ŻYCIE ABD-RU-SHINA NA
ZIEMI
KRAINĄ
pędził samotny jeździec…
zmierzał przez nieurodzajny step w kierunku łańcucha górskiego,
który w dali niejasno rysował się na horyzoncie. Zbocza gór
stromo wybiegały w niebo, jak gdyby groziły i chciały każdego
obcego śmiałka odwrócić od myśli przybliżenia się do nich.
Skalne doliny tych gór zamieszkiwały
dzikie plemiona. Inne plemiona nie napadały na nie, bały się z
powodu ich okrucieństwa. Jakikolwiek obcy zabłądziłby w
rozpadliskach owego praświata. Wydawało się bowiem, że nie
prowadzą tędy żadne drogi, które przeznaczone byłyby dla ludzi.
Tutejsi mieszkańcy przemierzali piargi pokrywające górskie zbocza
i wędrowali po nich w górę, tak jak gdyby były wygodnymi drogami.
Do doliny, która cienką wyrwą w
skale ostro i prawie niewidocznie wrzynała się w góry, dotarł pod
wieczór samotny jeździec i zeskoczył z konia. Podczas jazdy cały
czas przyciskał do piersi zawiniątko i dopiero teraz ostrożnie
położył je na ziemię. Z torby umocowanej na końskim siodle
wyciągnął jedzenie i skórzane naczynie z wodą. Usiadł obok
zawiniątka, w którym zaczęło się nagle coś żwawo poruszać.
Mężczyzna wziął węzełek na
kolana i odwinął z niego cienką materię. Kiedy zobaczył
uśmiechającą się do niego twarzyczkę mniej więcej rocznego
chłopca, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zatroszczył się o
dziecko jak matka. Ostrożnie rozwinął koce, w które było mocno
owinięte, delikatnie dał mu się napić i nakarmił je.
Chłopiec był spokojny. Uśmiechał
się do swego opiekuna, ten zaś próbował się z nim bawić, co
jako mężczyźnie, wychodziło mu trochę niezręcznie.
Kiedy zauważył, że chłopcu zbiera
się na płacz, przestraszony przerwał zabawę i znowu owinął go w
koce i chusty. Włożył wszystko z powrotem do torby, wsiadł na
konia i powoli wjechał w wąską dolinę.
Nadeszła noc. W jednej z jaskiń
przygotował legowisko i położył na nim dziecko, by było
chronione przed porywami zimnego nocnego wiatru. Potem, padając z
nóg ze zmęczenia, także on położył się spać.
Samotny jeździec wędrował już
kilka tygodni i tej nocy po raz pierwszy po długim czasie zasnął
spokojnie. Nieustanne obawy przed prześladowcami nie dawały
mu spokoju. Uspokoił się dopiero teraz, gdy ochraniały go
niegościnne góry.
Mężczyzna został doprowadzony do
dziecka w szczególny sposób. Wcale nie wyglądał na kogoś, kto
opiekuje się dziećmi. Dziecko było jednak jego skarbem, które
chronił bardziej niż własne życie. Jego życiowym celem było
wychowanie go.
Nic nie naruszało spokoju obu
śpiących i tak ciasno połączonych przez los – mężczyzny,
który dziecko wykradł, ponieważ nie istniała możliwość, by
postąpić inaczej, i dziecka, które nieodzownie go potrzebowało,
bowiem w przeciwnym wypadku zostałoby zamordowane!
Teraz jednak wszelkie
niebezpieczeństwo zostało daleko za nimi. Daleko był także
książęcy zamek, w którym dziecko przyszło na świat. W
niegościnnych górach, które obu przyjęły pod swą ochronę,
chociaż zamykały się przed każdym obcym, miał jeździec dom. Był
księciem plemienia żyjącego w owych dzikich rozpadlinach i panował
nad wieloma tysiącami ludzi.
Nikt nawet nie podejrzewał, że na
wysokości dwóch tysięcy metrów stoi olbrzymi pałac, który
zbudowano z wielkich skalnych bloków. Nikt nie wiedział, że w
wysoko położonej dolinie żyje ukryty przed całym światem książę,
który posiada ogromne skarby. Skały bowiem kryły w swych
szczelinach złoto, również dna górskich potoków usłane były
złotymi bryłkami.
Tam w górach można było znaleźć
bogactwa, o jakich nikt nie miał pojęcia. Ludzie strzegli skarbów,
które znajdowali w swej ziemi. Ze złota wytwarzali ozdobne
przedmioty, z kryształów szlifowali cudowne puchary i naczynia. Na
urodzajnych zboczach i niżej położonych dolin założyli kwitnące
ogrody i zamieniali przyrodę w niespotykanie piękny ziemski
zakątek, w raj położony między niebotycznymi stromymi skalnymi
ścianami. I nikt nie znał drogi, która tam prowadziła!
Gdy się rozwidniło i słońce
wysłało pierwszy promień do jaskini, gdzie spał jeździec i
dziecko, mężczyzna orzeźwiony głębokim snem poderwał się.
Znowu najpierw poświęcił się chłopcu. Kiedy sam także się
najadł, wziął dziecko na ręce. Główki nie zakrywał mu chustą,
ponieważ już nie bał się prześladowców.
Wyszedł, a jego postać ogarnęły
złote promienie słońca. Ostrożnie stawiając stopy wchodził z
dzieckiem pod górę. Krok za krokiem badał ścieżkę, która
podobna była do schodów prowadzących stromo wzwyż. Była wąska,
także i koń posuwał się naprzód powoli i ostrożnie. Znał
jednak ową karkołomną drogę tak samo dobrze, jak jego pan.
Po wielkim wysiłku dotarli na
płaskowyż, skąd dalej prowadziła już szersza droga. Jeździec
wskoczył na konia i szybko pogalopował naprzód.
Słońce wstępowało stale wyżej i
wyżej, a jego promienie zaczęły palić. Dlatego jeździec ponownie
troskliwie okrył chustą główkę dziecka. Wędrowali tak pod górę
jeszcze przez kilka godzin, aż nagle droga skończyła się przy
skalnej ścianie. Wydawało się, że nie idzie dalej. W skalnej
ścianie nie było widać nawet jednej szczeliny, którą człowiek
mógł się przecisnąć.
Mężczyzna zsiadł z konia, położył
dziecko na ziemię i głośno zawołał. Wołanie powróciło do
niego odbite dalekim echem. Po chwili skały powoli odsunęły się
od siebie! Powstała szeroka szczelina, którą ten nieznany książę
mógł z dzieckiem na rękach wejść do swojego księstwa.
Uprzedni etap wędrówki odbywał się
po ścieżkach pełnych rozpadlisk i prowadził wzdłuż stromych
skalnych ścian, teraz zaś przed jeźdźcem ukazały się kwitnące
ogrody. Różnica była tak olbrzymia, że aczkolwiek mężczyzna
wszystko dobrze znał, nie potrafił powstrzymać się od radosnego,
swobodnego westchnienia.
Przejeżdżał teraz przez ów
kwitnący świat i promiennym wzrokiem rozglądał się wokół
siebie. Skały za nim ponownie przysunęły się do siebie. Widocznie
poruszały nimi niewidzialne ręce, bowiem dookoła nigdzie żadnego
człowieka nie było widać.
Jeździec często odsłaniał chustę
okrywającą główkę dziecka i wpatrywał się w jego twarz. Ciągle
nie mógł uwierzyć, że przejeżdża tędy z dzieckiem na rękach,
i że ma ono zostać u niego, aby kiedyś stało się jego
dziedzicem.
W ogrodzie panowała cisza. Nigdzie
nie było słychać żadnych ludzkich głosów, a pomimo tego
wszędzie wokół byli Ismani. Ukrywali się tylko przed wzrokiem
swego księcia. Nie mieli w zwyczaju pojawiania się przed nim i nie
pojawiali się także teraz, gdy po kilku miesiącach nieobecności
powrócił do swego księstwa. Przychodzili wtedy, gdy ich zawołał.
Ludzie odczuwali wobec Is-ma-ela
głęboki szacunek. Pośredniczył w przekazywaniu siły z wysoka.
Przyjmował ją i przekazywał im, i tak im umożliwiał żyć. Tak
poddani Is-ma-ela wyobrażali sobie mocne połączenie, który ich
książę miał ze Światłem. Uważali go za jasny kryształ, w nim
się skupia Światło i rozlewa się na nich promieniując wszystkimi
kolorami. Wielu z nich widziało swym duchowym wzrokiem świetlne
promienie, które ich książę szerzył wokół siebie.
Był dla nich zarówno kapłanem, jak
świeckim władcą, oni zaś z pokorą skłaniali się przed jego
wyższym poznaniem. W nagrodę za to żyli w otoczeni doskonałym
pięknem i harmonią. Niestrudzenie wytwarzali wartościowe
przedmioty, którymi ozdabiali pałac swego księcia lub zbierali
cudownie pachnące kwiaty i zioła przetwarzając je w znakomite
oleje i wyciągi. Kochali swego księcia. Spełniał wszystkie ich
życzenia przekazując im siłę, by mogli sami owe życzenia
zrealizować.
Jego rozkaz, by nie wpuszczać do ich
raju żadnego obcego, był dla nich świętym nakazem! Z wysokiej
skalnej wieży często obserwowali, jak się ludzie dostali aż do
skalnej ściany i szukali drogi, która by prowadziła dalej. Nigdy
jednak się nie ujawniali, i to nawet w przypadku, gdy ludzie
zbłądzili i leżeli pod ścianą wyczerpani w oczekiwaniu swojego
końca. W tych chwilach nie mogła decydować litość, ponieważ
wszystko, co znajdowało się za ową ścianą, było nieczyste!
Oni byli czyści i zachowali swą
czystość całe tysiąclecia. Mieli ciała w uszlachetnionych
kształtach, jakie pojawiają się u czystej rasy. Nie łączyły w
sobie nic poza tym, co zawierała szlachetna przeszłość ich rodów.
Podobnie jak w dolinach i na zboczach
gór przechodziły ogrody jeden za drugim, stale wyżej i wyżej,
byli i ludzie w tym górskim narodzie rozdzieleni do poszczególnych
kast. Czym wyżej kasta w ich hierarchii stała, tym wyżej leżało
także miejsce, które zamieszkiwali. Najwyżej położone równiny
zamieszkiwała kasta najwyższa będąca w bezpośrednim kontakcie z
księciem. Pomimo tego żyli wszyscy wzajemnie powiązani, a różnice
pomiędzy poszczególnymi kastami były tak subtelne, że nigdzie nie
mogła powstać luka bądź też przepaść. W takiej organizacji
wynikało wszystko jakby samo z siebie i jeżeli jakiś człowiek
rozwinął się powyżej swej kasty, nikt się nie dziwił, ani nie
zazdrościł. Było to całkiem naturalne, ponieważ wszystko
zależało od jego zdolności, każdy zaś mógł czuć się dobrze
tylko tam, gdzie odnajdywał ludzi tego samego gatunku, co on sam.
Poznanie prawa przyciągania tego, co
jednorodne, było nieświadomie zawarte w tych ludziach od ich
narodzin. Żyli zgodnie z prawem przyciągania jednorodnego, dlatego
nic ich nie obciążało i byli szczęśliwi.
Tymczasem książę jechał ciągle w
górę, aż dotarł w pobliże swego pałacu. Tam spotkał się z
ludźmi, z którymi utrzymywał kontakty. Chociaż wszyscy ucieszyli
się, gdy go zobaczyli, to swą radość wyrażali w tak samo
naturalny sposób, jak całą resztę. Nie podbiegali do niego
tłumnie z głośnymi okrzykami, ale pochylali swe głowy w tak
szlachetny i doskonały sposób, że w tym geście odzwierciedlała
się cała ich czysta miłość do księcia.
Tak samo nie wodzili za jeźdźcem
ciekawie wzrokiem, albowiem było to dla nich czymś nienaturalnym.
Is-ma-el dojechał do bram pałacu, a
te się szeroko otwarły. Służby w pałacu nie wykonywały kasty
niższe, ale ludzie z najwyższej kasty. Każda praca w pałacu była
traktowano tak samo, to dotyczyło tak samo sprzątania komnat
książęcych, jak prac charakteru duchowego.
Żądania wobec człowieka o wysokim
poziomie ducha miały bardzo szeroki zakres, albowiem musiał on z
taką samą miłością wykonywać także wszelkie prace charakteru
ziemskiego. Dopiero potem traktowano go jak człowieka, który żyje
we właściwy sposób. Jeżeli nie potrafi połączyć jednego z
drugim, wtedy zgodnie z prawem trafiał do kasty niższej. Przy tym
sobie jednak wyraźnie uświadamiał, że nie może jeszcze należeć
do kasty najwyższej czystości, która otaczała księcia.
Is-ma-el pozdrowił wszystkich swoich
wiernych. Gdy oddał konia pod opiekę jednego z nich, pośpiesznie
wbiegł po schodach prowadzących do jego komnat.
Podał dziecko kobiecie, która wraz z
nim weszła do środka i usiadł na krześle.
>>Troszcz się o to dziecko!
Przebierz je i przygotuj mu łóżko, by mogło sobie odpocząć.
Podróżowaliśmy bardzo długo i wiem, że inne dziecko by takiego
wysiłku nie wytrzymało. Jest to jednak dziecko Światła.
Wyznaczono mnie, bym je ukrył w bezpiecznym miejscu zanim dojrzeje i
będzie mogło chronić się samo. Nieustannie otaczałem je swoją
opieką i dlatego wszystko musiało się udać.<<
Kobieta w długiej białej szacie
lekko się ukłoniła i odeszła z dzieckiem z komnaty. Is-ma-el,
wyczerpany podróżą i panującym upałem, osunął się na krześle
i zasnął.
Spełnił swe pierwsze zadanie i mógł
pogrążyć się w spokoju. Będąc absolutnie bezpiecznym mógł
teraz z tego korzystać.
ZA
TO w Persji, w pałacu,
który swym pięknem prawie, że dorównywał pałacowi księcia z
gór, szukano zaginionego królewicza. Książę, jego ojciec, był
całkowicie wyprowadzony z równowagi, ponieważ syn miał się stać
jego następcą. Książę miał wielu wrogów, którzy by chętnie
jego syna zabili tylko po to, by sami mogli odziedziczyć tron.
Dlatego myślał, że stał się ich ofiarą. - Nikt nawet nie
podejrzewał, że z daleka przyjechał mężczyzna, aby dziecko
odszukać, wykradł je i odwiózł w bezpieczne miejsce, do którego
już ręce morderców nie sięgały. Nikt także nie wiedział, że
owo dziecko jest kimś więcej niż tylko zwykłym człowiekiem!
O tym wiedział tylko Is-ma-el oraz
jego wierni. Ze Światła powiadomiono go, że na ziemi żyje Duch
Wszechmogącego Boga, i że wcielił się w to dziecko. Tę wiadomość
podała Is-ma-elowi sama Królowa panująca w raju Światła, która
za jego pośrednictwem utrzymywała łączność z ziemią. Na ziemi,
bowiem tylko Ismani potrafili chronić Wysłańca Światła.
Is-ma-el był władcą, ponieważ zaś
nie miał żony, a swego następcę i dziedzica pomimo tego miał
wychować sam, mógł sobie go wybrać ze swego ludu. Żaden książę
plemienia Ismanów nie mógł nigdy swego następcy tronu ustanowić
w dowolny sposób, ale zawsze mógł wybrać tylko tego, kogo w tym
celu wyznaczyło Światło.
Ismani byli na ziemi jedynym narodem,
który jeszcze posiadał prawdziwe poznanie Boga i za Is-ma-ela
pośrednictwem utrzymywali także łączność z rajem. Przez całe
tysiąclecia poznawali każdego swego przyszłego władcę zawsze
według tego, jak postępował. Władcą mógł stać się tylko i
wyłącznie ten, kto był w najwyższym stopniu duchowo rozwinięty.
Kto wszystko umiał, wszystko wiedział i nigdy nie pozostawiał
nieskończonej żadnej pracy! Kto się już władcą narodził, ten
wszystkie owe dary posiadał już od najwcześniejszego dzieciństwa,
kiedy zaś dojrzewał, w pełni się rozwijały.
Lecz za Is-ma-ela panowania takiego
następcy wśród ludu nie było. Dlatego Is-ma-el, chociaż sam
nigdy nie widział świata po drugiej stronie wysokich gór, wyruszył
do Persji, by spełnić polecenie Światła i przywieść perskiego
królewicza. Jego przewodnik duchowy, którego nieustannie widział,
wskazywał mu drogę. W taki też sposób przedostał się do pałacu
tak, że nikt go nie zauważył.
W trakcie tego porwania Is-ma-el
wykazał się niesamowitą zręcznością. Podjął się tego
zadania, prawie niemożliwego do spełnienia, z dziecięcą ufnością,
ponieważ obok niego nieustannie stał duchowy pomocnik, który
radził mu, co ma czynić. I osiągnął cel! Znalazł dziecko i
uciekł z nim do swego kraju.-
Teraz plemię miało następcę tronu!
Był pierwszym następcą, który pochodził z innego kraju i
równocześnie pierwszym człowiekiem, który nie rodząc się tutaj
wszedł na tę ziemię.
Is-ma-el nadał mu imię Abd-ru-shin,
albowiem takie imię wyznaczono mu ze Światła. Zastąpił mu ojca i
wychowywał go. Nauczał chłopca wszelkiej mądrości, którą w tym
celu sam czerpał i był ogromnie szczęśliwy, że pozwolono mu
spełnić owo wzniosłe zadanie.
Abd-ru-shin wyrastał pod ochroną
mężczyzny mocno połączonego ze Światłem i tak mijały lata.
Dzieciństwo Abd-ru-shina upłynęło jak piękny sen. Is-ma-el uczył
go wszystkiego, co potrzebował. Zauważył jednak, że to dziecko ma
w swym wnętrzu o wiele wyższe poznanie niż on sam i zaczął
wsłuchiwać się w to, co ono mówiło.
Gdy chłopiec beztrosko opowiadał,
Is-ma-el nigdy o nic nie pytał, tylko słuchał. Wspólnie
spacerowali po cudownych ogrodach i cieszyli się z tego, jak
wszystko wokół nich rozkwitało. Pewnego razu doszli pod wielką
skałę i Abd-ru-shin swego ojcowskiego przyjaciela zapytał:
>>Co jest za tą skałą,
dlaczego droga nie prowadzi dalej?<<
Is-ma-el odpowiedział:
>>Za tą skałą jest inna
ziemia, z którą nigdy nie wolno nam wiązać żadnych kontaktów.
Jest szorstka i surowa. Ludzie, którzy tam żyją, są dzicy i
źli.<<
>>Czyżby żyli jeszcze inni
ludzie gdzieś prócz nas, inni niż my?<< zapytał ponownie
Abd-ru-shin. >>Czy rozmawiałeś już kiedyś z nimi?<<
>>Nigdy, ale często obserwuję
ich z wieży strażniczej, dlatego wiem, że są inni niż my. Ich
ziemia jest pusta i pełna kamieni. Nie uprawiają jej i pozwalają,
by wszelaka zieleń na niej podupadła. Kwiaty zarosły chwastami i
skarłowaciały. Ludzie tam nie mają ogrodów, nienawidzą się
nawzajem i nie wierzą już w Boga. Wszyscy poszukują tego, czego u
nas jest w bród – złota!<<
>>Ojcze, skąd o tym wszystkim
wiesz, skoro nigdy z nimi nie rozmawiałeś?<<
>>Wiem o tym od swego światłego
przewodnika, który zna całą ziemię. Także ty, tam byłeś i
musiałem wyjść na zewnątrz, by cię przywieźć.<<
>>Ja tam byłem? W tym złym
świecie?<<
>>Tak. Jechałem konno przez
wiele dni, zanim cię znalazłem i przywiozłem tutaj. Byłeś
jeszcze maleńki i obawiałem się, że nie wytrzymasz tak długiej
wędrówki. Dojechaliśmy jednak szczęśliwie i stałeś się moim
synem.<<
Abd-ru-shin pokręcił głową.
>>Lecz w takim razie nie jestem
twoim prawdziwym synem!<<
>>Nie,<< powiedział
Is-ma-el, >>gdyby tak było, nazywałbyś się także Is-ma-el.
Ty jednak miałeś nazywać się Abd-ru-shin. Tak chciała twoja
matka.<<
>>Moja matka?<<
>>Tak, twoja matka! Ona jednak
nie żyje na ziemi. Jest Królową i panuje w królestwie Światła.
Opiekuje się tobą, a mnie wyznaczyła na twego wychowawcę. To ona
wysłała mnie, bym uratował cię przed ludźmi, którzy
nienawidzili cię od momentu twoich narodzin.<<
>>Nienawidzili mnie? Co to jest
nienawiść?<< zapytał chłopiec.
Tu Is-ma-el objął chłopca i cicho
powiedział:
>>Dopóki będę żył, nie
poznasz jej.<<
Abd-ru-shin nie mógł pojąć, że na
ziemi także żyją inni ludzie, którzy są źli i czynią coś
okropnego: nienawidzą! Po prostu nie mógł uwierzyć, że mogą
istnieć ludzie, którzy używają niedobrych słów. On sam nie znał
innych słów poza tymi, które były dobre!
O tej części rozmowy, która
dotyczyła ludzi, wkrótce zapomniał, lecz nigdy nie zapomniał o
słowach dotyczących jego matki! Kiedy był sam, cicho sobie
powtarzał:
>>Moja matka jest Królową,
panuje w królestwie Światła i troszczy się o mnie! Chciałbym ją
kiedyś ujrzeć!<<
Jednego dnia zapytał Is-ma-ela:
>>Czy widziałeś już kiedyś
moją matkę?<<
Is-ma-el skinął głową, a jego
twarz się rozjaśniła.
>>Była piękna?<<
zaszeptał chłopiec.
A Is-ma-el odpowiedział: >>Jej
piękna nie można opisać słowami.<<
Abd-ru-shin zamilkł.
Z
CHŁOPCA Abd-ru-shina
wyrósł młodzieniec. Obok niego szedł Is-ma-el jako jego ochrona.
Poprowadził Abd-ru-shina do świątyni i pozwolił mu, aby brał
udział w uroczystościach. Traktował go przy tym jak swego syna i
wychowywał go, jakby był, tak jak inni, zwyczajnym człowiekiem.
Dopiero po pewnym czasie postanowił
porozmawiać z nim o tajemnicy jego ziemskich narodzin w ludzkiej
postaci, ponieważ wiedział, że Abd-ru-shin niczego o tym nie wie.
Miał wzrok zasłonięty opaską.
Is-ma-el zaczął opowiadać o
królestwie ducha, które jest domem ludzi. Zdawał sobie sprawę, że
nie ma dla niego niczego wspanialszego od przekazywania
Abd-ru-shinowi tego poznania. Abd-ru-shin dojrzał już do tego
stopnia, że mógł usłyszeć wszystko, co do tej pory było przed
nim ukryte. Pewnego razu zapytał swego nauczyciela wprost:
>>Jeżeli moja matka jest
Królową w królestwie ducha, to w takim razie kim jest mój
ojciec?<<
Is-ma-el wiedział, że teraz nie
tylko wolno, lecz że wręcz musi odpowiedzieć na to pytanie,
ponieważ Abd-ru-shin zadał je sam. Pomimo tego jeszcze się trochę
wahał. Abd-ru-shin powiedział mu jednak:
>>Wiem, że jestem jeszcze
bardzo młody, lecz muszę to wiedzieć!<<
Is-ma-el powoli odpowiedział:
>>Jesteś Synem Wszechmogącego
Boga!<<
Abd-ru-shin długo nie mówił nic.
Spojrzał na Is-ma-ela i powiedział prosto:
>>Jest to prawda,
jestem!<<
Od tego dnia Is-ma-el nie był już
nauczycielem i przywódcą, lecz we wszystkim podporządkował się
Abd-ru-shinowi.
Lud to zauważył i uważał to za
całkiem naturalne i oczywiste. Is-ma-el wprawdzie nadal wydawał
nakazy i rozporządzenia, które lud musiał spełniać, ale
wszystkie one były sformowane pod wyższym wpływem. Ludzie ze
zdziwieniem obserwowali, jakie są ich skutki.
Byli szczęśliwi, ponieważ widzieli
w Abd-ru-shinie swojego nowego władcę. Abd-ru-shin już wtedy
wiedział, że nigdy nim nie będzie.
>>Powiedz mi, Is-ma-elu,
dlaczego właściwie przybyłem na ziemię?<<
Is-ma-el nie był przygotowany na to
pytanie i z wahaniem odpowiedział:
>>Ponieważ masz ziemię poznać,
Abd-ru-shinie.<<
Abd-ru-shin się uśmiechnął:
>>Ja też tak myślę. To ma
jednak związek z pewną decyzją, nad którą do tej pory się nie
zastanawiałeś, ale ja myślę o niej już bardzo długo.<<
Is-ma-el spojrzał pytająco na
Abd-ru-shina i usłyszał słowa, które w jego duszy wywołały tak
mocny ból, że jeszcze długo potem siedział na miejscu nieruchomo,
gdy Abd-ru-shin skończył.
>>Powiedziałeś mi, Is-ma-elu,
że mam poznać ziemię! Na pewno jednak nie oznacza to twego małego
królestwa, które w rajskim spokoju żyje odizolowane od reszty
świata. Ziemia jest czymś innym niż tylko małym azylem, jakim
jest wasza ojczyzna. Dlatego mam ją poznać! Ziemia musi być czymś
innym, przecież dookoła siebie widzę ludzi, którzy żyją tak,
jak chce tego Bóg. Kiedyś powiedziałeś mi, że za wielką skałą
świat wygląda inaczej, że ludzie są tam źli i umieją
nienawidzić. Tego wszystkiego do tej pory nie znam, a jestem tu
przecież po to, aby to poznać. Dlatego muszę zbliżyć się do
ludzi, którzy żyją tam, gdzie wszystko jest inne niż tutaj! Muszę
was opuścić i odejść do innego kraju - na obczyznę, w
nieznane.<<
Is-ma-el jeszcze długo siedział
nieruchomo na miejscu. Abd-ru-shin wyszedł i pozostawił go sam na
sam z jego bólem. Wiedział, że nie może mu pomóc, ale miał
nadzieję, że jego umiłowany nauczyciel osiągnie potrzebne
poznanie i sam uzna, jak konieczne jest to, by Abd-ru-shin opuścił
kraj Ismanów.
Is-ma-el odszedł do świątyni i
zagłębił się w cichej modlitwie. Po chwili usłyszał głoś
Królowej Światła:
>>Powiedz Abd-ru-shinowi, mojemu
synowi, by przygotował się na opuszczenie waszego księstwa! Daj mu
połowę wszystkiego, co masz, aby wszedł między ludzi dobrze
uzbrojony. Pozwól połowie plemienia odejść wraz z nim. Obaj
jesteście władcami i każdemu z was należy się ta sama część.<<
Is-ma-el podziękował Królowej za
jej słowa i spełnił wszystko, co usłyszał. Rzekł do
Abd-ru-shina:
>>Zbliża się chwila, w której
nas opuścisz. Dlatego już teraz chcę przekazać, co do ciebie
należy. Twoja matka sobie życzy, abyś otrzymał połowę
wszystkiego! Ismanów rozdzielimy. Wybierz sobie tych, którzy pójdą
z tobą. Zaprowadzę cię do skarbca, gdzie wybierzesz sobie to, co
ci się spodoba. Otrzymasz również połowę wszystkich zwierząt.
Odejdziesz stąd jako książę i twą świecką moc będzie można
zauważyć z daleka!<<
To mówił Is-ma-el, Abd-ru-shin zaś
wzruszony odpowiedział:
>>Dziękuję ci, Is-ma-elu.
Prostujesz mi drogę. Jesteś strażnikiem Światła na tej ziemi!<<
Is-ma-el rzekł:
>>Jestem nim przez cały okres
trwania tej ziemi i stale tu powracam. Dopóki jeszcze wolno mi na
ziemię powracać, nie nastał koniec. Kiedy jednak spełnię swą
misję, przyjdę tutaj już tylko raz i to tylko po to, by ludziom
mówić: >Czyńcie pokutę, albowiem nadchodzi Królestwo
Niebieskie!< Nie będę wtedy żył w tym rajskim zakątku,
ponieważ nie przetrwa on tak długo, ale tam, gdzie będą
dojrzewały owoce zawiści i nienawiści.
Plemię Ismanów spełniło swe
zadanie. Gdy stąd odejdziesz, zaniknie. Wszyscy, którzy żyją w
tym raju, wkrótce zakończą swe ziemskie życie i po mej śmierci
plemię wymrze, lecz ludzie przejdą tylko na tamten świat. Ta część
plemienia, którą zabierzesz z sobą, będzie miała do wykonania
ważniejsze zadanie i będzie stać wokół ciebie tworząc krąg!
Nie będzie między nimi nikogo, kto mógłby cię zdradzić. Są do
tego stopnia czyści, że nie mogą już ulec ciemnościom. Nie
pojmują ich. Po twej śmierci rozstaną się z ziemią i wejdą z
tobą do swego domu.<<
Is-ma-elowi duchowy wzrok się otwiera
i Is-ma-el mówi:
>>Jedź na południe,
Abd-ru-shinie! Potem skręć na zachód, jedź aż do wielkiej rzeki,
wzdłuż niej pojedziesz do jej źródeł. Tam odnajdziesz swą nową
ojczyznę! Lud twój połączy się z plemieniem, które żyje na
pustyni i bez władcy. Zostaniesz tam, dopóki nie spełnisz swego
zadania. Pozwól prowadzić się Duchowi tak, jak prowadzono mnie
przez dalekie kraje, dopóty cię nie znalazłem.<<
Abd-ru-shin znowu podziękował swemu
nauczycielowi. O nic nie pytał. Nie było już niczego, co Is-ma-el
mógłby mu wyjaśnić. Teraz musi zbierać doświadczenia już sam.
Jako dziecko był chroniony, nic nie
zmąciło jego młodości. Teraz ma dosyć sił, aby odważył się
podjąć walkę, która na niego, Wysłańca Światła, czeka.
Odjazd Abd-ru-shina z księstwa
Ismanów wywołał wielkie wrażenie. Kawalkada tysięcy jeźdźców,
za którymi podążały kolumny objuczone skarbami zwierząt, była
nieskończenie długa. Cały naród wyruszył w drogę! Ludzie
opuszczali swój raj, by podążać za swym panem do innego kraju.
Wszyscy byli pełni wiary, ponieważ wiedzieli, że ta ukryta w
górach ziemia nie jest ich prawdziwą ojczyzną i że swe nowe
królestwo pokoju mogą założyć w jakimkolwiek innym miejscu.
Wszyscy, którzy odchodzili, zostali pieczołowicie wybrani. Byli
najlepszymi ludźmi plemienia!
Skały szeroko się rozwarły i cały
dzień i całą noc wypuszczały na zewnątrz ludzi, których do tej
pory chroniły. W samym środku kawalkady na białym koniu jechał
Abd-ru-shin. Potężny ludzki nurt płynął na południe. Schodzili
w dół wąskimi wąwozami, aż dotarli na równinę, skręcili na
zachód do wielkiej rzeki, do Nilu. Wzdłuż rzeki podążali znów
na południe, do jego źródeł.
Abd-ru-shin dokładnie kierował się
wskazówkami swego nauczyciela. Odżywały w nim wspomnienia młodych
lat i cicho odzywała się tęsknota do ziemi ukrytej w skałach,
której ludzie nie znali. Jego ludzie jednak nie tęsknili do
powrotu. Byli szczęśliwi tam, gdzie przebywał ich książę.
Ziemia wydawała im się piękna wszędzie. W trakcie owej dalekiej
wędrówki żyli tak samo, jak w swym księstwie ogrodów.
Is-ma-el przez cały czas wędrówkę
Abd-ru-shina obserwował w kryształowej kuli. Nie niepokoił się,
albowiem widział w niej, że wszystko przebiega gładko i bez
przeszkód. Spędzał w świątyni długie godziny i spoglądał na
kryształ. Czuł się w ten sposób jak gdyby nieustannie z
Abd-ru-shinem połączony i z czystą radością odbierał myśli,
które mu Wysłaniec Światła poświęcał. Widział także, że w
Abd-ru-shinie obudziła się tęsknota do jego obecności i był
szczęśliwy, ponieważ po tym poznał, że przy spełnianiu swego
zadanie niczego nie zaniedbał.
Tak upływały długie miesiące.
Ismani ciągle jeszcze wędrowali z Abd-ru-shinem na południe, ku
źródłom Nilu, aż dotarli do pustyni. Pewnego dnia Abd-ru-shin
wiedział, że ich droga dobiega końca.
Spotkali Arabów, którzy stanęli na
ich drodze. Najpierw wydawało się, że chcą im przeszkodzić w
dalszej wędrówce, ale później z radością ich przywitali.
Abd-ru-shin dowiedział się, że
naczelnik ich plemienia zmarł i że czekają na nowego władcę,
który był im zwiastowany.
>>Zbliża się wasz książę,
nadchodzi z wielką świtą i niezmiernymi skarbami. Jedzie na białym
koniu, szlachetniejszym niż wszystkie arabskie rumaki!<<
Tak brzmiała przepowiednia wieszczki
plemienia. Arabowie dlatego w wielkim tłumnie wyruszyli przywitać
nowego władcę i towarzyszyć mu w drodze do swego miasta.
Wszystko to opowiadali Abd-ru-shiowi.
Poznał, że jest u celu. Oddano mu wszystko i skarby, a Abd-ru-shin
został księciem potężnego arabskiego plemienia.
Nowe księstwo zaczął formować
według tego, co przeżył w młodości. Nie wszystko było łatwo od
razu zorganizować tak, jak w księstwie Ismanów. Wszędzie jednak
pomagali mu wierni pomocnicy – Ismani. Znów utworzyli kasty i
pracowali tak, jak pracowali przedtem. Wytworzyli w ziemi Arabów
państwo na wzór ich byłej ojczyzny i nie zwracali uwagi na
zdziwienie, z jakim Arabowie wszystko przyjmowali.
Swym dobrym przykład ułatwiali
księciu wprowadzanie nowych reguł i praw, albowiem swymi czynami
udowadniali, do jakiego stopnia są nowe prawa ich księcia
sprawiedliwe.
Abd-ru-shin opierał się na nich
wszędzie. Rozdzielił Arabów na kasty, a Arabowie zaskakująco
szybko dostosowali się do tego.
Przede wszystkim jednak dał wszystkim
niewolnikom prawo decydowania o swoim bycie. Otrzymali te same prawa,
co cała reszta i to nawet wtedy, gdy pochodzili z innych plemion. W
pierwszych latach swego panowania musiał być dla swego ludu
księciem i kapłanem, musiał ich prowadzić jak dzieci. Abd-ru-shin
widział jednak przed sobą tak wielkie możliwości działania, że
wydawały mu się one wręcz niewyczerpane.
Czekała go ogromna praca, lecz
właśnie to go pociągało. Nieustannie kształtował tak stosunki
jak również ludzi. Wyszukiwał wśród nich najzdolniejszych, ci
zaś z biegiem czasu stawali się jego niezastąpionymi pomocnikami.
Rozumieli jego słowa i nie dumali zbytnio nad nimi. Sens owych słów
przenosili do niższych warstw oraz kast i także oni odnajdywali
swych pomocników, którzy wykonywali wszystko, co nakazał nowy
władca. Ludziom nawet nie wpadło do głowy, by wątpić w sens
wszystkich nowych rozporządzeń, ponieważ widzieli, że owe
rozporządzenia przynoszą prawie natychmiast sukcesy.
Pokój i szczęście były coraz
bardziej powszechne. Dobrobyt w ziemi narastał.
Pewnego dnia przyszło do Abd-ru-shina
kilku mężczyzn. Prosili go, aby zorganizował wyprawę wojenną
przeciwko jednemu z sąsiednich plemion. Abd-ru-shin zapytał ich:
>>Co wam ci ludzie uczynili, że
przeciw nimi chcecie walczyć?<<
Mężczyźni nie rozumiejąc spojrzeli
na swego księcia.
>>Czy nie jesteśmy plemieniem,
które przywykło do walki? Czy nie po to uczyliśmy się dobrze
władać bronią, by podporządkować sobie inne plemiona? Czy nie
powinniśmy nad słabszymi panować?<<
>>Mamy wojowników po to, byśmy
mogli się w razie ataku bronić, a nie po to, by napadać na innych!
Czyż w naszej ziemi nie panuje dostatek i dobrobyt? Czego jeszcze
chcecie? Jeżeli z własnej woli pierwsi sprowokujecie walkę, to
wynikiem mogą być tylko straty. Będziecie zabijali ludzi i padną
przy tym ludzie z waszych szeregów. Niewolników nie mam zamiaru
tolerować, jeżeli takich przyprowadzicie, to będziecie musieli
znowu ich wypuścić!<<
>>Ale przecież nasze plemię
prowadziło wojny od niepamiętnych czasów. Nasi mężczyźni umieją
tylko walczyć. Poza tym nie nadają się do niczego, teraz tylko
leżą w swych chatach i lenią się.<<
>>W tej ziemi, pod mym
panowaniem, nie ma miejsca dla leni. Dla waszych mężczyzn znajdzie
się inna praca niż wyszukiwanie w okolicy nieprzyjaciół, których
mogliby pokonać. Odejdźcie i zrezygnujcie ze swych planów! Nie
będę ich tolerował!<<
Naczelnicy odeszli zmieszani. Nie
pojmowali swego władcy. Wielu z nich nie rozumiało go i szukało
wyjaśnienia. Chcieli wiedzieć, dlaczego nie powinni zabijać i
dlaczego mają żyć inaczej niż inne plemiona. Obawiali się, że
wrogowie mogliby ich pokonać i zabrać wszystko, co posiadają.
Myśleli, że człowiek musi okazywać swą siłę, aby inni go nie
uważali za słabeusza.
Wszelkie tego typu poglądy
Abd-ru-shin obalił i zastąpił je nowymi. Uczył mieszkańców
księstwa jak żyć w pokoju z sąsiednimi plemionami i między sobą.
Kazał zebrać wszystkich mężczyzn, którzy mieli dużo wolnego
czasu i nakazał im, aby rozbudować kraj. Jako pierwszą mieli
wznieść świątynię.
Przy jej budowie pracowało wielu
ludzi. Niektórzy rozpoczęli wydobywanie marmuru, przywozili ogromne
kawały i ciosali z nich bloki. Inni układali je odpowiednio obok
siebie, świątynia szybko rosła w górę. Mężczyzn pracujących
na budowie ogarnął niebywały zapał. Pojawiały się wciąż nowe
do pracy siły, wszyscy chcieli pomagać. Zaczęli uświadamiać
sobie wartość tego co robili i teraz już sami siebie pytali, co
przyszłoby im z tego, gdyby poszli w bój. Czy uprzednie prowadzenie
wojen naprawdę cokolwiek im dawało?
Teraz nareszcie osiągnęli pokój i
dobrobyt. Nikt z nich nie musiał już głodować. Powoli zyskiwali
właściwe poglądy. Rozpoczęli odbudowę swych starych,
rozpadających się miast, budowali nowe domy. Chcieli także wznieść
nowy pałac dla swego księcia. Pojawiło się mnóstwo różnych
planów i wszyscy cieszyli się nimi, jak dziecko nową zabawką.
Tam, gdzie pracuje tyle rąk, muszą
pojawić się efekty. Upłynęło kilka lat i kraj bardzo się
zmienił. Ismani pracowali wśród Arabów niczym pilne mrówki. Ich
chęć i zapał do pracy w połączeniu z pilnością i konsekwencją
był dla Arabów nieustannym bodźcem. Żyli tak, jak żyli niegdyś
i już tylko sama ich obecność dodawała innym energii. Byli
filarami, które wszystko podtrzymywały i wspierały owo powstające
nowe.
Świątynia była gotowa. Nawet ci,
którzy ją budowali, patrzyli z podziwem na swe dzieło i cieszyli
się z radości innych. W cichości pytali jednak sami siebie, dla
kogo ją zbudowali, albowiem byli wyznawcami innej wiary niż Ismani.
Abd-ru-shin kazał ludziom obwieścić,
że nowa świątynia zostanie wyświęcona osobiście przez niego.
Powinna to być uroczystość obchodzona przez cały naród. Wieść
o uroczystości dotarła do wszystkich zakątków arabskiej ziemi za
pomocą konnych posłów. Do miasta zmierzały liczne zastępy ludzi.
Nie wszyscy, którzy chcieli wziąć w święcie udział, zmieścili
się w jego obrębach.
Dlatego w dosyć wielkiej odległości
od miasta zakładano obozowiska, w których ludzie mogli się
zatrzymać i przenocować w swych namiotach. Wszystkich ogarnęło
uczucie, jakiego nigdy przedtem nie zaznali. Nie mieli bowiem nawet
pojęcia o tym, jaka to będzie uroczystość.
Kobiety oraz dziewczęta już parę
tygodni przedtem przygotowywały najlepsze szaty przyozdabiając je
drogocennymi klejnotami. Z pałacu przywieziono do świątyni
wspaniałe kobierce. Pokryły one podłogę, a częściowo także
ściany. Wszyscy pomagali ozdobić dom Boży i używali w tym celu
najwspanialszych dzieł, jakie znajdowali w swych skarbcach.
Z cichą pobożnością wykonywały
służebnice świątyni Ismanki znów służbę jak czyniły to
kiedyś w swym poprzednim kraju. W wielkich koszach przynosiły
kwiaty i ozdabiały ołtarz.
Nadszedł dzień uroczystości.
Tysiące ludzi wczesnym rankiem wypełniły świątynię. Arabowie z
nieśmiałością spoglądali na cudowne wnętrze, a w ich duszach
zaczynało odzywać się coś, czego do tej pory nigdy nie odczuli.
Z góry rozlegała się grana na
nieznanych instrumentach delikatna muzyka. Po wielu latach po raz
pierwszy znowu mogli Ismani zaśpiewać ku czci Bożej znane melodie.
W wielkiej sali świątyni nie było słychać żadnych rozmów,
tylko muzyka rozlegała się wkoło.
Na podwyższonym miejscu w białych
uroczystych szatach siedzieli Ismani i oczekiwali na przyjście
Abd-ru-shina. Wszyscy siedzieli w półkolu tak, jak siadywali
niegdyś w swej dawnej świątyni. Należeli do pierwszej kasty i
także tutaj wykonywali wszystko, do czego ich książę zobowiązał.
Gdy Abd-ru-shin wszedł po schodach za
ołtarzem do świątyni, ludziom zatrzymał się oddech. Takim swego
księcia nie widzieli jeszcze nigdy. Ubrany był w lśniącą białą
szatę. Głowę zdobił biały turban spięty nad czołem wielkim
lśniącym diamentem. Jego postać zyskiwała przez to tak wiele
wzniosłego majestatu, że wszyscy aż drżeli w radosnym uniesieniu.
Czekali na jego słowa jak umierający
z pragnienia ludzie na wodę i byli szczęśliwi już tylko z tego
powodu, że wolno im było uczestniczyć w uroczystości.
Abd-ru-shin mówił.
Jego słowa unosiły się
w rozległej przestrzeni jak na skrzydłach. Ludzie, którzy
siedzieli w ostatnich rzędach, słyszeli tak samo wyraźnie jak ci,
którzy byli najbliżej.
>>Mój ludu! Nadszedł dzień
zjednoczenia! W przyszłości już nie będzie dwóch plemion
żyjących obok siebie dwojakim, różniącym się od siebie życiem.
Budowa tej świątyni połączyła was w jedną całość i tak
połączeni pozostaniecie już na wieki. We wszystkich, którzy
zebrali się pod moim panowaniem, ma żyć jedna wiara i jedna wola.
Chcę z plemienia Arabów i z plemienia Ismanów utworzyć plemię
nowe. Jego nazwa będzie wam na zawsze przypominała dzień waszego
zjednoczenia.
NOWE
PLEMIĘ BĘDZIE SIĘ NAZYWAŁO IS-RA!
Podam wam wszystkie przykazania i
także ich wyjaśnienie, za czym już od dawna tęskniliście. Moich
przykazań dotrzymywaliście bez narzekań i dlatego powinniście
teraz wiedzieć, po co były wam dane.
Nakazałem utrzymywać pokój!
Tylko gdy żyjecie w pokoju, możecie swobodnie podejmować decyzję
i myśleć. Tej wolność w myśleniu i postępowaniu koniecznie
potrzebujecie, by móc wytwarzać na ziemi rzeczy doskonałe.
Przygnębienie i niepokój dręczy ludzi, rani ich wnętrze i odbiera
im wszelką siłę, przy podejmowaniu decyzji.
Nakazałem także, byście
utrzymywali pokój z sąsiednimi narodami, albowiem używając
przemocy nigdy nie zdołacie osiągnąć dobrobytu. Obawialiście
się, że wrogowie mogliby was napaść podczas snu, jeżeli wokół
was nie będzie słychać nieustannego szczęku broni. Ja jednak
powiadam wam, że nie odważą się, albowiem wasza bezstronność
jest dla nich dowodem waszej potęgi i siły. Utrzymujcie nadal ów
spokój, a nieprzyjaciel się nigdy nie przybliży z zamiarem napaści
na was. Ale gdyby przeciw nam z daleka zbliżało się jakieś
wojsko, to mamy dosyć zwiadowców i strażników, którzy nam ich
nadejście oznajmią, abyśmy się mogli przygotować do obrony.
To najważniejszy nakaz, który
musiałem wam dać. Jesteście bowiem narodem, który całe generacje
nie znał nic innego poza walką, grabieżą i mordowaniem.
Przyniosło wam to szczęście? Przyniosło wam takie życie
bogactwo? Może chcecie mi udowodnić, że wszystko, co
osiągnęliście dzięki własnej pracy w ciągu ostatnich lat, gdy
jestem waszym władcą, jest niczym?<<
Lud milcząc słuchał i z napięciem
wpatrywał się w księcia. Abd-ru-shin mówił dalej:
>>Na ludziach, których
przyprowadziłem ze sobą, widzicie, jakich was chcę mieć. Nie
dlatego, aby mi się podobać, ale dlatego, że tylko takie życie
pozwoli wam, abyście byli szczęśliwi.
Uważaliście za wolność
wszystko, co robiliście. Czy to mordowaliście lub braliście ludzi
do niewoli, zawsze to czyniliście w domniemaniu, że jesteście
wolni! A przecież byliście wtedy podporządkowani woli ciemności!
Nikt z was nie jest wolny. Wszyscy jesteście sługami, lecz nie
moimi sługami! Chcę takiej służby, którą wykonujecie z własnej
woli z dobrym chceniem. Żadna służba nie jest bardziej ważna niż
inna. Wszystkie są sobie równe. I w tym wypadku prawdziwa wolność
zapanuje dopiero wtedy, aż każdy będzie służył tak samoczynnie,
jak oddycha. Starajcie się, potraficie to wszyscy! Myśleliście
sobie, że zginiecie, jeżeli nie będziecie na swych koniach
niepokoili okolicznych ziem. Nie widzieliście, że na wasze ręce
czeka wiele pracy, która musi zostać wykonana!
Otworzę wasze oczy na wszystko.
Macie pracować tak, abyście z pracy mieli radość.
Chcę wam także ofiarować coś,
co potrzebujecie o wiele bardziej niż pokarmu dla swego ciała:
POZNANIE
O BOGU!<<
Słysząc ostatnie słowa Arabowie
skupili uwagę, ponieważ do tej pory nie udało im się zbadać,
którego Boga Ismani czcili.
Wszyscy zapomnieli, że sami czcili
bogów. Teraz chcieli wiedzieć tylko o jedynym
Bogu swego księcia!
Nie jest on sam dowodem, że jego Bóg
jest ze wszystkich bogów najmocniejszy? Nigdy wszakże jego Boga nie
widzieli, jest niewidzialny. Było im trudno pojmować Abd-ru-shina
słowa, gdy mówił o Bogu. Rozumieli tylko, że on sam we wszystkim
spełnia wolę Bożą. Chcieli dlatego postępować według jego
nakazów. W ten sposób i oni służyliby temu odległemu,
niewidzialnemu Bogu, którego nie mogli rozumieć.
Tak prosto przyjmowali owi ludzie
natury Prawdę, którą im Abd-ru-shin przynosił. Wszystko, co
mówił, odczuwali jako konieczność, choć jego słowa nie miały
formy rozkazu. On sam zapanował nad nimi swą istotą, swym wyglądem
i uśmiechem.
Podczas uroczystości oznajmił im
także, że ludzie zostaną rozdzieleni. Wszyscy, którzy nie będą
chcieli poddać się nowemu porządkowi, zostaną wykluczeni i
oddzieleni od tych, którzy pragną rozpocząć nowe życie. Zostaną
członkami grupy ludzi tego samego gatunku i będą poznawali na
sobie nawzajem, jacy sami są. Ich dni wypełni praca taka, jak i
reszty plemienia. Z nimi nie będą jednak utrzymywali kontaktów.
Będą mogli żyć tylko między sobą i mówić tylko z równymi
sobie, dopóki nie zatęsknią, aby tak jak inni mogli służyć z
własnej woli i wytwarzać wartości, które ich ziemi nadawałyby
inną jakość niż dotychczas.
Wszyscy ludzie zostaną rozdzieleni do
kast jak w księstwie Ismanów. Każdy, kto się rozwija, będzie
miał otwartą drogę do wyższych kast.
Abd-ru-shin mówił długo. A kiedy
mówił, jak ma zamiar owych ludzi przetworzyć, obserwował
wszystkich Ismanów wokół siebie. Był to potężny, niezachwiany
krąg, który podobnie jak promienie przenikał wszystkie kasty aż
do kasty najniższej. Ci wierni będą wszędzie stać na swym
miejscu i wykładać jego słowa tym, którzy nie potrafią ich
pojąć! Bez nich by nigdy nie urzeczywistnił tego, co ma w zamyśle.
Tego dnia wyświęcił wszystkich,
którzy się zdecydowali, że będą mu służyć.
Nigdy ludzie nie przeżyli nic, co
można by było porównać z tą uroczystością. Czuli się teraz
tak uświadomieni i tak związani jeden z drugim, że powracali do
swych domów z postanowieniem, natychmiastowego uporządkowania
panujących między nimi stosunków według nowych zasad.
Po uroczystości znowu nastały dni
powszednie. Dla Abd-ru-shina rozpoczął się czas nieustającej
pracy. Wydawało mu się, że wszystko, co wykonał lub rozkazał,
dodawało mu nowych sił. Jego życie wypełnione było czynnością
na całe lata do przodu.
Abd-ru-shin miał wielu służących,
ale żadnego przyjaciela. Dlatego poczuł w sobie pragnienie
znalezienia wśród ludzi przyjaciela. Otaczało go wprawdzie wielu
mężczyzn, którym ufał i którym wolno było uczestniczyć w
poważnych uroczystościach odbywających się w świątyni, lecz ci
byli z nim tylko wtedy, gdy wykonywali w jego towarzystwie swą
służbę. Przychodzili do niego tylko wtedy, gdy ich zawołał. Był
dla nich kimś zbyt wzniosłym i zawsze, gdy zaczynał z nimi
rozmawiać bardziej przyjaźnie, odczuwali skrępowanie. Dlatego
Abd-ru-shin zatęsknił do człowieka, który potrafiłby zachowywać
się wobec niego swobodnie i nie popadał w zakłopotanie.
>>Wszyscy, którzy mnie
otaczają, spełniają wprawdzie moją wolę, lecz nie widzą we mnie
ducha, który łączy mnie z nimi także na ludzki sposób,<<
zastanawiał się Abd-ru-shin. >>Jestem ciągle samotny.
Jedynie z Is-ma-elem byłem szczęśliwy.<<
DALEKO
od księstwa Abd-ru-shina żył książę Eb-ra-nit. I on był mocny
i niezależny. Kiedy dowiedział się o Abd-ru-shinie, zapłonęła w
nim ciekawość. Chciał poznać owego księcia, który z uśmiechu
panuje nad tylu ludźmi, nie ma niewolników i zakazał walczyć z
sąsiadami. Eb-ra-nit nie miął jednak zamiaru nawiązywać z nim
stosunków przyjaznych. Chciał wyruszyć przeciw niemu na wojnę.
Chciał go pokonać i dowiedzieć się, w czym tkwi tajemnica owego
księcia, który postępuje w tak dziwny sposób. Eb-ra-nit chciał
mu udowodnić, że kiedy pojawi się ktoś mocniejszy i wypowie mu
wojnę, będzie kapitulował!
Zgromadził wszystkich swych
wojowników i szykował wyprawę przeciw Abd-ru-shinowi. Kusiło go
pokazać mu swoją moc. Małe plemiona też na ogół go nie
interesowały jak żartem mawiał, pozwalał im żyć w ich ubóstwie.
Z każdym dorównującym mu partnerem musiał jednak zmierzyć siły.
Eb-ra-nit… zwyciężał prawie
zawsze. Był dość młody i pełen radości z życia. Jego poddani
kochali go, ponieważ był sprawiedliwy.
Pewnego dnia oglądając badawczym
wzrokiem swojego ogiera z uśmiechem powiedział do swej żony:
>>Abd-ru-shin jeździ tylko na
białych koniach, dlatego wyjadę mu naprzeciw na czarnym ogierze,
aby od razu zauważył między nami różnicę. Jestem mężczyzną,
który kocha życie tylko wtedy, gdy jest pełne niebezpieczeństw.
On jest mężem pokoju i potrzebuje spokoju, aby był szczęśliwy.
Jesteśmy najwyraźniej swymi przeciwieństwami. Cieszy mnie
możliwość spotkania się z nim!<<
Żona stała obok niego i gładziła
szyję cudownego ogiera, którego Eb-ra-nit sobie wybrał. Na jej
twarzy pojawił się lekki smutek.
>>Kiedyś ulegniesz komuś
silniejszemu, a wtedy zostanę niewolnicą zwycięzcy!<<
Eb-ra-nit zaśmiał się rubasznie i
rzekł:
>>Gdy zwyciężę Abd-ru-shina,
już nigdy nie będzie ci groziło żadne niebezpieczeństwo.<<
Wkrótce potem wyruszył wraz ze swymi
wojownikami w drogę.
Już sobie wyobrażał, jak
przebiegnie walka, do którejmiało dojść.
Do Abd-ru-shina tymczasem dotarła
wiadomość, że Eb-ra-nit się zbliża. Także on gotował się do
walki, ponieważ słyszał o agresywności księcia. Pomimo tego miał
nadzieję, że do walki nie dojdzie i że cała wyprawa skończy się
pomyślnie. Na czele swych wojowników wyjechał naprzeciw wojskom
Eb-ra-nita. Kiedy jego biały rumak ruszył z kopyta i jego opanowała
nigdy dotąd nie poznana radość. Arabowie w euforii machali nad
głowami bronią. Nareszcie mogli znowu wyszaleć się na swych
koniach!
Ale o dziwo nie myśleli o tym, że
ciągną do walki! Dzika jazda konna była dla nich tylko
wypełnieniem tęsknoty do dawnego sposobu, jakim codziennie się
poruszali. Abd-ru-shin obserwował szczerą radość swej drużyny i
radował się z nimi. Pojawiały się plany:
Teraz, gdy jego księstwo jest tak
dobrze zorganizowane, wyruszy wraz ze swymi najlepszymi jeźdźcami w
świat! Jest znany i ważny. Drogę do świata ma wolną, ponieważ
jest dość silny i nie musi nikogo się obawiać. Odwiedzi sąsiednie
księstwa. Dwór faraona będzie pierwszym, gdzie się z przyjaznymi
zamiarami wyprawi.
Obejrzał się i na twarzach swych
jeźdźców zobaczył, że mają większą radość z życia. Ich
burnusy powiewały na wietrze jak białe obłoczki. Kopyta koni w
galopie prawie nie dotykały ziemi. Chmury piasku za nimi świadczyły
o ich szybkiej jeździe.
Nagle Abd-ru-shin podniósł rękę.
Jeźdźcy zwolnili i jechali wolniej, ponieważ na horyzoncie
pojawiła się druga chmura piachu i szybko się zbliżała.
Eb-ra-nit ze swym wojskiem! Obaj książęta ze swymi wojskami do
siebie stale się coraz bardziej przybliżały, aż w końcu zdyszany
biały rumak Abd-ru-shina stanął naprzeciw spienionego czarnego
ogiera Eb-ra-nita.
Spojrzenia książąt spotkały się.
Eb-ra-nita spojrzenie było bystre i badawcze, Abd-ru-shina
spojrzenie pytające i spokojne. Trwało to kilka sekund! Potem
Abd-ru-shin jako pierwszy skłonił głowę i uśmiechnął się.
Eb-ra-nit patrzył na niego jak urzeczony, potem dotknął ręką
swego czoła i pokłonił się.
>>Mogę cię prosić, abyś był
mym gościem?<< zapytał Abd-ru-shin.
Eb-ra-nit nie odpowiedział słowem,
ale znowu się pokłonił. Biały i czarny ogier kłusem szły obok
siebie, przeszły do cwału i na koniec jechali szalonym galopem w
kierunku miasta Abd-ru-shina i ścigali się nawzajem. Dojechali
równocześnie. Eb-ra-nit z cechującą go porywczością i
zadziornością powiedział:
>>Stoczyły walkę za nas, nie
zwyciężył nikt!<<
Abd-ru-shin znów się uśmiechnął,
ale nie przyznał się, że w rzeczywistości hamował swego konia,
aby nie zwyciężyć!
Gdy Eb-ra-nit obejrzał Abd-ru-shina
pałac w całej jego krasie, wzmocnił się jego nieopisany podziw.
Czymże w porównaniu z tym był jego dom? Czym było wszystko, czym
tak się pysznił, w porównaniu z tym, co tworzyło wyposażenie
każdego pomieszczenia? Przez chwilę to uczucie go dręczyło, ale
potem nagle pogodził się z tym.
>>Jest dostojny pod każdym
względem!<< pomyślał Eb-ra-nit.
Jego szacunek wobec Abd-ru-shina
narastał coraz bardziej. Myśl, że chciał przeciw niemu wyruszyć
do walki, wydawała mu się tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna.
Zapomniał mówić i tylko wsłuchiwał się w Abd-ru-shina słowa. Z
dziecięcym zaufaniem przyjmował wszystko, o czym książę
opowiadał.
Wszystko było o wiele zajmujące, niż
to co w swym życiu słyszał. Widział, że Abd-ru-shin jest
mężczyzną, który by się mógł zmierzyć z każdym
nieprzyjacielem. Pokonał by ich wszystkich, ponieważ walczył
bronią, która była tak ostra i tak pewna, że nawet największa
przewaga była przeciwko niej niedostateczna.
Eb-ra-nit już coś kiedyś słyszał
o owej tajemnej mocy, ale tak sobie jej nie wyobrażał. Przechodziło
to wszelkie jego oczekiwania!
Abd-ru-shin spoglądał w twarz
słuchającego Eb-ra-nita i widział w niej więcej, niż on sam
przypuszczał. Eb-ra-nit był bowiem mistrzem w ukrywaniu swych
zamiarów i było trudno także go rozszyfrować. Chociaż także
teraz rysy jego twarzy pozostały zimne i spokojne, to w jego oczach
pojawił się entuzjazm. Wreszcie rzekł:
>>Miałem o tobie bardzo złe
mniemanie, książę i teraz tego żałuję. Uważałem cię za
człowieka, który współpracuje z ciemnych mocami i dlatego unika
otwartej walki. Teraz jednak poznaję, że nigdy nie potrafiłbym cię
pokonać, jak mi o to chodziło. Zwyciężyłbyś nade mną. Muszę
przed tobą się pokorzyć, ponieważ ty nie zwracałeś na moją
wrogość. Nie myśl jednak, że czynię to z niechęcią. Cieszę
się, że muszę uznać twoją wyższość!<<
Abd-ru-shin śmiał się z owych słów
i odpowiedział:
>>Będzie dobrze, gdy zapomnisz
o wszystkim, co było! Gdy cię poznałem, nie widziałem w tobie
człowieka, którego ma takie myśli, albowiem od momentu naszego
pierwszego spotkania myślałeś o mnie dobrze. Tylko to jest dla
mnie decydujące! Jesteś ostrożny i stale czujny jak drapieżnik.
Dlatego musiałeś traktowałeś mnie, dopóki mnie nie poznałeś,
jak niebezpiecznego przeciwnika.<<
>>Teraz wstydzę się tego,<<
powiedział Eb-ra-nit i po raz pierwszy pod wpływem spojrzenia
ciemnych oczu Abd-ru-shina spuścił wzrok. Obaj długo milczeli.
Potem w oczach Eb-ra-nita znowu
zapaliła się iskra, zapłonęła mocnym płomieniem i nie mogła
dalej powstrzymać niewysłowionego pytania, które Eb-ra-nita
nurtowało już bardzo długo:
>>Gdzie jest źródło, z
którego czerpiesz swą mądrość, książę?<<
Powodem tego pytania nie była
Eb-ra-nita ciekawość, ale tęsknota, która w nim była głęboko
skryta, a teraz nagle wytrysnęła. Abd-ru-shin zauważył płomień
w Eb-ra-nita duszy i mówił:
>>Czerpię ze światłego źródła
wszelkiego bytu, z niego pochodzisz i ty!<<
Eb-ra-nit spojrzał pytająco na
Abd-ru-shina i wahająco rzekł:
>>Niezupełnie rozumiem, ale
wierzę ci i chciałbym postępując według twoich wskazówek
odnaleźć owo źródło, aby się rozjaśniło i w moim wnętrzu!<<
Wyznanie Eb-ra-nita było dogłębne.
Ten to moment także w decydujący sposób wpłynął na jego życie.
Eb-ra-nit poderwał się. Także
Abd-ru-shin wstał.
Nagle Eb-ra-nit wyciągnął obie ręce
do Abd-ru-shina:
>>Pozwól, abym był twym
przyjacielem!<<
Poparł owe gorące słowa swym
promiennym, szczerym uśmiechem. Abd-ru-shin bez wahania ujął obie
wyciągnięte ręce i pewnie je uścisnął.
Eb-ra-nit jeszcze długo przebywał w
pałacu Abd-ru-shina i stopniowo wchłaniał poznawanie o Bogu. Jego
dusza zaczęła się zmieniać, a ta zmiana z kolei wpłynęła na
to, że całkowicie zmienił się także na zewnątrz. Jego
temperament stracił nieco ze swej wybuchowości i nauczył się
bardziej nad sobą panować. Zaczął ludzi i poszczególne problemy
oceniać inaczej, o wiele bardziej wgłębiał się we wszystko i
bardziej zbliżył się do ludzi, którzy byli jego podwładnymi.
Odczuwali nie tylko sprawiedliwość, która z niego wychodziła, ale
wypływała z niego i miłość.
Pod pewnym względem Eb-ra-nit
pozostał jednak inny niż Ismani. Zachował swobodę i władczość.
Czasami wydawało mu się wprawdzie, że proponując Abd-ru-shinowi
swą przyjaźń postąpił zuchwale, ale te chwile szybko przeszły.
Musiał myśleć o tylu innych sprawach i starać się je pojąć!
Był stale gotów przyjmować wszystko, o czym Abd-ru-shin mu
mówił.
Wspólnie uczestniczyli w
nabożeństwach w świątyni w kręgu powołanych Ismanów. Eb-ra-nit
był wtajemniczony we wszystkie sprawy i z podziwem poznawał prostą
organizację królestwa Is-Ra, która ogarniała wszystko. Nigdzie
nie znalazł najmniejszej nawet szczeliny. Wszystko było
przemyślane. Jedno wynikało z drugiego, bo nie mogło być inaczej!
Czym więcej Eb-ra-nit wiedział, tym był pokorniejszy.
Nadszedł czas, gdy musiał
Abd-ru-shina opuścić. Jak zbliżała się chwila rozstania, stawał
się coraz bardziej małomówny. Abd-ru-shin zauważył jego smutek i
zapytał się go:
>>Czyżbyś nie chciał już
nigdy powrócić, że jesteś teraz taki smutny?<< Eb-ra-nit
spojrzał na niego zdziwiony.
>>Myślałem tylko o tym, że
muszę się z tobą rozstać i wcale nie wpadło mi do głowy, że
mógłbym ponownie przyjechać, książę. Masz rację, nie mam
powodu się martwić. Pozwól, że zaproszę cię do siebie, a
później znów cię odwiedzę!<<
Abd-ru-shin obiecał, że wkrótce
spełni jego życzenie.
>>Teraz mam zamiar odwiedzić
faraona, potem przyjadę także do ciebie. W przeciwnym wypadku
musiałbym wkrótce ruszyć mu naprzeciw, jak uczyniłem to w twoim
wypadku. A wtedy mogłoby się zdarzyć, że nie pokonałbym go tak
szybko!<<
Eb-ra-nit zaśmiał się z tego żartu
i zauważył:
>>No tak, trudno zakładać,
żebyś pokonałbyś faraona w taki sam sposób. Znam go jako żądnego
władzy człowieka, który zniewolił cały naród. Mam w jego
mieście dom i przyjadę tam, gdy będziesz przebywał na jego
dworze. A jeżeli będzie to konieczne, podejmę na twoją korzyść
pewne kroki.<<
>>A właściwie to o czym zawsze
z nim rozmawiasz?<< zapytał się Abd-ru-shin
>>We wszystkich wielkich
księstwach posiadam domy, w których czasami przebywam. W Egipcie
jestem starym czarownikiem, faraona doradcą. Zawsze zanim podejmie
jakąś walkę, każe mnie zawołać, abym przepowiedział jego
wynik. Zobaczysz mnie tam w przebraniu i nawet ty byś mnie nie
poznał. W ten sposób będę także mógł się dowiedzieć, czy
faraon nie ma zamiaru przeciw tobie czegoś zorganizować i będę
mógł wystarczająco wcześnie przesłać ci ostrzeżenie.<<
<!--[if !vml]--><!--[endif]-->Abd-ru-shin
pokręcił głową.
>>Jest to konieczne?<<
>>Abd-ru-shinie, wiesz bardzo
wiele, ale nie masz pojęcia, jak podstępne metody stosowane są na
dworze faraona. Nie znasz nienawiści, która wyrasta z zawiść, gdy
któryś książę zwiększy swą moc. Będą cię nienawidzili tak
samo, jak nienawidzą księcia Eb-ra-nita. Będę czuwał za ciebie,
jak muszę czuwać także i za siebie!<<
Abd-ru-shin ciągle jeszcze nie
pojmował.
>>Wolałbym zostać nieznanym,
niż miałbym zajmować się czymś takim. Nie boję się o siebie,
Eb-ra-nicie, ponieważ nic z tej nienawiści nie może mnie
dotknąć.<<
Eb-ra-nit gwałtownie odrzucił
Abd-ru-shina pogląd.
>>Nienawiść jest gadem, który
pełza w ciemnościach. Możesz wielokrotnie go zadeptać, pewnego
razu jednak cię zaskoczy i ukąsi. Popatrz, sprawia mi wielką
radość, gdy mogę podążać tropem owego węża i kiedy trzeba,
wyrwać mu jego jadowite zęby. Traktuję to jak grę, a i tak już
nie raz uratowałem w ten sposób od zagłady niejeden mały pustynny
szczep.<<
>>Ciekawi mnie to, co robisz w
pobliżu swych nieprzyjaciół. Najpierw musiałbym dowiedzieć się
na ten temat czegoś więcej, by móc zgodzić się z tobą
całkowicie,<< rzekł Abd-ru-shin.
Nie potrafił w zupełności pojąć
Eb-ra-nita słów, ponieważ nienawiść, o której już kiedyś
opowiadał mu jego nauczyciel Is-ma-el, ciągle jeszcze była dla
niego czymś obcym.
Abd-ru-sin nie wiedział, że faraon
zazdrości mu jego skarbów oraz że już próbował skrycie wysłać
do jego miasta szpiegów. To mu się nie udało, ponieważ
organizacja całego państwa umożliwiała przyjąć jedynie takich
ludzi, którzy zgodzili się na zaszeregowanie ich do którejś z
kast.
Jeżeli taki człowiek zaczął się
wahać, to umieszczono go w kręgu ludzi stojących najniżej. W
pobliże Abd-ru-shina nie mógł dostać się nikt obcy, ponieważ
otaczali go tylko ludzie z kasty najwyższej. Wszystkie drogi, które
w innych księstwach były otwarte, tutaj były zamknięte.
Kiedy faraon dowiedział się o tym,
odłożył swe plany na późniejszy czas.
ABD-RU-SHIN
wyruszył w drogę, by
odwiedzić faraona. Czym bardziej zbliżał się do jego miasta, tym
gorzej się czuł. Obejrzał się i spojrzał na długi zastęp swych
jeźdźców oraz jucznych zwierząt, które dźwigały w skrzyniach
wybrane dary dla egipskiego króla. Nagle Abd-ru-shin wyraźnie
usłyszał głos swego nauczyciela Is-ma-ela:
>>Rozbij obóz przed miastem i
tam przenocuj. Nie śpij w domu faraona!<<
Abd-ru-shin ze zdziwieniem rozejrzał
się wokół siebie, ponieważ nigdy nic podobnego mu się nie
zdarzyło. Rozkazał zatrzymać karawanę.
Jeden z Ismanów jechał obok niego.
Abd-ru-shin powiedział do niego:
>>Każ rozbić namioty tutaj,
Din-arze. Zatrzymam się tu na noc, do miasta zaś wjadę dopiero
rano.<<
Din-ar podał rozkaz dalej. Jeździł
zawsze za Abd-ru-shinem, aby przyjmować jego polecenia.
Przed miastem faraona powstało
wkrótce wielkie obozowisko. Wyglądało prawie jak miasto. Wieczorem
Abd-ru-shin jeszcze długo siedział przed swym namiotem i
zastanawiał się nad słowami Is-ma-ela, które tak wyraźnie
usłyszał.
W tym samym czasie także Is-ma-el
siedział nad swą kryształową kulą i był radosny z tego, że
Abd-ru-shin usłyszał jego ostrzeżenie. Martwił się, albowiem
widział ciemne i chaotyczne myśli faraona. Wszystkie one miały
tylko jeden cel: zniszczenie!
Widział, że w domu faraona grozi
Abd-ru-shinowi wielkie niebezpieczeństwo i nie był pewien, czy
także i tam poradzi sobie Abd-ru-shina moc. Jest całkiem możliwe,
że siła, która z niego wychodzi, ludzi spęta przejściowo, ale
potem ich ciemne myśli znów przebiją się na powierzchnię!
Is-ma-ela życzył sobie, aby
Abd-ru-shin miał przy boku jasnowidzącego wieszcza, z którym on
mógłby utrzymywać łączność. Wtedy Abd-ru-shin miałby ochronę,
która w znacznej mierze potrafiłaby przewidzieć wszelkie ataki,
aby dać mu w ten sposób czas na zorganizowanie obrony.
Życzenie Is-ma-ela spełniło się
jeszcze tej nocy. Do Abd-ru-shina podszedł mężczyzna z plemienia
Ismanów i powiedział, że objawił mu się Is-ma-el i dał mu
rozkaz, aby w razie potrzeby Abd-ru-shina zawsze chronił.
Abd-ru-shin był zaskoczony. Zapytał
mężczyznę, który był już poważnego wieku, przed czym ma zamiar
go chronić.
>>Nazywam się Ne-so-met i
właśnie teraz otrzymałem dar jasnowidzenia. Ujrzałem Is-ma-ela,
który mi za pośrednictwem kryształowej kuli przekazał:
>Chroń Abd-ru-shina, swego pana,
albowiem będziesz oświecony. Twoje oczy przejrzą na wylot długie
wieki i będziesz mógł poznać, co stanie się dopiero w dalekiej
przyszłości. Masz tak pomagać ludziom. Przede wszystkim jednak
swemu księciu, który potrzebuje pomocy, ponieważ nienawiść,
która będzie mu obecnie na jego drogach towarzyszyć, nieustannie
narasta. Będzie się z nią teraz spotykał wszędzie. Chroń
księcia i wszystkich mu wiernych, aby stali niezłomnie na swych
stanowiskach, gdy to będzie konieczne.< <<
Abd-ru-shin długo zastanawiał się
nad tymi słowami. Przypomniał sobie także odczucia, które do
niego przyszły, gdy zbliżał się do egipskiego miasta. Wiedział,
że musi być ostrożny.
Drugiego dnia wcześnie rano udał się
wraz ze swoją świtą do miasta. Tysięczne tłumy zebrały się,
aby ujrzeć tajemniczego księcia.
Przed pałacem faraona Abd-ru-shin się
zatrzymał. Już go oczekiwali. Pałac był bogato ozdobiono. Goście
zwrócili uwagę na wiszące na bramach lśniące kolorowe taśmy.
Przed pałacem w długich szeregach stali niewolnicy odziani w
kolorowe szaty, którymi mogli przyozdabiać się tylko wtedy, gdy
pojawiali się nadzwyczaj wzniośli goście.
Abd-ru-shin ze zdziwieniem oglądał
ten obraz. Wszystko to sprawiało na nim całkiem obce wrażenie.
Powoli szedł po prowadzących do wysokiej bramy schodach. Z góry do
niego zbliżał się korowód na czele z faraonem.
Faraon uroczyście schodził po
schodach i spoglądał w dół na Abd-ru-shina, którego głowa
uniesiona była w górę. Władca Egiptu chłodno przywitał władcę
Arabów.
>>Witaj w moim domu i uważaj go
za swój.<<
Potem przy boku Abd-ru-shina wszedł
znowu na górę. Od pierwszego momentu ich spotkania prawie nie
zawadził o księcia wzrokiem. Abd-ru-shin znów poczuł się tak,
jak wtedy, gdy zbliżał się do granic miasta faraona. Nigdy
dotychczas nie odczuwał wobec żadnego człowieka takiego poczucia
obcości jak wobec faraona. Z faraona wychodziło coś, co
przeszkadzało mu myśleć.
>>Jest gorszy niż myślałem,<<
powiedział do siebie Abd-ru-shin. A faraon sobie pomyślał: >>Jest
nieprzystępny!<<
Przeszli przez bramę i weszli do
olbrzymiej zdobionej kolumnami sieni starego pałacu. Abd-ru-shin
pełen podziwu zatrzymał się. Faraon pod wpływem tego pochlebstwa
uśmiechnął się i od tej pory zachowywał się wobec Abd-ru-shina
łaskawiej.
Pomimo tego Abd-ru-shin właśnie ową
łaskawość odczuwał jako coś nieznośnego. Przeszkadzała mu i
nie pozwalała odrzucić powściągliwości.
Faraon uczynił wszystko, aby gościa
rozweselić. Otoczył go przepychem, jakiego jeszcze dotąd nikt nie
oglądał. Abd-ru-shin był zniechęcony jeszcze bardziej, ponieważ
wyczuwał, jaki zamysł się za tym kryje.
Jeden jedyny człowiek tylko umiał
Abd-ru-shina rozbawić: córka faraona Juri-cheo. Była jeszcze
bardzo młoda i faraon traktował ją jak dziecko. Tym bardziej
potrafiła odbierać prawdę, którą Abd-ru-shin emanował.
Skutecznie udało się jej
Abd-ru-shina trochę rozweselić i ułatwić mu jego sytuację,
ponieważ gdy książę odpowiadał faraonowi na jego łaskawości,
musiał stale się zmuszać do uprzejmości.
Dzień pomału dobiegał końca. Kiedy
nadszedł wieczór, Abd-ru-shin odetchnął jak uwolniony od
ciężkiego brzemienia. Nadaremnie faraon starał się wszelkimi
sposobami przekonać gościa, by ten pozostał u niego na noc.
Abd-ru-shin zdecydował się odjechać wraz ze swą świtą z
powrotem do obozowiska.
Gdy po przyjeździe wszedł do swego
namiotu, przywitał go jakiś mężczyzna. Był to Eb-ra-nit.
Abd-ru-shin ucieszony pozdrowił go .
>>Jak ci się podoba faraon?<<
Eb-ra-nita słowom towarzyszył
drwiący uśmieszek.
Abd-ru-shin nie odpowiedział i bardzo
spoważniał.
>>Nie masz zamiaru go już nigdy
odwiedzić, książę. To jednak byłoby dla faraona tak wielką
obrazą, że od razu zorganizowałby przeciwko tobie wyprawę
wojenną. Musisz z tym najbliższym sąsiadem utrzymać pokój! Będę
nieustannie wpływał na niego, by nie planował przeciw tobie
niczego złego!<<
Abd-ru-shin nawet teraz nie
odpowiedział. Był bardzo milczący. Eb-ra-nit wiedział, że
Abd-ru-shina, który miał delikatne uczucia, postępowanie faraona
głęboko zraniło.
Po raz pierwszy Abd-ru-shin spotkał
się z człowiekiem żyjącym w świecie, przed którym go Is-ma-el
ostrzegał. Ogarniało go przerażenie, gdy sobie uświadomił, że
na ziemi żyją ludzie, którzy są tak jak faraon w większym lub
mniejszym stopniu opanowani przez wstrętną próżność.
Przypomniał sobie córkę faraona i w
jego duszy mocno odezwało się współczucie. Wśród takich ludzi,
jak faraon, żyją więc tacy, którzy są wewnętrznie czyści i
tęsknią do Prawdy. I prawie wszyscy są wciągani do bagna.
Lecz któż jest tak silny w sobie, że
potrafi podołać wszelkim kuszeniom fałszywego blasku, które mu
wąż proponuje? Przecież nikt z nich nie zna drogi prowadzącej do
Boga! Nie potrafią jej już nawet odnaleźć! Jeżeli jakiś naród
ma takiego władcę, jakim jest faraon, to musi popaść w zagładę!
Faraon w niesłychany sposób zniewala
cały naród, który musi wykonywać najgorszą niewolniczą pracę,
aby zachować życie. Każe zabijać chłopców tak, jak gdyby
chodziło o wybicie stada bydła. Chwalił się tym i nawet nie
zauważył, że wywołało to w Abd-ru-shinie gwałtowny sprzeciw.
Eb-ra-nit potrafił wczuć się w
duszę Abd-ru-shina. Także on żywił w sobie wielką niechęć. Żył
jednak wśród tych ludzi zbyt długo, by mogło go ich postępowanie
ranić. Walczył z ich chciwością i podstępnym postępowaniem, i
cały czas był czujnym. Dla niego była to tylko zajmująca gra.
Coraz bardziej narastała w nim chęć
działania w innych krajach na korzyść Abd-ru-shina, aby go w ten
sposób chronić. Ponownie zaproponował Abd-ru-shinowi swoją
służbę.
Książę nareszcie zrozumiał,
dlaczego tak konieczna jest ostrożność, którą Eb-ra-nit
przejawiał. Po raz pierwszy stanął nad przepaścią najpodlejszych
ludzkich cech i był tym wstrząśnięty. Miał ochotę jak
najprędzej powrócić do swego kraju, aby cieszyć się pokojem,
który tam panował.
Eb-ra-nit jednak nie dopuścił do
tego. Poprosił Abd-ru-shina, by ten pojechał z nim do jego księstwa
i Abd-ru-shin się zgodził. Po krótkim pobycie na dworze faraona
wyjechali w kierunku domu Eb-ra-nita.
>>Jak dobrze wędrowałoby się
po świecie, gdyby wszędzie panowały takie porządki, jak w twoim
państwie,<< zauważył Eb-ra-nit.
Wyczuwał, że Abd-ru-shina odpychają
zwyczaje i nawyki ludzi, nieporządek i brud, którego wszędzie było
pełno. Miał trochę obaw, jak Abd-ru-shinowi spodobało się w jego
domu.
Coraz bardziej zbliżali się do celu.
Abd-ru-shin od razu zauważył ciche obawy swego przyjaciela i z
uśmiechem pytał siebie samego, gdzie podziała się hardość i
buta Eb-ra-nita. Nie pozostało z niej nic. Tylko raz jeszcze
zapłonęła w oczach Eb-ra-nita duma gdy przedstawiał przyjacielowi
swoją żonę.
Przeżywali radosne chwile. Eb-ra-nit
rozkazał swym Arabom, by pokazali gościowi umiejętnością w
dosiadaniu i ujeżdżaniu koni. Rzeczywiście potrafili Abd-ru-shina
zabawić.
Wspólnymi siłami zmienili
organizację całego państwa. Abd-ru-shin wszędzie chętnie swemu
przyjacielowi służył radą i pomocą.
Eb-ra-nit z entuzjazmem przyjmował
Abd-ru-shina rady i starał się wszystko od razu wprowadzać w
życie. Nie mógł osiągał jednak wielkich sukcesów, ponieważ
brakowało mu takich pomocników, jakich Abd-ru-shin miał w swych
Ismanach. Musiał postępować surowiej, a pomimo tego półdzicy
Arabowie nie pojmowali, czego od nich ich książę żąda.
Abd-ru-shin u niego został długo.
Potem jednak poczuł w swym wnętrzu impuls, który nakazywał mu
udać się w drogę do domu. Jego drużyna ponownie utworzyła długą
karawanę, na której czele ruszył Abd-ru-shin do domu.
Jazda trwała kilka tygodni. Któregoś
dnia przyszedł wieszcz do swego pana i znowu ostrzegał:
>>Niech wszyscy jeźdźcy
przygotują swą broń! Grozi nam atak, książę!<<
Abd-ru-shin wydał rozkaz, aby rozbić
obóz na pustyni. Postawili namioty i spokojnie oczekiwali na atak.
Atakujący pojawili się następnego dnia. Usłyszeli świst
wymierzonych w nich strzał.
Arabowie dosiedli koni i zaatakowali
przeciwników tak gwałtownie, że od razu zwyciężyli. Rozbili
szyki atakujących, którzy mieli przewagę liczebną i spowodowali u
nich zamęt. Odważnie wbili się klinem w ich oddział i rozdzielili
ich. Ciszę, która jeszcze przed chwilą panowała wokół,
napełniły dzikie okrzyki. W błyszczących promieniach słońca
trwała zagorzała walka.
Abd-ru-shin stał na uboczu i bacznie
wszystko obserwował. Nerwy miał napięte, ponieważ dowodził
podczas walki. Było to dla niego coś całkiem nowego. Podniósł
rękę i z obozu wyruszyły posiłki, które na jego rozkaz dotąd
wyczekiwały w ukryciu. Rzuciły się w bitewną wrzawę niczym orkan
i szybko zakończyły bitwę. Część atakujących rozpierzchła się
we wszystkich kierunkach, inni padli lub leżeli ranni na ziemi.
Wokół słychać było jęki rannych, zaś ku namiotom prowadzono
spętanych jeńców.
Abd-ru-shin podjechał bliżej i z
przerażeniem spoglądał na leżących na piasku martwych i rannych.
Z wszystkich stron patrzono na niego błagalnym wzrokiem. Zawrócił
konia i szybko pogalopował w kierunku namiotów. W palącym słońcu
stali spętani i związani w grupy jeńcy. Zwycięzcy zerwali im z
głów ochronne chusty i nie przeszkadzało im, że promienie słońca
paliły ich głowy.
Abd-ru-shin zapłonął gniewem. W
pobliżu nie było bowiem nikogo, kto by się o owych ludzi
zatroszczył. Zawołał głośno przez całe obozowisko. Arabowie
szybko wybiegli z namiotów i zebrali się wokół swego pana.
>>Cóż czynicie ze swymi
jeńcami? Co macie zamiar zrobić z rannymi, którzy leżą na piasku
na niemiłosiernie palącym słońcu i zwijają się z bólu? Czyżby
ta potyczka uczyniła z was innych ludzi?
Nikt nie będzie miał prawa odpocząć,
dopóki nie zatroszczy się o spokój swych bliźnich, do tych zaś
należą także ci, którzy leżą tutaj na zewnątrz! Przenieście
rannych do obozu i załóżcie im opatrunki, a resztę zaprowadźcie
do cienia. Dlaczego zerwaliście im chusty z głów? Czyżby umarło
w was wszystko dobre?<<
W tej wyprawie uczestniczyło mało
Ismanów. Większość musiała pozostać w domu, tam byli potrzebni
bardziej. Tych kilku Ismanów Arabowie przekonali, że tylko taki
sposób postępowania z jeńcami jest słuszny. Uznali to, ponieważ
im także nie wolno było wpuścić do swego byłego księstwa
żadnych obcych i uważali postępowanie Arabów za całkiem słuszne.
Abd-ru-shin pojmował ich stanowisko i
nie czynił im żadnych wymówek. Ismani byli także pierwszymi,
którzy na jego rozkaz wybiegli i pomogli rannym.
Arabowie swego pana nie rozumieli.
Niewolników ze swych jeńców uczynić im nie wolno, dlaczego więc
nie zostawić ich by pomarli? Zapytali Abd-ru-shina, co stanie się z
jeńcami. Już z ich pytań poznał, jak bardzo ludzie ci są surowi
i jak mało zależy im na ludzkim życiu.
>>Jeżeli jeńcy nie będą
chcieli dobrowolnie pójść z nami, wypuścicie ich na wolność. To
przecież najprostsze rozwiązanie!<<
>>Panie, ale jeżeli wypuścimy
ich na wolność, to jutro uczynią to samo co dzisiaj!<<
>>A czy wy kiedyś żyliście
inaczej? Nie macie prawa tych ludzi zabijać. Oni nie umieją żyć
inaczej. I wy byście może kiedyś zginęli taką właśnie marną
śmiercią, gdybym nie przyszedł ja. Oni dzisiaj na własnej skórze
przeżyli to, że istnieją jeszcze ludzie, którzy pomimo tego, że
zwyciężyli, nie zachowują się jak pijani. To doświadczenie może
im pomóc o wiele bardziej niż jakiekolwiek cierpienie.<<
Arabowie spoglądali na Abd-ru-shina
niepewnie. Dlatego dodał: >>Wżyjcie się w ich sytuację.
Potem może mnie trochę zrozumiecie.<<
To im rzeczywiście pomogło. Cieszyli
się z myśli, że mogą okazać swym przeciwnikom wspaniałomyślność.
Wielu jeńców z radością dołączyło
do karawany Abd-ru-shina. Ich serca pełne były wdzięczności i
pragnęli służyć księciu, który uratował ich przed męczeńską
śmiercią w promieniach palącego słońca.
Kiedy książę powrócił do domu,
ludzie z plemienia Is-ra bardzo się ucieszyli. Do tej pory nigdy
jeszcze tak nie tęsknili do powrotu swego księcia i nigdy po jego
powrocie nie wypełniała ich tak wielka radość.
Kiedy później jeszcze dodatkowo
przyszli posłowie z pałacu i oznajmili, że w świątyni odbędzie
się wielka uroczystość, radość ich nie znała granic. Kilka
godzin chodzili w korowodzie wokół pałacu swego księcia oddając
mu w ten sposób hołd.
Także Abd-ru-shin był szczęśliwy,
gdy obserwował wielką radość ludu i sam zaś przez to jakby
swobodniej oddychał w atmosferze przestrzennego pałacu. Po długiej
wędrówce miał wrażenie, jakby powrócił do domu, chociaż często
czuł się na ziemi jako obcy.
Wszędzie spotykał się z płomienną
miłością ludu i to pomagało mu zapomnieć o wszelkiej ohydzie,
którą widział i przeżył na dworze faraona, a także o bólu,
który poczuł podczas dzikiej potyczki na pustyni. Te wspomnienia
okrył jakby całun zapomnienia.
Z radosną siłą pracował
Abd-ru-shin znów przy rozbudowywaniu swego państwa, które szybko
rozkwitało. Teraz jasnowidz Ne-so-met przebywał już nieustannie w
pobliżu niego. Za jego pośrednictwem utrzymywał niezwykły kontakt
z Is-ma-elem.
Is-ma-el w ten sposób zyskał
możliwość radzenia i pomagania. Tak Abd-ru-shin budował nowe
księstwo. Is-ma-el podziwiał swego byłego ucznia, który tak
bardzo go wyprzedził, że teraz mógł się od niego już sam uczyć.
Rozbudowa postępowała spójnie w
ciągłych liniach, w wyniku czego kierowanie księstwem było bardzo
proste. Abd-ru-shin polecił nowe prawa wykuć na kamiennych
tablicach i umieścił je przed świątynią na potężnych słupach.
W świątyni kazał na ścianie wykuć wszystkie przykazania, które
miał zamiar narodowi obwieścić podczas zbliżającej się
uroczystości.
Wielki dzień nastał. I znowu
przyciągnął do książęcego miasta niezliczone tłumy ludzi.
Tysiące ich napełniło świątynię, kiedy Abd-ru-shin odprawiał
uroczystość. Tysiące ludzi słyszało nowe prawa, które im dał.
Były wykute w kamieniu, teraz zaś sam książę wykuwał je w
sercach ludzi.
Wraz z ubiegającymi latami musieli
coraz bardziej zmieniać swój tryb życia, aby móc podążyć za
coraz szybszym rozwojem. Teraz już nie wydawało im się trudnym
pojmowanie sprawiedliwości w prawach, o których wiedzieli, że nie
wolno im ich naruszyć.
Wszystko, co im Abd-ru-shin dawał,
było dla nich tylko oznaką jego wielkiej miłości do nich, chociaż
musieli się dostosowywać i zmieniać. Czynili tak ze świadomością,
że wszystko to służy tylko i wyłącznie ułatwianiu ich życia.
Nowe prawa były surowe i twarde, ale ludzie osiągnęli już taką
dojrzałość, że wyczuwali błogą sprawiedliwość, która we
wszystkim spoczywała.
Wszystkie prawa były dostosowane do
ich natury i do stopnia ich rozwoju. Były jednolite i zrozumiałe i
dla nieuczonego człowieka. Były sformowane tak, że nie można ich
było w dowolny sposób wykładać lub przekręcać. A Abd-ru-shin
mówił w świątyni przed wielkim zastępem ludzi:
>>Raz
na zawsze daję wam dzisiaj prawdziwe, nietknięte Słowo o prawach i
obowiązkach człowieka!
Kto chce domagać się praw, musi
najpierw być świadom swych obowiązków. Albowiem jedno z drugim
musi być w równowadze, jeżeli człowiek chce żyć zgodnie z wolą
Bożą!
Żaden człowiek nie może sądzić
drugiego; żaden człowiek również nie może od innego tego żądać!
Każdy ma podążać s w o j
ą drogą i mówić w s w o i m języku, aby nie
upodobnił się do swego bliźniego!
Niech nikt nie spogląda na tego,
kogo uważa za piękniejszego od siebie i niech go dlatego nie
naśladuje! Każdy człowiek jest stworzony tak, aby posiadał w
sobie któryś z rodzajów piękna.
Daję wam najwyższe przykazanie, z
niego musi rozwijać się cała reszta:
SPEŁNIANIE
OBOWIĄZKÓW WOBEC
BOGA!
Z tego dla każdego człowieka
wynika konieczność spełniania obowiązków wobec bliźnich. Tak
samo musi spełniać obowiązki wobec zwierząt i roślin!
Jakże małym jest człowiek przed
swym Bogiem, a zastanawia się nad obowiązkami, które wobec Niego
ma.
Spełnianie owych obowiązków jest
tym samym, co bycie naturalnym i życie w naturalny sposób.
Człowiekowi były dane wzniosłe
ideały. Drzemią w głębi jego duszy. Pozwólcie im się ocknąć!
Nie tłumcie każdego drgnienia duszy, które chce byście poczuli
błogość.
To początek drogi polegającej na
spełnianiu obowiązków wobec Boga, lecz droga ta prowadzi poprzez
spełnianie obowiązków wobec ludzi! Pomagajcie swym bliźnim i
wspierajcie ich, tym spełnicie to, co spełnić powinniście!
Albowiem wy ludzie wędrujecie poprzez to stworzenie dlatego, by
dojrzewać w s w y c h w z a j e m n y c h kontaktach!
W żaden sposób nie pomoże wam, nieczynienie innym krzywdy tylko
dlatego, że żyjecie w samotności i unikacie ludzi. Z a n i e
d b u j e c i e tym swoje obowiązki!
Pełne błogosławieństw niebo
poznania otworzy się przed tym, kto połączy się z ludźmi, a
potem ponownie potrafi być wolnym, albowiem w trakcie tego może w
zwrotnym działaniu przeżyć wszystko, co koniecznie jest mu
potrzebne i co także innym pomoże postępować naprzód.
Weźcie dary, które wam były dane
na drogę poprzez stworzenie i umożliwcie im, aby się rozwinęły.
I gdyby wam się w porównaniu z darami i talentem waszych bliźnich
wydawały nieznaczne, to i tak macie równe prawa!
To zaś czy przyniosą wam szkodę,
czy błogosławieństwo, zależy tylko od tego, jak z nich
korzystacie! I chociaż na razie dary te wydają wam się nic nie
znaczące, to mogą wam - jeżeli będziecie z nich korzystali we
właściwy sposób - przynieść o wiele więcej pożytku niż te,
które wydają się być większymi, ale z których w pełni nie
korzystacie.
Każdy niewykorzystany dar lub siła
jest dla człowieka fatum!
Jedynie człowiek, który spełnia
swe obowiązki, ma prawo żyć w tym stworzeniu! Tylko i wyłącznie
taki posiada prawo do życia!
Od owego najwyższego przykazania
wywodzi się także przykazanie:
DBAJ
O PIĘKNO!
Piękno jest w całym stworzeniu.
Każdy twór przejawia je na swój sposób. Tylko j e d
en twór pozwolił, by w nim skarlało: c z ł o w i e k
! Naturalność i piękno są jednym.
Piękno nie jest niczym szukanym,
wymyślanym, j e s t i było zawsze. Nie zmienia się
wraz ze zmieniającymi się czasami, ale zawsze trwa w niezmienionej
formie żywe między wami. Występuje w tysiącach postaci, a jednak
jest proste. Wszędzie wchodzi wam w drogę, a wy ludzie powinniście
się z niego cieszyć, uczyć się od niego i pozwalać mu wyrastać
w sobie tak samo, jak ono żyje w każdym zwierzęciu i roślinie.
Macie być piękni ku czci swego
Stworzyciela!
Nie przechodźcie koło swych
bliźnich, nawet jeżeli są szpetni, i nie myślcie sobie: >Od
ciebie nie mogę się niczego nauczyć.<
Spójrzcie raz na nich spokojnie
nie wytykając im ich wad. Zauważycie, że zniekształcili akurat
to, co przeznaczone było do tego, aby ich uczyniło pięknymi!
T a k będziecie
oceniać wszystko, z czym się spotkacie!
Nie chcę wam wyznaczać sędziów,
którzy by mieli decydować o tym, czy któryś człowiek ma rację
czy nie, czy może wysuwać żądania wobec swego bliźniego, czy też
musi z nich zrezygnować. Swe błędy powinniście poznawać s
a m i n a s ob i e ! Wy sami macie umieć ocenić, gdzie
macie prawo, a gdzie obowiązki. Albowiem nie może brać ten, kto
nie może dawać!
Te przykazania są żywe i nie
wolno wtłaczać ich do drętwych form. Dlatego nie wyznaczam żadnych
sędziów.
Nie powinno wam się nakazywać, co
macie czynić, a co nie, albowiem tym by dano prawo wszelkiemu złu.
To byłoby zapadaniem w wygodny sen.
W taki sam sposób, w jaki przez
wasze ciało przechodzą setki nerwowych włókien ożywiając każdą
jego część, tak samo powinniście być w ruchu także wy, ludzie.
Tworzycie przecież ciało tego narodu. Żadnej części wielkiej
całości nie wolno trwać w bezruchu, ponieważ w ten sposób
paraliżowałaby swe otoczenie!
Wasze działanie musi współbrzmieć
ze sobą, musi pulsować od najwyższej aż po najniższą kastę i
stamtąd płynąć znowu z powrotem do kasty najwyższej. Tak
powstaje wieczny kołobieg, którego żywy nurt ja sam potęguję,
czerpiąc z samego Światła, by błogosławić waszą pracę.<<
Abd-ru-shina >>amen<<
unosiło się w świątyni pogłosem. Odwrócił się i powoli zaczął
wchodzić po schodach na górę. Z kopuły świątyni spływało
złote światło i otaczało postać księcia. Ludzie patrzyli za nim
wilgotnymi oczami, jak gdyby oddalała się od nich postać ze
Światła.
Jego słowa w ich sercach ożyły i
oni spełniali jego przykazania.
Abd-ru-shin widział, jakie jego lud
czyni postępy i znów odżyło w nim życzenie, aby jeszcze więcej
ludzi było szczęśliwych. Ale potem przypomniał sobie faraona i
moralny upadek jego narodu to obudziło w nim wstręt.
Jego plemię było wprawdzie dzikie,
ale czy nie wypełniała go szlachetna duma? Czyż Ismani nie
walczyli bohatersko o zwycięstwo Światła? Miał pomocników,
którzy walczyli za niego z całym swym żywym przekonaniem. Bez nich
nienawiść w królestwie Egiptu byłaby dla niego zbyt ciężkim
brzemieniem.
ABD-RU-SHIN
do siebie zawołał wieszcza Ne-so-meta. Często teraz bywali razem.
>>Ne-so-mecie, chętnie bym
porozmawiał z Is-ma-elem. Możesz spróbować nawiązać kontakt?<<
Ne-so-met przed swym panem głęboko
ukłonił się.
>>Is-ma-el życzy sobie tego
samego co ty. Czeka na twe słowa.<<
Obaj weszli do innej komnaty, gdzie
nikomu nie wolno było im przeszkadzać. Wypełniało ją niebieskie
światło, a na środku stał słup. Ne-so-met zapalił na płaskich
miskach pachnące zioła, roztarte na proszek.
Zapach przyjemnie działał na
Abd-ru-sina i Ne-so-meta zmysły.
Jasnowidz odkrył wielką kryształową
kulę spoczywającą na słupie i utkwił w niej swój wzrok. Długo
czekał, a potem skinął na Abd-ru-shina, aby podszedł bliżej.
W krysztale wyraźnie widać było
Is-ma-ela twarz i wydawało się, że w prawie ciemnym pomieszczeniu,
rozlega się jego głos.
>>Witam cię, Abd-ru-shinie! Już
długo czekam, aż mnie zawołasz. Mam ci przekazać wielkie
sprawy.<<
>>Mów, Is-ma-elu, słucham,<<
odpowiedział Abd-ru-shin.
Is-ma-el mówił:
>>Zwołaj grupę swych
najwyższych pomocników i zostań z nimi po zachodzie słońca sam.
Nadszedł dzień napełnienia twej ziemskiej wędrówki, ze Światła
nadejdą posłowie, którzy pragną ci tu na ziemi służyć. Zbliża
się Królowa Światła! Będzie do ciebie mówiła, a wieszcz zaś
będzie mógł ją przy tym zobaczyć. Ja w tej wielkiej godzinie
będę u ciebie.<<
Obraz twarzy Is-ma-ela rozpłynął
się i kryształowa kula była znów pusta.
Abd-ru-shin kazał zgromadzić
powołanych. Wszyscy razem udali się do najważniejszej w świątyni
komnaty. Ismani po raz pierwszy mogli wejść do owego świętego
pomieszczenia, w którym przebywał zawsze tylko Abd-ru-shin.
Różowe naczynie, umieszczone pod
sufitem w kształcie kopuły, zalewało komnatę delikatnym światłem.
Ściany pokryte były srebrnymi zwierciadłami, a podłoga błyszczała
białym marmurem. Ismani usiedli na posiadających wysokie oparcia
krzesłach, które stały w kręgu.
Abd-ru-shin podszedł do podwyższonego
krzesła w kształcie tronu, obok którego stał wieszcz i również
usiadł. Do owej niezwykłej sali, która swym blaskiem przypominała
jakby inny świat, dobiegały z dali tony cichej muzyki.
Ismani pogrążyli się w modlitwie,
wieszcz zaś spoglądał w górę. Długo tak siedzieli i czekali.
Wtem oczy wieszcza rozwarły się szeroko i wieszcz lekko dotknął
ręki księcia. Abd-ru-shin wstał i wyraźnie usłyszał słowa,
które do niego przenikały z wyżyn:
>>Mój synu Abd-ru-shinie, który
byłeś zrodzony ze Światła! W tobie tkwi Parsifal, święty
strażnik Graala, który powstał z Imanuela, wyrodzonego Syna
Bożego! Zszedłeś do mnie, a ode mnie na ziemię. Przyjmij mą
ochronę i duchowy symbol, który całkowicie połączy cię z
ziemią. Krąg Światła ofiaruje ci moc duchową i podporządkuje ci
wszystkie ludzkie duchy. Twoja obecność na ziemi przyniesie dla
ludzi nieoczekiwane rozwiązania!
Zakładam ci naramiennik, który na
zawsze podporządkuje ci tak wszystkich światłych pomocników, jak
i ziemskich bojowników. Jego promienie otoczą ziemię i wszystkie
światy. W postaci promiennego kręgu Światła spoczną na twym
ramieniu jako symbol twej mocy!<<
Abd-ru-shin czuł, jak jest mu coś
nawlekane na jego ramię, które trzymał na wpół podniesione.
Srebrem wyszywany rękaw jego szaty przy tym się zsunął. Wszyscy
obecni zaczęli widzieć duchowym wzrokiem i zobaczyli lśniący
naramiennik, który opinała Abd-ru-shina ramię. Wieszcz widział
jednak o wiele więcej.
Ujrzał Elisabeth, wzniosłą Królową,
jak w całym swym pięknie i wspaniałości stoi przed Abd-ru-shinem
i nawleka mu na rękę naramiennik. Widział, jak powoli unosi się
wzwyż i znika.
W całej komnacie jeszcze długo potem
rozlegała się cicha muzyka, a w sercach dobrzmiewała odświętność
owej chwili.
Abd-ru-shin kazał na pamiątkę tej
chwili sporządzić naramiennik, którym mu był darowany, tak więc
ten był niewidzialny i ziemski.
Od tej pory miał Abd-ru-shin w oczach
swych wybranych w sobie coś, co go od nich niezmiernie oddalało.
Chociaż sam nieustannie powiększał swą ziemską moc, wydawało
się, że jest ciągle zwrócony do Światła. Ismani to odczuwali,
gdy z nimi rozmawiał. Wydawało im się, jak gdyby jego głos
dochodził do nich z niezmiernej dali.
Także powołani doznali wielkiej,
widzialnej zmiany. Miała ona olbrzymie znaczenie, ponieważ wpłynęła
na uwznioślenie całego księstwa.
Abd-ru-shin w kręgu swych wybranych
utworzył grupę, która zajmowała się tylko i wyłącznie pracami
związanymi ze świątynią i pałacem. Starzy Ismani, którzy tak
samo udzielali się kiedyś w swej starej ojczyźnie, prowadzili i
uczyli Arabów sztuki złotniczej, szlifowania drogich kamieni i
kryształów, a także splatania ze złotych włókien mat i
koszyków.
Założono również warsztat tkacki,
w którym wytwarzano wspaniałe materie. Inni ludzie, specjalnie w
tym celu powołani, wytwarzali ręcznie dywany o przeróżnych
tęczowych barwach. Wielka budowla z przyległymi salami pomieściła
wielu pracowników. Każde rzemiosło miało swe pomieszcza i w
każdym z nich nauczał i oceniał pracę Isman.
Abd-ru-shin kazał zbudować siedem
sal, które wyglądały jak sztuczne jaskinie. Wokół każdej z
jaskiń zasadzono ogród. Owe niezwykle piękne sale tworzyły krąg,
jakby pierścień. Z Abd-ru-shinem mogli w nich przebywać i brać
udział w nabożeństwach tylko wybrani. Każdego dnia w innej sali i
także w szacie danego koloru.
Każdego dnia wydawało im się, że
przychodzą do coraz piękniejszego otoczenia. Kiedy jednak opuścili
białe światło siódmej sali, przeżywali złote światło sali
pierwszej znowu tak samo mocno jak poprzednio.
Ściany sal błyszczały jak perły,
lecz w świetle o różnym zabarwieniu wyglądały za każdym razem
inaczej.
Każda sala miała specyficzną formę
i także miejsca do siedzenia były w niej rozstawione na różny
sposób. Nie wyglądały jak krzesła, lecz wznosiły się z podłogi
na kształt pozłacanych pagórków.
Ogrody otaczające każdą salę były
czarujące. Wśród wysokich, ciemnozielonych drzew fruwały
bajecznie kolorowe ptaki. W gajach rosły rozłożyste i rzucające
głęboki cień palmy, a kwiaty o rzadko spotykanych kształtach
rozsiewały wkoło czarującą woń. Zdawało się, że owa woń
unosi się nad wszystkim, nad pokrytymi rosą trawnikami i nad
wielkimi rozłożystymi kielichami kwiatów, które pływały po
lustrze wody stawu.
Boże przystanie, których koronę
tworzyła świątynia, były piękniejsze niż w księstwie Ismanów.
W każdej z owych przystani Bożych żył kapłan, który w imieniu
Abd-ru-shina głosił Słowo Prawdy. W taki oto sposób zorganizowano
nowe księstwo Is-Ra, aż do najmniejszych szczegółów.
Lata upływały. Abd-ru-shin nie
chciał opuszczać swego kraju, a przecież często przypominały mu
się słowa Eb-ra-nita, który ostrzegał go przed faraonem.
Gdy pewnego razu Abd-ru-shin wyobraził
sobie, że ten mocny nieprzyjaciel mógłby wpaść ze swymi wojskami
do jego kwitnącego i sprawnie działającego księstwa, przestraszył
się. I chociaż jego Arabowie byli nie tylko dobrymi rzemieślnikami,
lecz także sprawnymi wojownikami wysłał do faraona posłów i
zaprosił go do siebie w odwiedziny. Inni posłowie mieli przekazać
zaproszenie jego przyjacielowi Eb-ra-nitowi.
Zwołał wszystkich powołanych,
którzy podczas wizyty gości mieli być nieustannie w jego
otoczeniu. Zarządcą całego dworu był An-go-net, stary Isman, jemu
podlegała cała pałacowa służba. Rozkazy wydawał mu sam
Abd-ru-shin.
Pod An-go-neta dozorem wszystko
wkrótce zaczęło kształtować się tak, jak powinno.
Przygotowywano komnaty dla gości i ozdabiano je pięknymi wytworami
przeróżnych rzemieślników. Jedno skrzydło pałacu przeznaczono
dla córki faraona i dla żony Eb-ra-nita.
Gdy wszyscy już dokładnie znali swe
obowiązki, Abd-ru-sin opuścił pałac i wyruszył na spotkanie
swego przyjaciela Eb-ra-nita. Księciu ponownie towarzyszył wielki
zastęp Arabów. Srebrne okucia końskich uprzęży błyszczały w
promieniach słońca. Abd-ru-shin jechał na białym koniu, który
był jeszcze szlachetniejszy. Biała grzywa konia powiewała na
wietrze, a jego uprząż zdobiły klejnoty. Nigdy jeszcze Abd-ru-shin
nie dosiadał konia z tak piękną i bogato zdobioną uprzężą.
Arabowie, którzy mieli niewiarygodnie
bystry wzrok, już z daleka ujrzeli obóz, nad nim powiewała
chorągiew faraona. Oznajmili Abd-ru-shinowi, co widzieli i wkrótce
ich konie pogalopowały w stronę namiotów. Już z dali do uszu
jeźdźców dobiegały głośne okrzyki i jękliwy śpiew.
Abd-ru-shin zaniepokoił się i zwrócił się do jeźdźca, który
był tuż za nim:
>>Każ wszystkim przygotować
broń. Grozi nam niebezpieczeństwo.<<
Ledwo te słowa wypowiedział, od
namiotów wyruszyła w kierunku Arabów grupa jeźdźców.
Abd-ru-shin podniósł dłoń, w której na znak swych pokojowych
zamiarów trzymał białą chustę. Atakujący gwałtownie zatrzymali
swe konie i czekali na Abd-ru-shina. Aż ten wraz ze swą świtą do
nich dojedzie. Egipcjanie z podziwem spoglądali na bajecznego
arabskiego księcia.
>>Wy walczyliście?<<
zapytał Abd-ru-shin, albowiem zauważył ślady na piasku i wielu
jeńców.
Egipcjanin, który prowadził grupę,
szyderczo się uśmiechnął.
>>Szukaliśmy niewolników,
panie! Ci Iudzie nie chcieli usłuchać i próbowali ucieczki.
Dlatego trochę walczono. Tam w piasku leży kilku martwych, których
już pogrzebaliśmy. Mamy kobiety, panie, chcesz je widzieć?<<
Abd-ru-shin milcząco przytaknął i
dał się zaprowadzić do namiotów, gdzie się znajdowali jeńcy.
Przerażony zobaczył wykrzywione twarze z oczyma pełnymi obaw,
które spoglądały na niego w oczekiwaniu nowych okropności. Cztery
wielkie namioty pełne były półnagich ludzi.
>>Skąd są ci ludzie?<<
zapytał Abd-ru-shin przywódcę zbrojnej grupy.
>>Był to mały szczep, panie.
Napadliśmy na nich, ponieważ powiadano, że ich książę ukrywa
skarby. Szukaliśmy ich, lecz niczego nie znaleźliśmy i dlatego w
ten sposób zemściliśmy się. Brzydkich damy na targ, a pięknych
przyprowadzimy do pałacu faraona. Spójrz, tam w namiocie, jest
nagroda dla mnie, żona księcia i jego córka. Tych ci nie dam!<<
Egipcjanin zaśmiał się obrzydliwie.
Abd-ru-shin opanował się tylko
z największym wysiłkiem.
>>Pokaż mi je także,<<
rzekł.
Egipcjanin przez chwilę spoglądał
na księcia podejrzliwie. Lecz potem zaprowadził Abd-ru-shina do
swojego namiotu.
Namiot był szczelnie zamknięty.
Kiedy weszli do jego wnętrza, duszne i gorące powietrze chwyciło
ich za gardło. Wszędzie widać było bród. W namiocie było tak
ciemno, że oczy musiały najpierw przyzwyczaić się i pokonać
różnicę między oślepiającym słonecznym blaskiem, a owym
ponurym miejscem.
Abd-ru-shin wreszcie zaczął
rozróżniać jakieś obrysy. Jego wzrok padł na dwie postacie,
które siedziały obok siebie na porozrzucanych szatach. Abd-ru-shin
uczynił w ciemności krok w ich stronę i pochylił się nad nimi.
Spojrzał w ciemne oczy kobiety, która
w wielkim strachu obejmowała szczupłe ciało dziewczynki.
Dziewczynka spojrzała na
Abd-ru-shina, w jej oczach widać było niewysłowione przerażenie.
Abd-ru-shin podświadomie uśmiechnął się w stronę owych oczu,
ponieważ i on także poczuł jej przerażenie, które wypełniało
dziecięcą duszę.
Jego uśmiech wzbudził w dziewczęciu
zaufanie. W jej spojrzeniu pojawiła się prośba, jej wargi
zadrżały. Abd-ru-shin oderwał od niej swój wzrok i odwrócił się
w kierunku dowódcy. Zahaczył spojrzeniem o wejście do namiotu i
ujrzał na zewnątrz dwa zwarte szeregi Arabów gotowych spełniać
jego rozkazy.
>>Obie te kobiety oraz
wszystkich jeńców mi wydasz! Z ust Egipcjanina, do którego
skierowane były owe słowa, wyrwał się z ust głuchy okrzyk.
Abd-ru-shin podszedł do niego bliżej. Nagle Egipcjanin rzucił się
na niego z zakrzywionym sztyletem w dłoni.
Rozgorzała walka na śmierć i życie.
Słychać było tylko ciężki oddech Egipcjanina, który stopniowo
tracił siły. Nagle zapanowała cisza. Potem rozległ się cichy
charkot. Z piersi Egipcjanina popłynęła krew.
Na zewnątrz miedzy namiotami odgrywał
się zażarty bój. Arabowie cięli wokół siebie szablami jak
szaleni i wkrótce nie mieli już z kim walczyć.
Z namiotów wybiegli jeńcy. Nie
posiadali pęt.
Dziecko w naczelnika namiocie
przytuliło się do Abd-ru-shina szukając przy nim ochrony. Matka
dziecka płakała z radości i wzruszenia. Abd-ru-shin lekko podniósł
dziewczynkę i wyniósł ją na zewnątrz. Matka wyszła za nimi.
Jego Arabowie stali zdyszani, lecz
pomimo tego patrzyli błyszczącym wzrokiem na miejsce między
namiotami i przejawiali radość ze zwycięstwa. Tylko Abd-ru-shin
odczuwał w sobie wstręt, którego nie mógł opanować. Jak owi
ludzie mogą się śmiać, jak mogą rozmawiać, jeżeli jeszcze
przed chwilą zabijali!
Także on zabił, po raz pierwszy w
życiu. O tym zdarzeniu nie zapomni nigdy! Będzie o tym zawsze
pamiętał, chociaż stało się to w chwili największego dla niego
zagrożenia!
Gdy Arabowie ujrzeli swego księcia,
szybko podbiegli i otoczyli go zwartym kręgiem. Pełni ciekawości
chcieli obejrzeć małą, kruchą postać stojącą przy jego boku.
Przerażona dziewczynka tuliła się do Abd-ru-shina i ukrywała swą
twarz w fałdach jego płaszcza.
>>Zapytajcie jeńców czy chcą
powrócić do swych domów!<< rozkazał Abd-ru-shin. Jeden z
Arabów przypomniał:
>>Panie, oni już nie mają
swych domów. Egipcjanie wszystko im zniszczyli. Jeżeli pozwolisz im
zostać, to chcą wykonywać pracę niewolników.<<
>>Powiedzcie im, że nie mam
niewolników. Mogą jednak pójść z nami.<<
Potem książę zwrócił się do
dziewczęcia, które stało tuż przy nim.
>>Jak masz na imię?<<
>>Nahome.<<
>>Chcesz pójść ze mną,
Nahome? Pójdzie z tobą do mego księstwa także twoja matka?
Zamieszkacie obie w moim pałacu.<<
Nahome spojrzała na księcia
błyszczącym wzrokiem, a blade lica księżny zarumieniły się z
radości. Chciała przed Abd-ru-shinem paść na kolana, aby mu
podziękować, lecz ten ujął ją za ramię i poprowadził w stronę
koni.
Pokonani Egipcjanie stali spętani w
miejscu i patrzyli, jak Arabowie odchodzą. Abd-ru-shin wiedział, że
jak tylko będą sami, wzajemnie łatwo wyzwolą się z pęt.
Posadził Nahome na koniu przed siebie, a jego wierny sługa
podsadził na swego konia księżnę.
>>Z powrotem, do domu!<<
zawołał Abd-ru-shin i grupa galopem odjechała. -
Niedługo potem Abd-ru-shin oprowadzał
Nahome po pałacu. Kroczyła za nim i nie wychodziła z podziwu. Jej
spojrzenie nie mogło oderwać się od cennych ozdób i przedmiotów.
Książę nie zwracał na to uwagi. Nagle musiał się zatrzymać,
ponieważ Nahome złapała go za szaty i nie chciała go puścić.
Ujrzała bowiem wbudowaną w ścianę
i otoczoną zielonymi roślinami marmurową sadzawkę, w której
pływały małe, błyszczące rybki. Zdziwiona przystanęła i z
zachwytu aż krzyknęła.
Abd-ru-shin cieszył się wraz z nią
i był radosny. Uświadomił sobie, że do tej pory nie zdarzyło
się, aby w jego cichym pałacu ktoś głośno zachwycał się nad
czymś pięknym, nawet jeżeli była to tylko ta dziewczynka. Kiedy
szli dalej, obserwował Nahome i ogarniała go coraz większa radość,
gdy widział szczery zachwyt, który odbijał się na jej drobnej
twarzyczce. Zatrzymywał się, jak zatrzymywała się Nahome i
podświadomie wstrzymywał oddech, gdy jej z zachwytu brakowało
tchu.
Wreszcie dotarli do tej części
pałacu, w której Nahome miała zamieszkać. Weszli do rozległej
sali, w której środku był wielki basen napełniony wodą. Wokół
niego siedziały na posadzce kobiety w białych szatach.
>>To są kobiety, które będą
ci pomagały, gdy będziesz się bawiła.<<
>>Ja się przecież nie bawię!<<
zaprotestowała Nahome.
>>Przecież jesteś jeszcze
bardzo młoda!<<
>>Ja jestem młoda? Ja mam osiem
lat. Za dwa lata mogę wychodzić za mąż!<<
Abd-ru-shin roześmiał się.
>>Za dwa lata chcesz wychodzić
za mąż?<<
>>Nie chcę, ale mogłabym!<<
>>Cóż więc uczynisz z
kobietami, które miały się z tobą bawić?<<
>>Mogą mi pomagać, kiedy się
będę ubierała. Mogą mi szyć nowe szaty, troszczyć się o me
klejnoty i towarzyszyć mi w mych wędrówkach po pałacu.<<
Abd-ru-shin roześmiał się ponownie.
Czyż od tej pory, gdy zamieszkała w pałacu Nahome, pałac ten nie
stał się jakby jaśniejszy? Czyż ów niegdyś tak cichy i poważny
książę nie stał się weselszym? Wraz z Nahome wstąpiło do
pałacu życie. Jej śmiech budził wspaniałe komnaty z drzemki. A
ponieważ Nachome była
naprawdę wszędzie, życie także zaczęło się pojawiać wszędzie!
Twarze Ismanów łagodniały, gdy
przebiegała obok nich szybkimi, drobnymi kroczkami. Na ich twarzach
pojawiał się uśmiech, gdy po nabożeństwie widzieli Nahome
czekającą na księcia.
Do ogrodów nie śmiała wejść, ale
z utęsknieniem czekała przed złotymi bramami wpatrzona w zieleń
krzewów. Przez kraty bram sięgała ręką po cudowne pachnące
kwiaty, które rosły w pobliżu nich. Niekiedy udało się jej
któryś z kwiatów zerwać. Wtedy wsunęła go sobie za pas i
uśmiechała się, gdy Abd-ru-shin na nią spojrzał. Obawiała się,
że ją za to ukarze, lecz tak nie stało się nigdy.
Matka Nahome żyła na uboczu sama dla
siebie. Żyła w żałobie po zamordowanym mężu. Nahome wypełniała
taka radość z życia, że zaczęła unikać zawsze smutnej matki.
Szukała towarzystwa Abd-ru-shina. Ten
nigdy nie mógł być pewien czy gdzieś go nie zaskoczy. Potrafiła
znaleźć go wszędzie. Zatrzymywały ją tylko sale do nabożeństw
oraz świątynia. Tam jej odwagi już nie wystarczało. Potrafiła
stać całymi godzinami przed małą bramą prowadzącą z pałacowych
ogrodów do świątyni. Czekała tam na Abd-ru-shina.
Nahome była szczęśliwa aż do dnia,
w którym dowiedziała się, że pałac Abd-ru-shina wkrótce
odwiedzi faraon. Natychmiast opanowało ją przerażenie, które od
czasu, kiedy popadła w niewolę Egipcjan, tkwiło nieustannie w jej
podświadomości. Nadaremnie książę starał się ją uspokoić.
Nie dała sobie niczego wytłumaczyć, a strach całkiem ją
paraliżował, ponieważ czuła, że faraon szykuje coś złego także
przeciw Abd-ru-shinowi.
>>On cię zabije, Panie. Potem
będę znowu sama!<<
>>Faraon nie może nam
zaszkodzić, Nahome! Nie jest tak silny. Czyżbyś nie pamiętała,
że już raz go pokonałem?<<
>>Ty walczyłeś uczciwie, ale
faraon walczy podstępnie, jak wąż, Panie. Cały nasz naród
uczynił nieszczęśliwym. Jego wojsko napadło na nas i ograbiło
doszczętnie. Zburzyli pałac mego ojca dlatego, aby znaleźć ukryte
skarby. Ale niczego nie znaleźli. Zabili mego ojca, a naszych
służących zamęczyli na śmierć. Musiałam na wszystko patrzeć!
Nie wpuszczaj tego człowieka do swego domu!<<
Abd-ru-shina wzruszył ból dziecka,
ale nie mógł kierować się jego prośbami. Nahome więc
powiedziała:
>>Panie, będę strzegła
twojego snu, aby mieć pewność, że jesteś bezpieczny!<<
Niezmiernie poruszony Abd-ru-shin
spoglądał w twarz Nahome, która patrzyła mu prosto w twarz. To
człowiek, który się o niego boi! Dziecko, które chce ofiarować
swój sen po to, by móc nad nim czuwać! Wszystko, co do tej pory w
Nahome sprawiało mu radość, jej szczery śmiech i wesoły
charakter, zaczęło cieszyć go jeszcze bardziej.
Przypomniał sobie, ile bólu musiało
to dziecko już wycierpieć, jak owego bólu się pozbyło i jak
stara się, by także on był wesoły.
Nahome śmiała się i żartowała jak
dziecko, które jeszcze w swym życiu nie zakosztowało niczego
złego, on zaś to przyjmował nie uświadamiając sobie przy tym,
skąd Nahome przywiózł. Przecież jego osoba jest tym jedynym, co
Nahome na ziemi kocha. Zniszczyłby jej życie, gdyby pozostawił ją
samotną!
>>Wolno ci być na straży,
Nahome,<< zgodził się Abd-ru-shin i powiedział do siebie, że
powie jednej z jej opiekunek, by odniosła Nahome do łóżka, gdy tę
zmoże sen.
Następnego dnia dotarli do miasta
Egipcjanie. Na czele karawany jechał faraon, zaś obok niego jego
córka Juri-cheo.
Obciążone do granic swej
wytrzymałości wielbłądy niosły dary. Te były o wiele cenniejsze
i bogatsze od darów, które kiedyś faraonowi przywiózł książę.
Faraon chciał błysnąć swym bogactwem.
Abd-ru-shin patrzył na dary z odrazą.
Ileż krwi i łez musiały kosztować? Nie powstały w wyniku
radosnej pracy, ale pod razami bata nieludzkich dozorców.
Abd-ru-shin wiedział, jak dla tego
władcy pracuje naród czczący tego samego Boga co on sam. Był to
naród izraelski. Jego serce napełniło się miłosierdziem. Oby
mógł owym ludziom dopomóc i wyzwolić ich!
Jego podziękowania faraonowi były
wymuszone i sztuczne tak samo, jak jego uprzejmość. Szukał słowa.
Wtem do jego uszu dotarł miękki głos. Należał do Juri-cheo,
która przemówiła i zbudowała w ten sposób most nad przepaścią,
która rozwarła się między obu panującymi.
Nahome nie było widać. Na ucztę nie
przyszła. Abd-ru-shin rozumiał jej powściągliwość.
Nie oczekiwał faraona tak wcześnie.
Gdzie Eb-ra-nit? Dlaczego nie przyjechał na jego zaproszenie?
Posłowie go nie zastali? Abd-ru-shin oczekiwał go każdego dnia,
ponieważ już dawno powinien być.
Komnaty, w których mieszkali goście,
leżały daleko od komnat Abd-ru-shina. Abd-ru-shin widział, jak w
oczach faraona pojawia się zawiść, widział we wszystkich jego
ruchach nerwowy niepokój. Szykował się, że następnego dnia
porozmawia z nim o walce, którą stoczył z Egipcjanami.
Do owej rozmowy jednak nie miało
dojść. Przyjechał Eb-ra-nit, a kiedy Abd-ru-shin powiedział mu o
swym zamyśle, przeraził się.
>>Naprawdę chciałeś to
uczynić? Chciałeś powiedzieć faraonowi o tym, że twoi Arabowie
zabili Egipcjan? Faraon nigdy by ci tego nie wybaczył, nawet jeżeli
nie byli to jego żołnierze, a zdziczała horda. To byli bandyci,
którzy nie zasługują na nazywanie siebie Egipcjanami! Do faraona
nigdy się nie zwrócą, ponieważ nie wolno im wkraczać na jego
tereny. Wędrują wśród szczepów, biorą ludzi w niewolę, by
później sprzedać ich na targach, gdzie handluje się niewolnikami.
Za chorągwią faraona tylko się ukrywają. Faraona jednak wcale to
nie interesuje. Ponieważ jest to człowiek o wypaczonym charakterze,
na pewno znalazłby powód, by oskarżyć cię i uczynić oficjalnie
swym wrogiem.<<
Abd-ru-shin znów nie pojmował,
dlaczego faraon miałby w ten sposób postępować, ale już nie
mówił nic. Cieszył się, że wreszcie miał przyjaciela przy swym
boku. Eb-ra-nit spóźnił się i przyjechał bez żony, ponieważ
niedawno powrócił z wojennej wyprawy.
Jego serdeczny śmiech wypełnił
pałac i przywabił Nahome. Stała za kotarą i słuchała. W końcu
już nie wytrzymała. Ostrożnie uchyliła ciężkie fałdy kotary.
Wtem ujrzał ją Eb-ra-nit. Jednym skokiem znalazł się przy
zasłonie, chwycił Nahome za rękę i wciągnął ją do komnaty.
Nahome zaczerwieniła się. Chciała
się odwrócić i odejść, lecz Abd-ru-shin zatrzymał ją.
>>To jest mój
przyjaciel,Nahome,<< mówił cicho.
Nahome nie mówiła nic. Nie podniosła
oczu i żałowała, że dała się zaskoczyć. Po kryjomu obserwowała
Eb-ra-nita, który rozmawiał dalej z Abd-ru-shinem i nie zwracał na
nią uwagi. Jej serce poznało, że jest dobrym człowiekiem i że
kocha jej pana.
Wkrótce śmiała się już wraz z
nimi i zapomniała o swej nieśmiałości.
NAHOME
czuwała przez siedem
nocy, lecz nic się nie wydarzyło. Służebnica, która czekała w
pobliżu niej, nie miała okazji odnieść ją do łóżka. Nahome
nie usnęła. W końcu Abd-ru-shin zaczął ją prosić:
>>Czy nie widzisz, że czuwasz
nadaremnie, Nahome? Nie zagraża mi żadne niebezpieczeństwo!
Wieczorem połóż się i zaśnij, zaczynam się o ciebie obawiać.<<
>>Śpię we dnie, kiedy jest u
ciebie Eb-ra-nit, Panie!<<
>>Zobaczysz, że będzie to
niepotrzebne, Nahome!<<
>>Ucieszyłabym się, gdyby tak
było, Panie! Ale będę czuwała nadal.<<
Nahome znowu siedziała ukryta za
kotarą i czekała na to, czego tak się obawiała. Noc była cicha i
spokojna.
Abd-ru-shin nigdy nie spał, jeżeli
służba była w jego pobliżu. Nie życzył sobie, by go pilnowano.
Teraz jednak siedziała tutaj Nahome.
Starała się wzrokiem przeniknąć
ciemność i wsłuchiwała się w każdy szelest. Ale nic nawet nie
drgnęło!
Zaczynało zmagać ją zmęczenie.
Przetarła sobie oczy, wstała i kilka razy przeszła tam i z
powrotem. Kiedy zmęczenie zniknęło, znowu usiadła na swym
miejscu.
Po chwili znów opadły jej powieki. Z
trudem wyrwała się z objęć drzemki, poderwała się i zaczęła
się przechadzać.
>>Gdy chodzę tylko w tej
komnacie, nuży mnie to. Pójdę na korytarz. Tam mogę także
wszystko obserwować,<< pomyślała sobie Nahome i wyszła do
szerokiego korytarza bez okien.
Powoli, cichym krokiem wędrowała po
korytarzu, który prowadził do komnaty Abd-ru-shina. Gdyby ktoś tu
wszedł, to tylko po to, by dostać się do Abd-ru-shina sypialni.
Nagle Nahome błyskawicznie przykucnęła i przyłożyła ucho do
podłogi. Wyraźnie usłyszała odgłosy stąpania bosych stóp,
które się zbliżały do korytarza!
Szybko pobiegła z powrotem i weszła
do Abd-ru-shina sypialni. Podeszła do jego łoża i lekko nim
potrząsnęła. Abd-ru-shin się przebudził.
>>Panie,<< zaszeptała
cicho, >>ktoś się tutaj skrada! Musisz wstać, abyś mógł
go złapać!<<
Znowu wybiegła na zewnątrz i ukryła
się za swoją kotarą. Pojawiła się ciemna postać! Nahome
zadrżała, ponieważ intruz odchylił zasłonę przy wejściu do
sypialni Abd-ru-shina i wszedł do środka.
Nahome skradała się za nim
spoglądając przez uchyloną kotarę do środka komnaty. Człowiek
nachylił się nad łożem i wolną ręką czegoś szukał. W jego
drugiej ręce błyszczał sztylet!
Zdziwiony wyprostował się i chciał
się odwrócić. Wtem na świeczniku zabłysło światło i
oświetliło jego twarz. Uchwyciły go dwie ręce i wyrwały mu
sztylet. Człowiek leżał na ziemi i z wysiłkiem oddychał. Potem
został pewnie związany.
Nahome weszła do komnaty i stanęła
obok Abd-ru-shina.
>>Kto cię posłał?<<
>>Mój pan!<<
>>Kłamiesz, czegoś tu
chciał?<<
>>Zbadać twą tajemnicę, o
panie! Miej litość, musiałem tak postąpić,<< kwikliwie
narzekał Egipcjanin.
Abd-ru-shin zawołał swą służbę.
Ci wynieśli spętanego jeńca na zewnątrz. Nahome stała obok
Abd-ru-shina i drżała ze wzruszenia. Abd-ru-shin
mówił:
>>Uratowałaś mi życie,
Nahome!<<
Nie odpowiedziała, lecz po twarzy
spływały jej wielkie łzy.
Następnego dnia Abd-ru-shin ani
słowem nie wspomniał o nocnym napadzie. Obserwował jednak niepokój
faraona i jego podejrzliwe spojrzenia, które ten na niego ciągle
rzucał.
Nahome jak zawsze nie była obecna.
Odwiedziła ją jednak córka faraona. Ale Nahome nic nie wspomniała
o nocnym zdarzeniu, ponieważ wiedziała, jak wielki ból sprawiłaby
tym Juri-cheo. Tylko na pożegnanie szepnęła:
>>Uważaj na swego ojca,
nienawidzi mego Pana.<<
Nagle faraonowi zaczął się palić
grunt pod nogami. O swym najemnym mordercy już nic nie usłyszał,
ani go już nie zobaczył. To dręczyło go bardziej niż gdyby
Abd-ru-shin zaczął się skarżyć.
>>Już zbyt długo nadużywam
twej gościnności, szlachetny książę! Ty sam pod mym dachem nie
spędziłeś ani jednej nocy. Nie potrafię pozbyć się obawy, że
nie czułeś się w moim domu bezpiecznie, a to mnie bardzo martwi.
Ja teraz w tym domu udowodniłem ci, że w moim wypadku tak nie jest
i życzyłbym sobie, byś wkrótce odwiedził mnie znowu.<<
>>Nigdy nie spałem pod obcą
strzechą i także nigdy tak nie uczynię. Nie mogę jednak
zaprzeczyć temu, że nawet we własnym domu może być
niebezpiecznie, jeżeli nocuje w nim wielu obcych.<<
Faraon zbladł. Abd-ru-shin spokojnie
mówił dalej:
>>Miałem jednego gościa, który
mi zazdrościł mojej mocy. Nie mógł jednak niczego przeciwko mnie
wskórać, ani w nocy, ani w dnie. Nie mógł mnie skrzywdzić.
Jestem chroniony w taki sposób, że nie może do mnie zbliżyć się
nic złego. Każdy, kto odważy się na mnie napaść, musi uważać
się za straconego!<<
Faraon uśmiechnął się z wysiłkiem.
>>Ty jesteś rzeczywiście
podziwu godnym mężem, książę. Jest to nieziemska pomoc?<<
Zamiast odpowiedzi Abd-ru-shin tylko
się uśmiechnął.
PO
ODJEŹDZIE Egipcjan znów
zapanował w domu Abd-ru-shina spokój, tylko Eb-ra-nit swym wesołym
usposobieniem poruszał i ożywiał otoczenie.
Wkrótce jednak także on opuścił
księcia. Nahome znowu mogła się cieszyć, ponieważ miała
Abd-ru-shina tylko dla siebie. Wolno jej było przebywać długie
godziny w jego towarzystwie i zabawiać go. Towarzyszyła mu na
przechadzkach i przejażdżkach.
Jedna myśl, co robi Abd-ru-shin w
świątyni i przyległych salach z owymi na biało odzianymi
Ismanami, jej nie dawała spokoju. Czekała zawsze przed bramami i
miała nadzieję, że Abd-ru-shin ją jednego dnia zabierze ze sobą,
aby jej pokazać swą tajemnicę. Abd-ru-shin nigdy nie napomknął o
tym nawet jednym słowem. Udawał, że nie widzi jej pytających
spojrzeń, gdy spotykali się przed złotymi bramami. A może nie
chciał widzieć?
Wreszcie Nahome nie wytrzymała i
zapytała go wprost:
>>Co się kryje w świątyni, że
tam nie wolno mi wejść? Dlaczego mnie nigdy nie zabierzesz do
sal?<<
>>Nigdy mnie o to nie pytałaś
i nigdy także nie poprosiłaś mnie o to, Nahome. Drogę tam masz
otwartą, przecież po niej możesz iść.<<
>>Ależ Panie, przecież to
mogłeś powiedzieć mi już dawno!<<
>>Tak samo ty mogłaś mnie już
o to dawno zapytać!<<
Lecz Abd-ru-shin wiedział, że nie
pytała go tylko z powodu swej nieśmiałości.
>>Modlicie się do Boga, gdy
jesteście w świątyni?<<
Teraz już Nahome zadawała pytania
bez skrępowania.
Abd-ru-shin uświadomił sobie, że
musi zacząć wprowadzać Nahome do swego poznania. Nie dała mu
spokoju, dopóki nie wiedziała wszystkiego.
Dla Nahome nastały podziwu godny
czasy. Siedziała obok Abd-ru-shina, wsłuchiwała się w jego słowa
i przyjmowała Prawdę. Spoglądała nabożnie na księcia, który
opowiadał jej o Bogu.
A potem po raz pierwszy weszła z
Abd-ru-shinem do świątyni. Jej wzrok błądził po olbrzymich
kolumnach. Zachwycała się cudownymi obrazami i rzeźbami. Mogła
widzieć miejsca na których siedzieli wybrani i stała obok
Abd-ru-shina tronu, skąd Abd-ru-shin odprawiał uroczystości.
Opuścili świątynię i skierowali
swe kroki ku salom zbudowanym na wzór sztucznych jaskiń. Weszli do
pierwszej sali, która lśniła złotym blaskiem, potem do drugiej, w
niej było światło delikatnego błękitu, do trzeciej, gdzie
lazurowe światło zmieniało przestrzeń w kawałek niebios, do
czwartej sali, która opalizowała jasną zielenią i której ściany
były jak woda w górskim strumieniu, do piątej, którą zalewała
różowa czerwień i do szóstej, gdzie zawisło światło koloru
delikatnie fioletowego.
Kiedy Nahome stanęła przed bramą
sali siódmej, była jak w ekstazie. Abd-ru-shin szedł pierwszy, a
oszołomiona Nahome za nim. Biały blask siódmej sali był za mocny
dla jej oczu. Światła szlifowanych kryształów promieniście
załamywały się spływając wzajemnie i otaczając postać
Abd-ru-shina oraz Nahome białym żarem.
Wyszli z powrotem do ogrodu. Nahome
była cicha. Nie mogła mówić o tym, co ujrzała. Zagajnik wraz ze
swymi szemrzącymi źródłami pomógł jej odnaleźć wewnętrzny
spokój. Usiedli na marmurowej ławce.
Nahome zamknęła oczy i głęboko
oddychała. Wreszcie rzekła:
>>Panie, to wszystko jest takie
piękne, jak gdyby pochodziło z świata Światła, z którego ty do
nas przyszedłeś.<<
Abd-ru-shin odpowiedział:
>>To tylko mierne podobizny,
które kazałem ziemsko ukształtować. Siedmiu uświęconych ogrodów
w mym domu nie można ani opisać ludzkimi słowami ani sformować w
ludzkich dziełach. Także tam są sale tak jak tutaj, ale jednego z
drugim nie można w ogóle porównywać.<<
>>Panie, jak mogłeś przyjść
na tę ziemię? Jest przecież za biedna, za uboga i leży zbyt
nisko, aby móc wyczuć twą wielkość.<<
>>Jestem tu, aby się uczyć,
Nahome, abym zbierał doświadczenia. Wiem - i bardzo mnie to boli -
że wszystko, co tutaj wytwarzam, chcą ludzie zniszczyć. Niczemu
nie pozwolą trwać w pierwotnej czystości! Kiedy mnie już tutaj
nie będzie, będą chcieli zburzyć mą świątynię i ograbić
siedem sal. Będą starali się nie pozostawić kamienia na kamieniu.
Jednak nie uda to im się.
Powrócę do swego domu, ale przyjdę
znowu! A kiedy potem wstąpię na tę ziemię, będę znowu budował.
Nie doprowadzę wtedy do Boga jedynie małego plemienia, ale
wszystkich żyjących na tej ziemi ludzi, którzy będą jeszcze do
tego zdolni. Będę jednak musiał zaczynać w warunkach o wiele
skromniejszych, niż zaczynałem teraz. Nie będzie tu już bowiem
ludzi z plemienia Ismanów, którzy jako moi pomocnicy stawialiby
opór panującym ciemnościom.
Będę musiał gromadzić swych
wiernych i stale ponownie wysyłać moje wołanie po ziemi, dopóki
nie zgromadzą się wszyscy. Będą to ludzie wszystkich narodów,
którzy usłyszą moje wołanie i podążą za nim. Podejmę się
swego zadania będąc niepozornym niczym ziarnko piasku. Będę
musiał wygrzebać się z ruin i wyprostować się. Moje szaty
pokrywać będzie szary proch i ludzie nie od razu poznają, że
jestem ich królem. Nie będą już mieli oczu, które mogłyby pod
szarością codzienności widzieć królewską godność.
Znowu będę musiał walczyć, ale tym
razem mieczem bardzo ostrym. Nie będę mógł torować sobie drogi
miłością, którą dawałem wam. Wy jeszcze mnie słyszeliście,
ludzie jednak w późniejszych czasach będą zakrywać sobie uszy,
aby nie słyszeć mojego głosu. Lecz będzie tak mocny, że usłyszą
go nawet głusi, a ziemia będzie odpowiadała mi grzmiącym echem.
Góry się otworzą, a potoki zamienią się w rwące rzeki! Wszystko
będzie w swej mowie zwiastowało moje imię. Potem już nie będzie
takich, którzy tchórzliwie ukrywaliby się przed Słowem. Wszystkie
błędy zostaną wyciągnięte na światło. Ja, miecz Boży, będę
wszystko nieprzebłaganie sądzić!
Tego miejsca nie będzie mogła
zniszczyć ludzka ręka, albowiem zostanie zasypany przez piasek i
później ponownie przebudzi się do życia. Wszystko, co teraz
kazałem wytworzyć, ponownie się ukaże, chociaż przejdą
tysiąclecia.<<
>>Panie, czyżbyś już wszystko
wykonał i wkrótce szykował się od nas odejść?<<
>>Dotąd jeszcze nie dokończyłem
wszystkiego. Is-ma-el mi oznajmił, że jeden naród woła i krzyczy
o pomoc. Widziałem ów naród i jego krzywdy do mnie wołają. Jest
to Izrael, naród w niewoli faraona. Jeżeli jestem tu na ziemi, to
chcę go oswobodzić. Blisko niego żyje wyzwoliciel, który ów
naród wyprowadzi ze wszystkich cierpień. Na dworze faraona pojawi
się mściciel, jemu dam siły ze Światła.<<
>>Panie, ty chcesz jeszcze raz
odwiedzić dwór w Egipcie?<<
>>Będę musiał pokazać
wybawcy drogę, po której ma iść. Będziesz mi towarzyszyła.<<
W Nahome znowu obudził się wielki
strach, lecz nie powiedziała niczego. Miała nadzieję, że do tego
czasu upłyną jeszcze całe lata.
Wkrótce zaczęła uczęszczać na
codzienne nabożeństwa siadając przy tym obok księcia. Była
jedyną kobietą wśród wybranych. Także Nahome nosiła przepisowe
szaty w kolorze poszczególnych sal. Ona jedyna jednak zasłaniała
się gęstym welonem. Na nabożeństwach nikt nie widział jej
oblicza. Z biegiem czasu już nikt nie przypominał sobie, że
przyszła do pałacu z obcego plemienia. Teraz zajmowała tu miejsce
księżny. Stało się to tak samo oczywiste jak wszystko, co
odgrywało się w życiu księcia.
Dla ludu plemienia Is-Ra ucieleśniała
wzniosłą kobietę, do której można było zbliżyć się tylko w
czystości. Kobiet w niej miały wzór. Dopiero teraz państwo stało
się takie, jakie być powinno, za przyczyną Nahome, która
przyjmując siłę Światła podawała dalej wszystkim kobietom
narodu czystość.
Kilka lat upłynęło w doskonałej
harmonii. Nahome nie myślała już o Egipcie i o faraonie. Pewnego
dnia Abd-ru-shin rzekł:
>>Czas nadszedł! Pojadę do
Egiptu!<<
Nahome przelękła się, ale z
uśmiechem odpowiedziała:
>>Pojadę wszakże z tobą,
Panie.<<
W ostatnich kilku latach wiele razem
podróżowali, teraz jednak Nahome opanował znów wielki niepokój i
pojawiła się troska o Abd-ru-shina życie.
Na pustyni przed miastem faraona
rozbito ponownie namioty. Następnego dnia wydał Abd-ru-shin rozkaz,
aby wyruszono w drogę do pałacu. Kiedy pojawił się przed Nahome,
ta cicho rzekła:
>>Panie, nie mogę udać się z
tobą na dwór, zostanę tutaj. Przecież chyba powrócisz, zanim
zapadnie noc?<<
>>Nie. Pozostanę w pałacu,
dopóki nie porozmawiam z mężczyzną, który ma wyzwolić Izrael.<<
Nahome z obawami oczekiwała na
Abd-ru-shina powrót. Kiedy wreszcie powrócił, była bardzo
szczęśliwa. Długo jeszcze żyli w namiotach na pustyni. Eb-ra-nit
przebywał u nich i opowiadał im o nowych planach faraona.
Abd-ru-shin odjechał jeszcze raz na
dwór faraona. Potem więzy z Mojżeszem, który zgodnie z
przeznaczeniem miał stać się wybawcą Izraelitów, były już tak
mocne, że Abd-ru-shin spełnił i to zadanie.
Mojżesz opuścił dwór faraona i
Juri-cheo, która go wychowała, odszedł w samotność, aby dojrzeć
do swego zadanie. Abd-ru-shin powrócił z Nahome do domu.
POWRÓT
księcia przyniósł dla państwa znowu wiele nowego, co było nader
ważne dla dalszego jego rozwoju. Abd-ru-shin mianował z szeregów
powołanych wielu ludzi, którzy musieli poświęcać się nie tylko
sprawom duchowym, ale także świeckim i musieli w jego imieniu
wydawać w państwie rozporządzenia.
Liczba mieszkańców szybko wzrastała.
Od tego czasu, kiedy zlikwidowano system niewolnictwa do księstwa
dołączały coraz to nowe plemiona, a Is-Ra zamieniło się w
potężne państwo. Plemię dołączało do plemienia, ale w taki
sposób, że ludzie z żadnego obcego plemienia nie docierali do
miasta księcia. Ludzie z nowych przyłączonych plemion byli
zaszeregowywani do kast.
Abd-ru-shin z kręgu swych wybranych
włączył do poszczególnych kast naczelników, którzy dokładnie
znali jego wolę i potrafili postępować samodzielnie.
W ten sposób krąg, który wokół
siebie utworzył, był coraz węższy, ponieważ licznych odsyłał
by służyli w innym miejscu, którzy z powrotem na dwór nigdy nie
powrócili. Wszyscy szli radośnie, ale tęsknota do cichych
nabożeństw w świątyni i w salach nigdy ich nie opuściła.
Wokół Abd-ru-shina się zrobiło
cicho i Nahome pewnego razu to zauważyła:
>>Panie, jesteś bardzo samotny,
od kiedy prawie wszyscy wybrani opuścili ciebie. Jest wokół nas
pusto. Brakuje mi poczciwych twarzy Ismanów, którzy z pałacu
czynili oazę pokoju.<<
>>Ismani mają zadania, które
muszą spełniać dla dobra ludzi. Dlatego odeszli. Wkrótce
nadejdzie strażnik, którego nadejście mi Is-ma-el już oznajmił.
Przyjdzie wraz z jedną kobietą. Znajdą go na granicach państwa na
wpół żywych z głodu i pragnienia. Wieszcz już go widział.
Wyprawił się do nas z ziemi egipskiej, a ta kobieta jest egipską
tancerką.<<
>>A czego tu chce? Na pewno nie
ma dobrych zamiarów, jeżeli odważył się pokonać drogę z dworu
faraona aż tutaj do ciebie.<<
>>Jest wysłany, aby mnie zabił,
będzie to jednak najwierniejszy sługa, jakiego kiedykolwiek będę
mieć!<<
Nahome milczała. W wierność
Egipcjan zbytnio nie wierzyła.
Niedługo potem przyprowadzili
wymęczoną parę do dworu. Dumnego mężczyznę o wyprostowanej
postawie i młodą kobietę, która wstydziła się swych
porozrywanych szat. Był to kapłan Nam-chan i świątynna tancerka
Ere-si. Kapłan stał przed Abd-ru-shinem z głową dumnie
podniesioną, tancerka się jednak skłoniła.
>>Cóż sprowadza cię do mego
dworu, Nam-chanie?<<
Kapłan milczał. Tancerka zaś
skłoniła się przed księciem głęboko i rzekła.
>>Nie chcemy kłamać, panie,
ale Nam-chan nawet nie chce mówić o tym, co go zmusiło, aby
przyszedł tutaj ze mną. Powiem ci prawdę. Zanim przyszliśmy do
ciebie, wiele wycierpieliśmy, tak więc dowiesz się wszystkiego.
Potem możesz zadecydować, co się z nami stanie. Długo żeśmy
głodowali i byliśmy blisko śmierci, gdyby nie znaleźli nas twoi
ludzie.
Wysłał nas faraon, byśmy zbadali
twoją tajemnicę. Rozkazał nas na granicy ograbić i pozostawić
bez pomocy. Ale co miało stać się tylko na niby, przebiegło aż
nazbyt realnie.
Na nas naprawdę
napadnięto i to daleko od twego kraju, tak daleko, że mogliśmy
tylko się domyślać, w którym kierunku leży. Sami i bez ochrony
przeszliśmy daleką drogę, która dzieliła nas jeszcze od twego
księstwa. Uniżenie cię prosimy, panie, nie wypędzaj nas! Wskaż
nam jakieś miejsce w twej ziemi, gdzie moglibyśmy żyć, abyśmy
nie musieli wracać!<<
Abd-ru-shin spojrzał na Nam-chana.
Stał przed nim milczący, tak jakby nie słyszał słów kobiety.
Zauważył na obliczu mężczyzny cień wstydu, który zmusił go do
milczenia.
I w swym najpodlejszym poniżeniu, gdy
wydano go na łaskę i niełaskę, pozostał Nam-chan ponad
wszystkim, co wokół niego się działo. We swym wstydzie był
bardziej dumny niż kiedykolwiek przedtem. Gdy to Abd-ru-shin
zauważył, doszedł do wniosku, że Nam-chan jest naprawdę tym,
kogo mu Is-ma-el obwieścił jako najwierniejszego strażnika.
Wstał i podszedł do egipskiego
kapłana.
>>Nam-chanie, nie widzę tego,
co cię do mnie zagnało, także biedy i nędzy, lecz widzę
przeznaczenie, które cię do mnie doprowadziło. Musiałeś do mnie
przyjść, abyś w służbie mógł rozwinąć swe wielkie talenty.
Będziesz stale przy mym boku, albowiem ci zaufałem.<<
Mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał
Abd-ru-shinowi prosto w oczy. Później jego twarz rozjaśniła się.
Abd-ru-shin wypowiedział słowa, których mężczyzna potrzebował i
które go ponownie doprowadziły do siebie.
Tancerka również słuchała słów
księcia zdziwiona i szczęśliwa. Abd-ru-shin zwrócił się także
do niej:
>>Także tobie wolno pozostać w
pałacu. Będziesz pierwszą tancerką na mym dworze.<<
Oboje ludzi nie mogło uwierzyć w to
co usłyszeli. Z największej nędzy zostali przeniesieni jakby w
krainę baśni. Myśleli, że śnią. Ere-si chciała przed
Abd-ru-shinem paść na twarz, tak jak musiała czynić to przed
faraonem, ale Abd-ru-shin zabronił jej tego. Nie lubił owych
objawów uniżoności.
Niespostrzeżenie zbliżyła się
Nahome. Spoglądała z niedowierzaniem na wszystko, co miało
jakikolwiek związek z Egiptem. Kiedy ją Ere-si ujrzała, opuściła
oczy. Wstydziła się swej nagości. Nahome nad nią się zlitowała.
Kazała przynieść jej nową szatę i
sama była obecna, gdy się młoda tancerka ubierała. Cieszyła się
z jej radości, gdy pozwolono jej przyozdobić się i klejnotami.
NAM-CHANA
Abd-ru-shin tymczasem wprowadził w tajniki do jego zadania. Stał
się on zastępcą księcia i pierwszym mężem dworu. Także Nahome
uspokoiła się. Swój stosunek do Nam-chana wyraziła przed
Abd-ru-shinem w słowach:
>>Panie, jemu możesz powierzyć
swój sen!<<
To był przejaw jej najwyższego
zaufania.
W
KSIĘSTWIE
Ismanów zapanował głęboki smutek. Is-ma-el, ich pan i władca,
osłabł i oczekiwał na śmierć.
Był stary i do końca życia na tej
ziemi nie pozostało mu już wiele czasu. W całym pałacu zapanowało
milczenie. Wierni Is-ma-ela trzymali straż, aby jego odejścia nie
naruszył najmniejszy nawet szelest.
Na twarzy starego księcia malował
się spokój, on sam wzrokiem duchowym jeszcze raz przeglądał całe
swoje życie. W trakcie owych wspomnień stał jego szlachetny
przewodnik obok niego, aby dodać mu otuchy. Rzekł do niego:
>>Chodź za mną! Poprowadzę
cię, byś przywiódł Syna Światła do swego królestwa!<<
I znów Is-ma-el wędrował po
bezdrożach, aż odnalazł Abd-ru-shina. Ponownie znalazł w sobie
odwagę i z tą samą pewnością i wiarą w to co robi wkradł się
do pałacu, zabrał ze sobą dziecko i przywiózł je do swego
skalnego księstwa.
Abd-ru-shin przeżył w nim swe
słoneczne dzieciństwo. Is-ma-el, który nigdy nie kochał żadnej
kobiety, ofiarował całą swą miłość Wysłańcowi Światła.
Jego jedynym celem była troska o jego piękną młodość. Teraz
twarz starego mężczyzny rozjaśnił uśmiech, ponieważ ujrzał
przed sobą młodzieńca Abd-ru-shina. Jego wzrok był jasny, a jego
wyprostowana sylwetka promieniała chęcią czynu. A Is-ma-el
usłyszał głos:
>>To jest twoje dzieło!
Rozumiałeś Abd-ru-shina, a tym samym przyczyniłeś się do tego,
że jego młodej twarzy nie szpecą żadne bolesne rysy!<<
Is-ma-ela napełniła radość i duma,
ale równocześnie pojawiła się głęboka pokora wynikająca z
tego, że wolno mu było przeżyć tę chwilę.
Potem w jego oczach pojawił się
smutek, gdy obserwował jeszcze raz jak Abd-ru-shin odjeżdża, po
tym jak Is-ma-el rozdzielił między niego a siebie skarby księstwa.
Najchętniej dałby mu wtedy wszystko, ale potem miałby już tylko
jedno życzenie: pozwól mi pozostać z tobą!
Teraz jest Is-ma-el stary i dlatego
snuje takie rozważania. Wtedy musiał być posłusznym i twardym
wobec siebie samego!
Swoje myśli skupia na miłości do
Abd-ru-shina. Ostatnie lata spędzał przy kryształowej kuli, aby
móc obserwować Abd-ru-shina życie. Oprócz tego prawie tak
dokładnie jak wcześniej spełniał też wszystkie obowiązki
panującego. Dręczy go tylko jedna sprawa: nie ma następcy. Plemię
pozostanie bez władcy!
Is-ma-el wie, że w księstwie nie ma
nikogo, kto mógłby zająć jego miejsce. Dlatego będzie musiał na
swoje miejsce mianować kilku swych wiernych. Wszyscy oni będą
spełniali obowiązki tak samo wiernie, jak za jego życia. Nie mają
jednak silnego prowadzenia, nie utrzymają w sobie nieustannego
kołobiegu. Nie będą kontynuowali rozbudowy, ale będą chcieć
tylko utrzymywać księstwo w obecnym stanie. Wszystko będą czynili
kierowani najlepszymi chęciami, nie uświadomią sobie jednak, że
stan spokoju jest równocześnie już upadkiem!
Nie narodzili się po to, by panować
i dlatego pozostaną na zawsze jego sługami, nawet jeżeli będą
mogli korzystać z wolności. Przy każdym podejmowaniu nowej decyzji
będą pytali sami siebie: czy nasz książę Is-ma-el postąpiłby
również tak samo? Dlatego nie wytworzą niczego nowego. Nie dadzą
życia niczemu, co wytworzyłoby nowy krąg.
Takie jest ich przeznaczenie. Wszyscy
mają wymrzeć i wejść do raju, albowiem spełnili swe zadanie.
Is-ma-el, wielki wieszcz połączony ze Światłem, widzi, jak na
jego księstwo nieustannie spada deszcz drobnego piasku. Obserwuje,
jak poruszają się góry, jak wiele z nich się rozpada, a w skałach
pojawiają szerokie wyrwy. Ogrody pozbawione są pełnej miłości
opieki rąk ogrodników. Pustoszeją.
Na cały kraj ciągle jeszcze pada
szary deszcz piasku i przykrywa go coraz wyżej i wyżej. Budowle się
rozpadają, giną ostatnie zwierzęta, a ich ciała także pokrywa
piasek. Jego warstwy z biegiem czasu kamienieją. Ciała zwierząt
oraz resztki zabudowań wtłaczają się w ów kamień.
Nad doliną szaleje huragan, ale
ciała, które rozpadły się w grobach, już nie słyszą niczego.
Leżą otoczone skarbami.
Is-ma-el widzi, jak do miejsc, gdzie
istniało kiedyś królestwo Boże, przychodzą ludzie. Nie
podejrzewają, że ich nogi stąpają po niezmiernych skarbach
ukrytych głęboko w ziemi. Co ich gna na owe uświęcone miejsca?
Is-ma-el jest spokojny. Nie odnajdą
nic, albowiem wszystko, co jest tutaj ukryte, ochrania Światło.
Chciano, aby wszystko zapadło się i
zanikło, zanim plemię Isma mogłoby zostać opanowane przez zło,
które wszystko zniszczy. Isma nie otworzy swoich bram.
A potem upłyną tysiąclecia, aż do
dni sądu!
Dzień sądu!
Is-ma-el słyszy jak nad ziemią, nad
wszystkimi światy grają trąby sądu. Widzi:
Jego dawne księstwo Isma! Piasek już
nie pada, ziemia drzemie. Wtem ziemia zaczyna drżeć, z głębokich
szczelin bucha ogień, powstają pęknięcia i pieczary prowadząc w
stronę tego, co się zapadło! Is-ma-el patrzy w dół do owych
rozpadlisk, poznaje leżące w nich skarby i obserwuje, jak
poruszająca się ziemia wynosi je na powierzchnię. Widzi, jak
pojawiają się stare groby.
Is-ma-el obserwuje, jak powstaje
ziemia w nowym blasku, którym nigdy jeszcze nie lśniła i widzi
Pana świata: ABD-RU-SHINA!
Tego, który ma w sobie Ducha Bożego i który ponownie przynosi
ziemi pokój. Jemu zaś pozwolono być Abd-ru-shina strażnikiem!
Na twarzy Is-ma-ela pojawia się
złocista zorza. Z gasnącym wzrokiem przeżywa Is-ma-el złoty wiek.
Śmierć nadeszła cicho i rozluźniła
więzy, które łączyły młodego ducha ze starym ciałem...
>>PANIE!
Przyjdź! Is-ma-el nie odpowiada!<<
Przed Abd-ru-shinem, który siedział
sam w swej komnacie, stanął wieszcz. Abd-ru-shin spojrzał na
niego:
>>Is-ma-ela już tu nie ma.
Opuścił ziemię.<<
NIE
POZNASZ nienawiści,
dopóki będę żył!<< Tak mówił Is-ma-el. -
Is-ma-el był martwy, a nienawiść
wokół Abd-ru-shina zaczęła przybierać coraz gęstsze formy.
Nie mogła jednak zbliżyć się zupełnie blisko, ponieważ
chronił go i strzegł Nam-chan.
Nahome nieustannie dręczyły obawy
i często prosiła Nam-chana:
>>Nie pozostawiaj mego Pana
nigdy samego! Chroń go, ponieważ jest stale w
niebezpieczeństwie.<<
Nam-chan spokojnie odpowiedział:
>>Wiem o tym i jestem
nieustannie przy nim. Znam faraona i wiem, że jest jego
najgorszym nieprzyjacielem. Znam także sposoby i środki, z
jakich korzysta. Nie martw się, Nahome. Będę czujny.<<
I rzeczywiście wydawało się, ze
faraon od czasu, gdy nie otrzymał od Nam-chana żadnej
odpowiedzi, przeciwko Abd-ru-shinowi już niczego nie knuł.
Prawdopodobnie się domyślił, że nawet ten jego plan się nie
powiódł. Od Eb-ra-nita jednak nadchodzili posłowie, którzy
nawoływali do większej czujności. Eb-ra-nit żył w swym domu w
Egipcie i był doradcą faraona. On jedyny wiedział, że jego
nienawiść właśnie teraz sięgała szczytu. Od czasu, gdy
Mojżesz opuścił dwór faraona, ten był pewien, że stało się
tak pod wpływem Abd-ru-shina.
I znów przed księciem stanął
wieszcz. Tym razem oznajmił: >>Do twego kraju, zbliża się
Mojżesz, Abd-ru-shinie! Wkrótce będzie na miejscu.<<
Abd-ru-shin wspomniał o Juri-cheo,
która Mojżesza wychowała i kochała go jak matka. Dlatego
posłowi Eb-ra-nita powiedział:
>>Przekaż swemu panu, że
proszę córkę faraona, aby mnie odwiedziła. Zbliża się do nas
Mojżesz i byłby szczęśliwy, gdyby ją tutaj, po swym
przybyciu, mógł spotkać.<<
Poseł skłonił się i pośpiesznie
opuścił pałac. Abd-ru-shin uczynił tak, ponieważ współczuł
córce faraona, która zrobiła wszystko, by uratować życie
żydowskiego dziecka oraz uczynić owo życie pięknym.
To było kiedyś dla Juri-cheo
jedynym sensem życia. Teraz żyje całkiem sama, nieustannie
obciążana oskarżeniami faraona, przed którymi nie może się w
żaden sposób obronić. Abd-ru-shin wiedział, jak owa Egipcjanka
cierpi, ale najbardziej dokucza jej samotność.
Upłynęły całe tygodnie.
Wreszcie do pałacu księcia dotarła Juri-cheo. Przyjechała
konno wraz ze swoją świtą. Całą jej postać szczelnie
okrywała szata. To, że córka panującego wędrowała przez
pustynię tylko w towarzystwie swych sług, było raczej czymś
niezwykłym. Juri-cheo nie miała jednak innego wyboru. Musiała
wyruszyć w drogę w tajemnicy przed faraonem.
Abd-ru-shin przyjął ją z całą
dobrocią, a Nahome zatroszczyła się o jej zakwaterowanie w
pałacu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wokół córki
faraona znowu zapanował spokój. W owej atmosferze miłości
dosłownie odżyła.
Nahome często ją odwiedzała,
dużo ze sobą rozmawiały. Juri-cheo znowu zaczęła się
uśmiechać, a rysy jej twarzy rozluźniły się i zatraciły
trochę swego cierpkiego wyrazu.
Abd-ru-shin zapytał ją o faraona.
Juri-cheo cicho odpowiedziała:
>>Nie żyje, Abd-ru-shinie.
Zyskałam w ten sposób wolność. Panem Egiptu jest teraz mój
brat Ramzes. Ojciec mnie nienawidził i bał się mnie. Swe życie
zakończył tak samo, jak je przeżył. Jego ostatnią myślą był
Izrael i Abd-ru-shin! Za wszystko uczynił odpowiedzialnym ciebie:
za to, że Mojżesz opuścił jego dwór i za to, że Izraelici
się buntują. Wszystkiemu temu jesteś ponoć winien ty. Ramzes
musiał przysięgnąć, że nie ustanie, dopóki cię nie
zniszczy.
Uczynię wszystko, co w mojej mocy,
by udaremnić każdy jego atak, który byłby wymierzony przeciwko
tobie. Jeżeli kiedyś jeszcze ujrzę Mojżesza, powrócę na
dwór, by dowiedzieć się o wszystkim, co Ramzes szykuje.<<
Abd-ru-shin uśmiechając się
uspokajająco rzekł:
>>O mnie się nie martw,
Juri-cheo. Wyświadczyłaś pewnemu narodowi tak olbrzymią
przysługę, że powinnaś obecnie żyć w pokoju. Zostań tutaj,
na mym dworze i bądź z nami szczęśliwa. I Mojżesz ucieszy
się, gdy dowie się, że jesteś tu. Czasy, które nadchodzą,
będą dla Egiptu straszne, albowiem będzie on musiał płacić
za swe winy.
Mojżesz wyzwoli Izraelitów i
odejdzie wraz z nimi z ziemi, nawet jeżeli teraz Ramzes jest temu
przeciwny! Musi zmienić się w swym wnętrzu, w przeciwnym razie
nie ucieknie przed straszną śmiercią, która jest dla niego
przeznaczona, jeżeli nie będzie chciał wypuścić narodu
izraelskiego!<<
>>Panie, Ramzes nigdy nie da
się przekonać do tego, aby uwolnił zniewolony naród, ponieważ
złożył staremu faraonowi przysięgę i ta obecnie wiąże go z
nim na wieki. Przysięgi, którą dajemy umierającemu, musimy
dotrzymać, w przeciwnym razie czeka nas straszny los. Ramzesa
jednak taki los spotka i tak, ponieważ celem jego życia stało
się zniszczenie!<<
Abd-ru-shin pokręcił głową.
>>Czyżbyś nie wiedziała,
Juri-cheo, że dla człowieka nigdy nie jest za późno na to, aby
zaczął postępować właściwie, oraz że może się
kiedykolwiek znowu wyzwolić? Ramzesa nie będzie czekać
zniszczenie, jeżeli osiągnie poznanie!<<
>>Panie, my Egipcjanie
popełniamy jeden wielki błąd. Nie opuszczamy drogi, którą już
raz wybraliśmy, i to nawet wtedy, jeżeli prowadzi nas do zguby!
Popatrz, jakie miałam życie. Wybrałam drogę, która musiała
doprowadzić mnie tam, gdzie jestem dzisiaj. Zakończę swe życie
w samotności i nie będzie przy mnie żadnej kochającej ludzkiej
duszy. Me ciało zabalsamują, włożą do grobu faraonów, otoczą
skarbami i w końcu moja mumia wyschnie.
Ten zwyczaj zachowuje się już
przez całe tysiąclecia. Stale tak samo. Nigdy nie pomyślałam,
że mogłabym postępować inaczej, ponieważ kobieta nigdy nie
narusza starych, uświęconych tradycji swego narodu. Miałam całe
życie czekać na to, że kiedyś usiądę na tronie faraonów, a
teraz stało się inaczej.<<
Ze słów Juri-cheo biła głęboka
rezygnacja. Było to już przejście do fatalizmu.
Abd-ru-shin słuchał jej mowy w
milczeniu. Nie odrzekł nic, nawet wtedy, gdy Juri-cheo spojrzała
na niego i czekała na odpowiedź.
>>Panie, ty mnie nie będziesz
rozumiał, ponieważ w naszym kraju panują całkiem inne obyczaje
niż w twoim. Tutaj panuje sprawiedliwość, u nas samowola. Tu
każdy człowiek ma wprawdzie już wyznaczoną swoją drogę, ale
nie podąża po niej z poczuciem krzywdy, ale pełen oczekiwania
na nowe. Przeżywa rzeczywiście każdą minutę.
My czekamy tylko na to, by nas
położono do grobowca tak, jak naszych przodków. Nasze życie
naprawdę nie jest niczym innym. Nie posiadamy niczego własnego!
Wszystko zostało nam przekazane, my zaś wszystko tylko
przejęliśmy. Moc tylko nam nadano, byśmy pewnego dnia mogli
oddać ją z kolei innemu człowiekowi. Jestem starą kobietą i
od życia nie oczekuję już niczego.<<
Abd-ru-shin jej przypomniał:
>>W takim wypadku sama
okradasz się o powietrze, którego potrzebujesz do oddychania!<<
Juri-cheo zdziwiona umilkła. Te
słowa zabrzmiały w jej uszach jakoś dziwnie. Nie było w nich
dobroci ani cienia litości bądź zrozumienia. Spojrzała na
Abd-ru-shina. Takim nie widziała go jeszcze nigdy.
>>Panie, nie znam cię
takiego, jakim jesteś teraz. Czy chcesz mi coś zaznaczyć, że w
tak przykry sposób odpowiadasz na me słowa? Przecież wiem, że
wszystko, co czyniłam ja oraz moi przodkowie, jest niewłaściwe.
Widzę upadek, jaki tym spowodowali. Darmo staram się znaleźć w
naszym sposobie życia coś pożytecznego, nie znajduję jednak
niczego, co można byłoby określić jako dobre. Nie widzę
żadnej możliwości, jak je zmienić, chociaż tak bardzo tego
pragnę. Powiedziałeś mi, że wiele wykonałam ratując dla ludu
Izraela przeznaczonego dla nich wyzwoliciela. Ja także zawsze o
tym myślałam, gdy ogarniała mnie rozpacz. W takich chwilach
zawsze widziałam przed sobą Mojżesza jako dziecko i jako
młodzieńca, który na mnie spoglądał z blaskiem podziękowania
w oczach i to mnie uspokajało.
Teraz już to się skończyło, ja
zaś pytam sama siebie:
Czy przypadkiem nie miałaś czasu
na to, by wykonać o wiele więcej? Czy postąpiłaś właściwie
dopuszczając, by ojciec decydował o twym życiu tylko dlatego,
że był faraonem i mógł decydować o życiu swych poddanych?
To koniec mojego samo
usprawiedliwiania. Nie znajduję nic, co by mnie uspokoiło.
Chciałabym rozpocząć od początku, abym mogła czynić wszystko
inaczej. Myślałam, że moim obowiązkiem jest poświęcić
przyszłemu stanowisku władczyni wszystko, co moje życie
uczyniłoby piękniejszym i napełniło go wyższą treścią. Już
tylko to, że Mojżesza traktowałam, jak swojego syna, uważałam
za sprzeniewierzenie się wobec swego narodu.<<
Juri-cheo skruszona spoglądała
przed siebie. Machnęła bezsilnie ręką i umilkła. Milczała
długo, a potem jej usta znów się otworzyły. Cicho z wahaniem i
jakby wstydliwie opowiadała o tym, co do tej pory ukrywała w
swym sercu jak największą tajemnicę.
>>Kiedy zaczęłam widzieć,
że Mojżesz jest dla mnie czymś więcej niż tylko zachcianką i
chwilowym kaprysem, kiedy Mojżesz kochał mnie już jako swoją
matkę, przyszedł na dwór mego ojca pewien książę. Pragnął
wziąć mnie za żonę, ja zaś miałam odejść z nim na południe
do jego kraju. Byłam wtedy jeszcze za młoda i nie chciałam
podjąć decyzji. Myślałam o Egipcie, w którym miałam kiedyś
panować i o... Mojżeszu!
Byłam wtedy przekonana, że
odrzuciłam propozycję stania się żoną obcego księcia tylko z
powodu mego narodu. Nie była to jednak żądza władzy, ale
troska o Mojżesza, który na dworze faraona był przecież obcym.
Co by z niego wyrosło, gdybym go opuściła? Zdecydowałam się
więc, że nie przyjmę propozycji księcia, którego kochałam.
Nigdy jednak o nim nie zapomniałam i ciągle miałam nadzieję,
że powróci.<<
Juri-cheo znowu zamilkła. Wreszcie
dodała jeszcze ciszej:
>>Wszystko, co do tego
momentu wydawało mi się cenne, stało się dla mnie obojętne.
Klejnoty, suknie i moc. Swą uwagę skierowałam tylko w jedną
stronę - w stronę Mojżesza. On miał mi wszystko wynagrodzić,
ponieważ uczyniłam to z powodu niego!
Gdy Mojżesz był trochę starszy,
zobaczyłam, że poza mną potrzebuje także innych ludzi, że
nigdy nie potrafię wypełnić jego życia, że mnie unika. Wiele
o tym myślałam, lecz nie mogłam Mojżeszowi zarzucić
najmniejszej nawet winy, ponieważ on nie był niewdzięczny. On
był tylko naturalny. To ja byłam nienaturalna i wypaczona. Po
raz pierwszy jasno sobie uświadomiłam, co oznacza być
nosicielem tradycji starej kultury. Wiedziałam, że to, co ludzie
uważają za ideał i z powodu czego z pychą wynoszą sami siebie
ponad innych, jest mniej niż bezwartościowe. Później jednak
wpadło mi do głowy: to twój los, podporządkuj się mu!
Dlatego stałam się taką, jaką
jestem teraz.<<
Abd-ru-shin spokojnie powiedział:
>>Ty sobie myślisz, że to
życie jest dla ciebie życiem straconym, ponieważ nie czujesz
się już dosyć młodo, aby móc walczyć z uprzedzeniami?<<
>>Panie, mam życie już za
sobą, zmarnowałam go. Tego, co odeszło, nie mogę już
przywołać z powrotem!<<
Abd-ru-shin uśmiechnął się i
odrzekł:
>>Mylisz się, Juri-cheo! Nie
przestaniesz żyć, i nawet gdy ten żywot skończysz. Powrócisz
i będziesz wszystko robiła lepiej. Byłaś już na ziemi wiele
razy, albowiem twoja dusza nie pozostaje wraz z martwym ciałem
zamknięta w grobowcu. Zawsze się wyzwoli i wejdzie w inne
ziemskie ciało. Nic nie jest zatracone, nic nie jest zmarnowane,
jeżeli dojdziesz do właściwych wniosków we właściwym czasie!
Nie poddawaj się takiemu jałowemu
rozmyślaniu. Zacznij jeszcze w tym życiu działać zgodnie z tym
nowym poznaniem, które tak naprawdę jest tym poznaniem
najstarszym. Wtedy twe ostatnie ziemskie lata nie będą tak
pozbawione sensu, jak były lata pierwsze.<<
Juri-cheo z uwagą słuchała słów
Abd-ru-shina, a potem rzekła:
>>Wiem, książę, że jesteś
bliski wiecznej mądrości! Wierzę twym słowom, ale nie widzę
żadnej drogi i nie mam niczego z tego poznania, które ty masz w
sobie.<<
>>Chcę ci dać to, co
potrzebujesz, aby ci znowu wróciła radość, Juri-cheo.
Otrzymasz także poznanie o Bogu, abyś mogła znowu odnaleźć
drogę do Niego. Potem spokojnie możesz powrócić do domu,
ponieważ gdziekolwiek byś nie była, Bóg będzie zawsze z
tobą!<<
Abd-ru-shin widział w oczach
kobiety gorącą prośbę, aby jej dał do tego siłę. Z
uśmiechem skinął głową, aby dodać jej otuchy.
Juri-cheo nie potrafiła tak szybko
zmieniać swych poglądów. Poczciwie się jednak starała
zrozumieć słowa Abd-ru-shina. Najpierw trzeba było usunąć
wiele starego, dopiero potem pojawiło się miejsce na nowe.-
Wieszcz oznajmił: >>Mojżesz
zbliża się do twego domu i może to trwać już tylko kilka
dni!<<
Na wiadomość o tym, że Mojżesz
wkrótce nadejdzie, zapłonęła w Juri-cheo olbrzymia radość i
wyniosła ją na niebywałe wyżyny. Nagle zapomniała o swym
wieku, przestał jej przeszkadzać. Dni, które dzieliły ją od
spotkania z Mojżeszem przeżywała wypełniona do reszty
oczekiwaniem.
W jej świadomości pojawiły się
znowu matczyne uczucia. Były one proste i zawsze te same:
>>Będzie radosny, gdy mnie
zobaczy? Nie zapomniał o mnie przez te wszystkie długie lata
rozłąki?<<
Juri-cheo obawiała się, że
spotkanie z Mojżeszem mogłoby ją rozczarować. Stale jeszcze
była wewnętrznie spętana i Juri-cheo bardzo trudno było owe
pęta zrzucić.
Abd-ru-shin przyjął Mojżesza,
który wrócił z obcych krajów ze swą żoną Siporą. Kazał by
w jego pałacu przydzielono im komnaty, w nich mogliby odpocząć
i gdzie znaleźli odzież.
Sipora z wrodzoną zręcznością
ubrała się w drogie szaty i za chwilę zmieniła się w kobietę,
która w Abd-ru-shina domu niczym nie różniła się od innych.
Powabnie kroczyła rozległymi salami. Jej krok był lekki i
prężny, niczym krok szlachetnego zwierzęcia. Zrzekła się
tradycji swych ojców tak samo szybko, jak na zewnątrz
przystosowała się do swego nowego otoczenia.
Potem nadeszła chwila, za którą
Juri-cheo tak bardzo tęskniła. Stanął przed nią Mojżesz.
Czuła jego synowską miłość, tak jak wcześniej tego
oczekiwała i opadły z niej resztki sztywnej wątpliwości, które
do niej do tej pory lgnęły i które w momencie spotkania były
mocniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Spotkanie uwolniło
wszelkie pęta jej duszy.
Mojżesz poprosił Abd-ru-shina o
dokładne instrukcje, według których chciał w Egipcie
postępować. Abd-ru-shin był dla niego nigdy niewysychającym
źródłem, z którego mógł z wdzięcznością czerpać.
>>Obyś mógł być stale w
pobliżu mnie, Abd-ru-shinie, abym słyszał twe słowa, gdy będę
ich potrzebował! Jestem wdzięczny, że kiedyś wygnałeś mnie i
kazałeś szukać samotności. W ten sposób dojrzało wenie
pragnienie wyzwolenia Izraela.<<
>>Teraz jesteś dość silny,
Mojżeszu, i doprowadzisz Izrael do celu. Będzie się nazywać
narodem wybranym i nigdy nie zapomni twojego imienia. Droga, która
poprowadzi cię do ziemi obiecanej, będzie daleka, ale nie
będziesz mógł z niej zejść, jeżeli będziesz słuchał
swego wewnętrznego głosu. Teraz w swym rozwoju dotarłeś
już tak daleko, że możesz ten wielki czyn wykonać!
Ze mną już się nie spotkasz, aż
wyprowadzisz swój lud, mogę ci dopomóc tylko tak, że dam ci
siłę, której potrzebujesz dla swego zadania.<<
Mojżesz spojrzał z wdzięcznością
na Abd-ru-shina.
>>Bez twej siły byłbym
niczym, książę! Bez twej pomocy nigdy bym tego nie uczynił.<<
>>W Egipcie zapewnię ci
opiekę. Pierwsze włókna będziesz nawiązywał w domu mego
przyjaciela, albowiem jest możliwe, że na początku będzie
groziło ci niebezpieczeństwo. Eb-ra-nit ochroni cię przed
wszystkim. Zaufaj mu, nawet wtedy jeżeli w ciągu jednego dnia
dziesięciokrotnie będzie innym człowiekiem. Gdy zaś coś
będzie dla ciebie niepojęte, to nie myśl sobie, że chodzi o
jego kaprysy i wymysły. Człowiek czasami nie musi go pojmować,
byle go tylko polubił.<<
Mojżesz obiecał, że będzie
postępował tak, jak Abd-ru-shin sobie tego życzy. Pora jego
odjazdu wkrótce nadeszła. Już prawie nie mógł się doczekać,
by rozpocząć swe działanie. Wraz z nim odeszła jego żona
Sipora. Juri-cheo jeszcze pozostała na Abd-ru-shina dworze.
Po odjeździe Mojżesza ponownie w
pałacu zapanowała cisza. Dopóki Mojżesz przebywał w domu,
żyli wszyscy wtajemniczeni, którzy wiedzieli o jego zadaniu, w
uroczystym poruszeniu.
Teraz znów zapanował spokój.
WIESZCZ
Ne-so-met siedział samotny w swej cichej komnacie. Żył jeszcze
bardziej na uboczu niż cała reszta wybranych. Od śmierci
Is-ma-ela w kryształową kulę nie spojrzał. Dopiero dzisiaj
tego znowu zapragnął. Skierował swe kroki do pomieszczenia,
gdzie stała.
Długo przed nią siedział i
wpatrywał się w przejrzyste głębiny. Nie zauważył jednak
najmniejszego nawet śladu zmętnienia. Już chciał odejść, gdy
wtem w krysztale sformowało się coś, czego nie potrafił od
razu rozeznać.
Ne-so-met
patrzył.
Widział wielu ludzi, którzy z
zapałem wyłamywali w kamieniołomach olbrzymie bloki skalne.
Zobaczył innych, jak budują piramidę i spostrzegł długi
korowód ludzi odzianych w białe szaty. Byli to wybrani!
Z napięciem wpatrywał się w
kryształ.
Ujrzał wnętrze piramidy. Był to
grobowiec. Zamykały ją złotem okute bramy, których było
siedem jedna za drugą. W Ne-so-mecie rosło słabe, ale później
mocniejsze przeczucie. Widział grobowiec księcia i otwarty
kamienny sarkofag, w którym leżała złota trumna.
W trumnie spoczywał...
Ne-so-met wydał okrzyk przerażenia
i odskoczył! Ciężko dyszał i szybko opuścił pomieszczenia.
Kryształ został pusty.
Nieustannie Ne-so-meta coś
ciągnęło ku niemu. Nie potrafił się oprzeć. Ale obraz, który
przed chwilą ujrzał, już się nie pojawił. Ne-so-met powoli
znowu się uspokoił.
>>Było to złudzenie,<<
szeptał sobie często, kiedy w zamyśleniu siadywał w swej
komnacie. >>Nie mogę o tym księciu powiedzieć, ponieważ
całe zdarzenie jest zbyt nieprawdopodobne. Może widziałem
niedokładnie albo wszystko odbędzie się o wiele później.<<
Potem jednak Ne-so-met patrzył
dalej.
Ujrzał pustynię, a na niej
namioty. Widział wielu Arabów, znał ich wszystkich, ponieważ
tworzyli oddział towarzyszący Abd-ru-shinowi. Była jasna,
księżycowa noc, tak jasna, że Ne-so-met mógł widzieć jak w
dzień. Tylko cisza panująca wokół świadczyła o nocy. Namioty
były zamknięte, a przed namiotem księcia Ne-so-met ujrzał
uzbrojoną straż.
W namiocie spał książę.
Zobaczył tam także Mojżesza! Czego Mojżesz szuka nocą w
namiocie księcia, gdy książę śpi?
Na namiot padł jakiś cień, a
później ogarnął także księcia, cień był dziwnie czarny i
ciężki...
Co to?
Ne-so-met poderwał się z
wytrzeszczonymi wzrokiem! Na jego czole pojawiły się kropelki
potu. Uciekał z komnaty, jakby go ktoś ścigał. Za nim było
rzeczywiście coś, co mu nie dało spokoju:
Głos Is-ma-ela!
>>Ne-so-mecie!<< wołał
głos, >>dlaczego się wystraszyłeś? Wszystko, co
widziałeś, opowiedz swemu księciu, aby było to dla niego
ostrzeżeniem. Niech nie opuszcza pałacu! Dlaczego uciekasz od
kryształu? Twoim zadaniem jest, abyś wszystko widział. Nie
możesz uciekać, nie wolno dopuścić ci do tego, by zapanowały
nad tobą strach i przerażenie! Musisz stać na swym posterunku,
dopóki nie uczynisz wszystkiego, co jest twoim zadaniem. Nie
obawiaj się, nie zobaczysz niczego, czego nie potrafiłbyś
znieść. Jeżeli zaś nie potrafisz wykonywać swego zadania,
powiedz o tym swemu Panu i nie pozwól mu myśleć, że stoisz na
swym stanowisku jak wierny strażnik!<<
Ne-so-met słyszał groźny,
ostrzegający głos, ale nie mógł usłuchać, był jak
sparaliżowany.
Chodził po pałacu, jak by go
przygniatało ciężkie brzemię.
Nieustannie przyciągało to go
mocno do kryształowej kuli. Musiał ciągle w nią patrzeć,
ponieważ było to jego zadaniem.
Widział, co dzieje się w Egipcie
i obserwował Eb-ra-nita. Przez pustynię pędził konno poseł i
wiózł Eb-ra-nita ostrzeżenie. I znów w świetle księżyca
pojawił się namiot księcia Abd-ru-shina. Posła prowadziła do
niego promienna smuga światła. Koń szybkim cwałem zbliżał
się do namiotu Abd-ru-shina. Z tego samego kierunku, co poseł
Eb-ra-nita, nadjeżdżał równocześnie jeszcze jeden jeździec.
Ne-so-met drżał i strach trzymał
go za gardło, ponieważ widział drogę drugiego jeźdźca,
podążał po czarnej smudze, która biegła przed nim po piasku.
Obaj jeźdźcy byli na razie od namiotu oddaleni tak samo, ale jak
łatwo mógł ciemny jeździec dopędzić białego!
W jednym miejscu ich drogi zetknęły
się.
Ne-so-met obserwował krótką,
gwałtowną walkę. Widział, jak biały jeździec upadł na
piasek i jak twarz ciemnego wykrzywił diabelski grymas. Zobaczył,
jak zbliżał się do namiotów na pustyni, jak do nich dotarł...
i ze sztyletem w zębach czołgał się w kierunku Abd-ru-shina
namiotu...
Ne-so-meta zaczęła opuszczać
świadomość, upadł. Leżał bez ruchu kilka godzin.
>>Nie mogę o tym
powiedzieć,<< jęknął wreszcie, >>nie mogę.<<
>>Ne-so-mecie!<< wołał
Is-ma-ela głos, >>Ne-so-mecie! Przebudź się, bądź
silniejszy! Jeżeli będziesz milczał, spocznie na tobie wina!<<
>>Spocznie na mnie spojrzenie
mego księcia, jeżeli przemówię! Spojrzenie, którego bym nie
zniósł! Co oglądam w krysztale, jest kłamstwem, mój mózg
jest chory, a ja oszalałem! To przecież niemożliwe! Stale bałem
się tego, ale teraz zaszło już wszystko tak daleko, że we mnie
przejawiło się szaleństwem. Muszę się opamiętać, nie wolno
mi o tych okropnych obrazach opowiedzieć memu księciu! Zacząłby
wątpić w me jasne zmysły. Muszę odzyskać spokój.<<
To narzekanie Ne-so-meta było jego
jedyną odpowiedzią na ostrzeżenie Is-ma-ela.
JURI-CHEO
opuściła dwór Abd-ru-shina. Przed odjazdem Abd-ru-shin jeszcze
raz ją zapytał: >>Nie chcesz tu pozostać?<<
Juri-cheo jednak nie dała się
zatrzymać. Odjechała z powrotem na dwór faraona. Chciała
ułatwić Mojżeszowi jego zadanie, chciała mu pomagać.
ABD-RU-SHIN
był sam. Przeglądał swe ziemskie życie. Widział swą pracę,
widział to wszystko, co udało mu się w minionych latach
zrealizować. Cieszył się z tego, a jednak znowu odezwała się
w nim cicha tęsknota, która często nachodziła go, gdy był
sam. Jego dusza wyzwoliła się i zaczęła unosić się nad
ziemską sferę. Ciągnęło ją coraz wyżej, ku Światłu. Tam
odnajdywała jednorodne otoczenie, które było Abd-ru-shina
domem.
Do Abd-ru-shina podeszła Nahome.
Przywołała go z powrotem. Pojmowała jednak jego tęsknotę,
która unosiła go w górę. Bała się, ponieważ wyczuwała
ogromną odległość, jaka dzieliła ją od Abd-ru-shina. Jak
dziecko prosiła go, by nigdy nie pozostawił jej samej, by nigdy
od niej nie odszedł.
Po raz pierwszy Abd-ru-shin mówił
o tym, że zbliża się czas jego odejścia. Opuści ziemię, a
potem jeszcze raz powróci. Powiedział jej, że ów powrót nie
jest konieczny, ale że stanie się tak z powodu ludzi.
Nahome miała tylko jedno życzenie:
żyć z Abd-ru-shinem, aż opuści ziemię i być razem z nim, aż
na nią ponownie powróci!
POSŁOWIE
Eb-ra-nita ciągle przychodzili z nowymi wieściami o Mojżeszu.
Abd-ru-shin z radością słuchał o Mojżesza sile wiary i o jego
sukcesach. Wszystko, o co Mojżesz wyprosił od Boga, natychmiast
się spełniało, albowiem gdy żył Abd-ru-shin na ziemi,
powodował mocne zogniskowanie się tutaj Bożego Światła. Fakt
pobytu Abd-ru-shina w sferze ziemskiej, mogło pomiędzy nim a
Mojżeszem wytworzyć ciasne połączenie, które umożliwiało,
aby po jakimkolwiek czynie natychmiast dochodziło do przejawu
działania zwrotnego. Droga, która w normalnych warunkach
dzieliła czyn od działania zwrotnego, stała się o wiele
krótsza.
Mojżesza modlitwy nie musiały
dopiero szukać dalekiej drogi przez poszczególne sfery…
ponieważ zyskiwały w Abd-ru-shinie, żywym Duchu Bożym, od razu
odezwę. W ten sposób spełniało się też od razu wszystko, o
co Mojżesz prosił.
Wydarzenia jedno po drugim uderzały
w naród egipski.
Promieniowanie Abd-ru-shina tak się
wzmocniło, że ludzie w jego bliskim otoczeniu z tego powodu
nieomal chorowali. Ciągłe wysokie duchowe napięcie, które w
czasie trwania egipskich plag było wokół Abd-ru-shina, ludziom
zaczynało powoli szkodzić. Nawet wybrani nie potrafili tego
przez dłuższy czas znosić.
Abd-ru-shin wkrótce to zauważył
i zdecydował się, że zmieni miejsce swego pobytu. Wybrani
musieli pozostać w pałacu, ponieważ stali się zbyt wrażliwi.
Abd-ru-shina musieli otaczać ludzie, którzy nigdy przedtem
bezpośrednio nie mieli z nim kontaktu i dlatego byli mniej
dostępni sile Światła.
Tylko Nahome znosiła to ogromne
Światło. Ją wzmacniało i uwznioślało. Nieustannie przebywała
przy Abd-ru-shinie. Jej gorące życzenie się spełniło. Była
tak czysta, że jako jedyny człowiek nie była owym
promieniowaniem poszkodowana. Dlatego mogła przy Abd-ru-shinie
pozostać.
Abd-ru-shin udał się wraz z grupą
jeźdźców na pustynię i rozbił obóz w pobliżu egipskich
granic. Wraz z nim jechał także poseł Eb-ra-nita, który
później podążał dalej już sam, by przekazać o tym
Eb-ra-nitowi wiadomość.
Kilka dni później przejeżdżała
koło obozu grupa Egipcjan. Była to horda łupieżców, która
kiedyś napadła Nahome. Nie odważyli się podjechać bliżej,
ale poznali obóz. Wiedzieli, że przebywa tam Abd-ru-shin, ich
nieprzyjaciel, który zabił ich naczelnika i który ludzi, ich
niewolników, odprowadził do swego państwa. Naradzali się
między sobą, jak zemścić się na Abd-ru-shinie. Ich nowy
przywódca, który nie był Egipcjaninem, ale mieszańcem, w jego
żyłach krążyła murzyńska krew, ukartował plan zemsty.
Wkrótce potem bandyci odjechali, zmierzali do Egiptu.
JAKIŚ
mężczyzna chciał rozmawiać z faraonem. Był tak natarczywy, że
nie pomagały byle wymówki. W końcu przyprowadzili go przed
Ramzesa. Akurat wtedy faraonowi towarzyszył stary mag, poufny
radca faraona, w rzeczywistości zaś Eb-ra-nit.
>>Dlaczego chciałeś ze mną
rozmawiać koniecznie w cztery oczy? Czyżbyś nie mógł
przekazać swej tajemnicy niewolnikom?<<
Mężczyzna ostrożnie podszedł do
faraona. Stanął tuż przed nim.
>>To, co chcę ci powiedzieć,
jest przeznaczone tylko dla twoich uszu, wzniosły faraonie. Nie
mogę o tym mówić nawet w obecności tego starca.<<
>>Bzdura!<< Faraon
żachnął się. >>Mów albo pozostaw nas w spokoju. Bez
względu na to, co powiesz i tak jest to dla mnie obojętne!<<
>>Nawet wtedy, jeżeli
dotyczy to księcia Abd-ru-shina?<<
Mężczyzna spojrzał na faraona
pytającym i zarazem podstępnym wzrokiem. Ramzes usłyszał już
jednak tak wiele insynuacji i plotek dotyczących księcia, że i
teraz na jego twarzy nie pojawił się nawet cień
zainteresowania. Nie poruszył się.
Mężczyzna drgnął, a jego grube
wargi, które świadczyły o domieszce murzyńskiej krwi,
odsłoniły błyszczące, białe zęby. Faraon trochę się
przelękł. Okrucieństwo, które biło z twarzy mężczyzny,
zainteresowało go do tego stopnia, że zdecydował się wysłuchać
go do końca.
>>Ten starzec jest moim
poufnym doradcą. Może usłyszeć wszystko, ponieważ ja także
zwierzam mu się ze wszystkiego. A więc mów!<<
Obcy jeszcze raz zmierzył
Eb-ra-nita nieufnym spojrzeniem i zaczął mówić.
>>Wiem, gdzie na pustyni
książę rozbił swój obóz. Nienawidzę go, ponieważ on był
tym, który zabił naczelnika naszego plemienia. Teraz zabiję go
ja...<<
Faraon poderwał się. Podszedł do
mężczyzny.
>>Ty chcesz go zabić? Do
tego stopnia wierzysz w swe siły?<<
>>Zabiję go! Nie dla siebie
jednak, ale dla ciebie, ponieważ wiem, że chcesz go zniszczyć,
wzniosły faraonie. Od mego zamiaru mogłoby mnie odwieść tylko
jedno. Moje plemię od lat wędruje bez domu po pustyni, ponieważ
zostało wygnane z twego kraju. Zabiję Abd-ru-shina, jeżeli
znowu pozwolisz nam osiedlić się na twej ziemi!<<
Faraon się głośno i szyderczo
zaśmiał. Podczas gdy obcy mówił, faraon wymyślił plan.
Chciał z tego na wpół dzikiego człowieka uczynić narzędziem,
które służyłoby jego interesom.
>>Ty sobie myślisz, że mogę
ci ot tak sobie uwierzyć? Jeżeli pewnego dnia przyjdziesz i
powiesz mi, że go zabiłeś, nie będę mógł ci uwierzyć. Nie
będą miał bowiem żadnego na to dowodu! Słowo jakiegoś
mieszańca nie jest dla mnie wystarczającym powodem, bym pozwolił
w mym kraju zamieszkać bandzie rabusiów! Istnieje jednak pewna
możliwość, jak mnie przekonać!
Książę Is-Ra posiada tajemnicę,
której nikt nie zna. To tajemnica jego mocy. Ale zrozum mnie
dobrze, owa tajemnica przynosi moc tylko panującym! Komukolwiek
innemu przyniesie pewną śmierć!<<
Faraon wiedział, że zwycięży,
jeżeli złapie mieszańca w sidła jego własnej wiary w
zabobony. Murzyni od dawien dawna bali się jakichkolwiek czarów.
I rzeczywiście mężczyźnie zaczęły trząść się kolana.
Dlatego Ramzes szybko dodał:
>>Widzisz, że nie tak łatwo
przeprowadzić to morderstwo. Księcia możesz napaść tylko w
nocy podczas snu, ponieważ czar, który go otacza, traci swą moc
właśnie tylko wtedy. Tylko wtedy możesz próbować wykraść mu
jego tajemnicę.<<
Obcy, który faraonowi
zaproponował, że zamorduje Abd-ru-shina, uspokoił się. Zapytał
tylko:
>>A jeżeli przyniosę ci ową
tajemnicę, spełnisz moją prośbę? Czy będziemy mogli znowu
zamieszkać w Egipcie?<<
Ramzes łaskawie skinął głową.
Mężczyzna padł przed nim na twarz, ucałował jego stopy, a
potem wycofał się z komnaty.
Po jego odejściu faraon spojrzał
na swego starego radcę. Eb-ra-nit z trudem panował nad sobą.
Musiał zdobyć się na znaczny wysiłek, aby nie odsłonić
maskę.
>>W tym wypadku, nawet twoje
umiejętności zawodzą, stary diable! To może wykonać tylko
człowiek tak dziki i okrutny jak ów mężczyzna!<<
Eb-ra-nit opanował się.
>>Obawiam się, że nawet on
nic w tym wypadku nie wskóra,<< powiedział skrzeczącym
głosem. Jego myśli były już jednak całkiem gdzie indziej.
Krążyły wokół Abd-ru-shina. Najchętniej uciekłby stąd, ale
musiał jeszcze spróbować ratować, cokolwiek uratować jeszcze
się dało i przekonać faraona, by zrezygnował ze swojego planu!
Czy jednak morderca nie był już w drodze do swojego celu? A może
już najwyższy czas, by działać?
Eb-ra-nit pożegnał się w kilku
słowach i jako zgarbiony starzec wyszedł z pałacu. Ze swej
rezydencji od razu wysłał posła, który przekazywał informacje
Abd-ru-shinowi.
>>Jedź tak szybko, jak
możesz! Idzie o wszystko! Ty wiesz, gdzie książę przebywa.
Ostrzeż go!<<
Poseł natychmiast wykonał jego
rozkaz. W tym samym czasie wskoczył na konia także wróg. Obaj
zmierzali do obozu Abd-ru-shina. Ich drogi zbliżały się do
siebie coraz bardziej, aż w końcu się spotkały. Eb-ra-nita
poseł rozpoznał wroga według opisu.
>>Zniszcz go!<< ta myśl
pojawiła się w jego głowie błyskawicznie i od razu zaatakował.
Ciemny przez chwilę się wahał, zanim uświadomił sobie, że
chodzi mu o życie, i że ma do czynienia z posłem, który chce
chronić księcia!
Zza pasa wyrwał zakrzywiony
sztylet. Jego ciało było mocniejsze. Nastała krótka walka… i
poseł Eb-ra-nita padł na ziemię zalany krwią. Wróg od razu
wskoczył na konia i popędził ku swemu celowi. Tylko czasami na
krótko się zatrzymał, by odpocząć. Jego droga trwała wiele
nocy i dni.
Noc, podczas której popełniono
zbrodnię, była jasna jak dzień, ale wroga ochraniał cień
ciemności. Pełzł przez piasek niczym wąż i przedostał się
do namiotu śpiącego księcia.
Bezgłośnie pochylił się nad
nim, swymi ciemnymi rękami zaczął obszukiwać ciało
Abd-ru-shina, w końcu natrafił na lśniący naramiennik. Od razu
zwrócił jego uwagę. A więc to tajemnica Abd-ru-shina, księcia
Is-Ra!
Pod wpływem dotyku Abd-ru-shin się
przebudził. W jego oczach nie było nawet śladu lęku, spojrzał
mordercy prosto w oczy. Wróg zauważył, że Abd-ru-shin patrzy
na niego i żywo przypomniały mu się słowa faraona mówiące o
tym, że tajemnicę można zabrać tylko księciu, który śpi,
wystraszył się i błyskawicznie wbił sztylet w jego serce…
Jednym ruchem zerwał naramiennik z
ręki ofiary i zanurzył się z powrotem w noc.
Arabowie znaleźli swego księcia.
Nahome ujrzała zamordowanego Pana, który odszedł od niej bez
pożegnania. Sama wybrała także śmierć i podążyła za nim.
Nie opuściła go więc nawet wtedy, gdy powracał do domu!
Arabowie zanieśli martwe ciało
swego księcia do jego miasta.
WIESZCZ
widział długi kondukt wielu białych jeźdźców. Nieśli
białego księcia…
Wieszcz po
raz drugi przeżył wszystko, co kiedyś pozwolono mu ujrzeć, aby
w porę ostrzegł swego Pana. Nie słyszał już wprawdzie głosu
Is-ma-ela, ale w jego wnętrzu brzmiały jeszcze i całkiem go
wypełniały jego słowa:
>>Jeżeli
będziesz milczał, spocznie na tobie wina!<<
LUDZIE
plemienia Is-Ra z
wielkim wysiłkiem zbudował piramidę i złożył w niej ciało
swego ukochanego księcia na spoczynek. Pochowali w niej także
swą umiłowaną księżnę, z biegiem czasu we wnętrzu piramidy
spoczęli także wszyscy wybrani.
Wieszcz Ne-so-met, jako ostatni z
Is-ma-nów, przemierzał niespokojnie korytarze pałacu. Pragnął
spełnić swe zadanie. Jego wnętrze dręczył ból. Nie potrafił
odnaleźć spokoju, którego tak szukał.
Często w samotności stał przed
kryształową kulą, ale ta pozostawała pusta. Nie miał już na
co czekać. Stał się wyrzutkiem!
Pewnego dnia stał przed piramidą,
w której spoczywali wszyscy tak mu drodzy. Tylko wiatr wył nad
miejscem, gdzie leżały ciała tych, którzy odeszli z tej ziemi.
Stary wieszcz oparł się o szorstki kamień, był śmiertelnie
zmęczony.
>>Panie! Zostałem sam jedyny
ze wszystkich. Zlituj się i nie zostawiaj mnie na tej ziemi, jak
pusty owoc! Zabierz mnie do swego królestwa! Pozwól mi odczynić
to, w czym zawiniłem, pozwól mi wszystko odpokutować!<<
Nagle wiatr zaszumiał wokół
starca mocniej i wydawało się, że niebiosa dla niego znów się
otworzyły! Jego oczy otwarły się szeroko, zasłony opadały
jedna za drugą. Z siłą młodzieńca wieszcz przystąpił do
swego ostatniego dzieła.
Ujął dłuto i zaczął w kamieniu
wyciosywać wszystko, co widział. Po skończonej pracy, wszedł
wyprostowany przez siedem bram do grobowca swego księcia i
położył kamienną tablicę na Abd-ru-shinowym grobie.
Długo stał wieszcz ze spiętymi
dłońmi przed miejscem spoczynku
ABD-RU-SHINA,
arabskiego księcia, ciałem
uczynionego Słowa Bożego.
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz