Ciekawe spostrzeżenie przyszło do mnie wczoraj, trochę mną potargało,bo pokazało mi, że mój upór jest często bezsensowny.
Mam(jak
każdy z nas) w swoim najbliższym gronie ludzi ,którzy, jak dla mnie,
wolą cień od światła. Wciąż miałam nadzieję, że uda mi się ich na to
światło naprowadzić, pomóc im znaleźć "odpowiednią "ścieżkę it.p. A
wczoraj mnie samą oświeciło. Po pierwsze ci ludzie wcale nie muszą być w
cieniu, jak z góry założyłam. To ja to tak widzę, z mojej perspektywy.
Oni mogą czuć, że są w świetle, a to ja jestem w cieniu, prawda? Po
drugie, każdy z nas ma swoją indywidualną drogę, po której stąpa
najlepiej jak potrafi. Mnie samej nikt nie nawracał, to znaczy próbowano
wiele razy, ale z marnym skutkiem. To ja musiałam dojść do punktu, w
którym zapragnęłam zmiany. Także moje próby zmiany ,naprowadzenia
kogokolwiek z góry skazane są na porażkę. Do tego ja sama się w tym
wszystkim męczę. Mam do siebie pretensje, że nie potrafię ulepszyć
drugiej osoby, że reaguję złością na wiele zachowań i.t.p. I.t.d. Więc
to siebie krzywdzę najbardziej. Pora uwolnić wszystkie więzy i wymagania
i zacząć żyć dla siebie najlepiej jak potrafię, a innym dać wolność
wyboru i życia swoim życiem. Wiązać się to będzie z kolejnymi cięciami
albo przynajmniej z ograniczeniem kontaktów, ale teraz przynajmniej wiem
dlaczego.
A dzisiaj rano znowu rozwiała się mgła i pozwoliła mi ujrzeć inną zasadność mojego zachowania. Ech...
Zawsze,
z czego w pełni zdałam sobie sprawę dopiero dzisiaj, moje decyzje były
podyktowane innymi. Obawą przed reakcją i ewentualnym osadzeniem moich
poczynań. Nawet kiedy myślałam, że mam to już za sobą- tak nie było. Na
pewno dużo się zmieniło na przestrzeni ostatnich paru lat, ale wciąż ta
obawa się we mnie tli. Wciąż nie pozwalam sobie być w pełni sobą, bo co
jeśli to nie spodoba się światu? Mojemu małemu światu? A przecież taka
jestem i dopóki sama tego nie zaakceptuję w pełni dopóty mój świat tego
nie zrobi. Moje decyzje, jakie by nie były, powinny być moje. Dyktowane
sercem połączonym z umysłem w świętej jedności, a nie z obawą przed
odrzuceniem. Z tego nie może i nigdy nie mogło wyjść nic dobrego. Te
decyzje są najlepszymi z możliwych w danym momencie. Myślenie o tym, że w
przyszłości tego pożałuję, albo czy Kasi, Basi, Zosi, Mamie czy Tacie
to się spodoba jest totalnie bez sensu. To moje życie, moje decyzje i
moje konsekwencje. Po raz kolejny, pora wziąć odpowiedzialność za swoje
życie, pora zaufać sobie. Zaufać, że wszystko będzie dobrze.
Jakie
to przyjemne moc zdać sobie z tego sprawę. Jaka lekkość i przejrzystość
nastała dzisiejszego ranka, aż łzy płyną strumieniem. Teraz wystarczy
wprowadzić myśli w czyn i do tego celu będę potrzebowała wsparcia moich
eterycznych sojuszników. Więc proszę, pomóżcie mi w tej kolejnej
zmianie. Dziękuję
Wcześniejsze: https://tamar102a.blogspot.com/p/listy-magdy.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz