ABD-RU-SHIN

ŻYCIE ABD-RU-SHINA NA ZIEMI
KRAINĄ pędził samotny jeździec… zmierzał przez nieurodzajny step w kierunku łańcucha górskiego, który w dali niejasno rysował się na horyzoncie. Zbocza gór stromo wybiegały w niebo, jak gdyby groziły i chciały każdego obcego śmiałka odwrócić od myśli przybliżenia się do nich.
Skalne doliny tych gór zamieszkiwały dzikie plemiona. Inne plemiona nie napadały na nie, bały się z powodu ich okrucieństwa. Jakikolwiek obcy zabłądziłby w rozpadliskach owego praświata. Wydawało się bowiem, że nie prowadzą tędy żadne drogi, które przeznaczone byłyby dla ludzi. Tutejsi mieszkańcy przemierzali piargi pokrywające górskie zbocza i wędrowali po nich w górę, tak jak gdyby były wygodnymi drogami.
Do doliny, która cienką wyrwą w skale ostro i prawie niewidocznie wrzynała się w góry, dotarł pod wieczór samotny jeździec i zeskoczył z konia. Podczas jazdy cały czas przyciskał do piersi zawiniątko i dopiero teraz ostrożnie położył je na ziemię. Z torby umocowanej na końskim siodle wyciągnął jedzenie i skórzane naczynie z wodą. Usiadł obok zawiniątka, w którym zaczęło się nagle coś żwawo poruszać.
Mężczyzna wziął węzełek na kolana i odwinął z niego cienką materię. Kiedy zobaczył uśmiechającą się do niego twarzyczkę mniej więcej rocznego chłopca, jego twarz rozjaśnił uśmiech. Zatroszczył się o dziecko jak matka. Ostrożnie rozwinął koce, w które było mocno owinięte, delikatnie dał mu się napić i nakarmił je.
Chłopiec był spokojny. Uśmiechał się do swego opiekuna, ten zaś próbował się z nim bawić, co jako mężczyźnie, wychodziło mu trochę niezręcznie.
Kiedy zauważył, że chłopcu zbiera się na płacz, przestraszony przerwał zabawę i znowu owinął go w koce i chusty. Włożył wszystko z powrotem do torby, wsiadł na konia i powoli wjechał w wąską dolinę.
Nadeszła noc. W jednej z jaskiń przygotował legowisko i położył na nim dziecko, by było chronione przed porywami zimnego nocnego wiatru. Potem, padając z nóg ze zmęczenia, także on położył się spać.
Samotny jeździec wędrował już kilka tygodni i tej nocy po raz pierwszy po długim czasie zasnął spokojnie. Nieustanne obawy przed  prześladowcami nie dawały mu spokoju. Uspokoił się dopiero teraz, gdy ochraniały go niegościnne góry.
Mężczyzna został doprowadzony do dziecka w szczególny sposób. Wcale nie wyglądał na kogoś, kto opiekuje się dziećmi. Dziecko było jednak jego skarbem, które chronił bardziej niż własne życie. Jego życiowym celem było wychowanie go.
Nic nie naruszało spokoju obu śpiących i tak ciasno połączonych przez los – mężczyzny, który dziecko wykradł, ponieważ nie istniała możliwość, by postąpić inaczej, i dziecka, które nieodzownie go potrzebowało, bowiem w przeciwnym wypadku zostałoby zamordowane!
Teraz jednak wszelkie niebezpieczeństwo zostało daleko za nimi. Daleko był także książęcy zamek, w którym dziecko przyszło na świat. W niegościnnych górach, które obu przyjęły pod swą ochronę, chociaż zamykały się przed każdym obcym, miał jeździec dom. Był księciem plemienia żyjącego w owych dzikich rozpadlinach i panował nad wieloma tysiącami ludzi.
Nikt nawet nie podejrzewał, że na wysokości dwóch tysięcy metrów stoi olbrzymi pałac, który zbudowano z wielkich skalnych bloków. Nikt nie wiedział, że w wysoko położonej dolinie żyje ukryty przed całym światem książę, który posiada ogromne skarby. Skały bowiem kryły w swych szczelinach złoto, również dna górskich potoków usłane były złotymi bryłkami.
Tam w górach można było znaleźć bogactwa, o jakich nikt nie miał pojęcia. Ludzie strzegli skarbów, które znajdowali w swej ziemi. Ze złota wytwarzali ozdobne przedmioty, z kryształów szlifowali cudowne puchary i naczynia. Na urodzajnych zboczach i niżej położonych dolin założyli kwitnące ogrody i zamieniali przyrodę w niespotykanie piękny ziemski zakątek, w raj położony między niebotycznymi stromymi skalnymi ścianami. I nikt nie znał drogi, która tam prowadziła!
Gdy się rozwidniło i słońce wysłało pierwszy promień do jaskini, gdzie spał jeździec i dziecko, mężczyzna orzeźwiony głębokim snem poderwał się. Znowu najpierw poświęcił się chłopcu. Kiedy sam także się najadł, wziął dziecko na ręce. Główki nie zakrywał mu chustą, ponieważ już nie bał się prześladowców.
Wyszedł, a jego postać ogarnęły złote promienie słońca. Ostrożnie stawiając stopy wchodził z dzieckiem pod górę. Krok za krokiem badał ścieżkę, która podobna była do schodów prowadzących stromo wzwyż. Była wąska, także i koń posuwał się naprzód powoli i ostrożnie. Znał jednak ową karkołomną drogę tak samo dobrze, jak jego pan.
Po wielkim wysiłku dotarli na płaskowyż, skąd dalej prowadziła już szersza droga. Jeździec wskoczył na konia i szybko pogalopował naprzód.
Słońce wstępowało stale wyżej i wyżej, a jego promienie zaczęły palić. Dlatego jeździec ponownie troskliwie okrył chustą główkę dziecka. Wędrowali tak pod górę jeszcze przez kilka godzin, aż nagle droga skończyła się przy skalnej ścianie. Wydawało się, że nie idzie dalej. W skalnej ścianie nie było widać nawet jednej szczeliny, którą człowiek mógł się przecisnąć.
Mężczyzna zsiadł z konia, położył dziecko na ziemię i głośno zawołał. Wołanie powróciło do niego odbite dalekim echem. Po chwili skały powoli odsunęły się od siebie! Powstała szeroka szczelina, którą ten nieznany książę mógł z dzieckiem na rękach wejść do swojego księstwa.
Uprzedni etap wędrówki odbywał się po ścieżkach pełnych rozpadlisk i prowadził wzdłuż stromych skalnych ścian, teraz zaś przed jeźdźcem ukazały się kwitnące ogrody. Różnica była tak olbrzymia, że aczkolwiek mężczyzna wszystko dobrze znał, nie potrafił powstrzymać się od radosnego, swobodnego westchnienia.
Przejeżdżał teraz przez ów kwitnący świat i promiennym wzrokiem rozglądał się wokół siebie. Skały za nim ponownie przysunęły się do siebie. Widocznie poruszały nimi niewidzialne ręce, bowiem dookoła nigdzie żadnego człowieka nie było widać.
Jeździec często odsłaniał chustę okrywającą główkę dziecka i wpatrywał się w jego twarz. Ciągle nie mógł uwierzyć, że przejeżdża tędy z dzieckiem na rękach, i że ma ono zostać u niego, aby kiedyś stało się jego dziedzicem.
W ogrodzie panowała cisza. Nigdzie nie było słychać żadnych ludzkich głosów, a pomimo tego wszędzie wokół byli Ismani. Ukrywali się tylko przed wzrokiem swego księcia. Nie mieli w zwyczaju pojawiania się przed nim i nie pojawiali się także teraz, gdy po kilku miesiącach nieobecności powrócił do swego księstwa. Przychodzili wtedy, gdy ich zawołał.
Ludzie odczuwali wobec Is-ma-ela głęboki szacunek. Pośredniczył w przekazywaniu siły z wysoka. Przyjmował ją i przekazywał im, i tak im umożliwiał żyć. Tak poddani Is-ma-ela wyobrażali sobie mocne połączenie, który ich książę miał ze Światłem. Uważali go za jasny kryształ, w nim się skupia Światło i rozlewa się na nich promieniując wszystkimi kolorami. Wielu z nich widziało swym duchowym wzrokiem świetlne promienie, które ich książę szerzył wokół siebie.
Był dla nich zarówno kapłanem, jak świeckim władcą, oni zaś z pokorą skłaniali się przed jego wyższym poznaniem. W nagrodę za to żyli w otoczeni doskonałym pięknem i harmonią. Niestrudzenie wytwarzali wartościowe przedmioty, którymi ozdabiali pałac swego księcia lub zbierali cudownie pachnące kwiaty i zioła przetwarzając je w znakomite oleje i wyciągi. Kochali swego księcia. Spełniał wszystkie ich życzenia przekazując im siłę, by mogli sami owe życzenia zrealizować.
Jego rozkaz, by nie wpuszczać do ich raju żadnego obcego, był dla nich świętym nakazem! Z wysokiej skalnej wieży często obserwowali, jak się ludzie dostali aż do skalnej ściany i szukali drogi, która by prowadziła dalej. Nigdy jednak się nie ujawniali, i to nawet w przypadku, gdy ludzie zbłądzili i leżeli pod ścianą wyczerpani w oczekiwaniu swojego końca. W tych chwilach nie mogła decydować litość, ponieważ wszystko, co znajdowało się za ową ścianą, było nieczyste!
Oni byli czyści i zachowali swą czystość całe tysiąclecia. Mieli ciała w uszlachetnionych kształtach, jakie pojawiają się u czystej rasy. Nie łączyły w sobie nic poza tym, co zawierała szlachetna przeszłość ich rodów.
Podobnie jak w dolinach i na zboczach gór przechodziły ogrody jeden za drugim, stale wyżej i wyżej, byli i ludzie w tym górskim narodzie rozdzieleni do poszczególnych kast. Czym wyżej kasta w ich hierarchii stała, tym wyżej leżało także miejsce, które zamieszkiwali. Najwyżej położone równiny zamieszkiwała kasta najwyższa będąca w bezpośrednim kontakcie z księciem. Pomimo tego żyli wszyscy wzajemnie powiązani, a różnice pomiędzy poszczególnymi kastami były tak subtelne, że nigdzie nie mogła powstać luka bądź też przepaść. W takiej organizacji wynikało wszystko jakby samo z siebie i jeżeli jakiś człowiek rozwinął się powyżej swej kasty, nikt się nie dziwił, ani nie zazdrościł. Było to całkiem naturalne, ponieważ wszystko zależało od jego zdolności, każdy zaś mógł czuć się dobrze tylko tam, gdzie odnajdywał ludzi tego samego gatunku, co on sam.
Poznanie prawa przyciągania tego, co jednorodne, było nieświadomie zawarte w tych ludziach od ich narodzin. Żyli zgodnie z prawem przyciągania jednorodnego, dlatego nic ich nie obciążało i byli szczęśliwi.
Tymczasem książę jechał ciągle w górę, aż dotarł w pobliże swego pałacu. Tam spotkał się z ludźmi, z którymi utrzymywał kontakty. Chociaż wszyscy ucieszyli się, gdy go zobaczyli, to swą radość wyrażali w tak samo naturalny sposób, jak całą resztę. Nie podbiegali do niego tłumnie z głośnymi okrzykami, ale pochylali swe głowy w tak szlachetny i doskonały sposób, że w tym geście odzwierciedlała się cała ich czysta miłość do księcia.
Tak samo nie wodzili za jeźdźcem ciekawie wzrokiem, albowiem było to dla nich czymś nienaturalnym.
Is-ma-el dojechał do bram pałacu, a te się szeroko otwarły. Służby w pałacu nie wykonywały kasty niższe, ale ludzie z najwyższej kasty. Każda praca w pałacu była traktowano tak samo, to dotyczyło tak samo sprzątania komnat książęcych, jak prac charakteru duchowego.
Żądania wobec człowieka o wysokim poziomie ducha miały bardzo szeroki zakres, albowiem musiał on z taką samą miłością wykonywać także wszelkie prace charakteru ziemskiego. Dopiero potem traktowano go jak człowieka, który żyje we właściwy sposób. Jeżeli nie potrafi połączyć jednego z drugim, wtedy zgodnie z prawem trafiał do kasty niższej. Przy tym sobie jednak wyraźnie uświadamiał, że nie może jeszcze należeć do kasty najwyższej czystości, która otaczała księcia.
Is-ma-el pozdrowił wszystkich swoich wiernych. Gdy oddał konia pod opiekę jednego z nich, pośpiesznie wbiegł po schodach prowadzących do jego komnat.
Podał dziecko kobiecie, która wraz z nim weszła do środka i usiadł na krześle.
>>Troszcz się o to dziecko! Przebierz je i przygotuj mu łóżko, by mogło sobie odpocząć. Podróżowaliśmy bardzo długo i wiem, że inne dziecko by takiego wysiłku nie wytrzymało. Jest to jednak dziecko Światła. Wyznaczono mnie, bym je ukrył w bezpiecznym miejscu zanim dojrzeje i będzie mogło chronić się samo. Nieustannie otaczałem je swoją opieką i dlatego wszystko musiało się udać.<<
Kobieta w długiej białej szacie lekko się ukłoniła i odeszła z dzieckiem z komnaty. Is-ma-el, wyczerpany podróżą i panującym upałem, osunął się na krześle i zasnął.
Spełnił swe pierwsze zadanie i mógł pogrążyć się w spokoju. Będąc absolutnie bezpiecznym mógł teraz z tego korzystać.
ZA TO w Persji, w pałacu, który swym pięknem prawie, że dorównywał pałacowi księcia z gór, szukano zaginionego królewicza. Książę, jego ojciec, był całkowicie wyprowadzony z równowagi, ponieważ syn miał się stać jego następcą. Książę miał wielu wrogów, którzy by chętnie jego syna zabili tylko po to, by sami mogli odziedziczyć tron. Dlatego myślał, że stał się ich ofiarą. - Nikt nawet nie podejrzewał, że z daleka przyjechał mężczyzna, aby dziecko odszukać, wykradł je i odwiózł w bezpieczne miejsce, do którego już ręce morderców nie sięgały. Nikt także nie wiedział, że owo dziecko jest kimś więcej niż tylko zwykłym człowiekiem!
O tym wiedział tylko Is-ma-el oraz jego wierni. Ze Światła powiadomiono go, że na ziemi żyje Duch Wszechmogącego Boga, i że wcielił się w to dziecko. Tę wiadomość podała Is-ma-elowi sama Królowa panująca w raju Światła, która za jego pośrednictwem utrzymywała łączność z ziemią. Na ziemi, bowiem tylko Ismani potrafili chronić Wysłańca Światła.
Is-ma-el był władcą, ponieważ zaś nie miał żony, a swego następcę i dziedzica pomimo tego miał wychować sam, mógł sobie go wybrać ze swego ludu. Żaden książę plemienia Ismanów nie mógł nigdy swego następcy tronu ustanowić w dowolny sposób, ale zawsze mógł wybrać tylko tego, kogo w tym celu wyznaczyło Światło.
Ismani byli na ziemi jedynym narodem, który jeszcze posiadał prawdziwe poznanie Boga i za Is-ma-ela pośrednictwem utrzymywali także łączność z rajem. Przez całe tysiąclecia poznawali każdego swego przyszłego władcę zawsze według tego, jak postępował. Władcą mógł stać się tylko i wyłącznie ten, kto był w najwyższym stopniu duchowo rozwinięty. Kto wszystko umiał, wszystko wiedział i nigdy nie pozostawiał nieskończonej żadnej pracy! Kto się już władcą narodził, ten wszystkie owe dary posiadał już od najwcześniejszego dzieciństwa, kiedy zaś dojrzewał, w pełni się rozwijały.
Lecz za Is-ma-ela panowania takiego następcy wśród ludu nie było. Dlatego Is-ma-el, chociaż sam nigdy nie widział świata po drugiej stronie wysokich gór, wyruszył do Persji, by spełnić polecenie Światła i przywieść perskiego królewicza. Jego przewodnik duchowy, którego nieustannie widział, wskazywał mu drogę. W taki też sposób przedostał się do pałacu tak, że nikt go nie zauważył.
W trakcie tego porwania Is-ma-el wykazał się niesamowitą zręcznością. Podjął się tego zadania, prawie niemożliwego do spełnienia, z dziecięcą ufnością, ponieważ obok niego nieustannie stał duchowy pomocnik, który radził mu, co ma czynić. I osiągnął cel! Znalazł dziecko i uciekł z nim do swego kraju.-
Teraz plemię miało następcę tronu! Był pierwszym następcą, który pochodził z innego kraju i równocześnie pierwszym człowiekiem, który nie rodząc się tutaj wszedł na tę ziemię.
Is-ma-el nadał mu imię Abd-ru-shin, albowiem takie imię wyznaczono mu ze Światła. Zastąpił mu ojca i wychowywał go. Nauczał chłopca wszelkiej mądrości, którą w tym celu sam czerpał i był ogromnie szczęśliwy, że pozwolono mu spełnić owo wzniosłe zadanie.
Abd-ru-shin wyrastał pod ochroną mężczyzny mocno połączonego ze Światłem i tak mijały lata. Dzieciństwo Abd-ru-shina upłynęło jak piękny sen. Is-ma-el uczył go wszystkiego, co potrzebował. Zauważył jednak, że to dziecko ma w swym wnętrzu o wiele wyższe poznanie niż on sam i zaczął wsłuchiwać się w to, co ono mówiło.
Gdy chłopiec beztrosko opowiadał, Is-ma-el nigdy o nic nie pytał, tylko słuchał. Wspólnie spacerowali po cudownych ogrodach i cieszyli się z tego, jak wszystko wokół nich rozkwitało. Pewnego razu doszli pod wielką skałę i Abd-ru-shin swego ojcowskiego przyjaciela zapytał:
>>Co jest za tą skałą, dlaczego droga nie prowadzi dalej?<<
Is-ma-el odpowiedział:
>>Za tą skałą jest inna ziemia, z którą nigdy nie wolno nam wiązać żadnych kontaktów. Jest szorstka i surowa. Ludzie, którzy tam żyją, są dzicy i źli.<<
>>Czyżby żyli jeszcze inni ludzie gdzieś prócz nas, inni niż my?<< zapytał ponownie  Abd-ru-shin. >>Czy rozmawiałeś już kiedyś z nimi?<<
>>Nigdy, ale często obserwuję ich z wieży strażniczej, dlatego wiem, że są inni niż my. Ich ziemia jest pusta i pełna kamieni. Nie uprawiają jej i pozwalają, by wszelaka zieleń na niej podupadła. Kwiaty zarosły chwastami i skarłowaciały. Ludzie tam nie mają ogrodów, nienawidzą się nawzajem i nie wierzą już w Boga. Wszyscy poszukują tego, czego u nas jest w bród – złota!<<
>>Ojcze, skąd o tym wszystkim wiesz, skoro nigdy z nimi nie rozmawiałeś?<<
>>Wiem o tym od swego światłego przewodnika, który zna całą ziemię. Także ty, tam byłeś i musiałem wyjść na zewnątrz, by cię przywieźć.<<
>>Ja tam byłem? W tym złym świecie?<<
>>Tak. Jechałem konno przez wiele dni, zanim cię znalazłem i przywiozłem tutaj. Byłeś jeszcze maleńki i obawiałem się, że nie wytrzymasz tak długiej wędrówki. Dojechaliśmy jednak szczęśliwie i stałeś się moim synem.<<
Abd-ru-shin pokręcił głową.
>>Lecz w takim razie nie jestem twoim prawdziwym synem!<<
>>Nie,<< powiedział Is-ma-el, >>gdyby tak było, nazywałbyś się także Is-ma-el. Ty jednak miałeś nazywać się Abd-ru-shin. Tak chciała twoja matka.<<
>>Moja matka?<<
>>Tak, twoja matka! Ona jednak nie żyje na ziemi. Jest Królową i panuje w królestwie Światła. Opiekuje się tobą, a mnie wyznaczyła na twego wychowawcę. To ona wysłała mnie, bym uratował cię przed ludźmi, którzy nienawidzili cię od momentu twoich narodzin.<<
>>Nienawidzili mnie? Co to jest nienawiść?<< zapytał chłopiec.
Tu Is-ma-el objął chłopca i cicho powiedział:
>>Dopóki będę żył, nie poznasz jej.<<
Abd-ru-shin nie mógł pojąć, że na ziemi także żyją inni ludzie, którzy są źli i czynią coś okropnego: nienawidzą! Po prostu nie mógł uwierzyć, że mogą istnieć ludzie, którzy używają niedobrych słów. On sam nie znał innych słów poza tymi, które były dobre!
O tej części rozmowy, która dotyczyła ludzi, wkrótce zapomniał, lecz nigdy nie zapomniał o słowach dotyczących jego matki! Kiedy był sam, cicho sobie powtarzał:
>>Moja matka jest Królową, panuje w królestwie Światła i troszczy się o mnie! Chciałbym ją kiedyś ujrzeć!<<
Jednego dnia zapytał Is-ma-ela:
>>Czy widziałeś już kiedyś moją matkę?<<
Is-ma-el skinął głową, a jego twarz się rozjaśniła.
>>Była piękna?<< zaszeptał chłopiec.
A Is-ma-el odpowiedział: >>Jej piękna nie można opisać słowami.<<
Abd-ru-shin zamilkł.
Z CHŁOPCA Abd-ru-shina wyrósł młodzieniec. Obok niego szedł Is-ma-el jako jego ochrona. Poprowadził Abd-ru-shina do świątyni i pozwolił mu, aby brał udział w uroczystościach. Traktował go przy tym jak swego syna i wychowywał go, jakby był, tak jak inni, zwyczajnym człowiekiem.
Dopiero po pewnym czasie postanowił porozmawiać z nim o tajemnicy jego ziemskich narodzin w ludzkiej postaci, ponieważ wiedział, że Abd-ru-shin niczego o tym nie wie. Miał wzrok zasłonięty opaską.
Is-ma-el zaczął opowiadać o królestwie ducha, które jest domem ludzi. Zdawał sobie sprawę, że nie ma dla niego niczego wspanialszego od przekazywania Abd-ru-shinowi tego poznania. Abd-ru-shin dojrzał już do tego stopnia, że mógł usłyszeć wszystko, co do tej pory było przed nim ukryte. Pewnego razu zapytał swego nauczyciela wprost:
>>Jeżeli moja matka jest Królową w królestwie ducha, to w takim razie kim jest mój ojciec?<<
Is-ma-el wiedział, że teraz nie tylko wolno, lecz że wręcz musi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ Abd-ru-shin zadał je sam. Pomimo tego jeszcze się trochę wahał. Abd-ru-shin powiedział mu jednak:
>>Wiem, że jestem jeszcze bardzo młody, lecz muszę to wiedzieć!<<
Is-ma-el powoli odpowiedział:
>>Jesteś Synem Wszechmogącego Boga!<<
Abd-ru-shin długo nie mówił nic. Spojrzał na Is-ma-ela i powiedział prosto:
>>Jest  to prawda, jestem!<<
Od tego dnia Is-ma-el nie był już nauczycielem i przywódcą, lecz we wszystkim podporządkował się Abd-ru-shinowi.
Lud to zauważył i uważał to za całkiem naturalne i oczywiste. Is-ma-el wprawdzie nadal wydawał nakazy i rozporządzenia, które lud musiał spełniać, ale wszystkie one były sformowane pod wyższym wpływem. Ludzie ze zdziwieniem obserwowali, jakie są ich skutki.
Byli szczęśliwi, ponieważ widzieli w Abd-ru-shinie swojego nowego władcę. Abd-ru-shin już wtedy wiedział, że nigdy nim nie będzie.
>>Powiedz mi, Is-ma-elu, dlaczego właściwie przybyłem na ziemię?<<
Is-ma-el nie był przygotowany na to pytanie i z wahaniem odpowiedział:
>>Ponieważ masz ziemię poznać, Abd-ru-shinie.<<
Abd-ru-shin się uśmiechnął:
>>Ja też tak myślę. To ma jednak związek z pewną decyzją, nad którą do tej pory się nie zastanawiałeś, ale ja myślę o niej już bardzo długo.<<
Is-ma-el spojrzał pytająco na Abd-ru-shina i usłyszał słowa, które w jego duszy wywołały tak mocny ból, że jeszcze długo potem siedział na miejscu nieruchomo, gdy Abd-ru-shin skończył.
>>Powiedziałeś mi, Is-ma-elu, że mam poznać ziemię! Na pewno jednak nie oznacza to twego małego królestwa, które w rajskim spokoju żyje odizolowane od reszty świata. Ziemia jest czymś innym niż tylko małym azylem, jakim jest wasza ojczyzna. Dlatego mam ją poznać! Ziemia musi być czymś innym, przecież dookoła siebie widzę ludzi, którzy żyją tak, jak chce tego Bóg. Kiedyś powiedziałeś mi, że za wielką skałą świat wygląda inaczej, że ludzie są tam źli i umieją nienawidzić. Tego wszystkiego do tej pory nie znam, a jestem tu przecież po to, aby to poznać. Dlatego muszę zbliżyć się do ludzi, którzy żyją tam, gdzie wszystko jest inne niż tutaj! Muszę was opuścić i odejść do innego kraju - na obczyznę, w nieznane.<<
Is-ma-el jeszcze długo siedział nieruchomo na miejscu. Abd-ru-shin wyszedł i pozostawił go sam na sam z jego bólem. Wiedział, że nie może mu pomóc, ale miał nadzieję, że jego umiłowany nauczyciel osiągnie potrzebne poznanie i sam uzna, jak konieczne jest to, by Abd-ru-shin opuścił kraj Ismanów.
Is-ma-el odszedł do świątyni i zagłębił się w cichej modlitwie. Po chwili usłyszał głoś Królowej Światła:
>>Powiedz Abd-ru-shinowi, mojemu synowi, by przygotował się na opuszczenie waszego księstwa! Daj mu połowę wszystkiego, co masz, aby wszedł między ludzi dobrze uzbrojony. Pozwól połowie plemienia odejść wraz z nim. Obaj jesteście władcami i każdemu z was należy się ta sama część.<<
Is-ma-el podziękował Królowej za jej słowa i spełnił wszystko, co usłyszał. Rzekł do Abd-ru-shina:
>>Zbliża się chwila, w której nas opuścisz. Dlatego już teraz chcę przekazać, co do ciebie należy. Twoja matka sobie życzy, abyś otrzymał połowę wszystkiego! Ismanów rozdzielimy. Wybierz sobie tych, którzy pójdą z tobą. Zaprowadzę cię do skarbca, gdzie wybierzesz sobie to, co ci się spodoba. Otrzymasz również połowę wszystkich zwierząt. Odejdziesz stąd jako książę i twą świecką moc będzie można zauważyć z daleka!<<
To mówił Is-ma-el, Abd-ru-shin zaś wzruszony odpowiedział:
>>Dziękuję ci, Is-ma-elu. Prostujesz mi drogę. Jesteś strażnikiem Światła na tej ziemi!<<
Is-ma-el rzekł:
>>Jestem nim przez cały okres trwania tej ziemi i stale tu powracam. Dopóki jeszcze wolno mi na ziemię powracać, nie nastał koniec. Kiedy jednak spełnię swą misję, przyjdę tutaj już tylko raz i to tylko po to, by ludziom mówić: >Czyńcie pokutę, albowiem nadchodzi Królestwo Niebieskie!< Nie będę wtedy żył w tym rajskim zakątku, ponieważ nie przetrwa on tak długo, ale tam, gdzie będą dojrzewały owoce zawiści i nienawiści.
Plemię Ismanów spełniło swe zadanie. Gdy stąd odejdziesz, zaniknie. Wszyscy, którzy żyją w tym raju, wkrótce zakończą swe ziemskie życie i po mej śmierci plemię wymrze, lecz ludzie przejdą tylko na tamten świat. Ta część plemienia, którą zabierzesz z sobą, będzie miała do wykonania ważniejsze zadanie i będzie stać wokół ciebie tworząc krąg! Nie będzie między nimi nikogo, kto mógłby cię zdradzić. Są do tego stopnia czyści, że nie mogą już ulec ciemnościom. Nie pojmują ich. Po twej śmierci rozstaną się z ziemią i wejdą z tobą do swego domu.<<
Is-ma-elowi duchowy wzrok się otwiera i Is-ma-el mówi:
>>Jedź na południe, Abd-ru-shinie! Potem skręć na zachód, jedź aż do wielkiej rzeki, wzdłuż niej pojedziesz do jej źródeł. Tam odnajdziesz swą nową ojczyznę! Lud twój połączy się z plemieniem, które żyje na pustyni i bez władcy. Zostaniesz tam, dopóki nie spełnisz swego zadania. Pozwól prowadzić się Duchowi tak, jak prowadzono mnie przez dalekie kraje, dopóty cię nie znalazłem.<<
Abd-ru-shin znowu podziękował swemu nauczycielowi. O nic nie pytał. Nie było już niczego, co Is-ma-el mógłby mu wyjaśnić. Teraz musi zbierać doświadczenia już sam.
Jako dziecko był chroniony, nic nie zmąciło jego młodości. Teraz ma dosyć sił, aby odważył się podjąć walkę, która na niego, Wysłańca Światła, czeka.
Odjazd Abd-ru-shina z księstwa Ismanów wywołał wielkie wrażenie. Kawalkada tysięcy jeźdźców, za którymi podążały kolumny objuczone skarbami zwierząt, była nieskończenie długa. Cały naród wyruszył w drogę! Ludzie opuszczali swój raj, by podążać za swym panem do innego kraju. Wszyscy byli pełni wiary, ponieważ wiedzieli, że ta ukryta w górach ziemia nie jest ich prawdziwą ojczyzną i że swe nowe królestwo pokoju mogą założyć w jakimkolwiek innym miejscu. Wszyscy, którzy odchodzili, zostali pieczołowicie wybrani. Byli najlepszymi ludźmi plemienia!
Skały szeroko się rozwarły i cały dzień i całą noc wypuszczały na zewnątrz ludzi, których do tej pory chroniły. W samym środku kawalkady na białym koniu jechał Abd-ru-shin. Potężny ludzki nurt płynął na południe. Schodzili w dół wąskimi wąwozami, aż dotarli na równinę, skręcili na zachód do wielkiej rzeki, do Nilu. Wzdłuż rzeki podążali znów na południe, do jego źródeł.
Abd-ru-shin dokładnie kierował się wskazówkami swego nauczyciela. Odżywały w nim wspomnienia młodych lat i cicho odzywała się tęsknota do ziemi ukrytej w skałach, której ludzie nie znali. Jego ludzie jednak nie tęsknili do powrotu. Byli szczęśliwi tam, gdzie przebywał ich książę. Ziemia wydawała im się piękna wszędzie. W trakcie owej dalekiej wędrówki żyli tak samo, jak w swym księstwie ogrodów.
Is-ma-el przez cały czas wędrówkę Abd-ru-shina obserwował w kryształowej kuli. Nie niepokoił się, albowiem widział w niej, że wszystko przebiega gładko i bez przeszkód. Spędzał w świątyni długie godziny i spoglądał na kryształ. Czuł się w ten sposób jak gdyby nieustannie z Abd-ru-shinem połączony i z czystą radością odbierał myśli, które mu Wysłaniec Światła poświęcał. Widział także, że w Abd-ru-shinie obudziła się tęsknota do jego obecności i był szczęśliwy, ponieważ po tym poznał, że przy spełnianiu swego zadanie niczego nie zaniedbał.
Tak upływały długie miesiące. Ismani ciągle jeszcze wędrowali z Abd-ru-shinem na południe, ku źródłom Nilu, aż dotarli do pustyni. Pewnego dnia Abd-ru-shin wiedział, że ich droga dobiega końca.
Spotkali Arabów, którzy stanęli na ich drodze. Najpierw wydawało się, że chcą im przeszkodzić w dalszej wędrówce, ale później z radością ich przywitali.
Abd-ru-shin dowiedział się, że naczelnik ich plemienia zmarł i że czekają na nowego władcę, który był im zwiastowany.
>>Zbliża się wasz książę, nadchodzi z wielką świtą i niezmiernymi skarbami. Jedzie na białym koniu, szlachetniejszym niż wszystkie arabskie rumaki!<<
Tak brzmiała przepowiednia wieszczki plemienia. Arabowie dlatego w wielkim tłumnie wyruszyli przywitać nowego władcę i towarzyszyć mu w drodze do swego miasta.
Wszystko to opowiadali Abd-ru-shiowi. Poznał, że jest u celu. Oddano mu wszystko i skarby, a Abd-ru-shin został księciem potężnego arabskiego plemienia.
Nowe księstwo zaczął formować według tego, co przeżył w młodości. Nie wszystko było łatwo od razu zorganizować tak, jak w księstwie Ismanów. Wszędzie jednak pomagali mu wierni pomocnicy – Ismani. Znów utworzyli kasty i pracowali tak, jak pracowali przedtem. Wytworzyli w ziemi Arabów państwo na wzór ich byłej ojczyzny i nie zwracali uwagi na zdziwienie, z jakim Arabowie wszystko przyjmowali.
Swym dobrym przykład ułatwiali księciu wprowadzanie nowych reguł i praw, albowiem swymi czynami udowadniali, do jakiego stopnia są nowe prawa ich księcia sprawiedliwe.
Abd-ru-shin opierał się na nich wszędzie. Rozdzielił Arabów na kasty, a Arabowie zaskakująco szybko dostosowali się do tego.
Przede wszystkim jednak dał wszystkim niewolnikom prawo decydowania o swoim bycie. Otrzymali te same prawa, co cała reszta i to nawet wtedy, gdy pochodzili z innych plemion. W pierwszych latach swego panowania musiał być dla swego ludu księciem i kapłanem, musiał ich prowadzić jak dzieci. Abd-ru-shin widział jednak przed sobą tak wielkie możliwości działania, że wydawały mu się one wręcz niewyczerpane.
Czekała go ogromna praca, lecz właśnie to go pociągało. Nieustannie kształtował tak stosunki jak również ludzi. Wyszukiwał wśród nich najzdolniejszych, ci zaś z biegiem czasu stawali się jego niezastąpionymi pomocnikami. Rozumieli jego słowa i nie dumali zbytnio nad nimi. Sens owych słów przenosili do niższych warstw oraz kast i także oni odnajdywali swych pomocników, którzy wykonywali wszystko, co nakazał nowy władca. Ludziom nawet nie wpadło do głowy, by wątpić w sens wszystkich nowych rozporządzeń, ponieważ widzieli, że owe rozporządzenia przynoszą prawie natychmiast sukcesy.
Pokój i szczęście były coraz bardziej powszechne. Dobrobyt w ziemi narastał.
Pewnego dnia przyszło do Abd-ru-shina kilku mężczyzn. Prosili go, aby zorganizował wyprawę wojenną przeciwko jednemu z sąsiednich plemion. Abd-ru-shin zapytał ich:
>>Co wam ci ludzie uczynili, że przeciw nimi chcecie walczyć?<<
Mężczyźni nie rozumiejąc spojrzeli na swego księcia.
>>Czy nie jesteśmy plemieniem, które przywykło do walki? Czy nie po to uczyliśmy się dobrze władać bronią, by podporządkować sobie inne plemiona? Czy nie powinniśmy nad słabszymi panować?<<
>>Mamy wojowników po to, byśmy mogli się w razie ataku bronić, a nie po to, by napadać na innych! Czyż w naszej ziemi nie panuje dostatek i dobrobyt? Czego jeszcze chcecie? Jeżeli z własnej woli pierwsi sprowokujecie walkę, to wynikiem mogą być tylko straty. Będziecie zabijali ludzi i padną przy tym ludzie z waszych szeregów. Niewolników nie mam zamiaru tolerować, jeżeli takich przyprowadzicie, to będziecie musieli znowu ich wypuścić!<<
>>Ale przecież nasze plemię prowadziło wojny od niepamiętnych czasów. Nasi mężczyźni umieją tylko walczyć. Poza tym nie nadają się do niczego, teraz tylko leżą w swych chatach i lenią się.<<
>>W tej ziemi, pod mym panowaniem, nie ma miejsca dla leni. Dla waszych mężczyzn znajdzie się inna praca niż wyszukiwanie w okolicy nieprzyjaciół, których mogliby pokonać. Odejdźcie i zrezygnujcie ze swych planów! Nie będę ich tolerował!<<
Naczelnicy odeszli zmieszani. Nie pojmowali swego władcy. Wielu z nich nie rozumiało go i szukało wyjaśnienia. Chcieli wiedzieć, dlaczego nie powinni zabijać i dlaczego mają żyć inaczej niż inne plemiona. Obawiali się, że wrogowie mogliby ich pokonać i zabrać wszystko, co posiadają. Myśleli, że człowiek musi okazywać swą siłę, aby inni go nie uważali za słabeusza.
Wszelkie tego typu poglądy Abd-ru-shin obalił i zastąpił je nowymi. Uczył mieszkańców księstwa jak żyć w pokoju z sąsiednimi plemionami i między sobą. Kazał zebrać wszystkich mężczyzn, którzy mieli dużo wolnego czasu i nakazał im, aby rozbudować kraj. Jako pierwszą mieli wznieść świątynię.
Przy jej budowie pracowało wielu ludzi. Niektórzy rozpoczęli wydobywanie marmuru, przywozili ogromne kawały i ciosali z nich bloki. Inni układali je odpowiednio obok siebie, świątynia szybko rosła w górę. Mężczyzn pracujących na budowie ogarnął niebywały zapał. Pojawiały się wciąż nowe do pracy siły, wszyscy chcieli pomagać. Zaczęli uświadamiać sobie wartość tego co robili i teraz już sami siebie pytali, co przyszłoby im z tego, gdyby poszli w bój. Czy uprzednie prowadzenie wojen naprawdę cokolwiek im dawało?
Teraz nareszcie osiągnęli pokój i dobrobyt. Nikt z nich nie musiał już głodować. Powoli zyskiwali właściwe poglądy. Rozpoczęli odbudowę swych starych, rozpadających się miast, budowali nowe domy. Chcieli także wznieść nowy pałac dla swego księcia. Pojawiło się mnóstwo różnych planów i wszyscy cieszyli się nimi, jak dziecko nową zabawką.
Tam, gdzie pracuje tyle rąk, muszą pojawić się efekty. Upłynęło kilka lat i kraj bardzo się zmienił. Ismani pracowali wśród Arabów niczym pilne mrówki. Ich chęć i zapał do pracy w połączeniu z pilnością i konsekwencją był dla Arabów nieustannym bodźcem. Żyli tak, jak żyli niegdyś i już tylko sama ich obecność dodawała innym energii. Byli filarami, które wszystko podtrzymywały i wspierały owo powstające nowe.
Świątynia była gotowa. Nawet ci, którzy ją budowali, patrzyli z podziwem na swe dzieło i cieszyli się z radości innych. W cichości pytali jednak sami siebie, dla kogo ją zbudowali, albowiem byli wyznawcami innej wiary niż Ismani.
Abd-ru-shin kazał ludziom obwieścić, że nowa świątynia zostanie wyświęcona osobiście przez niego. Powinna to być uroczystość obchodzona przez cały naród. Wieść o uroczystości dotarła do wszystkich zakątków arabskiej ziemi za pomocą konnych posłów. Do miasta zmierzały liczne zastępy ludzi. Nie wszyscy, którzy chcieli wziąć w święcie udział, zmieścili się w jego obrębach.
Dlatego w dosyć wielkiej odległości od miasta zakładano obozowiska, w których ludzie mogli się zatrzymać i przenocować w swych namiotach. Wszystkich ogarnęło uczucie, jakiego nigdy przedtem nie zaznali. Nie mieli bowiem nawet pojęcia o tym, jaka to będzie uroczystość.
Kobiety oraz dziewczęta już parę tygodni przedtem przygotowywały najlepsze szaty przyozdabiając je drogocennymi klejnotami. Z pałacu przywieziono do świątyni wspaniałe kobierce. Pokryły one podłogę, a częściowo także ściany. Wszyscy pomagali ozdobić dom Boży i używali w tym celu najwspanialszych dzieł, jakie znajdowali w swych skarbcach.
Z cichą pobożnością wykonywały służebnice świątyni Ismanki znów służbę jak czyniły to kiedyś w swym poprzednim kraju. W wielkich koszach przynosiły kwiaty i ozdabiały ołtarz.

 
Nadszedł dzień uroczystości. Tysiące ludzi wczesnym rankiem wypełniły świątynię. Arabowie z nieśmiałością spoglądali na cudowne wnętrze, a w ich duszach zaczynało odzywać się coś, czego do tej pory nigdy nie odczuli.
Z góry rozlegała się grana na nieznanych instrumentach delikatna muzyka. Po wielu latach po raz pierwszy znowu mogli Ismani zaśpiewać ku czci Bożej znane melodie. W wielkiej sali świątyni nie było słychać żadnych rozmów, tylko muzyka rozlegała się wkoło.
Na podwyższonym miejscu w białych uroczystych szatach siedzieli Ismani i oczekiwali na przyjście Abd-ru-shina. Wszyscy siedzieli w półkolu tak, jak siadywali niegdyś w swej dawnej świątyni. Należeli do pierwszej kasty i także tutaj wykonywali wszystko, do czego ich książę zobowiązał.
Gdy Abd-ru-shin wszedł po schodach za ołtarzem do świątyni, ludziom zatrzymał się oddech. Takim swego księcia nie widzieli jeszcze nigdy. Ubrany był w lśniącą białą szatę. Głowę zdobił biały turban spięty nad czołem wielkim lśniącym diamentem. Jego postać zyskiwała przez to tak wiele wzniosłego majestatu, że wszyscy aż drżeli w radosnym uniesieniu.
Czekali na jego słowa jak umierający z pragnienia ludzie na wodę i byli szczęśliwi już tylko z tego powodu, że wolno im było uczestniczyć w uroczystości.
Abd-ru-shin mówił. Jego słowa unosiły się w rozległej przestrzeni jak na skrzydłach. Ludzie, którzy siedzieli w ostatnich rzędach, słyszeli tak samo wyraźnie jak ci, którzy byli najbliżej.
>>Mój ludu! Nadszedł dzień zjednoczenia! W przyszłości już nie będzie dwóch plemion żyjących obok siebie dwojakim, różniącym się od siebie życiem. Budowa tej świątyni połączyła was w jedną całość i tak połączeni pozostaniecie już na wieki. We wszystkich, którzy zebrali się pod moim panowaniem, ma żyć jedna wiara i jedna wola. Chcę z plemienia Arabów i z plemienia Ismanów utworzyć plemię nowe. Jego nazwa będzie wam na zawsze przypominała dzień waszego zjednoczenia.
NOWE PLEMIĘ BĘDZIE SIĘ NAZYWAŁO IS-RA!
Podam wam wszystkie przykazania i także ich wyjaśnienie, za czym już od dawna tęskniliście. Moich przykazań dotrzymywaliście bez narzekań i dlatego powinniście teraz wiedzieć, po co były wam dane.
Nakazałem utrzymywać pokój! Tylko gdy żyjecie w pokoju, możecie swobodnie podejmować decyzję i myśleć. Tej wolność w myśleniu i postępowaniu koniecznie potrzebujecie, by móc wytwarzać na ziemi rzeczy doskonałe. Przygnębienie i niepokój dręczy ludzi, rani ich wnętrze i odbiera im wszelką siłę, przy podejmowaniu decyzji.
Nakazałem także, byście utrzymywali pokój z sąsiednimi narodami, albowiem używając przemocy nigdy nie zdołacie osiągnąć dobrobytu. Obawialiście się, że wrogowie mogliby was napaść podczas snu, jeżeli wokół was nie będzie słychać nieustannego szczęku broni. Ja jednak powiadam wam, że nie odważą się, albowiem wasza bezstronność jest dla nich dowodem waszej potęgi i siły. Utrzymujcie nadal ów spokój, a nieprzyjaciel się nigdy nie przybliży z zamiarem napaści na was. Ale gdyby przeciw nam z daleka zbliżało się jakieś wojsko, to mamy dosyć zwiadowców i strażników, którzy nam ich nadejście oznajmią, abyśmy się mogli przygotować do obrony.
To najważniejszy nakaz, który musiałem wam dać. Jesteście bowiem narodem, który całe generacje nie znał nic innego poza walką, grabieżą i mordowaniem. Przyniosło wam to szczęście? Przyniosło wam takie życie bogactwo? Może chcecie mi udowodnić, że wszystko,  co osiągnęliście dzięki własnej pracy w ciągu ostatnich lat, gdy jestem waszym władcą, jest niczym?<<
Lud milcząc słuchał i z napięciem wpatrywał się w księcia. Abd-ru-shin mówił dalej:
>>Na ludziach, których przyprowadziłem ze sobą, widzicie, jakich was chcę mieć. Nie dlatego, aby mi się podobać, ale dlatego, że tylko takie życie pozwoli wam, abyście byli szczęśliwi.
Uważaliście za wolność wszystko, co robiliście. Czy to mordowaliście lub braliście ludzi do niewoli, zawsze to czyniliście w domniemaniu, że jesteście wolni! A przecież byliście wtedy podporządkowani woli ciemności! Nikt z was nie jest wolny. Wszyscy jesteście sługami, lecz nie moimi sługami! Chcę takiej służby, którą wykonujecie z własnej woli z dobrym chceniem. Żadna służba nie jest bardziej ważna niż inna. Wszystkie są sobie równe. I w tym wypadku prawdziwa wolność zapanuje dopiero wtedy, aż każdy będzie służył tak samoczynnie, jak oddycha. Starajcie się, potraficie to wszyscy! Myśleliście sobie, że zginiecie, jeżeli nie będziecie na swych koniach niepokoili okolicznych ziem. Nie widzieliście, że na wasze ręce czeka wiele pracy, która musi zostać wykonana!
Otworzę wasze oczy na wszystko. Macie pracować tak, abyście z pracy mieli radość.
Chcę wam także ofiarować coś, co potrzebujecie o wiele bardziej niż pokarmu dla swego ciała:
POZNANIE O BOGU!<<
Słysząc ostatnie słowa Arabowie skupili uwagę, ponieważ do tej pory nie udało im się zbadać, którego Boga Ismani czcili.
Wszyscy zapomnieli, że sami czcili bogów. Teraz chcieli wiedzieć tylko o jedynym Bogu swego księcia!
Nie jest on sam dowodem, że jego Bóg jest ze wszystkich bogów najmocniejszy? Nigdy wszakże jego Boga nie widzieli, jest niewidzialny. Było im trudno pojmować Abd-ru-shina słowa, gdy mówił o Bogu. Rozumieli tylko, że on sam we wszystkim spełnia wolę Bożą. Chcieli dlatego postępować według jego nakazów. W ten sposób i oni służyliby temu odległemu, niewidzialnemu Bogu, którego nie mogli rozumieć.
Tak prosto przyjmowali owi ludzie natury Prawdę, którą im Abd-ru-shin przynosił. Wszystko, co mówił, odczuwali jako konieczność, choć jego słowa nie miały formy rozkazu. On sam zapanował nad nimi swą istotą, swym wyglądem i uśmiechem.
Podczas uroczystości oznajmił im także, że ludzie zostaną rozdzieleni. Wszyscy, którzy nie będą chcieli poddać się nowemu porządkowi, zostaną wykluczeni i oddzieleni od tych, którzy pragną rozpocząć nowe życie. Zostaną członkami grupy ludzi tego samego gatunku i będą poznawali na sobie nawzajem, jacy sami są. Ich dni wypełni praca taka, jak i reszty plemienia. Z nimi nie będą jednak utrzymywali kontaktów. Będą mogli żyć tylko między sobą i mówić tylko z równymi sobie, dopóki nie zatęsknią, aby tak jak inni mogli służyć z własnej woli i wytwarzać wartości, które ich ziemi nadawałyby inną jakość niż dotychczas.
Wszyscy ludzie zostaną rozdzieleni do kast jak w księstwie Ismanów. Każdy, kto się rozwija, będzie miał otwartą drogę do wyższych kast.
Abd-ru-shin mówił długo. A kiedy mówił, jak ma zamiar owych ludzi przetworzyć, obserwował wszystkich Ismanów wokół siebie. Był to potężny, niezachwiany krąg, który podobnie jak promienie przenikał wszystkie kasty aż do kasty najniższej. Ci wierni będą wszędzie stać na swym miejscu i wykładać jego słowa tym, którzy nie potrafią ich pojąć! Bez nich by nigdy nie urzeczywistnił tego, co ma w zamyśle.
Tego dnia wyświęcił wszystkich, którzy się zdecydowali, że będą mu służyć.
Nigdy ludzie nie przeżyli nic, co można by było porównać z tą uroczystością. Czuli się teraz tak uświadomieni i tak związani jeden z drugim, że powracali do swych domów z postanowieniem, natychmiastowego uporządkowania panujących między nimi stosunków według nowych zasad.
Po uroczystości znowu nastały dni powszednie. Dla Abd-ru-shina rozpoczął się czas nieustającej pracy. Wydawało mu się, że wszystko, co wykonał lub rozkazał, dodawało mu nowych sił. Jego życie wypełnione było czynnością na całe lata do przodu.
Abd-ru-shin miał wielu służących, ale żadnego przyjaciela. Dlatego poczuł w sobie pragnienie znalezienia wśród ludzi przyjaciela. Otaczało go wprawdzie wielu mężczyzn, którym ufał i którym wolno było uczestniczyć w poważnych uroczystościach odbywających się w świątyni, lecz ci byli z nim tylko wtedy, gdy wykonywali w jego towarzystwie swą służbę. Przychodzili do niego tylko wtedy, gdy ich zawołał. Był dla nich kimś zbyt wzniosłym i zawsze, gdy zaczynał z nimi rozmawiać bardziej przyjaźnie, odczuwali skrępowanie. Dlatego Abd-ru-shin zatęsknił do człowieka, który potrafiłby zachowywać się wobec niego swobodnie i nie popadał w zakłopotanie.
>>Wszyscy, którzy mnie otaczają, spełniają wprawdzie moją wolę, lecz nie widzą we mnie ducha, który łączy mnie z nimi także na ludzki sposób,<< zastanawiał się Abd-ru-shin. >>Jestem ciągle samotny. Jedynie z Is-ma-elem byłem szczęśliwy.<<
DALEKO od księstwa Abd-ru-shina żył książę Eb-ra-nit. I on był mocny i niezależny. Kiedy dowiedział się o Abd-ru-shinie, zapłonęła w nim ciekawość. Chciał poznać owego księcia, który z uśmiechu panuje nad tylu ludźmi, nie ma niewolników i zakazał walczyć z sąsiadami. Eb-ra-nit nie miął jednak zamiaru nawiązywać z nim stosunków przyjaznych. Chciał wyruszyć przeciw niemu na wojnę. Chciał go pokonać i dowiedzieć się, w czym tkwi tajemnica owego księcia, który postępuje w tak dziwny sposób. Eb-ra-nit chciał mu udowodnić, że kiedy pojawi się ktoś mocniejszy i wypowie mu wojnę, będzie kapitulował!
Zgromadził wszystkich swych wojowników i szykował wyprawę przeciw Abd-ru-shinowi. Kusiło go pokazać mu swoją moc. Małe plemiona też na ogół go nie interesowały jak żartem mawiał, pozwalał im żyć w ich ubóstwie. Z każdym dorównującym mu partnerem musiał jednak zmierzyć siły.
Eb-ra-nit… zwyciężał prawie zawsze. Był dość młody i pełen radości z życia. Jego poddani kochali go, ponieważ był sprawiedliwy.
Pewnego dnia oglądając badawczym wzrokiem swojego ogiera z uśmiechem powiedział do swej żony:
>>Abd-ru-shin jeździ tylko na białych koniach, dlatego wyjadę mu naprzeciw na czarnym ogierze, aby od razu zauważył między nami różnicę. Jestem mężczyzną, który kocha życie tylko wtedy, gdy jest pełne niebezpieczeństw. On jest mężem pokoju i potrzebuje spokoju, aby był szczęśliwy. Jesteśmy najwyraźniej swymi przeciwieństwami. Cieszy mnie możliwość spotkania się z nim!<<
Żona stała obok niego i gładziła szyję cudownego ogiera, którego Eb-ra-nit sobie wybrał. Na jej twarzy pojawił się lekki smutek.
>>Kiedyś ulegniesz komuś silniejszemu, a wtedy zostanę niewolnicą zwycięzcy!<<
Eb-ra-nit zaśmiał się rubasznie i rzekł:
>>Gdy zwyciężę Abd-ru-shina, już nigdy nie będzie ci groziło żadne niebezpieczeństwo.<<
Wkrótce potem wyruszył wraz ze swymi wojownikami w drogę.
Już sobie wyobrażał, jak przebiegnie walka, do którejmiało dojść.
Do Abd-ru-shina tymczasem dotarła wiadomość, że Eb-ra-nit się zbliża. Także on gotował się do walki, ponieważ słyszał o agresywności księcia. Pomimo tego miał nadzieję, że do walki nie dojdzie i że cała wyprawa skończy się pomyślnie. Na czele swych wojowników wyjechał naprzeciw wojskom Eb-ra-nita. Kiedy jego biały rumak ruszył z kopyta i jego opanowała nigdy dotąd nie poznana radość. Arabowie w euforii machali nad głowami bronią. Nareszcie mogli znowu wyszaleć się na swych koniach!
Ale o dziwo nie myśleli o tym, że ciągną do walki! Dzika jazda konna była dla nich tylko wypełnieniem tęsknoty do dawnego sposobu, jakim codziennie się poruszali. Abd-ru-shin obserwował szczerą radość swej drużyny i radował się z nimi. Pojawiały się plany:
Teraz, gdy jego księstwo jest tak dobrze zorganizowane, wyruszy wraz ze swymi najlepszymi jeźdźcami w świat! Jest znany i ważny. Drogę do świata ma wolną, ponieważ jest dość silny i nie musi nikogo się obawiać. Odwiedzi sąsiednie księstwa. Dwór faraona będzie pierwszym, gdzie się z przyjaznymi zamiarami wyprawi.
Obejrzał się i na twarzach swych jeźdźców zobaczył, że mają większą radość z życia. Ich burnusy powiewały na wietrze jak białe obłoczki. Kopyta koni w galopie prawie nie dotykały ziemi. Chmury piasku za nimi świadczyły o ich szybkiej jeździe.
Nagle Abd-ru-shin podniósł rękę. Jeźdźcy zwolnili i jechali wolniej, ponieważ na horyzoncie pojawiła się druga chmura piachu i szybko się zbliżała. Eb-ra-nit ze swym wojskiem! Obaj książęta ze swymi wojskami do siebie stale się coraz bardziej przybliżały, aż w końcu zdyszany biały rumak Abd-ru-shina stanął naprzeciw spienionego czarnego ogiera Eb-ra-nita.
Spojrzenia książąt spotkały się. Eb-ra-nita spojrzenie było bystre i badawcze, Abd-ru-shina spojrzenie pytające i spokojne. Trwało to kilka sekund! Potem Abd-ru-shin jako pierwszy skłonił głowę i uśmiechnął się. Eb-ra-nit patrzył na niego jak urzeczony, potem dotknął ręką swego czoła i pokłonił się.
>>Mogę cię prosić, abyś był mym gościem?<< zapytał Abd-ru-shin.
Eb-ra-nit nie odpowiedział słowem, ale znowu się pokłonił. Biały i czarny ogier kłusem szły obok siebie, przeszły do cwału i na koniec jechali szalonym galopem  w kierunku miasta Abd-ru-shina i ścigali się nawzajem. Dojechali równocześnie. Eb-ra-nit z cechującą go porywczością i zadziornością powiedział:
>>Stoczyły walkę za nas, nie zwyciężył nikt!<<
Abd-ru-shin znów się uśmiechnął, ale nie przyznał się, że w rzeczywistości hamował swego konia, aby nie zwyciężyć!
Gdy Eb-ra-nit obejrzał Abd-ru-shina pałac w całej jego krasie, wzmocnił się jego nieopisany podziw. Czymże w porównaniu z tym był jego dom? Czym było wszystko, czym tak się pysznił, w porównaniu z tym, co tworzyło wyposażenie każdego pomieszczenia? Przez chwilę to uczucie go dręczyło, ale potem nagle pogodził się z tym.
>>Jest dostojny pod każdym względem!<< pomyślał Eb-ra-nit.
Jego szacunek wobec Abd-ru-shina narastał coraz bardziej. Myśl, że chciał przeciw niemu wyruszyć do walki, wydawała mu się tak nieprawdopodobna, że aż śmieszna. Zapomniał mówić i tylko wsłuchiwał się w Abd-ru-shina słowa. Z dziecięcym zaufaniem przyjmował wszystko, o czym książę opowiadał.
Wszystko było o wiele zajmujące, niż to co w swym życiu słyszał. Widział, że Abd-ru-shin jest mężczyzną, który by się mógł zmierzyć z każdym nieprzyjacielem. Pokonał by ich wszystkich, ponieważ walczył bronią, która była tak ostra i tak pewna, że nawet największa przewaga była przeciwko niej niedostateczna.
Eb-ra-nit już coś kiedyś słyszał o owej tajemnej mocy, ale tak sobie jej nie wyobrażał. Przechodziło to wszelkie jego oczekiwania!
Abd-ru-shin spoglądał w twarz słuchającego Eb-ra-nita i widział w niej więcej, niż on sam przypuszczał. Eb-ra-nit był bowiem mistrzem w ukrywaniu swych zamiarów i było trudno także go rozszyfrować. Chociaż także teraz rysy jego twarzy pozostały zimne i spokojne, to w jego oczach pojawił się entuzjazm. Wreszcie rzekł:
>>Miałem o tobie bardzo złe mniemanie, książę i teraz tego żałuję. Uważałem cię za człowieka, który współpracuje z ciemnych mocami i dlatego unika otwartej walki. Teraz jednak poznaję, że nigdy nie potrafiłbym cię pokonać, jak mi o to chodziło. Zwyciężyłbyś nade mną. Muszę przed tobą się pokorzyć, ponieważ ty nie zwracałeś na moją wrogość. Nie myśl jednak, że czynię to z niechęcią. Cieszę się, że muszę uznać twoją wyższość!<<
Abd-ru-shin śmiał się z owych słów i odpowiedział:
>>Będzie dobrze, gdy zapomnisz o wszystkim, co było! Gdy cię poznałem, nie widziałem w tobie człowieka, którego ma takie myśli, albowiem od momentu naszego pierwszego spotkania myślałeś o mnie dobrze. Tylko to jest dla mnie decydujące! Jesteś ostrożny i stale czujny jak drapieżnik. Dlatego musiałeś traktowałeś mnie, dopóki mnie nie poznałeś, jak niebezpiecznego przeciwnika.<<
>>Teraz wstydzę się tego,<< powiedział Eb-ra-nit i po raz pierwszy pod wpływem spojrzenia ciemnych oczu Abd-ru-shina spuścił wzrok. Obaj długo milczeli.
Potem w oczach Eb-ra-nita znowu zapaliła się iskra, zapłonęła mocnym płomieniem i nie mogła dalej powstrzymać niewysłowionego pytania, które Eb-ra-nita nurtowało już bardzo długo:
>>Gdzie jest źródło, z którego czerpiesz swą mądrość, książę?<<
Powodem tego pytania nie była Eb-ra-nita ciekawość, ale tęsknota, która w nim była głęboko skryta, a teraz nagle wytrysnęła. Abd-ru-shin zauważył płomień w Eb-ra-nita duszy  i mówił:
>>Czerpię ze światłego źródła wszelkiego bytu, z niego pochodzisz i ty!<<
Eb-ra-nit spojrzał pytająco na Abd-ru-shina i wahająco rzekł:
>>Niezupełnie rozumiem, ale wierzę ci i chciałbym postępując według twoich wskazówek odnaleźć owo źródło, aby się rozjaśniło i w moim wnętrzu!<<
Wyznanie Eb-ra-nita było dogłębne. Ten to moment także w decydujący sposób wpłynął na jego życie.
Eb-ra-nit poderwał się. Także Abd-ru-shin wstał.
Nagle Eb-ra-nit wyciągnął obie ręce do Abd-ru-shina:
>>Pozwól, abym był twym przyjacielem!<<
Poparł owe gorące słowa swym promiennym, szczerym uśmiechem. Abd-ru-shin bez wahania ujął obie wyciągnięte ręce i pewnie je uścisnął.
Eb-ra-nit jeszcze długo przebywał w pałacu Abd-ru-shina i stopniowo wchłaniał poznawanie o Bogu. Jego dusza zaczęła się zmieniać, a ta zmiana z kolei wpłynęła na to, że całkowicie zmienił się także na zewnątrz. Jego temperament stracił nieco ze swej wybuchowości i nauczył się bardziej nad sobą panować. Zaczął ludzi i poszczególne problemy oceniać inaczej, o wiele bardziej wgłębiał się we wszystko i bardziej zbliżył się do ludzi, którzy byli jego podwładnymi. Odczuwali nie tylko sprawiedliwość, która z niego wychodziła, ale wypływała z niego i miłość.
Pod pewnym względem Eb-ra-nit pozostał jednak inny niż Ismani. Zachował swobodę i władczość. Czasami wydawało mu się wprawdzie, że proponując Abd-ru-shinowi swą przyjaźń postąpił zuchwale, ale te chwile szybko przeszły. Musiał myśleć o tylu innych sprawach i starać się je pojąć! Był stale gotów przyjmować wszystko, o czym Abd-ru-shin mu mówił.             
Wspólnie uczestniczyli w nabożeństwach w świątyni w kręgu powołanych Ismanów. Eb-ra-nit był wtajemniczony we wszystkie sprawy i z podziwem poznawał prostą organizację królestwa Is-Ra, która ogarniała wszystko. Nigdzie nie znalazł najmniejszej nawet szczeliny. Wszystko było przemyślane. Jedno wynikało z drugiego, bo nie mogło być inaczej! Czym więcej Eb-ra-nit wiedział, tym był pokorniejszy.
Nadszedł czas, gdy musiał Abd-ru-shina opuścić. Jak zbliżała się chwila rozstania, stawał się coraz bardziej małomówny. Abd-ru-shin zauważył jego smutek i zapytał się go:
>>Czyżbyś nie chciał już nigdy powrócić, że jesteś teraz taki smutny?<< Eb-ra-nit spojrzał na niego zdziwiony.
>>Myślałem tylko o tym, że muszę się z tobą rozstać i wcale nie wpadło mi do głowy, że mógłbym ponownie przyjechać, książę. Masz rację, nie mam powodu się martwić. Pozwól, że zaproszę cię do siebie, a później znów cię odwiedzę!<<
Abd-ru-shin obiecał, że wkrótce spełni jego życzenie.
>>Teraz mam zamiar odwiedzić faraona, potem przyjadę także do ciebie. W przeciwnym wypadku musiałbym wkrótce ruszyć mu naprzeciw, jak uczyniłem to w twoim wypadku. A wtedy mogłoby się zdarzyć, że nie pokonałbym go tak szybko!<<
Eb-ra-nit zaśmiał się z tego żartu i zauważył:
>>No tak, trudno zakładać, żebyś pokonałbyś faraona w taki sam sposób. Znam go jako żądnego władzy człowieka, który zniewolił cały naród. Mam w jego mieście dom i przyjadę tam, gdy będziesz przebywał na jego dworze. A jeżeli będzie to konieczne, podejmę na twoją korzyść pewne kroki.<<
>>A właściwie to o czym zawsze z nim rozmawiasz?<< zapytał się Abd-ru-shin
>>We wszystkich wielkich księstwach posiadam domy, w których czasami przebywam. W Egipcie jestem starym czarownikiem, faraona doradcą. Zawsze zanim podejmie jakąś walkę, każe mnie zawołać, abym przepowiedział jego wynik. Zobaczysz mnie tam w przebraniu i nawet ty byś mnie nie poznał. W ten sposób będę także mógł się dowiedzieć, czy faraon nie ma zamiaru przeciw tobie czegoś zorganizować i będę mógł wystarczająco wcześnie przesłać ci ostrzeżenie.<<
<!--[if !vml]--><!--[endif]-->Abd-ru-shin pokręcił głową.
>>Jest to konieczne?<<
>>Abd-ru-shinie, wiesz bardzo wiele, ale nie masz pojęcia, jak podstępne metody stosowane są na dworze faraona. Nie znasz nienawiści, która wyrasta z zawiść, gdy któryś książę zwiększy swą moc. Będą cię nienawidzili tak samo, jak nienawidzą księcia Eb-ra-nita. Będę czuwał za ciebie, jak muszę czuwać także i za siebie!<<
Abd-ru-shin ciągle jeszcze nie pojmował.
>>Wolałbym zostać nieznanym, niż miałbym zajmować się czymś takim. Nie boję się o siebie, Eb-ra-nicie, ponieważ nic z tej nienawiści nie może mnie dotknąć.<<
Eb-ra-nit gwałtownie odrzucił Abd-ru-shina pogląd.
>>Nienawiść jest gadem, który pełza w ciemnościach. Możesz wielokrotnie go zadeptać, pewnego razu jednak cię zaskoczy i ukąsi. Popatrz, sprawia mi wielką radość, gdy mogę podążać tropem owego węża i kiedy trzeba, wyrwać mu jego jadowite zęby. Traktuję to jak grę, a i tak już nie raz uratowałem w ten sposób od zagłady niejeden mały pustynny szczep.<<
>>Ciekawi mnie to, co robisz w pobliżu swych nieprzyjaciół. Najpierw musiałbym dowiedzieć się na ten temat czegoś więcej, by móc zgodzić się z tobą całkowicie,<< rzekł Abd-ru-shin.
Nie potrafił w zupełności pojąć Eb-ra-nita słów, ponieważ nienawiść, o której już kiedyś opowiadał mu jego nauczyciel Is-ma-el, ciągle jeszcze była dla niego czymś obcym.
Abd-ru-sin nie wiedział, że faraon zazdrości mu jego skarbów oraz że już próbował skrycie wysłać do jego miasta szpiegów. To mu się nie udało, ponieważ organizacja całego państwa umożliwiała przyjąć jedynie takich ludzi, którzy zgodzili się na zaszeregowanie ich do którejś z kast.
Jeżeli taki człowiek zaczął się wahać, to umieszczono go w kręgu ludzi stojących najniżej. W pobliże Abd-ru-shina nie mógł dostać się nikt obcy, ponieważ otaczali go tylko ludzie z kasty najwyższej. Wszystkie drogi, które w innych księstwach były otwarte, tutaj były zamknięte.
Kiedy faraon dowiedział się o tym, odłożył swe plany na późniejszy czas.
ABD-RU-SHIN wyruszył w drogę, by odwiedzić faraona. Czym bardziej zbliżał się do jego miasta, tym gorzej się czuł. Obejrzał się i spojrzał na długi zastęp swych jeźdźców oraz jucznych zwierząt, które dźwigały w skrzyniach wybrane dary dla egipskiego króla. Nagle Abd-ru-shin wyraźnie usłyszał głos swego nauczyciela Is-ma-ela:
>>Rozbij obóz przed miastem i tam przenocuj. Nie śpij w domu faraona!<<
Abd-ru-shin ze zdziwieniem rozejrzał się wokół siebie, ponieważ nigdy nic podobnego mu się nie zdarzyło. Rozkazał zatrzymać karawanę.
Jeden z Ismanów jechał obok niego. Abd-ru-shin powiedział do niego:
>>Każ rozbić namioty tutaj, Din-arze. Zatrzymam się tu na noc, do miasta zaś wjadę dopiero rano.<<
Din-ar podał rozkaz dalej. Jeździł zawsze za Abd-ru-shinem, aby przyjmować jego polecenia.
Przed miastem faraona powstało wkrótce wielkie obozowisko. Wyglądało prawie jak miasto. Wieczorem Abd-ru-shin jeszcze długo siedział przed swym namiotem i zastanawiał się nad słowami Is-ma-ela, które tak wyraźnie usłyszał.
W tym samym czasie także Is-ma-el siedział nad swą kryształową kulą i był radosny z tego, że Abd-ru-shin usłyszał jego ostrzeżenie. Martwił się, albowiem widział ciemne i chaotyczne myśli faraona. Wszystkie one miały tylko jeden cel: zniszczenie!
Widział, że w domu faraona grozi Abd-ru-shinowi wielkie niebezpieczeństwo i nie był pewien, czy także i tam poradzi sobie Abd-ru-shina moc. Jest całkiem możliwe, że siła, która z niego wychodzi, ludzi spęta przejściowo, ale potem ich ciemne myśli znów przebiją się na powierzchnię!
Is-ma-ela życzył sobie, aby Abd-ru-shin miał przy boku jasnowidzącego wieszcza, z którym on mógłby utrzymywać łączność. Wtedy Abd-ru-shin miałby ochronę, która w znacznej mierze potrafiłaby przewidzieć wszelkie ataki, aby dać mu w ten sposób czas na zorganizowanie obrony.
Życzenie Is-ma-ela spełniło się jeszcze tej nocy. Do Abd-ru-shina podszedł mężczyzna z plemienia Ismanów i powiedział, że objawił mu się Is-ma-el i dał mu rozkaz, aby w razie potrzeby Abd-ru-shina zawsze chronił.
Abd-ru-shin był zaskoczony. Zapytał mężczyznę, który był już poważnego wieku, przed czym ma zamiar go chronić.
>>Nazywam się Ne-so-met i właśnie teraz otrzymałem dar jasnowidzenia. Ujrzałem Is-ma-ela, który mi za pośrednictwem kryształowej kuli przekazał:
>Chroń Abd-ru-shina, swego pana, albowiem będziesz oświecony. Twoje oczy przejrzą na wylot długie wieki i będziesz mógł poznać, co stanie się dopiero w dalekiej przyszłości. Masz tak pomagać ludziom. Przede wszystkim jednak swemu księciu, który potrzebuje pomocy, ponieważ nienawiść, która będzie mu obecnie na jego drogach towarzyszyć, nieustannie narasta. Będzie się z nią teraz spotykał wszędzie. Chroń księcia i wszystkich mu wiernych, aby stali niezłomnie na swych stanowiskach, gdy to będzie konieczne.< <<
Abd-ru-shin długo zastanawiał się nad tymi słowami. Przypomniał sobie także odczucia, które do niego przyszły, gdy zbliżał się do egipskiego miasta. Wiedział, że musi być ostrożny.
Drugiego dnia wcześnie rano udał się wraz ze swoją świtą do miasta. Tysięczne tłumy zebrały się, aby ujrzeć tajemniczego księcia.
Przed pałacem faraona Abd-ru-shin się zatrzymał. Już go oczekiwali. Pałac był bogato ozdobiono. Goście zwrócili uwagę na wiszące na bramach lśniące kolorowe taśmy. Przed pałacem w długich szeregach stali niewolnicy odziani w kolorowe szaty, którymi mogli przyozdabiać się tylko wtedy, gdy pojawiali się nadzwyczaj wzniośli goście.
Abd-ru-shin ze zdziwieniem oglądał ten obraz. Wszystko to sprawiało na nim całkiem obce wrażenie. Powoli szedł po prowadzących do wysokiej bramy schodach. Z góry do niego zbliżał się korowód na czele z faraonem.
Faraon uroczyście schodził po schodach i spoglądał w dół na Abd-ru-shina, którego głowa uniesiona była w górę. Władca Egiptu chłodno przywitał władcę Arabów.
>>Witaj w moim domu i uważaj go za swój.<<
Potem przy boku Abd-ru-shina wszedł znowu na górę. Od pierwszego momentu ich spotkania prawie nie zawadził o księcia wzrokiem. Abd-ru-shin znów poczuł się tak, jak wtedy, gdy zbliżał się do granic miasta faraona. Nigdy dotychczas nie odczuwał wobec żadnego człowieka takiego poczucia obcości jak wobec faraona. Z faraona wychodziło coś, co przeszkadzało mu myśleć.
>>Jest gorszy niż myślałem,<< powiedział do siebie Abd-ru-shin. A faraon sobie pomyślał: >>Jest nieprzystępny!<<
Przeszli przez bramę i weszli do olbrzymiej zdobionej kolumnami sieni starego pałacu. Abd-ru-shin pełen podziwu zatrzymał się. Faraon pod wpływem tego pochlebstwa uśmiechnął się i od tej pory zachowywał się wobec Abd-ru-shina łaskawiej.
Pomimo tego Abd-ru-shin właśnie ową łaskawość odczuwał jako coś nieznośnego. Przeszkadzała mu i nie pozwalała odrzucić powściągliwości.
Faraon uczynił wszystko, aby gościa rozweselić. Otoczył go przepychem, jakiego jeszcze dotąd nikt nie oglądał. Abd-ru-shin był zniechęcony jeszcze bardziej, ponieważ wyczuwał, jaki zamysł się za tym kryje.
Jeden jedyny człowiek tylko umiał Abd-ru-shina rozbawić: córka faraona Juri-cheo. Była jeszcze bardzo młoda i faraon traktował ją jak dziecko. Tym bardziej potrafiła odbierać prawdę, którą Abd-ru-shin emanował.
Skutecznie udało się jej Abd-ru-shina trochę rozweselić i ułatwić mu jego sytuację, ponieważ gdy książę odpowiadał faraonowi na jego łaskawości, musiał stale się zmuszać do uprzejmości.
Dzień pomału dobiegał końca. Kiedy nadszedł wieczór, Abd-ru-shin odetchnął jak uwolniony od ciężkiego brzemienia. Nadaremnie faraon starał się wszelkimi sposobami przekonać gościa, by ten pozostał u niego na noc. Abd-ru-shin zdecydował się odjechać wraz ze swą świtą z powrotem do obozowiska.
Gdy po przyjeździe wszedł do swego namiotu, przywitał go jakiś mężczyzna. Był to Eb-ra-nit. Abd-ru-shin ucieszony pozdrowił go .
>>Jak ci się podoba faraon?<<
Eb-ra-nita słowom towarzyszył drwiący uśmieszek.
Abd-ru-shin nie odpowiedział i bardzo spoważniał.
>>Nie masz zamiaru go już nigdy odwiedzić, książę. To jednak byłoby dla faraona tak wielką obrazą, że od razu zorganizowałby przeciwko tobie wyprawę wojenną. Musisz z tym najbliższym sąsiadem utrzymać pokój! Będę nieustannie wpływał na niego, by nie planował przeciw tobie niczego złego!<<
Abd-ru-shin nawet teraz nie odpowiedział. Był bardzo milczący. Eb-ra-nit wiedział, że Abd-ru-shina, który miał delikatne uczucia, postępowanie faraona głęboko zraniło.
Po raz pierwszy Abd-ru-shin spotkał się z człowiekiem żyjącym w świecie, przed którym go Is-ma-el ostrzegał. Ogarniało go przerażenie, gdy sobie uświadomił, że na ziemi żyją ludzie, którzy są tak jak faraon w większym lub mniejszym stopniu opanowani przez wstrętną próżność.
Przypomniał sobie córkę faraona i w jego duszy mocno odezwało się współczucie. Wśród takich ludzi, jak faraon, żyją więc tacy, którzy są wewnętrznie czyści i tęsknią do Prawdy. I prawie wszyscy są wciągani do bagna.
Lecz któż jest tak silny w sobie, że potrafi podołać wszelkim kuszeniom fałszywego blasku, które mu wąż proponuje? Przecież nikt z nich nie zna drogi prowadzącej do Boga! Nie potrafią jej już nawet odnaleźć! Jeżeli jakiś naród ma takiego władcę, jakim jest faraon, to musi popaść w zagładę!
Faraon w niesłychany sposób zniewala cały naród, który musi wykonywać najgorszą niewolniczą pracę, aby zachować życie. Każe zabijać chłopców tak, jak gdyby chodziło o wybicie stada bydła. Chwalił się tym i nawet nie zauważył, że wywołało to w Abd-ru-shinie gwałtowny sprzeciw.
Eb-ra-nit potrafił wczuć się w duszę Abd-ru-shina. Także on żywił w sobie wielką niechęć. Żył jednak wśród tych ludzi zbyt długo, by mogło go ich postępowanie ranić. Walczył z ich chciwością i podstępnym postępowaniem, i cały czas był czujnym. Dla niego była to tylko zajmująca gra.
Coraz bardziej narastała w nim chęć działania w innych krajach na korzyść Abd-ru-shina, aby go w ten sposób chronić. Ponownie zaproponował Abd-ru-shinowi swoją służbę.
Książę nareszcie zrozumiał, dlaczego tak konieczna jest ostrożność, którą Eb-ra-nit przejawiał. Po raz pierwszy stanął nad przepaścią najpodlejszych ludzkich cech i był tym wstrząśnięty. Miał ochotę jak najprędzej powrócić do swego kraju, aby cieszyć się pokojem, który tam panował.
Eb-ra-nit jednak nie dopuścił do tego. Poprosił Abd-ru-shina, by ten pojechał z nim do jego księstwa i Abd-ru-shin się zgodził. Po krótkim pobycie na dworze faraona wyjechali w kierunku domu Eb-ra-nita.
>>Jak dobrze wędrowałoby się po świecie, gdyby wszędzie panowały takie porządki, jak w twoim państwie,<< zauważył Eb-ra-nit.
Wyczuwał, że Abd-ru-shina odpychają zwyczaje i nawyki ludzi, nieporządek i brud, którego wszędzie było pełno. Miał trochę obaw, jak Abd-ru-shinowi spodobało się w jego domu.
Coraz bardziej zbliżali się do celu. Abd-ru-shin od razu zauważył ciche obawy swego przyjaciela i z uśmiechem pytał siebie samego, gdzie podziała się hardość i buta Eb-ra-nita. Nie pozostało z niej nic. Tylko raz jeszcze zapłonęła w oczach Eb-ra-nita duma gdy przedstawiał przyjacielowi swoją żonę.
Przeżywali radosne chwile. Eb-ra-nit rozkazał swym Arabom, by pokazali gościowi umiejętnością w dosiadaniu i ujeżdżaniu koni. Rzeczywiście potrafili Abd-ru-shina zabawić.
Wspólnymi siłami zmienili organizację całego państwa. Abd-ru-shin wszędzie chętnie swemu przyjacielowi służył radą i pomocą.
Eb-ra-nit z entuzjazmem przyjmował Abd-ru-shina rady i starał się wszystko od razu wprowadzać w życie. Nie mógł osiągał jednak wielkich sukcesów, ponieważ brakowało mu takich pomocników, jakich Abd-ru-shin miał w swych Ismanach. Musiał postępować surowiej, a pomimo tego półdzicy Arabowie nie pojmowali, czego od nich ich książę żąda.
Abd-ru-shin u niego został długo. Potem jednak poczuł w swym wnętrzu impuls, który nakazywał mu udać się w drogę do domu. Jego drużyna ponownie utworzyła długą karawanę, na której czele ruszył Abd-ru-shin do domu.
Jazda trwała kilka tygodni. Któregoś dnia przyszedł wieszcz do swego pana i znowu ostrzegał:
>>Niech wszyscy jeźdźcy przygotują swą broń! Grozi nam atak, książę!<<
Abd-ru-shin wydał rozkaz, aby rozbić obóz na pustyni. Postawili namioty i spokojnie oczekiwali na atak. Atakujący pojawili się następnego dnia. Usłyszeli świst wymierzonych w nich strzał.
Arabowie dosiedli koni i zaatakowali przeciwników tak gwałtownie, że od razu zwyciężyli. Rozbili szyki atakujących, którzy mieli przewagę liczebną i spowodowali u nich zamęt. Odważnie wbili się klinem w ich oddział i rozdzielili ich. Ciszę, która jeszcze przed chwilą panowała wokół, napełniły dzikie okrzyki. W błyszczących promieniach słońca trwała zagorzała walka.
Abd-ru-shin stał na uboczu i bacznie wszystko obserwował. Nerwy miał napięte, ponieważ dowodził podczas walki. Było to dla niego coś całkiem nowego. Podniósł rękę i z obozu wyruszyły posiłki, które na jego rozkaz dotąd wyczekiwały w ukryciu. Rzuciły się w bitewną wrzawę niczym orkan i szybko zakończyły bitwę. Część atakujących rozpierzchła się we wszystkich kierunkach, inni padli lub leżeli ranni na ziemi. Wokół słychać było jęki rannych, zaś ku namiotom prowadzono spętanych jeńców.
Abd-ru-shin podjechał bliżej i z przerażeniem spoglądał na leżących na piasku martwych i rannych. Z wszystkich stron patrzono na niego błagalnym wzrokiem. Zawrócił konia i szybko pogalopował w kierunku namiotów. W palącym słońcu stali spętani i związani w grupy jeńcy. Zwycięzcy zerwali im z głów ochronne chusty i nie przeszkadzało im, że promienie słońca paliły ich głowy.
Abd-ru-shin zapłonął gniewem. W pobliżu nie było bowiem nikogo, kto by się o owych ludzi zatroszczył. Zawołał głośno przez całe obozowisko. Arabowie szybko wybiegli z namiotów i zebrali się wokół swego pana.
>>Cóż czynicie ze swymi jeńcami? Co macie zamiar zrobić z rannymi, którzy leżą na piasku na niemiłosiernie palącym słońcu i zwijają się z bólu? Czyżby ta potyczka uczyniła z was innych ludzi?
Nikt nie będzie miał prawa odpocząć, dopóki nie zatroszczy się o spokój swych bliźnich, do tych zaś należą także ci, którzy leżą tutaj na zewnątrz! Przenieście rannych do obozu i załóżcie im opatrunki, a resztę zaprowadźcie do cienia. Dlaczego zerwaliście im chusty z głów? Czyżby umarło w was wszystko dobre?<<
W tej wyprawie uczestniczyło mało Ismanów. Większość musiała pozostać w domu, tam byli potrzebni bardziej. Tych kilku Ismanów Arabowie przekonali, że tylko taki sposób postępowania z jeńcami jest słuszny. Uznali to, ponieważ im także nie wolno było wpuścić do swego byłego księstwa żadnych obcych i uważali postępowanie Arabów za całkiem słuszne.
Abd-ru-shin pojmował ich stanowisko i nie czynił im żadnych wymówek. Ismani byli także pierwszymi, którzy na jego rozkaz wybiegli i pomogli rannym.
Arabowie swego pana nie rozumieli. Niewolników ze swych jeńców uczynić im nie wolno, dlaczego więc nie zostawić ich by pomarli? Zapytali Abd-ru-shina, co stanie się z jeńcami. Już z ich pytań poznał, jak bardzo ludzie ci są surowi i jak mało zależy im na ludzkim życiu.
>>Jeżeli jeńcy nie będą chcieli dobrowolnie pójść z nami, wypuścicie ich na wolność. To przecież najprostsze rozwiązanie!<<
>>Panie, ale jeżeli wypuścimy ich na wolność, to jutro uczynią to samo co dzisiaj!<<
>>A czy wy kiedyś żyliście inaczej? Nie macie prawa tych ludzi zabijać. Oni nie umieją żyć inaczej. I wy byście może kiedyś zginęli taką właśnie marną śmiercią, gdybym nie przyszedł ja. Oni dzisiaj na własnej skórze przeżyli to, że istnieją jeszcze ludzie, którzy pomimo tego, że zwyciężyli, nie zachowują się jak pijani. To doświadczenie może im pomóc o wiele bardziej niż jakiekolwiek cierpienie.<<
Arabowie spoglądali na Abd-ru-shina niepewnie. Dlatego dodał: >>Wżyjcie się w ich sytuację. Potem może mnie trochę zrozumiecie.<<
To im rzeczywiście pomogło. Cieszyli się z myśli, że mogą okazać swym przeciwnikom wspaniałomyślność.
Wielu jeńców z radością dołączyło do karawany Abd-ru-shina. Ich serca pełne były wdzięczności i pragnęli służyć księciu, który uratował ich przed męczeńską śmiercią w promieniach palącego słońca.
Kiedy książę powrócił do domu, ludzie z plemienia Is-ra bardzo się ucieszyli. Do tej pory nigdy jeszcze tak nie tęsknili do powrotu swego księcia i nigdy po jego powrocie nie wypełniała ich tak wielka radość.
Kiedy później jeszcze dodatkowo przyszli posłowie z pałacu i oznajmili, że w świątyni odbędzie się wielka uroczystość, radość ich nie znała granic. Kilka godzin chodzili w korowodzie wokół pałacu swego księcia oddając mu w ten sposób hołd.
Także Abd-ru-shin był szczęśliwy, gdy obserwował wielką radość ludu i sam zaś przez to jakby swobodniej oddychał w atmosferze przestrzennego pałacu. Po długiej wędrówce miał wrażenie, jakby powrócił do domu, chociaż często czuł się na ziemi jako obcy.
Wszędzie spotykał się z płomienną miłością ludu i to pomagało mu zapomnieć o wszelkiej ohydzie, którą widział i przeżył na dworze faraona, a także o bólu, który poczuł podczas dzikiej potyczki na pustyni. Te wspomnienia okrył jakby całun zapomnienia.
Z radosną siłą pracował Abd-ru-shin znów przy rozbudowywaniu swego państwa, które szybko rozkwitało. Teraz jasnowidz Ne-so-met przebywał już nieustannie w pobliżu niego. Za jego pośrednictwem utrzymywał niezwykły kontakt z Is-ma-elem.
Is-ma-el w ten sposób zyskał możliwość radzenia i pomagania. Tak Abd-ru-shin budował nowe księstwo. Is-ma-el podziwiał swego byłego ucznia, który tak bardzo go wyprzedził, że teraz mógł się od niego już sam uczyć.
Rozbudowa postępowała spójnie w ciągłych liniach, w wyniku czego kierowanie księstwem było bardzo proste. Abd-ru-shin polecił nowe prawa wykuć na kamiennych tablicach i umieścił je przed świątynią na potężnych słupach. W świątyni kazał na ścianie wykuć wszystkie przykazania, które miał zamiar narodowi obwieścić podczas zbliżającej się uroczystości.
Wielki dzień nastał. I znowu przyciągnął do książęcego miasta niezliczone tłumy ludzi. Tysiące ich napełniło świątynię, kiedy Abd-ru-shin odprawiał uroczystość. Tysiące ludzi słyszało nowe prawa, które im dał. Były wykute w kamieniu, teraz zaś sam książę wykuwał je w sercach ludzi.
Wraz z ubiegającymi latami musieli coraz bardziej zmieniać swój tryb życia, aby móc podążyć za coraz szybszym rozwojem. Teraz już nie wydawało im się trudnym pojmowanie sprawiedliwości w prawach, o których wiedzieli, że nie wolno im ich naruszyć.
Wszystko, co im Abd-ru-shin dawał, było dla nich tylko oznaką jego wielkiej miłości do nich, chociaż musieli się dostosowywać i zmieniać. Czynili tak ze świadomością, że wszystko to służy tylko i wyłącznie ułatwianiu ich życia. Nowe prawa były surowe i twarde, ale ludzie osiągnęli już taką dojrzałość, że wyczuwali błogą sprawiedliwość, która we wszystkim spoczywała.

 
Wszystkie prawa były dostosowane do ich natury i do stopnia ich rozwoju. Były jednolite i zrozumiałe i dla nieuczonego człowieka. Były sformowane tak, że nie można ich było w dowolny sposób wykładać lub przekręcać. A Abd-ru-shin mówił w świątyni przed wielkim zastępem ludzi:
>>Raz na zawsze daję wam dzisiaj prawdziwe, nietknięte Słowo o prawach i obowiązkach człowieka!
Kto chce domagać się praw, musi najpierw być świadom swych obowiązków. Albowiem jedno z drugim musi być w równowadze, jeżeli człowiek chce żyć zgodnie z wolą Bożą!
Żaden człowiek nie może sądzić drugiego; żaden człowiek również nie może od innego tego żądać!
Każdy ma podążać  s w o j ą  drogą i mówić w  s w o i m  języku, aby nie upodobnił się do swego bliźniego!
Niech nikt nie spogląda na tego, kogo uważa za piękniejszego od siebie i niech go dlatego nie naśladuje! Każdy człowiek jest stworzony tak, aby posiadał w sobie któryś z rodzajów piękna.
Daję wam najwyższe przykazanie, z niego musi rozwijać się cała reszta:
SPEŁNIANIE OBOWIĄZKÓW WOBEC BOGA!
Z tego dla każdego człowieka wynika konieczność spełniania obowiązków wobec bliźnich. Tak samo musi spełniać obowiązki wobec zwierząt i roślin!
Jakże małym jest człowiek przed swym Bogiem, a zastanawia się nad obowiązkami, które wobec Niego ma.
Spełnianie owych obowiązków jest tym samym, co bycie naturalnym i życie w naturalny sposób.
Człowiekowi były dane wzniosłe ideały. Drzemią w głębi jego duszy. Pozwólcie im się ocknąć! Nie tłumcie każdego drgnienia duszy, które chce byście poczuli błogość.
To początek drogi polegającej na spełnianiu obowiązków wobec Boga, lecz droga ta prowadzi poprzez spełnianie obowiązków wobec ludzi! Pomagajcie swym bliźnim i wspierajcie ich, tym spełnicie to, co spełnić powinniście! Albowiem wy ludzie wędrujecie poprzez to stworzenie dlatego, by dojrzewać w  s w y c h  w z a j e m n y c h  kontaktach! W żaden sposób nie pomoże wam, nieczynienie innym krzywdy tylko dlatego, że żyjecie w samotności i unikacie ludzi.  Z a n i e d b u j e c i e  tym swoje obowiązki!
Pełne błogosławieństw niebo poznania otworzy się przed tym, kto połączy się z ludźmi, a potem ponownie potrafi być wolnym, albowiem w trakcie tego może w zwrotnym działaniu przeżyć wszystko, co koniecznie jest mu potrzebne i co także innym pomoże postępować naprzód.
Weźcie dary, które wam były dane na drogę poprzez stworzenie i umożliwcie im, aby się rozwinęły. I gdyby wam się w porównaniu z darami i talentem waszych bliźnich wydawały nieznaczne, to i tak macie równe prawa!
To zaś czy przyniosą wam szkodę, czy błogosławieństwo, zależy tylko od tego, jak z nich korzystacie! I chociaż na razie dary te wydają wam się nic nie znaczące, to mogą wam - jeżeli będziecie z nich korzystali we właściwy sposób - przynieść o wiele więcej pożytku niż te, które wydają się być większymi, ale z których w pełni nie korzystacie.
Każdy niewykorzystany dar lub siła jest dla człowieka fatum!
Jedynie człowiek, który spełnia swe obowiązki, ma prawo żyć w tym stworzeniu! Tylko i wyłącznie taki posiada prawo do życia!
Od owego najwyższego przykazania wywodzi się także przykazanie:
DBAJ O PIĘKNO!
Piękno jest w całym stworzeniu. Każdy twór przejawia je na swój sposób. Tylko   j e d en  twór pozwolił, by w nim skarlało:  c z ł o w i e k ! Naturalność i piękno są jednym.
Piękno nie jest niczym szukanym, wymyślanym,  j e s t  i było zawsze. Nie zmienia się wraz ze zmieniającymi się czasami, ale zawsze trwa w niezmienionej formie żywe między wami. Występuje w tysiącach postaci, a jednak jest proste. Wszędzie wchodzi wam w drogę, a wy ludzie powinniście się z niego cieszyć, uczyć się od niego i pozwalać mu wyrastać w sobie tak samo, jak ono żyje w każdym zwierzęciu i roślinie.
Macie być piękni ku czci swego Stworzyciela!
Nie przechodźcie koło swych bliźnich, nawet jeżeli są szpetni, i nie myślcie sobie: >Od ciebie nie mogę się niczego nauczyć.<
Spójrzcie raz na nich spokojnie nie wytykając im ich wad. Zauważycie, że zniekształcili akurat to, co przeznaczone było do tego, aby ich uczyniło pięknymi!
T a k   będziecie oceniać wszystko, z czym się spotkacie!
Nie chcę wam wyznaczać sędziów, którzy by mieli decydować o tym, czy któryś człowiek ma rację czy nie, czy może wysuwać żądania wobec swego bliźniego, czy też musi z nich zrezygnować. Swe błędy powinniście poznawać  s a m i  n a  s ob i e ! Wy sami macie umieć ocenić, gdzie macie prawo, a gdzie obowiązki. Albowiem nie może brać ten, kto nie może dawać!
Te przykazania są żywe i nie wolno wtłaczać ich do drętwych form. Dlatego nie wyznaczam żadnych sędziów.
Nie powinno wam się nakazywać, co macie czynić, a co nie, albowiem tym by dano prawo wszelkiemu złu. To byłoby zapadaniem w wygodny sen.
W taki sam sposób, w jaki przez wasze ciało przechodzą setki nerwowych włókien ożywiając każdą jego część, tak samo powinniście być w ruchu także wy, ludzie. Tworzycie przecież ciało tego narodu. Żadnej części wielkiej całości nie wolno trwać w bezruchu, ponieważ w ten sposób paraliżowałaby swe otoczenie!
Wasze działanie musi współbrzmieć ze sobą, musi pulsować od najwyższej aż po najniższą kastę i stamtąd płynąć znowu z powrotem do kasty najwyższej. Tak powstaje wieczny kołobieg, którego żywy nurt ja sam potęguję, czerpiąc z samego Światła, by błogosławić waszą pracę.<<
Abd-ru-shina >>amen<< unosiło się w świątyni pogłosem. Odwrócił się i powoli zaczął wchodzić po schodach na górę. Z kopuły świątyni spływało złote światło i otaczało postać księcia. Ludzie patrzyli za nim wilgotnymi oczami, jak gdyby oddalała się od nich postać ze Światła.
Jego słowa w ich sercach ożyły i oni spełniali jego przykazania.
Abd-ru-shin widział, jakie jego lud czyni postępy i znów odżyło w nim życzenie, aby jeszcze więcej ludzi było szczęśliwych. Ale potem przypomniał sobie faraona i moralny upadek jego narodu to obudziło w nim wstręt.
Jego plemię było wprawdzie dzikie, ale czy nie wypełniała go szlachetna duma? Czyż Ismani nie walczyli bohatersko o zwycięstwo Światła? Miał pomocników, którzy walczyli za niego z całym swym żywym przekonaniem. Bez nich nienawiść w królestwie Egiptu byłaby dla niego zbyt ciężkim brzemieniem.
ABD-RU-SHIN do siebie zawołał wieszcza Ne-so-meta. Często teraz bywali razem.
>>Ne-so-mecie, chętnie bym porozmawiał z Is-ma-elem. Możesz spróbować nawiązać kontakt?<<
Ne-so-met przed swym panem głęboko ukłonił się.
>>Is-ma-el życzy sobie tego samego co ty. Czeka na twe słowa.<<
Obaj weszli do innej komnaty, gdzie nikomu nie wolno było im przeszkadzać. Wypełniało ją niebieskie światło, a na środku stał słup. Ne-so-met zapalił na płaskich miskach pachnące zioła, roztarte na proszek.
Zapach przyjemnie działał na Abd-ru-sina i Ne-so-meta zmysły.
Jasnowidz odkrył wielką kryształową kulę spoczywającą na słupie i utkwił w niej swój wzrok. Długo czekał, a potem skinął na Abd-ru-shina, aby podszedł bliżej.
W krysztale wyraźnie widać było Is-ma-ela twarz i wydawało się, że w prawie ciemnym pomieszczeniu, rozlega się jego głos.
>>Witam cię, Abd-ru-shinie! Już długo czekam, aż mnie zawołasz. Mam ci przekazać wielkie sprawy.<<
>>Mów, Is-ma-elu, słucham,<< odpowiedział Abd-ru-shin.
Is-ma-el mówił:
>>Zwołaj grupę swych najwyższych pomocników i zostań z nimi po zachodzie słońca sam. Nadszedł dzień napełnienia twej ziemskiej wędrówki, ze Światła nadejdą posłowie, którzy pragną ci tu na ziemi służyć. Zbliża się Królowa Światła! Będzie do ciebie mówiła, a wieszcz zaś będzie mógł ją przy tym zobaczyć. Ja w tej wielkiej godzinie będę u ciebie.<<
Obraz twarzy Is-ma-ela rozpłynął się i kryształowa kula była znów pusta.
Abd-ru-shin kazał zgromadzić powołanych. Wszyscy razem udali się do najważniejszej w świątyni komnaty. Ismani po raz pierwszy mogli wejść do owego świętego pomieszczenia, w którym przebywał zawsze tylko Abd-ru-shin.
Różowe naczynie, umieszczone pod sufitem w kształcie kopuły, zalewało komnatę delikatnym światłem. Ściany pokryte były srebrnymi zwierciadłami, a podłoga błyszczała białym marmurem. Ismani usiedli na posiadających wysokie oparcia krzesłach, które stały w kręgu.
Abd-ru-shin podszedł do podwyższonego krzesła w kształcie tronu, obok którego stał wieszcz i również usiadł. Do owej niezwykłej sali, która swym blaskiem przypominała jakby inny świat, dobiegały z dali tony cichej muzyki.
Ismani pogrążyli się w modlitwie, wieszcz zaś spoglądał w górę. Długo tak siedzieli i czekali. Wtem oczy wieszcza rozwarły się szeroko i wieszcz lekko dotknął ręki księcia. Abd-ru-shin wstał i wyraźnie usłyszał słowa, które do niego przenikały z wyżyn:
>>Mój synu Abd-ru-shinie, który byłeś zrodzony ze Światła! W tobie tkwi Parsifal, święty strażnik Graala, który powstał z Imanuela, wyrodzonego Syna Bożego! Zszedłeś do mnie, a ode mnie na ziemię. Przyjmij mą ochronę i duchowy symbol, który całkowicie połączy cię z ziemią. Krąg Światła ofiaruje ci moc duchową i podporządkuje ci wszystkie ludzkie duchy. Twoja obecność na ziemi przyniesie dla ludzi nieoczekiwane rozwiązania!
Zakładam ci naramiennik, który na zawsze podporządkuje ci tak wszystkich światłych pomocników, jak i ziemskich bojowników. Jego promienie otoczą ziemię i wszystkie światy. W postaci promiennego kręgu Światła spoczną na twym ramieniu jako symbol twej mocy!<<
Abd-ru-shin czuł, jak jest mu coś nawlekane na jego ramię, które trzymał na wpół podniesione. Srebrem wyszywany rękaw jego szaty przy tym się zsunął. Wszyscy obecni zaczęli widzieć duchowym wzrokiem i zobaczyli lśniący naramiennik, który opinała Abd-ru-shina ramię. Wieszcz widział jednak o wiele więcej.
Ujrzał Elisabeth, wzniosłą Królową, jak w całym swym pięknie i wspaniałości stoi przed Abd-ru-shinem i nawleka mu na rękę naramiennik. Widział, jak powoli unosi się wzwyż i znika.
W całej komnacie jeszcze długo potem rozlegała się cicha muzyka, a w sercach dobrzmiewała odświętność owej chwili.
Abd-ru-shin kazał na pamiątkę tej chwili sporządzić naramiennik, którym mu był darowany, tak więc ten był niewidzialny i ziemski.
Od tej pory miał Abd-ru-shin w oczach swych wybranych w sobie coś, co go od nich niezmiernie oddalało. Chociaż sam nieustannie powiększał swą ziemską moc, wydawało się, że jest ciągle zwrócony do Światła. Ismani to odczuwali, gdy z nimi rozmawiał. Wydawało im się, jak gdyby jego głos dochodził do nich z niezmiernej dali.
Także powołani doznali wielkiej, widzialnej zmiany. Miała ona olbrzymie znaczenie, ponieważ wpłynęła na uwznioślenie całego księstwa.
Abd-ru-shin w kręgu swych wybranych utworzył grupę, która zajmowała się tylko i wyłącznie pracami związanymi ze świątynią i pałacem. Starzy Ismani, którzy tak samo udzielali się kiedyś w swej starej ojczyźnie, prowadzili i uczyli Arabów sztuki złotniczej, szlifowania drogich kamieni i kryształów, a także splatania ze złotych włókien mat i koszyków.
Założono również warsztat tkacki, w którym wytwarzano wspaniałe materie. Inni ludzie, specjalnie w tym celu powołani, wytwarzali ręcznie dywany o przeróżnych tęczowych barwach. Wielka budowla z przyległymi salami pomieściła wielu pracowników. Każde rzemiosło miało swe pomieszcza i w każdym z nich nauczał i oceniał pracę Isman.
Abd-ru-shin kazał zbudować siedem sal, które wyglądały jak sztuczne jaskinie. Wokół każdej z jaskiń zasadzono ogród. Owe niezwykle piękne sale tworzyły krąg, jakby pierścień. Z Abd-ru-shinem mogli w nich przebywać i brać udział w nabożeństwach tylko wybrani. Każdego dnia w innej sali i także w szacie danego koloru.
Każdego dnia wydawało im się, że przychodzą do coraz piękniejszego otoczenia. Kiedy jednak opuścili białe światło siódmej sali, przeżywali złote światło sali pierwszej znowu tak samo mocno jak poprzednio.
Ściany sal błyszczały jak perły, lecz w świetle o różnym zabarwieniu wyglądały za każdym razem inaczej.
Każda sala miała specyficzną formę i także miejsca do siedzenia były w niej rozstawione na różny sposób. Nie wyglądały jak krzesła, lecz wznosiły się z podłogi na kształt pozłacanych pagórków.
Ogrody otaczające każdą salę były czarujące. Wśród wysokich, ciemnozielonych drzew fruwały bajecznie kolorowe ptaki. W gajach rosły rozłożyste i rzucające głęboki cień palmy, a kwiaty o rzadko spotykanych kształtach rozsiewały wkoło czarującą woń. Zdawało się, że owa woń unosi się nad wszystkim, nad pokrytymi rosą trawnikami i nad wielkimi rozłożystymi kielichami kwiatów, które pływały po lustrze wody stawu.
Boże przystanie, których koronę tworzyła świątynia, były piękniejsze niż w księstwie Ismanów. W każdej z owych przystani Bożych żył kapłan, który w imieniu Abd-ru-shina głosił Słowo Prawdy. W taki oto sposób zorganizowano nowe księstwo Is-Ra, aż do najmniejszych szczegółów.
Lata upływały. Abd-ru-shin nie chciał opuszczać swego kraju, a przecież często przypominały mu się słowa Eb-ra-nita, który ostrzegał go przed faraonem.
Gdy pewnego razu Abd-ru-shin wyobraził sobie, że ten mocny nieprzyjaciel mógłby wpaść ze swymi wojskami do jego kwitnącego i sprawnie działającego księstwa, przestraszył się. I chociaż jego Arabowie byli nie tylko dobrymi rzemieślnikami, lecz także sprawnymi wojownikami wysłał do faraona posłów i zaprosił go do siebie w odwiedziny. Inni posłowie mieli przekazać zaproszenie jego przyjacielowi Eb-ra-nitowi.
Zwołał wszystkich powołanych, którzy podczas wizyty gości mieli być nieustannie w jego otoczeniu. Zarządcą całego dworu był An-go-net, stary Isman, jemu podlegała cała pałacowa służba. Rozkazy wydawał mu sam Abd-ru-shin.
Pod An-go-neta dozorem wszystko wkrótce zaczęło kształtować się tak, jak powinno. Przygotowywano komnaty dla gości i ozdabiano je pięknymi wytworami przeróżnych rzemieślników. Jedno skrzydło pałacu przeznaczono dla córki faraona i dla żony Eb-ra-nita.
Gdy wszyscy już dokładnie znali swe obowiązki, Abd-ru-sin opuścił pałac i wyruszył na spotkanie swego przyjaciela Eb-ra-nita. Księciu ponownie towarzyszył wielki zastęp Arabów. Srebrne okucia końskich uprzęży błyszczały w promieniach słońca. Abd-ru-shin jechał na białym koniu, który był jeszcze szlachetniejszy. Biała grzywa konia powiewała na wietrze, a jego uprząż zdobiły klejnoty. Nigdy jeszcze Abd-ru-shin nie dosiadał konia z tak piękną i bogato zdobioną uprzężą.
Arabowie, którzy mieli niewiarygodnie bystry wzrok, już z daleka ujrzeli obóz, nad nim powiewała chorągiew faraona. Oznajmili Abd-ru-shinowi, co widzieli i wkrótce ich konie pogalopowały w stronę namiotów. Już z dali do uszu jeźdźców dobiegały głośne okrzyki i jękliwy śpiew. Abd-ru-shin zaniepokoił się i zwrócił się do jeźdźca, który był tuż za nim:
>>Każ wszystkim przygotować broń. Grozi nam niebezpieczeństwo.<<
Ledwo te słowa wypowiedział, od namiotów wyruszyła w kierunku Arabów grupa jeźdźców. Abd-ru-shin podniósł dłoń, w której na znak swych pokojowych zamiarów trzymał białą chustę. Atakujący gwałtownie zatrzymali swe konie i czekali na Abd-ru-shina. Aż ten wraz ze swą świtą do nich dojedzie. Egipcjanie z podziwem spoglądali na bajecznego arabskiego księcia.
>>Wy walczyliście?<< zapytał Abd-ru-shin, albowiem zauważył ślady na piasku i wielu jeńców.
Egipcjanin, który prowadził grupę, szyderczo się uśmiechnął.
>>Szukaliśmy niewolników, panie! Ci Iudzie nie chcieli usłuchać i próbowali ucieczki. Dlatego trochę walczono. Tam w piasku leży kilku martwych, których już pogrzebaliśmy. Mamy kobiety, panie, chcesz je widzieć?<<
Abd-ru-shin milcząco przytaknął i dał się zaprowadzić do namiotów, gdzie się znajdowali jeńcy. Przerażony zobaczył wykrzywione twarze z oczyma pełnymi obaw, które spoglądały na niego w oczekiwaniu nowych okropności. Cztery wielkie namioty pełne były półnagich ludzi.
>>Skąd są ci ludzie?<< zapytał Abd-ru-shin przywódcę zbrojnej grupy.
>>Był to mały szczep, panie. Napadliśmy na nich, ponieważ powiadano, że ich książę ukrywa skarby. Szukaliśmy ich, lecz niczego nie znaleźliśmy i dlatego w ten sposób zemściliśmy się. Brzydkich damy na targ, a pięknych przyprowadzimy do pałacu faraona. Spójrz, tam w namiocie, jest nagroda dla mnie, żona księcia i jego córka. Tych ci nie dam!<<
Egipcjanin zaśmiał się obrzydliwie.
Abd-ru-shin opanował się tylko  z największym wysiłkiem.
>>Pokaż mi je także,<< rzekł.
Egipcjanin przez chwilę spoglądał na księcia podejrzliwie. Lecz potem zaprowadził Abd-ru-shina do swojego namiotu.
Namiot był szczelnie zamknięty. Kiedy weszli do jego wnętrza, duszne i gorące powietrze chwyciło ich za gardło. Wszędzie widać było bród. W namiocie było tak ciemno, że oczy musiały najpierw przyzwyczaić się i pokonać różnicę między oślepiającym słonecznym blaskiem, a owym ponurym miejscem.
Abd-ru-shin wreszcie zaczął rozróżniać jakieś obrysy. Jego wzrok padł na dwie postacie, które siedziały obok siebie na porozrzucanych szatach. Abd-ru-shin uczynił w ciemności krok w ich stronę i pochylił się nad nimi.
Spojrzał w ciemne oczy kobiety, która w wielkim strachu obejmowała szczupłe ciało dziewczynki.
Dziewczynka spojrzała na Abd-ru-shina, w jej oczach widać było niewysłowione przerażenie. Abd-ru-shin podświadomie uśmiechnął się w stronę owych oczu, ponieważ i on także poczuł jej przerażenie, które wypełniało dziecięcą duszę.
Jego uśmiech wzbudził w dziewczęciu zaufanie. W jej spojrzeniu pojawiła się prośba, jej wargi zadrżały. Abd-ru-shin oderwał od niej swój wzrok i odwrócił się w kierunku dowódcy. Zahaczył spojrzeniem o wejście do namiotu i ujrzał na zewnątrz dwa zwarte szeregi Arabów gotowych spełniać jego rozkazy.
>>Obie te kobiety oraz wszystkich jeńców mi wydasz! Z ust Egipcjanina, do którego skierowane były owe słowa, wyrwał się z ust głuchy okrzyk. Abd-ru-shin podszedł do niego bliżej. Nagle Egipcjanin rzucił się na niego z zakrzywionym sztyletem w dłoni.
Rozgorzała walka na śmierć i życie. Słychać było tylko ciężki oddech Egipcjanina, który stopniowo tracił siły. Nagle zapanowała cisza. Potem rozległ się cichy charkot. Z piersi Egipcjanina popłynęła krew.
Na zewnątrz miedzy namiotami odgrywał się zażarty bój. Arabowie cięli wokół siebie szablami jak szaleni i wkrótce nie mieli już z kim walczyć.
Z namiotów wybiegli jeńcy. Nie posiadali pęt.
Dziecko w naczelnika namiocie przytuliło się do Abd-ru-shina szukając przy nim ochrony. Matka dziecka płakała z radości i wzruszenia. Abd-ru-shin lekko podniósł dziewczynkę i wyniósł ją na zewnątrz. Matka wyszła za nimi.
Jego Arabowie stali zdyszani, lecz pomimo tego patrzyli błyszczącym wzrokiem na miejsce między namiotami i przejawiali radość ze zwycięstwa. Tylko Abd-ru-shin odczuwał w sobie wstręt, którego nie mógł opanować. Jak owi ludzie mogą się śmiać, jak mogą rozmawiać, jeżeli jeszcze przed chwilą zabijali!
Także on zabił, po raz pierwszy w życiu. O tym zdarzeniu nie zapomni nigdy! Będzie o tym zawsze pamiętał, chociaż stało się to w chwili największego dla niego zagrożenia!
Gdy Arabowie ujrzeli swego księcia, szybko podbiegli i otoczyli go zwartym kręgiem. Pełni ciekawości chcieli obejrzeć małą, kruchą postać stojącą przy jego boku. Przerażona dziewczynka tuliła się do Abd-ru-shina i ukrywała swą twarz w fałdach jego płaszcza.
>>Zapytajcie jeńców czy chcą powrócić do swych domów!<< rozkazał Abd-ru-shin. Jeden z Arabów przypomniał:
>>Panie, oni już nie mają swych domów. Egipcjanie wszystko im zniszczyli. Jeżeli pozwolisz im zostać, to chcą wykonywać pracę niewolników.<<
>>Powiedzcie im, że nie mam niewolników. Mogą jednak pójść z nami.<<
Potem książę zwrócił się do dziewczęcia, które stało tuż przy nim.
>>Jak masz na imię?<<
>>Nahome.<<
>>Chcesz pójść ze mną, Nahome? Pójdzie z tobą do mego księstwa także twoja matka? Zamieszkacie obie w moim pałacu.<<
Nahome spojrzała na księcia błyszczącym wzrokiem, a blade lica księżny zarumieniły się z radości. Chciała przed Abd-ru-shinem paść na kolana, aby mu podziękować, lecz ten ujął ją za ramię i poprowadził w stronę koni.
Pokonani Egipcjanie stali spętani w miejscu i patrzyli, jak Arabowie odchodzą. Abd-ru-shin wiedział, że jak tylko będą sami, wzajemnie łatwo wyzwolą się z pęt. Posadził Nahome na koniu przed siebie, a jego wierny sługa podsadził na swego konia księżnę.
>>Z powrotem, do domu!<< zawołał Abd-ru-shin i grupa galopem odjechała. -
Niedługo potem Abd-ru-shin oprowadzał Nahome po pałacu. Kroczyła za nim i nie wychodziła z podziwu. Jej spojrzenie nie mogło oderwać się od cennych ozdób i przedmiotów. Książę nie zwracał na to uwagi. Nagle musiał się zatrzymać, ponieważ Nahome złapała go za szaty i nie chciała go puścić.
Ujrzała bowiem wbudowaną w ścianę i otoczoną zielonymi roślinami marmurową sadzawkę, w której pływały małe, błyszczące rybki. Zdziwiona przystanęła i z zachwytu aż krzyknęła.
Abd-ru-shin cieszył się wraz z nią i był radosny. Uświadomił sobie, że do tej pory nie zdarzyło się, aby w jego cichym pałacu ktoś głośno zachwycał się nad czymś pięknym, nawet jeżeli była to tylko ta dziewczynka. Kiedy szli dalej, obserwował Nahome i ogarniała go coraz większa radość, gdy widział szczery zachwyt, który odbijał się na jej drobnej twarzyczce. Zatrzymywał się, jak zatrzymywała się Nahome i podświadomie wstrzymywał oddech, gdy jej z zachwytu brakowało tchu.
Wreszcie dotarli do tej części pałacu, w której Nahome miała zamieszkać. Weszli do rozległej sali, w której środku był wielki basen napełniony wodą. Wokół niego siedziały na posadzce kobiety w białych szatach.
>>To są kobiety, które będą ci pomagały, gdy będziesz się bawiła.<<
>>Ja się przecież nie bawię!<< zaprotestowała Nahome.
>>Przecież jesteś jeszcze bardzo młoda!<<
>>Ja jestem młoda? Ja mam osiem lat. Za dwa lata mogę wychodzić za mąż!<<
Abd-ru-shin roześmiał się.
>>Za dwa lata chcesz wychodzić za mąż?<<
>>Nie chcę, ale mogłabym!<<
>>Cóż więc uczynisz z kobietami, które miały się z tobą bawić?<<
>>Mogą mi pomagać, kiedy się będę ubierała. Mogą mi szyć nowe szaty, troszczyć się o me klejnoty i towarzyszyć mi w mych wędrówkach po pałacu.<<
Abd-ru-shin roześmiał się ponownie. Czyż od tej pory, gdy zamieszkała w pałacu Nahome, pałac ten nie stał się jakby jaśniejszy? Czyż ów niegdyś tak cichy i poważny książę nie stał się weselszym? Wraz z Nahome wstąpiło do pałacu życie. Jej śmiech budził wspaniałe komnaty z drzemki. A ponieważ Nachome była naprawdę wszędzie, życie także zaczęło się pojawiać wszędzie!
Twarze Ismanów łagodniały, gdy przebiegała obok nich szybkimi, drobnymi kroczkami. Na ich twarzach pojawiał się uśmiech, gdy po nabożeństwie widzieli Nahome czekającą na księcia.
Do ogrodów nie śmiała wejść, ale z utęsknieniem czekała przed złotymi bramami wpatrzona w zieleń krzewów. Przez kraty bram sięgała ręką po cudowne pachnące kwiaty, które rosły w pobliżu nich. Niekiedy udało się jej któryś z kwiatów zerwać. Wtedy wsunęła go sobie za pas i uśmiechała się, gdy Abd-ru-shin na nią spojrzał. Obawiała się, że ją za to ukarze, lecz tak nie stało się nigdy.
Matka Nahome żyła na uboczu sama dla siebie. Żyła w żałobie po zamordowanym mężu. Nahome wypełniała taka radość z życia, że zaczęła unikać zawsze smutnej matki.
Szukała towarzystwa Abd-ru-shina. Ten nigdy nie mógł być pewien czy gdzieś go nie zaskoczy. Potrafiła znaleźć go wszędzie. Zatrzymywały ją tylko sale do nabożeństw oraz świątynia. Tam jej odwagi już nie wystarczało. Potrafiła stać całymi godzinami przed małą bramą prowadzącą z pałacowych ogrodów do świątyni. Czekała tam na Abd-ru-shina.
Nahome była szczęśliwa aż do dnia, w którym dowiedziała się, że pałac Abd-ru-shina wkrótce odwiedzi faraon. Natychmiast opanowało ją przerażenie, które od czasu, kiedy popadła w niewolę Egipcjan, tkwiło nieustannie w jej podświadomości. Nadaremnie książę starał się ją uspokoić. Nie dała sobie niczego wytłumaczyć, a strach całkiem ją paraliżował, ponieważ czuła, że faraon szykuje coś złego także przeciw Abd-ru-shinowi.
>>On cię zabije, Panie. Potem będę znowu sama!<<
>>Faraon nie może nam zaszkodzić, Nahome! Nie jest tak silny. Czyżbyś nie pamiętała, że już raz go pokonałem?<<
>>Ty walczyłeś uczciwie, ale faraon walczy podstępnie, jak wąż, Panie. Cały nasz naród uczynił nieszczęśliwym. Jego wojsko napadło na nas i ograbiło doszczętnie. Zburzyli pałac mego ojca dlatego, aby znaleźć ukryte skarby. Ale niczego nie znaleźli. Zabili mego ojca, a naszych służących zamęczyli na śmierć. Musiałam na wszystko patrzeć! Nie wpuszczaj tego człowieka do swego domu!<<
Abd-ru-shina wzruszył ból dziecka, ale nie mógł kierować się jego prośbami. Nahome więc powiedziała:
>>Panie, będę strzegła twojego snu, aby mieć pewność, że jesteś bezpieczny!<<
Niezmiernie poruszony Abd-ru-shin spoglądał w twarz Nahome, która patrzyła mu prosto w twarz. To człowiek, który się o niego boi! Dziecko, które chce ofiarować swój sen po to, by móc nad nim czuwać! Wszystko, co do tej pory w Nahome sprawiało mu radość, jej szczery śmiech i wesoły charakter, zaczęło cieszyć go jeszcze bardziej.
Przypomniał sobie, ile bólu musiało to dziecko już wycierpieć, jak owego bólu się pozbyło i jak stara się, by także on był wesoły.
Nahome śmiała się i żartowała jak dziecko, które jeszcze w swym życiu nie zakosztowało niczego złego, on zaś to przyjmował nie uświadamiając sobie przy tym, skąd Nahome przywiózł. Przecież jego osoba jest tym jedynym, co Nahome na ziemi kocha. Zniszczyłby jej życie, gdyby pozostawił ją samotną!
>>Wolno ci być na straży, Nahome,<< zgodził się Abd-ru-shin i powiedział do siebie, że powie jednej z jej opiekunek, by odniosła Nahome do łóżka, gdy tę zmoże sen.
Następnego dnia dotarli do miasta Egipcjanie. Na czele karawany jechał faraon, zaś obok niego jego córka Juri-cheo.
Obciążone do granic swej wytrzymałości wielbłądy niosły dary. Te były o wiele cenniejsze i bogatsze od darów, które kiedyś faraonowi przywiózł książę. Faraon chciał błysnąć swym bogactwem.
Abd-ru-shin patrzył na dary z odrazą. Ileż krwi i łez musiały kosztować? Nie powstały w wyniku radosnej pracy, ale pod razami bata nieludzkich dozorców.
Abd-ru-shin wiedział, jak dla tego władcy pracuje naród czczący tego samego Boga co on sam. Był to naród izraelski. Jego serce napełniło się miłosierdziem. Oby mógł owym ludziom dopomóc i wyzwolić ich!
Jego podziękowania faraonowi były wymuszone i sztuczne tak samo, jak jego uprzejmość. Szukał słowa. Wtem do jego uszu dotarł miękki głos. Należał do Juri-cheo, która przemówiła i zbudowała w ten sposób most nad przepaścią, która rozwarła się między obu panującymi.
Nahome nie było widać. Na ucztę nie przyszła. Abd-ru-shin rozumiał jej powściągliwość.
Nie oczekiwał faraona tak wcześnie. Gdzie Eb-ra-nit? Dlaczego nie przyjechał na jego zaproszenie? Posłowie go nie zastali? Abd-ru-shin oczekiwał go każdego dnia, ponieważ już dawno powinien być.
Komnaty, w których mieszkali goście, leżały daleko od komnat Abd-ru-shina. Abd-ru-shin widział, jak w oczach faraona pojawia się zawiść, widział we wszystkich jego ruchach nerwowy niepokój. Szykował się, że następnego dnia porozmawia z nim o walce, którą stoczył z Egipcjanami.
Do owej rozmowy jednak nie miało dojść. Przyjechał Eb-ra-nit, a kiedy Abd-ru-shin powiedział mu o swym zamyśle, przeraził się.
>>Naprawdę chciałeś to uczynić? Chciałeś powiedzieć faraonowi o tym, że twoi Arabowie zabili Egipcjan? Faraon nigdy by ci tego nie wybaczył, nawet jeżeli nie byli to jego żołnierze, a zdziczała horda. To byli bandyci, którzy nie zasługują na nazywanie siebie Egipcjanami! Do faraona nigdy się nie zwrócą, ponieważ nie wolno im wkraczać na jego tereny. Wędrują wśród szczepów, biorą ludzi w niewolę, by później sprzedać ich na targach, gdzie handluje się niewolnikami. Za chorągwią faraona tylko się ukrywają. Faraona jednak wcale to nie interesuje. Ponieważ jest to człowiek o wypaczonym charakterze, na pewno znalazłby powód, by oskarżyć cię i uczynić oficjalnie swym wrogiem.<<
Abd-ru-shin znów nie pojmował, dlaczego faraon miałby w ten sposób postępować, ale już nie mówił nic. Cieszył się, że wreszcie miał przyjaciela przy swym boku. Eb-ra-nit spóźnił się i przyjechał bez żony, ponieważ niedawno powrócił z wojennej wyprawy.
Jego serdeczny śmiech wypełnił pałac i przywabił Nahome. Stała za kotarą i słuchała. W końcu już nie wytrzymała. Ostrożnie uchyliła ciężkie fałdy kotary. Wtem ujrzał ją Eb-ra-nit. Jednym skokiem znalazł się przy zasłonie, chwycił Nahome za rękę i wciągnął ją do komnaty.
Nahome zaczerwieniła się. Chciała się odwrócić i odejść, lecz Abd-ru-shin zatrzymał ją.
>>To jest mój przyjaciel,Nahome,<< mówił cicho.
Nahome nie mówiła nic. Nie podniosła oczu i żałowała, że dała się zaskoczyć. Po kryjomu obserwowała Eb-ra-nita, który rozmawiał dalej z Abd-ru-shinem i nie zwracał na nią uwagi. Jej serce poznało, że jest dobrym człowiekiem i że kocha jej pana.
Wkrótce śmiała się już wraz z nimi i zapomniała o swej nieśmiałości.
 
NAHOME czuwała przez siedem nocy, lecz nic się nie wydarzyło. Służebnica, która czekała w pobliżu niej, nie miała okazji odnieść ją do łóżka. Nahome nie usnęła. W końcu Abd-ru-shin zaczął ją prosić:
>>Czy nie widzisz, że czuwasz nadaremnie, Nahome? Nie zagraża mi żadne niebezpieczeństwo! Wieczorem połóż się i zaśnij, zaczynam się o ciebie obawiać.<<
>>Śpię we dnie, kiedy jest u ciebie Eb-ra-nit, Panie!<<
>>Zobaczysz, że będzie to niepotrzebne, Nahome!<<
>>Ucieszyłabym się, gdyby tak było, Panie! Ale będę czuwała nadal.<<
Nahome znowu siedziała ukryta za kotarą i czekała na to, czego tak się obawiała. Noc była cicha i spokojna.
Abd-ru-shin nigdy nie spał, jeżeli służba była w jego pobliżu. Nie życzył sobie, by go pilnowano. Teraz jednak siedziała tutaj Nahome.
Starała się wzrokiem przeniknąć ciemność i wsłuchiwała się w każdy szelest. Ale nic nawet nie drgnęło!
Zaczynało zmagać ją zmęczenie. Przetarła sobie oczy, wstała i kilka razy przeszła tam i z powrotem. Kiedy zmęczenie zniknęło, znowu usiadła na swym miejscu.
Po chwili znów opadły jej powieki. Z trudem wyrwała się z objęć drzemki, poderwała się i zaczęła się przechadzać.
>>Gdy chodzę tylko w tej komnacie, nuży mnie to. Pójdę na korytarz. Tam mogę także wszystko obserwować,<< pomyślała sobie Nahome i wyszła do szerokiego korytarza bez okien.
Powoli, cichym krokiem wędrowała po korytarzu, który prowadził do komnaty Abd-ru-shina. Gdyby ktoś tu wszedł, to tylko po to, by dostać się do Abd-ru-shina sypialni. Nagle Nahome błyskawicznie przykucnęła i przyłożyła ucho do podłogi. Wyraźnie usłyszała odgłosy stąpania bosych stóp, które się zbliżały do korytarza!
Szybko pobiegła z powrotem i weszła do Abd-ru-shina sypialni. Podeszła do jego łoża i lekko nim potrząsnęła. Abd-ru-shin się przebudził.
>>Panie,<< zaszeptała cicho, >>ktoś się tutaj skrada! Musisz wstać, abyś mógł go złapać!<<
Znowu wybiegła na zewnątrz i ukryła się za swoją kotarą. Pojawiła się ciemna postać! Nahome zadrżała, ponieważ intruz odchylił zasłonę przy wejściu do sypialni Abd-ru-shina i wszedł do środka.
Nahome skradała się za nim spoglądając przez uchyloną kotarę do środka komnaty. Człowiek nachylił się nad łożem i wolną ręką czegoś szukał. W jego drugiej ręce błyszczał sztylet!
Zdziwiony wyprostował się i chciał się odwrócić. Wtem na świeczniku zabłysło światło i oświetliło jego twarz. Uchwyciły go dwie ręce i wyrwały mu sztylet. Człowiek leżał na ziemi i z wysiłkiem oddychał. Potem został pewnie związany.
Nahome weszła do komnaty i stanęła obok Abd-ru-shina.
>>Kto cię posłał?<<
>>Mój pan!<<
>>Kłamiesz, czegoś tu chciał?<<
>>Zbadać twą tajemnicę, o panie! Miej litość, musiałem tak postąpić,<< kwikliwie narzekał Egipcjanin.
Abd-ru-shin zawołał swą służbę. Ci wynieśli spętanego jeńca na zewnątrz. Nahome stała obok Abd-ru-shina i drżała ze wzruszenia. Abd-ru-shin mówił:
>>Uratowałaś mi życie, Nahome!<<
Nie odpowiedziała, lecz po twarzy spływały jej wielkie łzy.
Następnego dnia Abd-ru-shin ani słowem nie wspomniał o nocnym napadzie. Obserwował jednak niepokój faraona i jego podejrzliwe spojrzenia, które ten na niego ciągle rzucał.
Nahome jak zawsze nie była obecna. Odwiedziła ją jednak córka faraona. Ale Nahome nic nie wspomniała o nocnym zdarzeniu, ponieważ wiedziała, jak wielki ból sprawiłaby tym Juri-cheo. Tylko na pożegnanie szepnęła:
>>Uważaj na swego ojca, nienawidzi mego Pana.<<
Nagle faraonowi zaczął się palić grunt pod nogami. O swym najemnym mordercy już nic nie usłyszał, ani go już nie zobaczył. To dręczyło go bardziej niż gdyby Abd-ru-shin zaczął się skarżyć.
>>Już zbyt długo nadużywam twej gościnności, szlachetny książę! Ty sam pod mym dachem nie spędziłeś ani jednej nocy. Nie potrafię pozbyć się obawy, że nie czułeś się w moim domu bezpiecznie, a to mnie bardzo martwi. Ja teraz w tym domu udowodniłem ci, że w moim wypadku tak nie jest i życzyłbym sobie, byś wkrótce odwiedził mnie znowu.<<
>>Nigdy nie spałem pod obcą strzechą i także nigdy tak nie uczynię. Nie mogę jednak zaprzeczyć temu, że nawet we własnym domu może być niebezpiecznie, jeżeli nocuje w nim wielu obcych.<<
Faraon zbladł. Abd-ru-shin spokojnie mówił dalej:
>>Miałem jednego gościa, który mi zazdrościł mojej mocy. Nie mógł jednak niczego przeciwko mnie wskórać, ani w nocy, ani w dnie. Nie mógł mnie skrzywdzić. Jestem chroniony w taki sposób, że nie może do mnie zbliżyć się nic złego. Każdy, kto odważy się na mnie napaść, musi uważać się za straconego!<<
Faraon uśmiechnął się z wysiłkiem.
>>Ty jesteś rzeczywiście podziwu godnym mężem, książę. Jest to nieziemska pomoc?<<
Zamiast odpowiedzi Abd-ru-shin tylko się uśmiechnął.
PO ODJEŹDZIE Egipcjan znów zapanował w domu Abd-ru-shina spokój, tylko Eb-ra-nit swym wesołym usposobieniem poruszał i ożywiał otoczenie.
Wkrótce jednak także on opuścił księcia. Nahome znowu mogła się cieszyć, ponieważ miała Abd-ru-shina tylko dla siebie. Wolno jej było przebywać długie godziny w jego towarzystwie i zabawiać go. Towarzyszyła mu na przechadzkach i przejażdżkach.
Jedna myśl, co robi Abd-ru-shin w świątyni i przyległych salach z owymi na biało odzianymi Ismanami, jej nie dawała spokoju. Czekała zawsze przed bramami i miała nadzieję, że Abd-ru-shin ją jednego dnia zabierze ze sobą, aby jej pokazać swą tajemnicę. Abd-ru-shin nigdy nie napomknął o tym nawet jednym słowem. Udawał, że nie widzi jej pytających spojrzeń, gdy spotykali się przed złotymi bramami. A może nie chciał widzieć?
Wreszcie Nahome nie wytrzymała i zapytała go wprost:
>>Co się kryje w świątyni, że tam nie wolno mi wejść? Dlaczego mnie nigdy nie zabierzesz do sal?<<
>>Nigdy mnie o to nie pytałaś i nigdy także nie poprosiłaś mnie o to, Nahome. Drogę tam masz otwartą, przecież po niej możesz iść.<<
>>Ależ Panie, przecież to mogłeś powiedzieć mi już dawno!<<
>>Tak samo ty mogłaś mnie już o to dawno zapytać!<<
Lecz Abd-ru-shin wiedział, że nie pytała go tylko z powodu swej nieśmiałości.
>>Modlicie się do Boga, gdy jesteście w świątyni?<<
Teraz już Nahome zadawała pytania bez skrępowania.
Abd-ru-shin uświadomił sobie, że musi zacząć wprowadzać Nahome do swego poznania. Nie dała mu spokoju, dopóki nie wiedziała wszystkiego.
Dla Nahome nastały podziwu godny czasy. Siedziała obok Abd-ru-shina, wsłuchiwała się w jego słowa i przyjmowała Prawdę. Spoglądała nabożnie na księcia, który opowiadał jej o Bogu.
A potem po raz pierwszy weszła z Abd-ru-shinem do świątyni. Jej wzrok błądził po olbrzymich kolumnach. Zachwycała się cudownymi obrazami i rzeźbami. Mogła widzieć miejsca na których siedzieli wybrani i stała obok Abd-ru-shina tronu, skąd Abd-ru-shin odprawiał uroczystości.
Opuścili świątynię i skierowali swe kroki ku salom zbudowanym na wzór sztucznych jaskiń. Weszli do pierwszej sali, która lśniła złotym blaskiem, potem do drugiej, w niej było światło delikatnego błękitu, do trzeciej, gdzie lazurowe światło zmieniało przestrzeń w kawałek niebios, do czwartej sali, która opalizowała jasną zielenią i której ściany były jak woda w górskim strumieniu, do piątej, którą zalewała różowa czerwień i do szóstej, gdzie zawisło światło koloru delikatnie fioletowego.
Kiedy Nahome stanęła przed bramą sali siódmej, była jak w ekstazie. Abd-ru-shin szedł pierwszy, a oszołomiona Nahome za nim. Biały blask siódmej sali był za mocny dla jej oczu. Światła szlifowanych kryształów promieniście załamywały się spływając wzajemnie i otaczając postać Abd-ru-shina oraz Nahome białym żarem.
Wyszli z powrotem do ogrodu. Nahome była cicha. Nie mogła mówić o tym, co ujrzała. Zagajnik wraz ze swymi szemrzącymi źródłami pomógł jej odnaleźć wewnętrzny spokój. Usiedli na marmurowej ławce.
Nahome zamknęła oczy i głęboko oddychała. Wreszcie rzekła:
>>Panie, to wszystko jest takie piękne, jak gdyby pochodziło z świata Światła, z którego ty do nas przyszedłeś.<<
Abd-ru-shin odpowiedział:
>>To tylko mierne podobizny, które kazałem ziemsko ukształtować. Siedmiu uświęconych ogrodów w mym domu nie można ani opisać ludzkimi słowami ani sformować w ludzkich dziełach. Także tam są sale tak jak tutaj, ale jednego z drugim nie można w ogóle porównywać.<<
>>Panie, jak mogłeś przyjść na tę ziemię? Jest przecież za biedna, za uboga i leży zbyt nisko, aby móc wyczuć twą wielkość.<<
>>Jestem tu, aby się uczyć, Nahome, abym zbierał doświadczenia. Wiem - i bardzo mnie to boli - że wszystko, co tutaj wytwarzam, chcą ludzie zniszczyć. Niczemu nie pozwolą trwać w pierwotnej czystości! Kiedy mnie już tutaj nie będzie, będą chcieli zburzyć mą świątynię i ograbić siedem sal. Będą starali się nie pozostawić kamienia na kamieniu. Jednak nie uda to im się.
Powrócę do swego domu, ale przyjdę znowu! A kiedy potem wstąpię na tę ziemię, będę znowu budował. Nie doprowadzę wtedy do Boga jedynie małego plemienia, ale wszystkich żyjących na tej ziemi ludzi, którzy będą jeszcze do tego zdolni. Będę jednak musiał zaczynać w warunkach o wiele skromniejszych, niż zaczynałem teraz. Nie będzie tu już bowiem ludzi z plemienia Ismanów, którzy jako moi pomocnicy stawialiby opór panującym ciemnościom.
Będę musiał gromadzić swych wiernych i stale ponownie wysyłać moje wołanie po ziemi, dopóki nie zgromadzą się wszyscy. Będą to ludzie wszystkich narodów, którzy usłyszą moje wołanie i podążą za nim. Podejmę się swego zadania będąc niepozornym niczym ziarnko piasku. Będę musiał wygrzebać się z ruin i wyprostować się. Moje szaty pokrywać będzie szary proch i ludzie nie od razu poznają, że jestem ich królem. Nie będą już mieli oczu, które mogłyby pod szarością codzienności widzieć królewską godność.
Znowu będę musiał walczyć, ale tym razem mieczem bardzo ostrym. Nie będę mógł torować sobie drogi miłością, którą dawałem wam. Wy jeszcze mnie słyszeliście, ludzie jednak w późniejszych czasach będą zakrywać sobie uszy, aby nie słyszeć mojego głosu. Lecz będzie tak mocny, że usłyszą go nawet głusi, a ziemia będzie odpowiadała mi grzmiącym echem. Góry się otworzą, a potoki zamienią się w rwące rzeki! Wszystko będzie w swej mowie zwiastowało moje imię. Potem już nie będzie takich, którzy tchórzliwie ukrywaliby się przed Słowem. Wszystkie błędy zostaną wyciągnięte na światło. Ja, miecz Boży, będę wszystko nieprzebłaganie sądzić!
Tego miejsca nie będzie mogła zniszczyć ludzka ręka, albowiem zostanie zasypany przez piasek i później ponownie przebudzi się do życia. Wszystko, co teraz kazałem wytworzyć, ponownie się ukaże, chociaż przejdą tysiąclecia.<<
>>Panie, czyżbyś już wszystko wykonał i wkrótce szykował się od nas odejść?<<
>>Dotąd jeszcze nie dokończyłem wszystkiego. Is-ma-el mi oznajmił, że jeden naród woła i krzyczy o pomoc. Widziałem ów naród i jego krzywdy do mnie wołają. Jest to Izrael, naród w niewoli faraona. Jeżeli jestem tu na ziemi, to chcę go oswobodzić. Blisko niego żyje wyzwoliciel, który ów naród wyprowadzi ze wszystkich cierpień. Na dworze faraona pojawi się mściciel, jemu dam siły ze Światła.<<
>>Panie, ty chcesz jeszcze raz odwiedzić dwór w Egipcie?<<
>>Będę musiał pokazać wybawcy drogę, po której ma iść. Będziesz mi towarzyszyła.<<
W Nahome znowu obudził się wielki strach, lecz nie powiedziała niczego. Miała nadzieję, że do tego czasu upłyną jeszcze całe lata.
Wkrótce zaczęła uczęszczać na codzienne nabożeństwa siadając przy tym obok księcia. Była jedyną kobietą wśród wybranych. Także Nahome nosiła przepisowe szaty w kolorze poszczególnych sal. Ona jedyna jednak zasłaniała się gęstym welonem. Na nabożeństwach nikt nie widział jej oblicza. Z biegiem czasu już nikt nie przypominał sobie, że przyszła do pałacu z obcego plemienia. Teraz zajmowała tu miejsce księżny. Stało się to tak samo oczywiste jak wszystko, co odgrywało się w życiu księcia.
Dla ludu plemienia Is-Ra ucieleśniała wzniosłą kobietę, do której można było zbliżyć się tylko w czystości. Kobiet w niej miały wzór. Dopiero teraz państwo stało się takie, jakie być powinno, za przyczyną Nahome, która przyjmując siłę Światła podawała dalej wszystkim kobietom narodu czystość.
Kilka lat upłynęło w doskonałej harmonii. Nahome nie myślała już o Egipcie i o faraonie. Pewnego dnia Abd-ru-shin rzekł:
>>Czas nadszedł! Pojadę do Egiptu!<<
Nahome przelękła się, ale z uśmiechem odpowiedziała:
>>Pojadę wszakże z tobą, Panie.<<
W ostatnich kilku latach wiele razem podróżowali, teraz jednak Nahome opanował znów wielki niepokój i pojawiła się troska o Abd-ru-shina życie.
Na pustyni przed miastem faraona rozbito ponownie namioty. Następnego dnia wydał Abd-ru-shin rozkaz, aby wyruszono w drogę do pałacu. Kiedy pojawił się przed Nahome, ta cicho rzekła:
>>Panie, nie mogę udać się z tobą na dwór, zostanę tutaj. Przecież chyba powrócisz, zanim zapadnie noc?<<
>>Nie. Pozostanę w pałacu, dopóki nie porozmawiam z mężczyzną, który ma wyzwolić Izrael.<<
Nahome z obawami oczekiwała na Abd-ru-shina powrót. Kiedy wreszcie powrócił, była bardzo szczęśliwa. Długo jeszcze żyli w namiotach na pustyni. Eb-ra-nit przebywał u nich i opowiadał im o nowych planach faraona.
Abd-ru-shin odjechał jeszcze raz na dwór faraona. Potem więzy z Mojżeszem, który zgodnie z przeznaczeniem miał stać się wybawcą Izraelitów, były już tak mocne, że Abd-ru-shin spełnił i to zadanie.
Mojżesz opuścił dwór faraona i Juri-cheo, która go wychowała, odszedł w samotność, aby dojrzeć do swego zadanie. Abd-ru-shin powrócił z Nahome do domu.
POWRÓT księcia przyniósł dla państwa znowu wiele nowego, co było nader ważne dla dalszego jego rozwoju. Abd-ru-shin mianował z szeregów powołanych wielu ludzi, którzy musieli poświęcać się nie tylko sprawom duchowym, ale także świeckim i musieli w jego imieniu wydawać w państwie rozporządzenia.
Liczba mieszkańców szybko wzrastała. Od tego czasu, kiedy zlikwidowano system niewolnictwa do księstwa dołączały coraz to nowe plemiona, a Is-Ra zamieniło się w potężne państwo. Plemię dołączało do plemienia, ale w taki sposób, że ludzie z żadnego obcego plemienia nie docierali do miasta księcia. Ludzie z nowych przyłączonych plemion byli zaszeregowywani do kast.
Abd-ru-shin z kręgu swych wybranych włączył do poszczególnych kast naczelników, którzy dokładnie znali jego wolę i potrafili postępować samodzielnie.
W ten sposób krąg, który wokół siebie utworzył, był coraz węższy, ponieważ licznych odsyłał by służyli w innym miejscu, którzy z powrotem na dwór nigdy nie powrócili. Wszyscy szli radośnie, ale tęsknota do cichych nabożeństw w świątyni i w salach nigdy ich nie opuściła.
Wokół Abd-ru-shina się zrobiło cicho i Nahome pewnego razu to zauważyła:
>>Panie, jesteś bardzo samotny, od kiedy prawie wszyscy wybrani opuścili ciebie. Jest wokół nas pusto. Brakuje mi poczciwych twarzy Ismanów, którzy z pałacu czynili oazę pokoju.<<
>>Ismani mają zadania, które muszą spełniać dla dobra ludzi. Dlatego odeszli. Wkrótce nadejdzie strażnik, którego nadejście mi Is-ma-el już oznajmił. Przyjdzie wraz z jedną kobietą. Znajdą go na granicach państwa na wpół żywych z głodu i pragnienia. Wieszcz już go widział. Wyprawił się do nas z ziemi egipskiej, a ta kobieta jest egipską tancerką.<<
>>A czego tu chce? Na pewno nie ma dobrych zamiarów, jeżeli odważył się pokonać drogę z dworu faraona aż tutaj do ciebie.<<
>>Jest wysłany, aby mnie zabił, będzie to jednak najwierniejszy sługa, jakiego kiedykolwiek będę mieć!<<
Nahome milczała. W wierność Egipcjan zbytnio nie wierzyła.
Niedługo potem przyprowadzili wymęczoną parę do dworu. Dumnego mężczyznę o wyprostowanej postawie i młodą kobietę, która wstydziła się swych porozrywanych szat. Był to kapłan Nam-chan i świątynna tancerka Ere-si. Kapłan stał przed Abd-ru-shinem z głową dumnie podniesioną, tancerka się jednak skłoniła.
>>Cóż sprowadza cię do mego dworu, Nam-chanie?<<
Kapłan milczał. Tancerka zaś skłoniła się przed księciem głęboko i rzekła.
>>Nie chcemy kłamać, panie, ale Nam-chan nawet nie chce mówić o tym, co go zmusiło, aby przyszedł tutaj ze mną. Powiem ci prawdę. Zanim przyszliśmy do ciebie, wiele wycierpieliśmy, tak więc dowiesz się wszystkiego. Potem możesz zadecydować, co się z nami stanie. Długo żeśmy głodowali i byliśmy blisko śmierci, gdyby nie znaleźli nas twoi ludzie.
Wysłał nas faraon, byśmy zbadali twoją tajemnicę. Rozkazał nas na granicy ograbić i pozostawić bez pomocy. Ale co miało stać się tylko na niby, przebiegło aż nazbyt realnie.
Na nas naprawdę napadnięto i to daleko od twego kraju, tak daleko, że mogliśmy tylko się domyślać, w którym kierunku leży. Sami i bez ochrony przeszliśmy daleką drogę, która dzieliła nas jeszcze od twego księstwa. Uniżenie cię prosimy, panie, nie wypędzaj nas! Wskaż nam jakieś miejsce w twej ziemi, gdzie moglibyśmy żyć, abyśmy nie musieli wracać!<<
Abd-ru-shin spojrzał na Nam-chana. Stał przed nim milczący, tak jakby nie słyszał słów kobiety. Zauważył na obliczu mężczyzny cień wstydu, który zmusił go do milczenia.
I w swym najpodlejszym poniżeniu, gdy wydano go na łaskę i niełaskę, pozostał Nam-chan ponad wszystkim, co wokół niego się działo. We swym wstydzie był bardziej dumny niż kiedykolwiek przedtem. Gdy to Abd-ru-shin zauważył, doszedł do wniosku, że Nam-chan jest naprawdę tym, kogo mu Is-ma-el obwieścił jako najwierniejszego strażnika.
Wstał i podszedł do egipskiego kapłana.
>>Nam-chanie, nie widzę tego, co cię do mnie zagnało, także biedy i nędzy, lecz widzę przeznaczenie, które cię do mnie doprowadziło. Musiałeś do mnie przyjść, abyś w służbie mógł rozwinąć swe wielkie talenty. Będziesz stale przy mym boku, albowiem ci zaufałem.<<
Mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał Abd-ru-shinowi prosto w oczy. Później jego twarz rozjaśniła się. Abd-ru-shin wypowiedział słowa, których mężczyzna potrzebował i które go ponownie doprowadziły do siebie.
Tancerka również słuchała słów księcia zdziwiona i szczęśliwa. Abd-ru-shin zwrócił się także do niej:
>>Także tobie wolno pozostać w pałacu. Będziesz pierwszą tancerką na mym dworze.<<
Oboje ludzi nie mogło uwierzyć w to co usłyszeli. Z największej nędzy zostali przeniesieni jakby w krainę baśni. Myśleli, że śnią. Ere-si chciała przed Abd-ru-shinem paść na twarz, tak jak musiała czynić to przed faraonem, ale Abd-ru-shin zabronił jej tego. Nie lubił owych objawów uniżoności.
Niespostrzeżenie zbliżyła się Nahome. Spoglądała z niedowierzaniem na wszystko, co miało jakikolwiek związek z Egiptem. Kiedy ją Ere-si ujrzała, opuściła oczy. Wstydziła się swej nagości. Nahome nad nią się zlitowała.
Kazała przynieść jej nową szatę i sama była obecna, gdy się młoda tancerka ubierała. Cieszyła się z jej radości, gdy pozwolono jej przyozdobić się i klejnotami.
NAM-CHANA Abd-ru-shin tymczasem wprowadził w tajniki do jego zadania. Stał się on zastępcą księcia i pierwszym mężem dworu. Także Nahome uspokoiła się. Swój stosunek do Nam-chana wyraziła przed Abd-ru-shinem w słowach:
>>Panie, jemu możesz powierzyć swój sen!<<
To był przejaw jej najwyższego zaufania.
W KSIĘSTWIE Ismanów zapanował głęboki smutek. Is-ma-el, ich pan i władca, osłabł i oczekiwał na śmierć.
Był stary i do końca życia na tej ziemi nie pozostało mu już wiele czasu. W całym pałacu zapanowało milczenie. Wierni Is-ma-ela trzymali straż, aby jego odejścia nie naruszył najmniejszy nawet szelest.
Na twarzy starego księcia malował się spokój, on sam wzrokiem duchowym jeszcze raz przeglądał całe swoje życie. W trakcie owych wspomnień stał jego szlachetny przewodnik obok niego, aby dodać mu otuchy. Rzekł do niego:
>>Chodź za mną! Poprowadzę cię, byś przywiódł Syna Światła do swego królestwa!<<
I znów Is-ma-el wędrował po bezdrożach, aż odnalazł Abd-ru-shina. Ponownie znalazł w sobie odwagę i z tą samą pewnością i wiarą w to co robi wkradł się do pałacu, zabrał ze sobą dziecko i przywiózł je do swego skalnego księstwa.
Abd-ru-shin przeżył w nim swe słoneczne dzieciństwo. Is-ma-el, który nigdy nie kochał żadnej kobiety, ofiarował całą swą miłość Wysłańcowi Światła. Jego jedynym celem była troska o jego piękną młodość. Teraz twarz starego mężczyzny rozjaśnił uśmiech, ponieważ ujrzał przed sobą młodzieńca Abd-ru-shina. Jego wzrok był jasny, a jego wyprostowana sylwetka promieniała chęcią czynu. A Is-ma-el usłyszał głos:
>>To jest twoje dzieło! Rozumiałeś Abd-ru-shina, a tym samym przyczyniłeś się do tego, że jego młodej twarzy nie szpecą żadne bolesne rysy!<<
Is-ma-ela napełniła radość i duma, ale równocześnie pojawiła się głęboka pokora wynikająca z tego, że wolno mu było przeżyć tę chwilę.
Potem w jego oczach pojawił się smutek, gdy obserwował jeszcze raz jak Abd-ru-shin odjeżdża, po tym jak Is-ma-el rozdzielił między niego a siebie skarby księstwa. Najchętniej dałby mu wtedy wszystko, ale potem miałby już tylko jedno życzenie: pozwól mi pozostać z tobą!
Teraz jest Is-ma-el stary i dlatego snuje takie rozważania. Wtedy musiał być posłusznym i twardym wobec siebie samego!
Swoje myśli skupia na miłości do Abd-ru-shina. Ostatnie lata spędzał przy kryształowej kuli, aby móc obserwować Abd-ru-shina życie. Oprócz tego prawie tak dokładnie jak wcześniej spełniał też wszystkie obowiązki panującego. Dręczy go tylko jedna sprawa: nie ma następcy. Plemię pozostanie bez władcy!
Is-ma-el wie, że w księstwie nie ma nikogo, kto mógłby zająć jego miejsce. Dlatego będzie musiał na swoje miejsce mianować kilku swych wiernych. Wszyscy oni będą spełniali obowiązki tak samo wiernie, jak za jego życia. Nie mają jednak silnego prowadzenia, nie utrzymają w sobie nieustannego kołobiegu. Nie będą kontynuowali rozbudowy, ale będą chcieć tylko utrzymywać księstwo w obecnym stanie. Wszystko będą czynili kierowani najlepszymi chęciami, nie uświadomią sobie jednak, że stan spokoju jest równocześnie już upadkiem!
Nie narodzili się po to, by panować i dlatego pozostaną na zawsze jego sługami, nawet jeżeli będą mogli korzystać z wolności. Przy każdym podejmowaniu nowej decyzji będą pytali sami siebie: czy nasz książę Is-ma-el postąpiłby również tak samo? Dlatego nie wytworzą niczego nowego. Nie dadzą życia niczemu, co wytworzyłoby nowy krąg.
Takie jest ich przeznaczenie. Wszyscy mają wymrzeć i wejść do raju, albowiem spełnili swe zadanie. Is-ma-el, wielki wieszcz połączony ze Światłem, widzi, jak na jego księstwo nieustannie spada deszcz drobnego piasku. Obserwuje, jak poruszają się góry, jak wiele z nich się rozpada, a w skałach pojawiają szerokie wyrwy. Ogrody pozbawione są pełnej miłości opieki rąk ogrodników. Pustoszeją.
Na cały kraj ciągle jeszcze pada szary deszcz piasku i przykrywa go coraz wyżej i wyżej. Budowle się rozpadają, giną ostatnie zwierzęta, a ich ciała także pokrywa piasek. Jego warstwy z biegiem czasu kamienieją. Ciała zwierząt oraz resztki zabudowań wtłaczają się w ów kamień.
Nad doliną szaleje huragan, ale ciała, które rozpadły się w grobach, już nie słyszą niczego. Leżą otoczone skarbami.
Is-ma-el widzi, jak do miejsc, gdzie istniało kiedyś królestwo Boże, przychodzą ludzie. Nie podejrzewają, że ich nogi stąpają po niezmiernych skarbach ukrytych głęboko w ziemi. Co ich gna na owe uświęcone miejsca?
Is-ma-el jest spokojny. Nie odnajdą nic, albowiem wszystko, co jest tutaj ukryte, ochrania Światło.
Chciano, aby wszystko zapadło się i zanikło, zanim plemię Isma mogłoby zostać opanowane przez zło, które wszystko zniszczy. Isma nie otworzy swoich bram.
A potem upłyną tysiąclecia, aż do dni sądu!
Dzień sądu!
Is-ma-el słyszy jak nad ziemią, nad wszystkimi światy grają trąby sądu. Widzi:
Jego dawne księstwo Isma! Piasek już nie pada, ziemia drzemie. Wtem ziemia zaczyna drżeć, z głębokich szczelin bucha ogień, powstają pęknięcia i pieczary prowadząc w stronę tego, co się zapadło! Is-ma-el patrzy w dół do owych rozpadlisk, poznaje leżące w nich skarby i obserwuje, jak poruszająca się ziemia wynosi je na powierzchnię. Widzi, jak pojawiają się stare groby.
Is-ma-el obserwuje, jak powstaje ziemia w nowym blasku, którym nigdy jeszcze nie lśniła i widzi Pana świata: ABD-RU-SHINA! Tego, który ma w sobie Ducha Bożego i który ponownie przynosi ziemi pokój. Jemu zaś pozwolono być Abd-ru-shina strażnikiem!
Na twarzy Is-ma-ela pojawia się złocista zorza. Z gasnącym wzrokiem przeżywa Is-ma-el złoty wiek.
Śmierć nadeszła cicho i rozluźniła więzy, które łączyły młodego ducha ze starym ciałem...
>>PANIE! Przyjdź! Is-ma-el nie odpowiada!<<
Przed Abd-ru-shinem, który siedział sam w swej komnacie, stanął wieszcz. Abd-ru-shin spojrzał na niego:
>>Is-ma-ela już tu nie ma. Opuścił ziemię.<<

 
NIE POZNASZ nienawiści, dopóki będę żył!<< Tak mówił Is-ma-el. -
Is-ma-el był martwy, a nienawiść wokół Abd-ru-shina zaczęła przybierać coraz gęstsze formy. Nie mogła jednak zbliżyć się zupełnie blisko, ponieważ chronił go i strzegł Nam-chan.
Nahome nieustannie dręczyły obawy i często prosiła Nam-chana:
>>Nie pozostawiaj mego Pana nigdy samego! Chroń go, ponieważ jest stale w niebezpieczeństwie.<<
Nam-chan spokojnie odpowiedział:
>>Wiem o tym i jestem nieustannie przy nim. Znam faraona i wiem, że jest jego najgorszym nieprzyjacielem. Znam także sposoby i środki, z jakich korzysta. Nie martw się, Nahome. Będę czujny.<<
I rzeczywiście wydawało się, ze faraon od czasu, gdy nie otrzymał od Nam-chana żadnej odpowiedzi, przeciwko Abd-ru-shinowi już niczego nie knuł. Prawdopodobnie się domyślił, że nawet ten jego plan się nie powiódł. Od Eb-ra-nita jednak nadchodzili posłowie, którzy nawoływali do większej czujności. Eb-ra-nit żył w swym domu w Egipcie i był doradcą faraona. On jedyny wiedział, że jego nienawiść właśnie teraz sięgała szczytu. Od czasu, gdy Mojżesz opuścił dwór faraona, ten był pewien, że stało się tak pod wpływem Abd-ru-shina.
I znów przed księciem stanął wieszcz. Tym razem oznajmił: >>Do twego kraju, zbliża się Mojżesz, Abd-ru-shinie! Wkrótce będzie na miejscu.<<   
Abd-ru-shin wspomniał o Juri-cheo, która Mojżesza wychowała i kochała go jak matka. Dlatego posłowi Eb-ra-nita powiedział:
>>Przekaż swemu panu, że proszę córkę faraona, aby mnie odwiedziła. Zbliża się do nas Mojżesz i byłby szczęśliwy, gdyby ją tutaj, po swym przybyciu, mógł spotkać.<<
Poseł skłonił się i pośpiesznie opuścił pałac. Abd-ru-shin uczynił tak, ponieważ współczuł córce faraona, która zrobiła wszystko, by uratować życie żydowskiego dziecka oraz uczynić owo życie pięknym.
To było kiedyś dla Juri-cheo jedynym sensem życia. Teraz żyje całkiem sama, nieustannie obciążana oskarżeniami faraona, przed którymi nie może się w żaden sposób obronić. Abd-ru-shin wiedział, jak owa Egipcjanka cierpi, ale najbardziej dokucza jej samotność.
Upłynęły całe tygodnie. Wreszcie do pałacu księcia dotarła Juri-cheo. Przyjechała konno wraz ze swoją świtą. Całą jej postać szczelnie okrywała szata. To, że córka panującego wędrowała przez pustynię tylko w towarzystwie swych sług, było raczej czymś niezwykłym. Juri-cheo nie miała jednak innego wyboru. Musiała wyruszyć w drogę w tajemnicy przed faraonem.
Abd-ru-shin przyjął ją z całą dobrocią, a Nahome zatroszczyła się o jej zakwaterowanie w pałacu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wokół córki faraona znowu zapanował spokój. W owej atmosferze miłości dosłownie odżyła.
Nahome często ją odwiedzała, dużo ze sobą rozmawiały. Juri-cheo znowu zaczęła się uśmiechać, a rysy jej twarzy rozluźniły się i zatraciły trochę swego cierpkiego wyrazu.
Abd-ru-shin zapytał ją o faraona.
Juri-cheo cicho odpowiedziała:
>>Nie żyje, Abd-ru-shinie. Zyskałam w ten sposób wolność. Panem Egiptu jest teraz mój brat Ramzes. Ojciec mnie nienawidził i bał się mnie. Swe życie zakończył tak samo, jak je przeżył. Jego ostatnią myślą był Izrael i Abd-ru-shin! Za wszystko uczynił odpowiedzialnym ciebie: za to, że Mojżesz opuścił jego dwór i za to, że Izraelici się buntują. Wszystkiemu temu jesteś ponoć winien ty. Ramzes musiał przysięgnąć, że nie ustanie, dopóki cię nie zniszczy.
Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by udaremnić każdy jego atak, który byłby wymierzony przeciwko tobie. Jeżeli kiedyś jeszcze ujrzę Mojżesza, powrócę na dwór, by dowiedzieć się o wszystkim, co Ramzes szykuje.<<
Abd-ru-shin uśmiechając się uspokajająco rzekł:
>>O mnie się nie martw, Juri-cheo. Wyświadczyłaś pewnemu narodowi tak olbrzymią przysługę, że powinnaś obecnie żyć w pokoju. Zostań tutaj, na mym dworze i bądź z nami szczęśliwa. I Mojżesz ucieszy się, gdy dowie się, że jesteś tu. Czasy, które nadchodzą, będą dla Egiptu straszne, albowiem będzie on musiał płacić za swe winy.
Mojżesz wyzwoli Izraelitów i odejdzie wraz z nimi z ziemi, nawet jeżeli teraz Ramzes jest temu przeciwny! Musi zmienić się w swym wnętrzu, w przeciwnym razie nie ucieknie przed straszną śmiercią, która jest dla niego przeznaczona, jeżeli nie będzie chciał wypuścić narodu izraelskiego!<<
>>Panie, Ramzes nigdy nie da się przekonać do tego, aby uwolnił zniewolony naród, ponieważ złożył staremu faraonowi przysięgę i ta obecnie wiąże go z nim na wieki. Przysięgi, którą dajemy umierającemu, musimy dotrzymać, w przeciwnym razie czeka nas straszny los. Ramzesa jednak taki los spotka i tak, ponieważ celem jego życia stało się zniszczenie!<<
Abd-ru-shin pokręcił głową.
>>Czyżbyś nie wiedziała, Juri-cheo, że dla człowieka nigdy nie jest za późno na to, aby zaczął postępować właściwie, oraz że może się kiedykolwiek znowu wyzwolić? Ramzesa nie będzie czekać zniszczenie, jeżeli osiągnie poznanie!<<
>>Panie, my Egipcjanie popełniamy jeden wielki błąd. Nie opuszczamy drogi, którą już raz wybraliśmy, i to nawet wtedy, jeżeli prowadzi nas do zguby! Popatrz, jakie miałam życie. Wybrałam drogę, która musiała doprowadzić mnie tam, gdzie jestem dzisiaj. Zakończę swe życie w samotności i nie będzie przy mnie żadnej kochającej ludzkiej duszy. Me ciało zabalsamują, włożą do grobu faraonów, otoczą skarbami i w końcu moja mumia wyschnie.
Ten zwyczaj zachowuje się już przez całe tysiąclecia. Stale tak samo. Nigdy nie pomyślałam, że mogłabym postępować inaczej, ponieważ kobieta nigdy nie narusza starych, uświęconych tradycji swego narodu. Miałam całe życie czekać na to, że kiedyś usiądę na tronie faraonów, a teraz stało się inaczej.<<
Ze słów Juri-cheo biła głęboka rezygnacja. Było to już przejście do fatalizmu.
Abd-ru-shin słuchał jej mowy w milczeniu. Nie odrzekł nic, nawet wtedy, gdy Juri-cheo spojrzała na niego i czekała na odpowiedź.
>>Panie, ty mnie nie będziesz rozumiał, ponieważ w naszym kraju panują całkiem inne obyczaje niż w twoim. Tutaj panuje sprawiedliwość, u nas samowola. Tu każdy człowiek ma wprawdzie już wyznaczoną swoją drogę, ale nie podąża po niej z poczuciem krzywdy, ale pełen oczekiwania na nowe. Przeżywa rzeczywiście każdą minutę.
My czekamy tylko na to, by nas położono do grobowca tak, jak naszych przodków. Nasze życie naprawdę nie jest niczym innym. Nie posiadamy niczego własnego! Wszystko zostało nam przekazane, my zaś wszystko tylko przejęliśmy. Moc tylko nam nadano, byśmy pewnego dnia mogli oddać ją z kolei innemu człowiekowi. Jestem starą kobietą i od życia nie oczekuję już niczego.<<
Abd-ru-shin jej przypomniał:
>>W takim wypadku sama okradasz się o powietrze, którego potrzebujesz do oddychania!<<
Juri-cheo zdziwiona umilkła. Te słowa zabrzmiały w jej uszach jakoś dziwnie. Nie było w nich dobroci ani cienia litości bądź zrozumienia. Spojrzała na Abd-ru-shina. Takim nie widziała go jeszcze nigdy.
>>Panie, nie znam cię takiego, jakim jesteś teraz. Czy chcesz mi coś zaznaczyć, że w tak przykry sposób odpowiadasz na me słowa? Przecież wiem, że wszystko, co czyniłam ja oraz moi przodkowie, jest niewłaściwe. Widzę upadek, jaki tym spowodowali. Darmo staram się znaleźć w naszym sposobie życia coś pożytecznego, nie znajduję jednak niczego, co można byłoby określić jako dobre. Nie widzę żadnej możliwości, jak je zmienić, chociaż tak bardzo tego pragnę. Powiedziałeś mi, że wiele wykonałam ratując dla ludu Izraela przeznaczonego dla nich wyzwoliciela. Ja także zawsze o tym myślałam, gdy ogarniała mnie rozpacz. W takich chwilach zawsze widziałam przed sobą Mojżesza jako dziecko i jako młodzieńca, który na mnie spoglądał z blaskiem podziękowania w oczach i to mnie uspokajało.
Teraz już to się skończyło, ja zaś pytam sama siebie:
Czy przypadkiem nie miałaś czasu na to, by wykonać o wiele więcej? Czy postąpiłaś właściwie dopuszczając, by ojciec decydował o twym życiu tylko dlatego, że był faraonem i mógł decydować o życiu swych poddanych?
To koniec mojego samo usprawiedliwiania. Nie znajduję nic, co by mnie uspokoiło. Chciałabym rozpocząć od początku, abym mogła czynić wszystko inaczej. Myślałam, że moim obowiązkiem jest poświęcić przyszłemu stanowisku władczyni wszystko, co moje życie uczyniłoby piękniejszym i napełniło go wyższą treścią. Już tylko to, że Mojżesza traktowałam, jak swojego syna, uważałam za sprzeniewierzenie się wobec swego narodu.<<
Juri-cheo skruszona spoglądała przed siebie. Machnęła bezsilnie ręką i umilkła. Milczała długo, a potem jej usta znów się otworzyły. Cicho z wahaniem i jakby wstydliwie opowiadała o tym, co do tej pory ukrywała w swym sercu jak największą tajemnicę.
>>Kiedy zaczęłam widzieć, że Mojżesz jest dla mnie czymś więcej niż tylko zachcianką i chwilowym kaprysem, kiedy Mojżesz kochał mnie już jako swoją matkę, przyszedł na dwór mego ojca pewien książę. Pragnął wziąć mnie za żonę, ja zaś miałam odejść z nim na południe do jego kraju. Byłam wtedy jeszcze za młoda i nie chciałam podjąć decyzji. Myślałam o Egipcie, w którym miałam kiedyś panować i o... Mojżeszu!
Byłam wtedy przekonana, że odrzuciłam propozycję stania się żoną obcego księcia tylko z powodu mego narodu. Nie była to jednak żądza władzy, ale troska o Mojżesza, który na dworze faraona był przecież obcym. Co by z niego wyrosło, gdybym go opuściła? Zdecydowałam się więc, że nie przyjmę propozycji księcia, którego kochałam. Nigdy jednak o nim nie zapomniałam i ciągle miałam nadzieję, że powróci.<<
Juri-cheo znowu zamilkła. Wreszcie dodała jeszcze ciszej:
>>Wszystko, co do tego momentu wydawało mi się cenne, stało się dla mnie obojętne. Klejnoty, suknie i moc. Swą uwagę skierowałam tylko w jedną stronę - w stronę Mojżesza. On miał mi wszystko wynagrodzić, ponieważ uczyniłam to z powodu niego!
Gdy Mojżesz był trochę starszy, zobaczyłam, że poza mną potrzebuje także innych ludzi, że nigdy nie potrafię wypełnić jego życia, że mnie unika. Wiele o tym myślałam, lecz nie mogłam Mojżeszowi zarzucić najmniejszej nawet winy, ponieważ on nie był niewdzięczny. On był tylko naturalny. To ja byłam nienaturalna i wypaczona. Po raz pierwszy jasno sobie uświadomiłam, co oznacza być nosicielem tradycji starej kultury. Wiedziałam, że to, co ludzie uważają za ideał i z powodu czego z pychą wynoszą sami siebie ponad innych, jest mniej niż bezwartościowe. Później jednak wpadło mi do głowy: to twój los, podporządkuj się mu!
Dlatego stałam się taką, jaką jestem teraz.<<
Abd-ru-shin spokojnie powiedział:
>>Ty sobie myślisz, że to życie jest dla ciebie życiem straconym, ponieważ nie czujesz się już dosyć młodo, aby móc walczyć z uprzedzeniami?<<
>>Panie, mam życie już za sobą, zmarnowałam go. Tego, co odeszło, nie mogę już przywołać z powrotem!<<
Abd-ru-shin uśmiechnął się i odrzekł:
>>Mylisz się, Juri-cheo! Nie przestaniesz żyć, i nawet gdy ten żywot skończysz. Powrócisz i będziesz wszystko robiła lepiej. Byłaś już na ziemi wiele razy, albowiem twoja dusza nie pozostaje wraz z martwym ciałem zamknięta w grobowcu. Zawsze się wyzwoli i wejdzie w inne ziemskie ciało. Nic nie jest zatracone, nic nie jest zmarnowane, jeżeli dojdziesz do właściwych wniosków we właściwym czasie!
Nie poddawaj się takiemu jałowemu rozmyślaniu. Zacznij jeszcze w tym życiu działać zgodnie z tym nowym poznaniem, które tak naprawdę jest tym poznaniem najstarszym. Wtedy twe ostatnie ziemskie lata nie będą tak pozbawione sensu, jak były lata pierwsze.<<
Juri-cheo z uwagą słuchała słów Abd-ru-shina, a potem rzekła:
>>Wiem, książę, że jesteś bliski wiecznej mądrości! Wierzę twym słowom, ale nie widzę żadnej drogi i nie mam niczego z tego poznania, które ty masz w sobie.<<
>>Chcę ci dać to, co potrzebujesz, aby ci znowu wróciła radość, Juri-cheo. Otrzymasz także poznanie o Bogu, abyś mogła znowu odnaleźć drogę do Niego. Potem spokojnie możesz powrócić do domu, ponieważ gdziekolwiek byś nie była, Bóg będzie zawsze z tobą!<<
Abd-ru-shin widział w oczach kobiety gorącą prośbę, aby jej dał do tego siłę. Z uśmiechem skinął głową, aby dodać jej otuchy.
Juri-cheo nie potrafiła tak szybko zmieniać swych poglądów. Poczciwie się jednak starała zrozumieć słowa Abd-ru-shina. Najpierw trzeba było usunąć wiele starego, dopiero potem pojawiło się miejsce na nowe.-
Wieszcz oznajmił: >>Mojżesz zbliża się do twego domu i może to trwać już tylko kilka dni!<<
Na wiadomość o tym, że Mojżesz wkrótce nadejdzie, zapłonęła w Juri-cheo olbrzymia radość i wyniosła ją na niebywałe wyżyny. Nagle zapomniała o swym wieku, przestał jej przeszkadzać. Dni, które dzieliły ją od spotkania z Mojżeszem przeżywała wypełniona do reszty oczekiwaniem.
W jej świadomości pojawiły się znowu matczyne uczucia. Były one proste i zawsze te same:
>>Będzie radosny, gdy mnie zobaczy? Nie zapomniał o mnie przez te wszystkie długie lata rozłąki?<<
Juri-cheo obawiała się, że spotkanie z Mojżeszem mogłoby ją rozczarować. Stale jeszcze była wewnętrznie spętana i Juri-cheo bardzo trudno było owe pęta zrzucić.
Abd-ru-shin przyjął Mojżesza, który wrócił z obcych krajów ze swą żoną Siporą. Kazał by w jego pałacu przydzielono im komnaty, w nich mogliby odpocząć i gdzie znaleźli odzież.
Sipora z wrodzoną zręcznością ubrała się w drogie szaty i za chwilę zmieniła się w kobietę, która w Abd-ru-shina domu niczym nie różniła się od innych. Powabnie kroczyła rozległymi salami. Jej krok był lekki i prężny, niczym krok szlachetnego zwierzęcia. Zrzekła się tradycji swych ojców tak samo szybko, jak na zewnątrz przystosowała się do swego nowego otoczenia.
Potem nadeszła chwila, za którą Juri-cheo tak bardzo tęskniła. Stanął przed nią Mojżesz. Czuła jego synowską miłość, tak jak wcześniej tego oczekiwała i opadły z niej resztki sztywnej wątpliwości, które do niej do tej pory lgnęły i które w momencie spotkania były mocniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Spotkanie uwolniło wszelkie pęta jej duszy.
Mojżesz poprosił Abd-ru-shina o dokładne instrukcje, według których chciał w Egipcie postępować. Abd-ru-shin był dla niego nigdy niewysychającym źródłem, z którego mógł z wdzięcznością czerpać.
>>Obyś mógł być stale w pobliżu mnie, Abd-ru-shinie, abym słyszał twe słowa, gdy będę ich potrzebował! Jestem wdzięczny, że kiedyś wygnałeś mnie i kazałeś szukać samotności. W ten sposób dojrzało wenie pragnienie wyzwolenia Izraela.<<
>>Teraz jesteś dość silny, Mojżeszu, i doprowadzisz Izrael do celu. Będzie się nazywać narodem wybranym i nigdy nie zapomni twojego imienia. Droga, która poprowadzi cię do ziemi obiecanej, będzie daleka, ale nie będziesz mógł z niej zejść, jeżeli będziesz słuchał  swego wewnętrznego głosu. Teraz w swym rozwoju dotarłeś już tak daleko, że możesz ten wielki czyn wykonać!
Ze mną już się nie spotkasz, aż wyprowadzisz swój lud, mogę ci dopomóc tylko tak, że dam ci siłę, której potrzebujesz dla swego zadania.<<
Mojżesz spojrzał z wdzięcznością na Abd-ru-shina.
>>Bez twej siły byłbym niczym, książę! Bez twej pomocy nigdy bym tego nie uczynił.<<
>>W Egipcie zapewnię ci opiekę. Pierwsze włókna będziesz nawiązywał w domu mego przyjaciela, albowiem jest możliwe, że na początku będzie groziło ci niebezpieczeństwo. Eb-ra-nit ochroni cię przed wszystkim. Zaufaj mu, nawet wtedy jeżeli w ciągu jednego dnia dziesięciokrotnie będzie innym człowiekiem. Gdy zaś coś będzie dla ciebie niepojęte, to nie myśl sobie, że chodzi o jego kaprysy i wymysły. Człowiek czasami nie musi go pojmować, byle go tylko polubił.<<
Mojżesz obiecał, że będzie postępował tak, jak Abd-ru-shin sobie tego życzy. Pora jego odjazdu wkrótce nadeszła. Już prawie nie mógł się doczekać, by rozpocząć swe działanie. Wraz z nim odeszła jego żona Sipora. Juri-cheo jeszcze pozostała na Abd-ru-shina dworze.
Po odjeździe Mojżesza ponownie w pałacu zapanowała cisza. Dopóki Mojżesz przebywał w domu, żyli wszyscy wtajemniczeni, którzy wiedzieli o jego zadaniu, w uroczystym poruszeniu.
Teraz znów zapanował spokój.
WIESZCZ Ne-so-met siedział samotny w swej cichej komnacie. Żył jeszcze bardziej na uboczu niż cała reszta wybranych. Od śmierci Is-ma-ela w kryształową kulę nie spojrzał. Dopiero dzisiaj tego znowu zapragnął. Skierował swe kroki do pomieszczenia, gdzie stała.
Długo przed nią siedział i wpatrywał się w przejrzyste głębiny. Nie zauważył jednak najmniejszego nawet śladu zmętnienia. Już chciał odejść, gdy wtem w krysztale sformowało się coś, czego nie potrafił od razu rozeznać.
Ne-so-met patrzył.                                
Widział wielu ludzi, którzy z zapałem wyłamywali w kamieniołomach olbrzymie bloki skalne. Zobaczył innych, jak budują piramidę i spostrzegł długi korowód ludzi odzianych w białe szaty. Byli to wybrani!
Z napięciem wpatrywał się w kryształ.
Ujrzał wnętrze piramidy. Był to grobowiec. Zamykały ją złotem okute bramy, których było siedem jedna za drugą. W Ne-so-mecie rosło słabe, ale później mocniejsze przeczucie. Widział grobowiec księcia i otwarty kamienny sarkofag, w którym leżała złota trumna.
W trumnie spoczywał...
Ne-so-met wydał okrzyk przerażenia i odskoczył! Ciężko dyszał i szybko opuścił pomieszczenia. Kryształ został pusty.
Nieustannie Ne-so-meta coś ciągnęło ku niemu. Nie potrafił się oprzeć. Ale obraz, który przed chwilą ujrzał, już się nie pojawił. Ne-so-met powoli znowu się uspokoił.
>>Było to złudzenie,<< szeptał sobie często, kiedy w zamyśleniu siadywał w swej komnacie. >>Nie mogę o tym księciu powiedzieć, ponieważ całe zdarzenie jest zbyt nieprawdopodobne. Może widziałem niedokładnie albo wszystko odbędzie się o wiele później.<<
Potem jednak Ne-so-met patrzył dalej.
Ujrzał pustynię, a na niej namioty. Widział wielu Arabów, znał ich wszystkich, ponieważ tworzyli oddział towarzyszący Abd-ru-shinowi. Była jasna, księżycowa noc, tak jasna, że Ne-so-met mógł widzieć jak w dzień. Tylko cisza panująca wokół świadczyła o nocy. Namioty były zamknięte, a przed namiotem księcia Ne-so-met ujrzał uzbrojoną straż.
W namiocie spał książę. Zobaczył tam także Mojżesza! Czego Mojżesz szuka nocą w namiocie księcia, gdy książę śpi?
Na namiot padł jakiś cień, a później ogarnął także księcia, cień był dziwnie czarny i ciężki...
Co to?
Ne-so-met poderwał się z wytrzeszczonymi wzrokiem! Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Uciekał z komnaty, jakby go ktoś ścigał. Za nim było rzeczywiście coś, co mu nie dało spokoju:
Głos Is-ma-ela!
>>Ne-so-mecie!<< wołał głos, >>dlaczego się wystraszyłeś? Wszystko, co widziałeś, opowiedz swemu księciu, aby było to dla niego ostrzeżeniem. Niech nie opuszcza pałacu! Dlaczego uciekasz od kryształu? Twoim zadaniem jest, abyś wszystko widział. Nie możesz uciekać, nie wolno dopuścić ci do tego, by zapanowały nad tobą strach i przerażenie! Musisz stać na swym posterunku, dopóki nie uczynisz wszystkiego, co jest twoim zadaniem. Nie obawiaj się, nie zobaczysz niczego, czego nie potrafiłbyś znieść. Jeżeli zaś nie potrafisz wykonywać swego zadania, powiedz o tym swemu Panu i nie pozwól mu myśleć, że stoisz na swym stanowisku jak wierny strażnik!<<
Ne-so-met słyszał groźny, ostrzegający głos, ale nie mógł usłuchać, był jak sparaliżowany.
Chodził po pałacu, jak by go przygniatało ciężkie brzemię.
Nieustannie przyciągało to go mocno do kryształowej kuli. Musiał ciągle w nią patrzeć, ponieważ było to jego zadaniem.
Widział, co dzieje się w Egipcie i obserwował Eb-ra-nita. Przez pustynię pędził konno poseł i wiózł Eb-ra-nita ostrzeżenie. I znów w świetle księżyca pojawił się namiot księcia Abd-ru-shina. Posła prowadziła do niego promienna smuga światła. Koń szybkim cwałem zbliżał się do namiotu Abd-ru-shina. Z tego samego kierunku, co poseł Eb-ra-nita, nadjeżdżał równocześnie jeszcze jeden jeździec.
Ne-so-met drżał i strach trzymał go za gardło, ponieważ widział drogę drugiego jeźdźca, podążał po czarnej smudze, która biegła przed nim po piasku. Obaj jeźdźcy byli na razie od namiotu oddaleni tak samo, ale jak łatwo mógł ciemny jeździec dopędzić białego!
W jednym miejscu ich drogi zetknęły się.
Ne-so-met obserwował krótką, gwałtowną walkę. Widział, jak biały jeździec upadł na piasek i jak twarz ciemnego wykrzywił diabelski grymas. Zobaczył, jak zbliżał się do namiotów na pustyni, jak do nich dotarł... i ze sztyletem w zębach czołgał się w kierunku Abd-ru-shina namiotu...
Ne-so-meta zaczęła opuszczać świadomość, upadł. Leżał bez ruchu kilka godzin.
>>Nie mogę o tym powiedzieć,<< jęknął wreszcie, >>nie mogę.<<
>>Ne-so-mecie!<< wołał Is-ma-ela głos, >>Ne-so-mecie! Przebudź się, bądź silniejszy! Jeżeli będziesz milczał, spocznie na tobie wina!<<
>>Spocznie na mnie spojrzenie mego księcia, jeżeli przemówię! Spojrzenie, którego bym nie zniósł! Co oglądam w krysztale, jest kłamstwem, mój mózg jest chory, a ja oszalałem! To przecież niemożliwe! Stale bałem się tego, ale teraz zaszło już wszystko tak daleko, że we mnie przejawiło się szaleństwem. Muszę się opamiętać, nie wolno mi o tych okropnych obrazach opowiedzieć memu księciu! Zacząłby wątpić w me jasne zmysły. Muszę odzyskać spokój.<<
To narzekanie Ne-so-meta było jego jedyną odpowiedzią na ostrzeżenie Is-ma-ela.
JURI-CHEO opuściła dwór Abd-ru-shina. Przed odjazdem Abd-ru-shin jeszcze raz ją zapytał: >>Nie chcesz tu pozostać?<<
Juri-cheo jednak nie dała się zatrzymać. Odjechała z powrotem na dwór faraona. Chciała ułatwić Mojżeszowi jego zadanie, chciała mu pomagać.
ABD-RU-SHIN był sam. Przeglądał swe ziemskie życie. Widział swą pracę, widział to wszystko, co udało mu się w minionych latach zrealizować. Cieszył się z tego, a jednak znowu odezwała się w nim cicha tęsknota, która często nachodziła go, gdy był sam. Jego dusza wyzwoliła się i zaczęła unosić się nad ziemską sferę. Ciągnęło ją coraz wyżej, ku Światłu. Tam odnajdywała jednorodne otoczenie, które było Abd-ru-shina domem.
Do Abd-ru-shina podeszła Nahome. Przywołała go z powrotem. Pojmowała jednak jego tęsknotę, która unosiła go w górę. Bała się, ponieważ wyczuwała ogromną odległość, jaka dzieliła ją od Abd-ru-shina. Jak dziecko prosiła go, by nigdy nie pozostawił jej samej, by nigdy od niej nie odszedł.
Po raz pierwszy Abd-ru-shin mówił o tym, że zbliża się czas jego odejścia. Opuści ziemię, a potem jeszcze raz powróci. Powiedział jej, że ów powrót nie jest konieczny, ale że stanie się tak z powodu ludzi.
Nahome miała tylko jedno życzenie: żyć z Abd-ru-shinem, aż opuści ziemię i być razem z nim, aż na nią ponownie powróci!
POSŁOWIE Eb-ra-nita ciągle przychodzili z nowymi wieściami o Mojżeszu. Abd-ru-shin z radością słuchał o Mojżesza sile wiary i o jego sukcesach. Wszystko, o co Mojżesz wyprosił od Boga, natychmiast się spełniało, albowiem gdy żył Abd-ru-shin na ziemi, powodował mocne zogniskowanie się tutaj Bożego Światła. Fakt pobytu Abd-ru-shina w sferze ziemskiej, mogło pomiędzy nim a Mojżeszem wytworzyć ciasne połączenie, które umożliwiało, aby po jakimkolwiek czynie natychmiast dochodziło do przejawu działania zwrotnego. Droga, która w normalnych warunkach dzieliła czyn od działania zwrotnego, stała się o wiele krótsza.
Mojżesza modlitwy nie musiały dopiero szukać dalekiej drogi przez poszczególne sfery… ponieważ zyskiwały w Abd-ru-shinie, żywym Duchu Bożym, od razu odezwę. W ten sposób spełniało się też od razu wszystko, o co Mojżesz prosił.                
Wydarzenia jedno po drugim uderzały w naród egipski.
Promieniowanie Abd-ru-shina tak się wzmocniło, że ludzie w jego bliskim otoczeniu z tego powodu nieomal chorowali. Ciągłe wysokie duchowe napięcie, które w czasie trwania egipskich plag było wokół Abd-ru-shina, ludziom zaczynało powoli szkodzić. Nawet wybrani nie potrafili tego przez dłuższy czas znosić.
Abd-ru-shin wkrótce to zauważył i zdecydował się, że zmieni miejsce swego pobytu. Wybrani musieli pozostać w pałacu, ponieważ stali się zbyt wrażliwi. Abd-ru-shina musieli otaczać ludzie, którzy nigdy przedtem bezpośrednio nie mieli z nim kontaktu i dlatego byli mniej dostępni sile Światła.
Tylko Nahome znosiła to ogromne Światło. Ją wzmacniało i uwznioślało. Nieustannie przebywała przy Abd-ru-shinie. Jej gorące życzenie się spełniło. Była tak czysta, że jako jedyny człowiek nie była owym promieniowaniem poszkodowana. Dlatego mogła przy Abd-ru-shinie pozostać.
Abd-ru-shin udał się wraz z grupą jeźdźców na pustynię i rozbił obóz w pobliżu egipskich granic. Wraz z nim jechał także poseł Eb-ra-nita, który później podążał dalej już sam, by przekazać o tym Eb-ra-nitowi wiadomość.
Kilka dni później przejeżdżała koło obozu grupa Egipcjan. Była to horda łupieżców, która kiedyś napadła Nahome. Nie odważyli się podjechać bliżej, ale poznali obóz. Wiedzieli, że przebywa tam Abd-ru-shin, ich nieprzyjaciel, który zabił ich naczelnika i który ludzi, ich niewolników, odprowadził do swego państwa. Naradzali się między sobą, jak zemścić się na Abd-ru-shinie. Ich nowy przywódca, który nie był Egipcjaninem, ale mieszańcem, w jego żyłach krążyła murzyńska krew, ukartował plan zemsty. Wkrótce potem bandyci odjechali, zmierzali do Egiptu.
JAKIŚ mężczyzna chciał rozmawiać z faraonem. Był tak natarczywy, że nie pomagały byle wymówki. W końcu przyprowadzili go przed Ramzesa. Akurat wtedy faraonowi towarzyszył stary mag, poufny radca faraona, w rzeczywistości zaś Eb-ra-nit.
>>Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać koniecznie w cztery oczy? Czyżbyś nie mógł przekazać swej tajemnicy niewolnikom?<<
Mężczyzna ostrożnie podszedł do faraona. Stanął tuż przed nim.
>>To, co chcę ci powiedzieć, jest przeznaczone tylko dla twoich uszu, wzniosły faraonie. Nie mogę o tym mówić nawet w obecności tego starca.<<
>>Bzdura!<< Faraon żachnął się. >>Mów albo pozostaw nas w spokoju. Bez względu na to, co powiesz i tak jest to dla mnie obojętne!<<
>>Nawet wtedy, jeżeli dotyczy to księcia Abd-ru-shina?<<
Mężczyzna spojrzał na faraona pytającym i zarazem podstępnym wzrokiem. Ramzes usłyszał już jednak tak wiele insynuacji i plotek dotyczących księcia, że i teraz na jego twarzy nie pojawił się nawet cień zainteresowania. Nie poruszył się.
Mężczyzna drgnął, a jego grube wargi, które świadczyły o domieszce murzyńskiej krwi, odsłoniły błyszczące, białe zęby. Faraon trochę się przelękł. Okrucieństwo, które biło z twarzy mężczyzny, zainteresowało go do tego stopnia, że zdecydował się wysłuchać go do końca.
>>Ten starzec jest moim poufnym doradcą. Może usłyszeć wszystko, ponieważ ja także zwierzam mu się ze wszystkiego. A więc mów!<<
Obcy jeszcze raz zmierzył Eb-ra-nita nieufnym spojrzeniem i zaczął mówić.
>>Wiem, gdzie na pustyni książę rozbił swój obóz. Nienawidzę go, ponieważ on był tym, który zabił naczelnika naszego plemienia. Teraz zabiję go ja...<<
Faraon poderwał się. Podszedł do mężczyzny.
>>Ty chcesz go zabić? Do tego stopnia wierzysz w swe siły?<<
>>Zabiję go! Nie dla siebie jednak, ale dla ciebie, ponieważ wiem, że chcesz go zniszczyć, wzniosły faraonie. Od mego zamiaru mogłoby mnie odwieść tylko jedno. Moje plemię od lat wędruje bez domu po pustyni, ponieważ zostało wygnane z twego kraju. Zabiję Abd-ru-shina, jeżeli znowu pozwolisz nam osiedlić się na twej ziemi!<<
Faraon się głośno i szyderczo zaśmiał. Podczas gdy obcy mówił, faraon wymyślił plan. Chciał z tego na wpół dzikiego człowieka uczynić narzędziem, które służyłoby jego interesom.
>>Ty sobie myślisz, że mogę ci ot tak sobie uwierzyć? Jeżeli pewnego dnia przyjdziesz i powiesz mi, że go zabiłeś, nie będę mógł ci uwierzyć. Nie będą miał bowiem żadnego na to dowodu! Słowo jakiegoś mieszańca nie jest dla mnie wystarczającym powodem, bym pozwolił w mym kraju zamieszkać bandzie rabusiów! Istnieje jednak pewna możliwość, jak mnie przekonać!
Książę Is-Ra posiada tajemnicę, której nikt nie zna. To tajemnica jego mocy. Ale zrozum mnie dobrze, owa tajemnica przynosi moc tylko panującym! Komukolwiek innemu przyniesie pewną śmierć!<<
Faraon wiedział, że zwycięży, jeżeli złapie mieszańca w sidła jego własnej wiary w zabobony. Murzyni od dawien dawna bali się jakichkolwiek czarów. I rzeczywiście mężczyźnie zaczęły trząść się kolana.
Dlatego Ramzes szybko dodał:
>>Widzisz, że nie tak łatwo przeprowadzić to morderstwo. Księcia możesz napaść tylko w nocy podczas snu, ponieważ czar, który go otacza, traci swą moc właśnie tylko wtedy. Tylko wtedy możesz próbować wykraść mu jego tajemnicę.<<
Obcy, który faraonowi zaproponował, że zamorduje Abd-ru-shina, uspokoił się. Zapytał tylko:
>>A jeżeli przyniosę ci ową tajemnicę, spełnisz moją prośbę? Czy będziemy mogli znowu zamieszkać w Egipcie?<<
Ramzes łaskawie skinął głową. Mężczyzna padł przed nim na twarz, ucałował jego stopy, a potem wycofał się z komnaty.
Po jego odejściu faraon spojrzał na swego starego radcę. Eb-ra-nit z trudem panował nad sobą. Musiał zdobyć się na znaczny wysiłek, aby nie odsłonić maskę.
>>W tym wypadku, nawet twoje umiejętności zawodzą, stary diable! To może wykonać tylko człowiek tak dziki i okrutny jak ów mężczyzna!<<
Eb-ra-nit opanował się.
>>Obawiam się, że nawet on nic w tym wypadku nie wskóra,<< powiedział skrzeczącym głosem. Jego myśli były już jednak całkiem gdzie indziej. Krążyły wokół Abd-ru-shina. Najchętniej uciekłby stąd, ale musiał jeszcze spróbować ratować, cokolwiek uratować jeszcze się dało i przekonać faraona, by zrezygnował ze swojego planu! Czy jednak morderca nie był już w drodze do swojego celu? A może już najwyższy czas, by działać?
Eb-ra-nit pożegnał się w kilku słowach i jako zgarbiony starzec wyszedł z pałacu. Ze swej rezydencji od razu wysłał posła, który przekazywał informacje Abd-ru-shinowi.
>>Jedź tak szybko, jak możesz! Idzie o wszystko! Ty wiesz, gdzie książę przebywa. Ostrzeż go!<<
Poseł natychmiast wykonał jego rozkaz. W tym samym czasie wskoczył na konia także wróg. Obaj zmierzali do obozu Abd-ru-shina. Ich drogi zbliżały się do siebie coraz bardziej, aż w końcu się spotkały. Eb-ra-nita poseł rozpoznał wroga według opisu.
>>Zniszcz go!<< ta myśl pojawiła się w jego głowie błyskawicznie i od razu zaatakował. Ciemny przez chwilę się wahał, zanim uświadomił sobie, że chodzi mu o życie, i że ma do czynienia z posłem, który chce chronić księcia!
Zza pasa wyrwał zakrzywiony sztylet. Jego ciało było mocniejsze. Nastała krótka walka… i poseł Eb-ra-nita padł na ziemię zalany krwią. Wróg od razu wskoczył na konia i popędził ku swemu celowi. Tylko czasami na krótko się zatrzymał, by odpocząć. Jego droga trwała wiele nocy i dni.
Noc, podczas której popełniono zbrodnię, była jasna jak dzień, ale wroga ochraniał cień ciemności. Pełzł przez piasek niczym wąż i przedostał się do namiotu śpiącego księcia.
Bezgłośnie pochylił się nad nim, swymi ciemnymi rękami zaczął obszukiwać ciało Abd-ru-shina, w końcu natrafił na lśniący naramiennik. Od razu zwrócił jego uwagę. A więc to tajemnica Abd-ru-shina, księcia Is-Ra!
Pod wpływem dotyku Abd-ru-shin się przebudził. W jego oczach nie było nawet śladu lęku, spojrzał mordercy prosto w oczy. Wróg zauważył, że Abd-ru-shin patrzy na niego i żywo przypomniały mu się słowa faraona mówiące o tym, że tajemnicę można zabrać tylko księciu, który śpi, wystraszył się i błyskawicznie wbił sztylet w jego serce…
Jednym ruchem zerwał naramiennik z ręki ofiary i zanurzył się z powrotem w noc.
Arabowie znaleźli swego księcia. Nahome ujrzała zamordowanego Pana, który odszedł od niej bez pożegnania. Sama wybrała także śmierć i podążyła za nim. Nie opuściła go więc nawet wtedy, gdy powracał do domu!
Arabowie zanieśli martwe ciało swego księcia do jego miasta.
WIESZCZ widział długi kondukt wielu białych jeźdźców. Nieśli białego księcia…
    Wieszcz po raz drugi przeżył wszystko, co kiedyś pozwolono mu ujrzeć, aby w porę ostrzegł swego Pana. Nie słyszał już wprawdzie głosu Is-ma-ela, ale w jego wnętrzu brzmiały jeszcze i całkiem go wypełniały jego słowa:
    >>Jeżeli będziesz milczał, spocznie na tobie wina!<<
LUDZIE plemienia Is-Ra z wielkim wysiłkiem zbudował piramidę i złożył w niej ciało swego ukochanego księcia na spoczynek. Pochowali w niej także swą umiłowaną księżnę, z biegiem czasu we wnętrzu piramidy spoczęli także wszyscy wybrani.
Wieszcz Ne-so-met, jako ostatni z Is-ma-nów, przemierzał niespokojnie korytarze pałacu. Pragnął spełnić swe zadanie. Jego wnętrze dręczył ból. Nie potrafił odnaleźć spokoju, którego tak szukał.
Często w samotności stał przed kryształową kulą, ale ta pozostawała pusta. Nie miał już na co czekać. Stał się wyrzutkiem!
Pewnego dnia stał przed piramidą, w której spoczywali wszyscy tak mu drodzy. Tylko wiatr wył nad miejscem, gdzie leżały ciała tych, którzy odeszli z tej ziemi. Stary wieszcz oparł się o szorstki kamień, był śmiertelnie zmęczony.
>>Panie! Zostałem sam jedyny ze wszystkich. Zlituj się i nie zostawiaj mnie na tej ziemi, jak pusty owoc! Zabierz mnie do swego królestwa! Pozwól mi odczynić to, w czym zawiniłem, pozwól mi wszystko odpokutować!<<
Nagle wiatr zaszumiał wokół starca mocniej i wydawało się, że niebiosa dla niego znów się otworzyły! Jego oczy otwarły się szeroko, zasłony opadały jedna za drugą. Z siłą młodzieńca wieszcz przystąpił do swego ostatniego dzieła.
Ujął dłuto i zaczął w kamieniu wyciosywać wszystko, co widział. Po skończonej pracy, wszedł wyprostowany przez siedem bram do grobowca swego księcia i położył kamienną tablicę na Abd-ru-shinowym grobie.
Długo stał wieszcz ze spiętymi dłońmi przed miejscem spoczynku
ABD-RU-SHINA,
arabskiego księcia, ciałem uczynionego Słowa Bożego.
?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz