów, które
poznaje się dopiero po latach obcowania z kulturą, sztuką, literaturą, a
już szczególnie - strofami poezji. Nie zapominając przy tym, co
powiedział Josif Brodzki: "Jestem przekonany, że nad człowiekiem, który
czyta poezję, trudniej jest zapanować niż nad tym, który jej nie czyta."
Niby proste, a jednak trudne...
Jedni rodzą się za późno, a drudzy za wcześnie
To wielka sztuka zrodzić się współcześnie!
To wielka sztuka zrodzić się współcześnie!
Pamiętam, jak w Zakopanem Ojciec – nie
bardzo wiedział, co ze mną zrobić – i zabrał mnie na jakieś zebranie,
czy posiedzenie rady miasta… Mnie zaś zapowiedział, że „zobaczę cyrk”…
;))
Gdy dość długo głos zabierał i
'przynudzał' znany nam pisarz i poeta Stanisław Nędza-Kubiniec, poprosił
o głos jakiś jowialny pan i zaripostował: „Jedna jędza, druga jędza – i
nędza!...” Zapanowała martwa cisza, tylko Ojciec parsknął śmiechem. A
ja nie bardzo wiedziałem, o co chodzi… Na szczęście Nędza-Kubiniec miał
poczucie humoru, czego nie można było powiedzieć o nadętych urzędnikach
magistratu zakopiańskiego, którym później też się dostało; była wielka
afera, ale to już inna opowieść.
Było mi duszno, większość paliła
papierosy, w tym i mój Ojciec – sporta od sporta… I wówczas znowu o głos
poprosił ten pan… Bez namysłu „wypalił”: - „Ćma, co papierosy ćmi,
podwójnie obrzydła mi!”, a patrząc na Ojca z udawaną przyganą: -
„Palacze to gówniarze, kto im palić każe!”... I tak poznałem Jana
Sztaudyngera, którego odwiedziliśmy kilka razy. Pamiętam, że mocno
chorował i – co mi się bardzo podobało – potrafił „na poważnie”
rozmawiać z dziećmi. Dostałem nawet od Niego jakąś książeczkę – pisaną
dla dzieci, z dedykacją dla mnie… A Ojciec kilkakrotnie przeprowadzał z
Nim rozmowy dla różnych tytułów prasowych.
Poeta, tłumacz literatury niemieckiej
(m.in. Johanna Wolfganga Goethego), specjalista w dziedzinie teatru
lalkowego i przede wszystkim satyryk. Urodzony 28 kwietnia 1904 roku w
Krakowie, zmarły tamże w klinice neurologicznej 12 września 1970 i
pochowany na Cmentarzu Salwatorskim. W Zakopanem mieszkał od 1955 do
1970. [Zbieg okoliczności, bowiem dokładnie w tych latach mój Ojciec -
lecząc górskim powietrzem wojenną gruźlicę z lasu u prof. Wita
Rzepeckiego - był korespondentem "ŻW" oraz Muzyki i Aktualności PR pr. I
z Zakopanego i południowej Polski].
@ Mistrz ciętej riposty używał pseudonimów Jan Korab, Jan Kokowski, Świerszcz, a także wielu wersji skrótów imienia i nazwiska.
Sztaudynger studiował polonistykę na
Uniwersytecie Jagiellońskim, w roku 1927 uzyskał stopień doktora. W
czasie studiów należał do grupy literacko-artystycznej pod nazwą Helion.
Przed wojną pracował głównie jako nauczyciel, równolegle zajmując się
teatrem lalkowym - jako organizator teatrów oraz teoretyk lalkarstwa. W
latach 1937-1939 był pracownikiem Kuratorium Szkolnego w Poznaniu oraz
wykładał na Uniwersytecie Poznańskim (cykl wykładów nosił tytuł "Teatr
lalek i jego wpływ na literaturę polską").
Aktywnie uczestniczył również w
poznańskim życiu literackim, będąc między innymi członkiem Związku
Zawodowego Literatów Polskich i działając w prowadzonym przez Artura
Marię Swinarskiego kabarecie pod nazwą "Klub Szyderców". Był wówczas
także redaktorem poświęconego teatrowi lalkowemu pisma "Bal u lal".
Po wojnie pisarz zamieszkał w
Szklarskiej Porębie oraz w Łodzi. Do roku 1954 pracował tam w Państwowej
Szkole Dramatycznej Teatru Lalek. Redagował również w latach 1950-1954
branżowe czasopismo "Teatr Lalek".
Pisał
wiersze liryczne, bajki, mini-dramaty, scenariusze dla teatrzyków
kukiełkowych, a w pamięci publiczności literackiej pozostał przede
wszystkim fraszkopisarzem. Być może jego twórczość obudziła drzemiące (a
jednak) w naszym narodzie pokłady poczucia humoru? Ale nie zawsze tak
było…
Po tomiku „Rzeź na Parnasie” - przestano się kłaniać autorowi,
choć wyraźnie zaznaczył w motcie, że pisze o twórcach „zdolnych”… Nie
spodobały się niektórym jego ładne „Kantyczki śnieżne” z „Matką Boską na
nartach” w roli głównej i „Małym świętym”… O czasy, o obyczaje… A
przecież Sztaudynger - satyryk, okazał się tu wyznawcą poetyki wielu
wierszy księdza Jana Twardowskiego! Piórka, transkrypcje, supełki,
rysunki Mai Berezowskiej do tekstów nieco frywolniejszych, ilustracje
Andrzeja Mleczki, tematy - od higieniczno-życiowych po
hedonistyczno-refleksyjne…Dalej:
https://www.salon24.pl/u/marrjr/1013897,jan-sztaudynger-nic-tak-serca-nie-studzi-jak-poznawanie-ludzi,2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz