Dzwonię, zamawiam mały domek "Kryształowa
Deva" z widokiem na Tatry. W Wysokiej, obok Jordanowa, żaden
przechodzień nic o takiej społeczności nie słyszał. Dzwonię. Trzeba
skręcić to tu, to tam, i wąską drogą przez las, aż wreszcie wita mnie
przyjazne szczekanie psa, stary sad, kilka drewnianych domów z
werandami, tybetańskie flagi rozwieszone pomiędzy śliwami, osy.
Chłopska
chata Parvati i Jarka, założycieli wioski, zbudowana jest z bali,
pociemniałych już ze starości. Skrzypią drzwi, wisi niski pułap, witają
wysokie progi. Na ścianie tęczowe mandale, kolorowe anioły na szkle, a
zawieszone w oknie kryształy odbijają światło. Parvati prowadzi mnie do
stołu. Kot łasi się do nóg, trzy kobiety witają mnie jak dawno
niewidziane ciotki, ciekawość w oczach, troska w głosie, stukanie
garnków, zapachy kuchni. Za chwilę każą mi jeść. Używamy języka
angielskiego, Parvati jest Amerykanką, mieszka tu od 20 lat, nauczyła
się mówić po polsku, ale powoli, nie w grupowej rozmowie. Jej wnuki
mieszkają tuż obok, uczęszczają do szkoły w Jordanowie. Anne i Suwindi
są z Australii, niezbyt lubią długie polskie zimy. Pochłaniam zapiekankę
z kaszy jaglanej, jadalne płatki kwiatów i zioła – same cudowności.
Parvati zdradza mi, że prowadziła kiedyś w Stanach wegetariańską
restaurację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz