środa, 20 maja 2020

Fragmenty Nieznanego Nauczania” {fragment nauk Georgija Gurdżijewa}

 
 
 
Fragmenty Nieznanego Nauczania”
{fragment nauk Georgija Gurdżijewa}
Spróbuj zrozumieć to, co mówię: wszystko zależy od wszystkiego, wszystko jest
ze sobą powiązane, nic nie jest samodzielne.
Zatem wszystko dzieje się w jedyny możliwy sposób.
Jeśli ludzie byliby inni, to wszystko byłoby inne.
Skoro są tacy, jacy są, zatem wszystko jest tak, jak jest.
Bardzo trudno było to przełknąć.
– Czy nie istnieje nic, zupełnie nic, co można by uczynić? – zapytałem.
– Zupełnie nic.
– I nikt nie może nic uczynić?
– To jest już inne pytanie.
By czynić, trzeba być.
I konieczne jest zrozumienie najpierw tego, co to być oznacza.
Jeśli będziemy kontynuować nasze rozmowy, to zobaczysz, że używamy specjalnego języka, i aby z nami rozmawiać, musisz się tego języka nauczyć.
Nie warto rozmawiać w języku potocznym, ponieważ w tym języku nie można się porozumieć.
To także, na razie, wydaje ci się dziwne.
Ale to prawda.
Po to, by się nawzajem rozumieć, trzeba nauczyć się innego języka.
W języku, którym posługują się ludzie, nie mogą się oni porozumieć.
Później zobaczysz, czemu tak jest.
Następnie trzeba nauczyć się mówić prawdę.
To także wydaje ci się dziwne.
Nie zdajesz sobie z tego sprawy, że trzeba nauczyć się mówić prawdę.
Wydaje ci się, że wystarczy sobie tego życzyć albo to postanowić.
I powiem ci, że stosunkowo rzadko ludzie umyślnie kłamią.
W większości wypadków myślą, że mówią prawdę.
A jednak bez przerwy kłamią, zarówno kiedy chcą kłamać, jak wtedy, gdy chcą mówić prawdę.
Okłamują przez cały czas siebie i innych.
Pomyśl: czy mogłaby istnieć taka niezgoda, takie głębokie niezrozumienie i taka
nienawiść do poglądów i opinii innych, gdyby ludzie byli w stanie nawzajem się
zrozumieć?
Ale nie mogą się zrozumieć, bo nie potrafią nie kłamać.
Mówienie prawdy jest najtrudniejszą rzeczy na świecie; i trzeba bardzo dużo poznawać, i to przez długi czas, by być w stanie mówić prawdę.
Samo życzenie nie wystarcza.
By mówić prawdę, trzeba wiedzieć, co to jest prawda i co to jest kłamstwo, i to przede wszystkim w samym sobie.
A tego nikt nie chce wiedzieć.
Rozmowy z G. i nieoczekiwany zwrot nadawany przez niego każdej idei, z dnia
na dzień wzbudzały we mnie coraz większe zainteresowanie.
Niestety, musiałem udać się do Petersburga.
Pamiętam moją ostatnią rozmowę z nim.
Podziękowałem mu za uwagę, którą mi poświęcił, i za jego wyjaśnienia, które –
jak to już zobaczyłem – zmieniły mój pogląd na wiele rzeczy.
– Ale wiesz, to wszystko jedno, najważniejszą rzeczą są fakty – powiedziałem. – Gdybym mógł ujrzeć autentyczne i prawdziwe fakty o nowym i nieznanym
charakterze, to tylko one przekonałyby mnie ostatecznie, że jestem na właściwej
drodze.
Ponownie myślałem o “cudach".
– Będą fakty – powiedział G.
– Obiecuję ci.
Ale najpierw koniecznych jest wiele innych rzeczy.
Nie zrozumiałem wtedy jego ostatnich słów.
Pojąłem je dopiero czas, gdy naprawdę stanąłem wobec “faktów", ponieważ G. dotrzymał słowa.
Ale miało to miejsce dopiero półtora roku później, w sierpniu 1916.
Wśród ostatnich rozmów w Moskwie była jeszcze jedna, która utkwiła mi w
pamięci. G. powiedział wtedy kilka rzeczy, które dopiero z upływem czasu stały
się dla mnie czytelne.
Mówił o mężczyźnie, którego spotkałem w jego towarzystwie; mówił o jego
związkach z pewnymi ludźmi.
– On jest słabym człowiekiem – rzekł G.
– Ludzie wykorzystują go; oczywiście nieświadomie.
A to wszystko dlatego, że on na nich zważa.
Gdyby na nich nie zważał, to wszystko byłoby inaczej, i oni sami byliby inni.
Wydawało mi się to dziwne, żeby człowiek miał nie zważać na innych.
– Co dla Ciebie oznacza słowo: zważać ? – zapytałem.
– Rozumiem Cię i jednocześnie nie rozumiem.
To słowo ma wiele różnych znaczeń.
– Dokładnie na odwrót – powiedział G.
– Ma ono tylko jedno znaczenie.
Spróbuj o tym pomyśleć.
Później zrozumiałem, co G. nazywał zważaniem, i zdałem sobie sprawę, jak
olbrzymie miejsce zajmuje ono w życiu i jak wiele powoduje.
G. nazywał “zważaniem" tę postawę, która stwarza wewnętrzną niewolę; wewnętrzną
zależność.
Później mieliśmy okazję bardzo dużo o tym mówić.
Pamiętam też pewną rozmowę o wojnie.
Siedzieliśmy w kawiarni Filipowa przy Twerskiej.
Pełno było tam ludzi i dużo hałasu.
Wojna i spekulacja stwarzały nieprzyjemną, gorączkową atmosferę.
W pierwszej chwili odmówiłem nawet pójścia tam, ale G. nalegał i, jak zawsze, ustąpiłem.
Zdawałem już sobie wtedy sprawę, że czasami celowo stwarzał trudne warunki do rozmowy, jakby wymagając ode mnie pewnego specjalnego wysiłku i gotowości do godzenia się na nieprzyjemne i niewygodne otoczenie, w imię rozmowy z nim.
Ale rezultat tym razem nie był szczególnie olśniewający, ponieważ z powodu
hałasu najciekawsza część jego wypowiedzi do mnie nie dotarła.
Z początku rozumiałem, co G. mówił, ale wątek stopniowo zaczął mi umykać.
Po kilku próbach podążania za jego uwagami spośród których docierały do mnie tylko pojedyncze słowa, zrezygnowałem z przysłuchiwania się i po prostu zacząłem
obserwować to, jak mówił.
Rozmowa rozpoczęła się od mojego pytania: ;,Czy można zatrzymać wojnę?"
I G. odpowiedział: “Tak, można."
A przecież byłem pewien, na podstawie poprzednich rozmów, że odpowie: “Nie, nie można. "
– Ale cała rzecz. w tym: jak? – powiedział.
– By to zrozumieć, trzeba bardzo dużo wiedzieć.
Co to jest wojna? Jest to wynik wpływów planetarnych..
Gdzieś na górze dwie lub trzy planety za bardzo się do siebie zbliżyły; rezultatem tego jest napięcie.
Czy zauważyłeś, że jeśli na wąskim chodniku całkiem blisko ciebie przejdzie człowiek, to robisz się cały spięty?
Takie samo napięcie powstaje między planetami.
Dla nich to trwa być może jedną albo dwie sekundy.
Ale tutaj, na Ziemi, ludzie zaczynają się mordować, i może to trwać przez parę lat.
W tym czasie ludziom się wydaje, że się nawzajem nienawidzą albo że muszą bronić
kogoś lub czegoś, i że jest to bardzo czcigodna działalność, albo coś innego w
tym stylu...
Nie są w stanie uświadomić sobie, do jakiego stopnia są tylko pionkami w grze. Myślą, że coś znaczą; myślą, że mogą się poruszać tak, jak im się podoba; myślą, że mogą postanowić, że zrobią to lub tamto.
Ale w rzeczywistości wszystkie ich ruchy, wszystkie ich działania są wynikiem wpływów planetarnych.
I oni sami dosłownie – nic nie znaczą.
Księżyc odgrywa w tym dużą rolę.
Ale o Księżycu będziemy mówić oddzielnie.
Trzeba tylko zrozumieć, że ani cesarz Wilhelm, ani generałowie, ani ministrowie
czy parlamenty nic nie znaczą i nic nie mogą zrobić.
Wszystko to dzieje się na dużą skalę, jest rządzone z zewnątrz, i to rządzone albo przez przypadkowe układy oddziaływań albo przez ogólne prawa kosmiczne.
Mniej więcej w tym samym czasie byłem pod bardzo silnym wrażeniem rozmowy
o Słońcu, planetach i Księżycu.
Nie przypominam sobie, od czego się ona zaczęła.
Ale pamiętam, że G. narysował mały wykres i próbował wyjaśnić to, co nazywał “korelacją sił w różnych światach".
Odnosiło się to do poprzedniej rozmowy, to znaczy do wpływów oddziałujących na ludzkość.
W przybliżeniu idea ta wyglądała tak: ludzkość lub bardziej poprawnie: życie organiczne na Ziemi, znajduje się jednocześnie pod wpływem oddziaływań, które pochodzi z różnych źródeł i różnych światów: oddziaływań z planet, oddziaływań z Księżyca, oddziaływań ze Słońca, oddziaływań z gwiazd.
Wszystkie te wpływy kształtują się symultanicznie; w jednym momencie przeważa jeden wpływ, a w następnym drugi.
Człowiek ma pewną możliwość wyboru wpływów; innymi słowy ma możliwość przejścia spod jednego wpływu pod drugi.
– Żeby wytłumaczyć, jak to się dzieje, potrzeba by bardzo długiego wykładu –
powiedział G.
– Porozmawiamy więc o tym przy jakiejś innej okazji.
tej chwili chcę, żebyś zrozumiał jedną rzecz: niemożliwe jest uwolnienie się od jednego wpływu bez poddania się innemu.
Cała sprawa, cała praca nad sobą polega na wybieraniu i faktycznym poddawaniu się temu wpływowi, któremu chce się podlegać.
A do tego trzeba wiedzieć, który wpływ jest bardziej korzystny.
Zainteresowało mnie w tej rozmowie to, że G. mówił o planetach i o Księżycu jak
o żywych istotach, które mają określony wiek i których czas życia, możliwości
rozwoju i przejścia na inne płaszczyzny bycia też są określone.
Z tego, co powiedział, wynikało, że Księżyc nie jest jak to się powszechnie uważa – planetą martwą, ale wręcz przeciwnie, jest to planeta w procesie narodzin, planeta w
pierwszych stadiach swego rozwoju, która – jak to G. wyraził – “nie osiągnęła
jeszcze wyższego stopnia inteligencji, posiadanego przez Ziemię”
– Ale Księżyc rośnie i rozwija się – powiedział G. – i możliwe, że kiedyś osiągnie
ten sam poziom, co Ziemia.
Wtedy w jego pobliżu pojawi się nowy księżyc, a Ziemia stanie się ich słońcem.
W przeszłości Słońce było takie jak Ziemia, a Ziemia taka jak Księżyc.
A jeszcze dawniej Słońce było takie jak Księżyc.
Od razu przyciągnęło to moje uwagę.
Nic nie wydawało mi się bardziej sztuczne, niewiarygodne i dogmatyczne niż wszystkie utarte teorie powstania planet i systemów słonecznych, poczynając od teorii Kanta-Laplace'a, aż do tych najnowszych, ze wszystkimi ich uzupełnieniami i wariantami.
“Opinia publiczna" uważa te teorie (przynajmniej każdą najnowszą, którą się właśnie przedstawia) za naukowe i udowodnione; ale w rzeczywistości nie ma nic mniej naukowego i mniej udowodnionego niż te teorie.
Zatem fakt, że system G. opierał się na całkiem odmiennej teorii – teorii organicznej, która wywodzi się z kompletnie nowych zasad i przedstawia inny porządek uniwersalny – wydał mi się interesujący i ważny.
– Jak się ma inteligencja Ziemi do inteligencji Słońca? – zapytałem.
– Inteligencja Słońca jest boża – powiedział G.
– Ale Ziemia może stać się taka sama; tylko, oczywiście, nie ma na to gwarancji; i Ziemia może umrzeć nie osiągnąwszy niczego.
– Od czego to zależy? – zapytałem.
Odpowiedź G. była mglista.
– Istnieje określony czas – powiedział – na zrobienie pewnej rzeczy.
Jeśli w pewnym momencie to, co powinno zostać zrobione, nie zostanie zrobione, to
Ziemia może przepaść, nie osiągając tego, co mogłaby osiągnąć.
– Czy ten czas jest znany? – zapytałem.
– Jest on znany – powiedział G.
– Ale na nic by się to nie zdało, gdyby ludzie go znali.
Mogłoby to być nawet dla nich niekorzystne.
Niektórzy by w to wierzyli, inni nie, a jeszcze inni domagaliby się dowodów.
W konsekwencji zaczęliby sobie nawzajem rozwalać głowy.
U ludzi wszystko się na tym kończy.
Piotr Demianowicz Uspieński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz