A kiedy otworzył pieczęć trzecią, usłyszałem trzecie zwierzę mówiące: Przybywaj!
I zobaczyłem: oto koń czarny, a na nim jeździec trzymający wagę w ręku.
Apokalipsa św. Jana
Dwudziesty wiek jawi się w dziejach ludzkości jako okres niebywałego
rozwoju cywilizacji a jednocześnie nasilonej ekspansji chorób
cywilizacyjnych. Żyjemy pod znakiem cukrzycy, miażdżycy, nadciśnienia –
trzech współczesnych Jeźdźców Apokalipsy. Jest tak pomimo objęcia
powszechną opieką medyczną większości ludzi w krajach rozwiniętych,
czyli właśnie tam, gdzie te choroby zbierają największe żniwo. Skala
tego zjawiska jest przerażająca. Szacuje się, że obecnie co szósty
dorosły ma podwyższony poziom glukozy we krwi a co trzeci umrze na raka.
Na pytanie, dlaczego tak jest pomimo rozwoju medycyny, pada bezradna
odpowiedź: winna jest cywilizacja. Czyli Nikt. Z Nikim nie da się
walczyć, Nikogo nie możemy pociągnąć do odpowiedzialności za
spowodowanie chorób ani zmusić, żeby przestał nasze zdrowie niszczyć.
Cywilizacji nie cofniemy. Nasze żony nie zechcą już prać lnianych koszul
kijanką w rzece, nasze dzieci nie zrezygnują z przesiadywania przed
monitorem komputera a my sami nie przesiądziemy się z samochodów na wozy
drabiniaste. Czy zatem choroby cywilizacyjne to cena, jaką musimy
płacić za cywilizacyjne udogodnienia? I czy nauka oraz technologia nie
wymyślą czegoś, żeby tę epidemię opanować?
Płacimy całkiem niemałe podatki, również na naukę. Każdego dnia
słyszymy o nowych odkryciach medycznych, o wyprodukowaniu nowych leków.
Przejmujemy się losem holywoodzkich bohaterów, którym na koniec filmu
scenarzyści znajdują dawcę i przeszczepiają wątrobę. Podziwiamy
wirtuozerię filmowych chirurgów. Mniej zdajemy sobie sprawę z tego, że
taki przeszczep jest odrzucany przeciętnie po pięciu, najdalej
dziecięciu latach, a operacja to dopiero początek walki o życie i
niczego nie kończy, odwrotnie, niż w cukierkowym filmie. Wierzymy w
magiczną wiedzę lekarza, który przepisuje nam tabletki na nadciśnienie i
autorytatywnie potwierdza, że trzeba je brać do końca życia. Dołączoną
do tabletek ulotkę wyrzucamy do kosza, pomimo, że pisze na niej jak byk,
że jest przeznaczona dla pacjenta i nie należy jej wyrzucać, aby móc
przeczytać ponownie w razie potrzeby. I nie „jarzymy”, że coś jest nie
tak z tym leczeniem, które nie leczy.
Leczenie objawowe, a do takich należy leczenie nadciśnienia, niczego
nie leczy, jedynie zmusza organizm poprzez podawanie trucizn do zmiany
jednego z trzech wskaźników: poziomu glukozy, poziomu lipidów oraz
ciśnienia krwi zwanego marketingowo w Polsce tętniczym. Przy czym nie
chodzi o ustawienie odpowiednich poziomów tych wskaźników, ale wyłącznie
o obniżenie poziomów wysokich poniżej pewnych wartości. Poziomy zbyt
niskie medycyna traktuje po macoszemu i zajmuje się nimi sporadycznie,
tylko, gdy zagrażają życiu. Czy stosowane leki są truciznami?
Oczywiście. Schabowego możemy zjeść jedno deko albo cały kilogram i nic
się nie stanie. A spróbujmy zjeść dziesięciokrotnie większą dawkę leku
na nadciśnienie.
Skąd lekarz wie, jaki środek hipotensyjny (tak się w języku medycznym
nazywa lek obniżający ciśnienie tętnicze krwi) należy zastosować? Nie
musi nic wiedzieć. Leczenie objawowe od dawna jest zalgorytmizowane,
tzn. podlega sztywnym schematom, podobnie jak program w kalkulatorze.
Mierzymy ciśnienie krwi pacjenta i dalej wystarczy komputer, by
przepisywać kolejne leki wg schematu, bowiem to właśnie komputery
najlepiej realizują algorytmy. Skąd biorą się schematy leczenia, zwane
czasem na wyrost procedurami? Formułują je różne gremia specjalistów na
podstawie obserwacji i prac naukowych, klinicznych i tzw.
wieloośrodkowych. Te zespoły są powoływane ad hoc lub na stałe przez
agendy rządowe różnych państw oraz WHO – Światową Organizację Zdrowia.
Prześledźmy proces formułowania schematu leczenia nadciśnienia na
klarownym przykładzie medycyny amerykańskiej. Tam funkcjonuje Narodowy
Program Edukacji w Zakresie Nadciśnienia Krwi – National High Blood
Pressure Education Program. Swoje zalecenia specjaliści przedstawili w
pracy: „The Seventh Report of the Joint National Committee on
Prevention, Detection, Evaluation, and Treatment of High Blood Pressure.
NIH Publication No. 04-5230 August 2004. U. S. Department of Health and
Human Services. This work was supported entirely by the National Heart,
Lung, and Blood Institute.” („Siódmy Raport Narodowego Komitetu
Zapobiegania, Wykrywania, Oceny i Leczenia Nadciśnienia Krwi.
Departament Zdrowia USA. Ta praca powstała przy pełnym wsparciu
Narodowego Instytutu Serca, Płuc i Układu Krwionośnego”).
Poniżej członkowie Komitetu Wykonawczego tego gremium:
Chair – Przewodniczący
- Aram V. Chobanian, M.D.- Boston University School of Medicine, Boston, MA
Executive Committee – Komitet Wykonawczy
- George L. Bakris, M.D. – Rush University Medical Center, Chicago, IL;
- Henry R. Black, M.D. – Rush University Medical Center, Chicago, IL;
- William C. Cushman, M.D. – Veterans Affairs Medical Center, Memphis, TN;
- Lee A. Green, M.D., M.P.H. – University of Michigan, Ann Arbor, MI;
- Joseph L. Izzo, Jr., M.D. – State University of New York at Buffalo School of Medicine, Buffalo
- Daniel W. Jones, M.D. – University of Mississippi Medical Center, Jackson, MS;
- Barry J. Materson, M.D., M.B.A. – University of Miami, Miami, FL;
- Suzanne Oparil, M.D. – University of Alabama at Birmingham, Birmingham, AL;
- Jackson T. Wright, Jr., M.D., Ph.D. – Case Western Reserve University, Cleveland, OH
Executive Secretary – Sekretarz Komitetu
- Edward J. Roccella, Ph.D., M.P.H. – National Heart, Lung, and Blood Institute, Bethesda, MD
Zwięzłe zalecenia autorzy przedstawiają na samym wstępie i są one zrozumiałe dla każdej osoby nieprzygotowanej medycznie.
- U osób powyżej 50-tego roku życia ciśnienie skurczowe ponad 140 mm
Hg znacznie bardziej zwiększa ryzyko chorób sercowo-naczyniowych niż
podwyższone ciśnienie rozkurczowe.
- Ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, poczynając od wartości ciśnienia
115/75 mm Hg, podwaja się z każdym wzrostem ciśnienia o 20/10 mm Hg.
[115 to ciśnienie skurczowe, 75 – rozkurczowe. Analogicznie 20/10
dotyczy wzrostu: 20-ciśn. skurczowego, 10-rozkurczowego. Przyp. JW.]
- Ciśnienie skurczowe w granicach 120-139 lub rozkurczowe 80-89 mm Hg
powinno być traktowane jako podwyższone, wymagające obniżenia poprzez
modyfikację trybu życia w celu obniżenia ryzyka chorób
sercowo-naczyniowych.
- Pacjenci z niepowikłanym ciśnieniem samoistnym w pierwszej
kolejności powinni być leczeni diuretykami z grupy thiazydu albo
pojedynczym lekiem z pozostałych grup, natomiast w przypadku
współwystępowania cukrzycy lub chorób nerek należy obligatoryjnie
stosować drugi lek z innej grupy.
- Większość pacjentów wymaga zazwyczaj dwóch lub więcej leków dla
osiągnięcia właściwego ciśnienia (mniejszego niż 140/90 mm Hg albo
mniejszego niż 130/80 w przypadku cukrzycy lub chorób nerek).
- Jeżeli ciśnienie przekracza założoną, prawidłową wartość o 20/10 mm
Hg należy obligatoryjnie wprowadzić drugi lek, przy czym jednym z nich
powinien być diuretyk (lek moczopędny).
- Terapia jest bardziej skuteczna, jeżeli pacjent ma zaufanie do
swojego lekarza i jest zmotywowany pozytywnymi efektami leczenia, co z
kolei zwiększa zaangażowanie i zaufanie leczonego.
Jak widać, schemat postępowania medycznego w przypadku nadciśnienia
jest banalnie prosty i doskonale przygotowany do komputeryzacji.
Zapytajmy, na jakiej podstawie ustalane są takie schematy? Czym
kierują się gremia je opracowujące? Z początków XX wieku wywodzi się
prosta reguła, zgodnie z którą wszystko jest normą, co mieści się w
obszarze tzw. dwukrotnego odchylenia standardowego, czyli +/- 2SD –
Standard Deviation – pole zielone na wykresie obejmujące 95,4%
wszystkich wyników.
Jeżeli zaczniemy mierzyć dowolny parametr człowieka, np. wzrost,
wagę, ciśnienie skurczowe, poziom glukozy, hemoglobiny itp. to okaże
się, że otrzymamy podobny wykres, zgodny ze wzorem matematyka Gaussa.
Ten wykres dotyczy ciśnienia skurczowego wg danych z 1950 roku, kiedy
na całym świecie żyło około 3,7 miliarda ludzi, czyli 3700 milionów
albo 3’700’000’000 osób. W praktyce bada się kilka tysięcy ludzi, a
potem wyniki odnosi do całej populacji. Wyobraźmy sobie jednak, że
mierzymy ciśnienie skurczowe (tylko skurczowe) każdego człowieka, a
następnie rysujemy na wykresie kropkę w miejscu, które odpowiada temu
ciśnieniu. Okaże się, że ludzi mających ciśnienie 120 mm Hg będzie
kilkadziesiąt milionów i tyle kropek jedna nad drugą postawimy ponad
wartością 120. Analogicznie zliczymy ludzi, którzy mają ciśnienie 140 i
tak samo umieścimy kropki nad liczbą 140. Podobnie postąpimy dla
pośrednich wartości ciśnienia: 121, 122 … 130, 131 … 139, itd., dla
wszystkich pozostałych wielkości od 60 do 180 mm Hg, a nawet powyżej. W
ten sposób kropki na wykresie symbolizują poszczególne osoby. Jak widać,
najwięcej kropek jest w pobliżu liczby 120, tzn., że najwięcej osób na
świecie ma ciśnienie skurczowe około 120 mm Hg. Za wybiegające poza
normę zdrowia, wg zasad z 1950 roku, uznamy osoby z ciśnieniem
wykraczającym poza 2SD, czyli wyższym niż 160 mm lub niższym niż 60 mm
Hg. Wg tamtej definicji, osób mających nadciśnienie będzie 2,3% czyli 85
milionów oraz taka sama będzie liczba osób z niedociśnieniem. Pozostałe
95,6% uznajemy za normę. Było tych zdrowych osób w 1950 roku ponad 3,5
mld.
Od tamtych czasów konsekwentnie obniżane są normy zdrowia dotyczące
trzech wskaźników: ciśnienia tętniczego krwi, poziomu glukozy i poziomu
cholesterolu.Niewielkie obniżenie normy ciśnienia ze 160 mm Hg do 140 mm
Hg, praktycznie niezauważalne przez opinię publiczną, lekarzy i samych
chorych, zaowocowało w latach 70-tych zwiększeniem liczby osób
kwalifikowanych do leczenia lekami hipotensyjnymi z 2,3% do 16% czyli
blisko
siedmiokrotnie. Jak widać z wykresu, już nigdy
nie uda się firmom farmaceutycznym osiągnąć tak znacznego
zwielokrotnienia sprzedaży, jak wtenczas.
Nawet, gdyby zmuszono następnym razem
wszystkich
zdrowych ludzi do leczenia się, to i tak zwiększyłoby to sprzedaż leków
tylko pięciokrotnie, z 842 mln do 4337 mln. A przecież nie można uznać
100 % ludzi za chorych, jakaś niewielka grupa musi mieć normalne
ciśnienie.
W kolejnych latach polityka konsekwentnego obniżania norm zdrowia
przyniosła dalszy wzrost liczby chorych i sprzedaży leków. Pewną rolę
odegrał w tym przyrost demograficzny ludności świata, która prawie się
podwoiła i liczy obecnie 6,8 mld. Jednak główną przyczyną jest obniżenie
norm zdrowia, które spowodowało wzrost sprzedaży leków z 2,3% do 60%
populacji u której stwierdza się podwyższenie ryzyka różnych chorób
związanych z nadciśnieniem krwi.
Oczywiście krzyczącą niesprawiedliwością i szkalowaniem dobrego
imienia firm farmaceutycznych byłoby stwierdzenie, że to one wprowadziły
normę 115 mm Hg dla ciśnienia skurczowego. Po pierwsze, firmy tylko
produkują standaryzowane chemiczne substancje, powodujące obniżanie
ciśnienia krwi, zwane lekami i uczciwie uprzedzają, że te substancje
nie leczą nadciśnienia a działają wyłącznie objawowo, wywierając przy
okazji rozliczne szkodliwe efekty uboczne. Firmy nie ustalają same norm
medycznych. Po drugie, obecnie zgodnie z przedstawionym schematem
„leczenia” nadciśnienia, bezwzględnego podawania leków hipotensyjnych
wymagają osoby zdrowe z ciśnieniem ponad 140 mm Hg oraz diabetycy z
ciśnieniem powyżej 130 mm Hg.
Do 115 mm Hg jeszcze dosyć daleko. Więc o co chodzi? Chodzi o punkt nr 2 powyższych zaleceń:
Ryzyko chorób sercowo-naczyniowych, poczynając od wartości ciśnienia 115/75 mm Hg, podwaja się z każdym wzrostem ciśnienia o 20/10 mm Hg.
Przecież każdy chce być zdrowy, piękny i bogaty. Skoro ryzyko chorób
podwaja się powyżej 115 mm Hg, słusznym jest to ciśnienie obniżać
poniżej tej wartości. Zaniepokojony pacjent zażąda od lekarza recepty, a
lekarz zgodnie ze schematem leczenia te środki hipotensyjne przepisze,
bo nie jest samobójcą, który samotnie wypowie wojnę WHO, FDA, ichniej
Izbie Lekarskiej itd.
Trend jest jasny, stopniowo normy są obniżane, i wcześniej, czy
później wszyscy mający ciśnienie powyżej 115 mm Hg będą posłusznie łykać
tabletki wierząc, że tylko dzięki nim ochronią swoje zdrowie. Dzięki
globalizacji ten trend obejmie cały świat. I to jest piękne. Dla
producentów.
Jak widać na poniższym wykresie, dzięki obniżeniu norm, w przeciągu
zaledwie pół wieku, liczba osób, którym należy podawać substancje
hipotensyjne (obniżające sztucznie ciśnienie) wzrosła z 85 milionów do
4066 mln, blisko 48 razy (słownie: czterdzieści osiem).
W podobnej proporcji wzrosła lub wkrótce wzrośnie sprzedaż i zyski
koncernów farmaceutycznych. Jednocześnie w tym samym okresie, pomimo
eksplozji demograficznej, zmalała liczba osób kwalifikowanych jako
zupełnie zdrowe z 3,5 miliarda do 2,6 mld. Najdalej za 20 lat wszyscy
zapomną, że 120 mm Hg, to jest ciśnienie średnie, że połowa ludzkości
musi mieć ciśnienie niższe, a połowa wyższe.
Tak więc najdalej za 20 lat wszyscy zapomną, że 120 mm Hg, to
jest średnia, że połowa ludzkości musi mieć ciśnienie niższe, a połowa
wyższe. Stopniowo wszyscy oswoją się ze świadomością, że
substancje hipotensyjne trzeba podawać także niektórym przedszkolakom,
tak, jak dziś podaje się psychotropy dzieciom z tzw. ADHD. Z tak
zwanym, ponieważ do niedawna uznawano za normalne, że dzieci są aktywne,
pobudliwe i uwielbiają biegać.
To, co wkrótce stanie się z nadciśnieniem, już stało się z
cholesterolem. Przeciętny dorosły człowiek zazwyczaj ma poziom
cholesterolu całkowitego 220-250 mg/100 ml. Ustanowiono więc normę na
200, a w przypadku występowania chorób niedokrwiennych nawet, gdy
pacjent ma poziom 180 mg% nadal przepisuje się odpowiednie leki
obniżające ten wskaźnik. Magiczną liczbę 200 tak pijarzy wbili wszystkim
do głów, że obecnie spotykamy kobiety szczerze zaniepokojone swoim
podwyższonym poziomem cholesterolu. Na pytanie, jak bardzo, pada
odpowiedź: 205 mg%. Sic! Dwieście pięć jest powodem do troski! Tymczasem
20 lat temu (właśnie przed 20 laty) uznawano za normę poziom do 280
mg%. Ponadto młode kobiety są chronione przed miażdżycą przez estrogeny.
A wreszcie, poziom cholesterolu nie ma bezpośredniego związku z
chorobą. Można mieć 350 mg% i elastyczne naczynia, a można 160 mg% i
przebyć zawał. Naczyniowcy, w przeciwieństwie do kardiologów, traktują
badania cholesterolowe racjonalnie, bez histerii. Zapewne dlatego, że
naocznie na swoim ekranie ultrasonografu widzą brak związku poziomu
cholesterolu z miażdżycą, ale to już inna historia.
Podobnie dzieje się z normami poziomu glukozy we krwi. Przez długi
czas uznawano za prawidłowy poranny poziom do 120 mg% na czczo, a i
wyższy traktowano pobłażliwie. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ po
przeciętnym posiłku ten poziom wzrasta do 180 mg%. Skoro jest to
powszechne zjawisko, znaczy to, że 180 mg% nijak nie jest ilością
szkodliwą czy toksyczną. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy taki
poziom utrzymuje się samoistnie przez dłuższy czas. Niestety, obecnie
coraz częściej spotykamy osoby, które są leczone dlatego, że mają poziom
glukozy na czczo zaledwie 105 mg% i biorą na wszelki wypadek leki, żeby
uniknąć cukrzycy. Taki sposób profilaktyki na pewno te cukrzycę
spowoduje, ponieważ przyzwyczai organizm do tychże leków.
Powszechny nacisk na obniżanie w/w trzech norm medycznych nawzajem
się wspiera i powiększa liczbę osób kwalifikowanych do leczenia.
Zauważmy, że w przypadku podwyższonego ciśnienia zawsze zaleca się
diuretyki a dopiero w drugiej kolejności inne leki. Otóż właśnie
diuretyki – substancje moczopędne – podwyższają poziom glukozy we krwi.
Przy obecnej tendencji do traktowania poziomu glukozy powyżej 110 mg%
jako patologii, oczywistym jest korzyść z terapii diuretykami. Dosyć
szybko doprowadzają do podwyższenia poziomu glukozy i konieczności
przepisania leków przeciwcukrzycowych, bo lekarz prowadzący nie jest
samobójcą, który samotnie wypowie wojnę WHO… itd. Leki przeciwcukrzycowe
zastosowane w cukrzycy II nie dość, że niczego nie leczą, a tylko
działają objawowo, to jeszcze utrwalają nietolerancję glukozy i powodują
rozwój choroby. Zamiast zmienić leki i zmniejszyć spożycie
węglowodanów, których organizm już nie przyjmuje, zwiększa się sztucznie
ilość insuliny we krwi. Insulina jest niezbędna do życia, ale w
nadmiernej ilości powoduje miażdżycę, angiopatie, niegojące się rany
itd. Standardowo diabetyk ma badany poziom cholesterolu, ponieważ
wszyscy wiedzą, że ten poziom będzie podwyższony. Gdy do tego dojdzie,
poziom cholesterolu obniża się sztucznie, podając substancje zatruwające
wątrobę, dawniej fibraty, obecnie statyny. Ponieważ są szkodliwe dla
wątroby, więc po kilku miesiącach pogarszają się próby wątrobowe i
wątroba coraz gorzej radzi sobie z utrzymywaniem właściwego poziomu
glukozy we krwi, bowiem to ona, a nie trzustka jest za to odpowiedzialna
w pierwszym rzędzie. I tak dalej. Kółeczko się zamyka.
A zaczyna się od tego, że obniżone normy ciśnienia powodują, iż w
zasadzie zdrowy człowiek zaczyna przyjmować diuretyki, które podnoszą
poziom glukozy. Dzięki obniżeniu norm glukozy oraz diuretykom pacjent
kwalifikowany jest wówczas do terapii przeciwcukrzycowej, która utrwala
wysoki poziom glukozy i pogarsza wskaźniki cholesterolowe. Pogorszone
wskaźniki cholesterolowe wymuszają podawanie fibratów lub statyn, które
to substancje obciążają wątrobę i utrudniają jej sprawne metabolizowanie
tłuszczów oraz glukozy, co musi doprowadzić do utrwalenia cukrzycy i
zaburzeń lipidowych. Przy okazji pojawia się arytmia serca, depresja,
otyłość, impotencja. No właśnie, także i viagra znajdzie zastosowanie.
Sam pacjent jest szczęśliwy, że ktoś mu to wszystko w porę wykrył. Bo
jak by nie wykrył, to… to co? Właściwie, to nic. Nic mu nie groziło. Z
badań japońskich wynika, że przeciętni Japończycy mają wyższe ciśnienie
krwi i gorsze wskaźniki cholesterolowe niż Amerykanie w USA. Pomimo tego
znacznie rzadziej się leczą i dłużej żyją w lepszym zdrowiu.
Powyższe rozważania dotyczą większości pacjentów.
Nieliczna mniejszość z bardzo zaburzonymi wskaźnikami musi oczywiście być intensywnie leczona, ale to jest kilka procent populacji, a nie 60%.
Na koniec, warto dodać, że, inaczej niż u nas, w USA prawo wymusza
podawanie źródeł finansowania autorów takich publikacji, jak omawiany
raport o nadciśnieniu. Niechętnie, ale jednak autorzy ujawnili, od kogo
brali pieniądze. Zrobili to tylko w pełnej wersji raportu. W wersji
raportu skróconej dla pielęgniarek niczego już nie ujawniali, widocznie
uznając, że średniemu personelowi medycznemu informacje o jakichś tam
finansach nie są potrzebne. Ponieważ lista donacji jest długa, my tutaj
ujawnimy tylko mały fragment, żeby nie zajmować niepotrzebnie miejsca.
Financial Disclosures – Ujawnienie źródeł finansowania
- Przewodniczący Dr. Chobanian – otrzymywał honoraria za prelekcje od firm: Monarch, Wyeth, Astra- Zeneca, Solvay, and Bristol-Myers Squibb.
- Dr. Bakris – otrzymywał honoraria za prelekcje od
firm: Astra-Zeneca, Abbott, Alteon, Biovail, Boerhinger-Ingelheim,
Bristol-Myers Squibb, Forest, GlaxoSmithKline, Merck, Novartis, Sanofi,
Sankyo i Solvay oraz wsparcie finansowe dla swoich badań od National
Institutes of Health i firm: Astra- Zeneca, Abbott, Alteon,
Boerhinger-Ingelheim, Forest, GlaxoSmithKline, Merck, Novartis, Sankyo i
Solvay; otrzymywał honoraria jako konsultant/doradca od firm:
Astra-Zeneca, Abbott, Alteon, Biovail, Boerhinger-Ingelheim,
Bristol-Myers Squibb, Forest, GlaxoSmithKline, Merck, Novartis, Sanofi,
Sankyo i Solvay.
- Dr. Black otrzymywał honoraria za prelekcje od firm: Astra-Zeneca, Bristol-Myers Squibb, Novartis, Pfizer, Pharmacia, and Wyeth-Ayerst.
- Itd.
Większość członków Komitetu Wykonawczego otrzymywała podobne
honoraria i wsparcie dla badań od w/w firm, wśród których Czytelnik bez
trudu dostrzeże największe koncerny farmaceutyczne.
Witold Jarmołowicz
Akademia Zdrowia Dan-Wit
jw@danwit.pl
Jeśli spodobał ci się ten artykuł podziel się nim ze znajomymi! Przyłącz się do Nowej Debaty na Facebookui Twitterze! Wesprzyj rozwój Nowej Debaty darowizną w dowolnej kwocie. Dziękujemy!
Przeczytaj również: