Aktualizacja: 2018-08-23 8:46 pm
Dodano: 2012-08-30 8:46 pm
Jesienią zeszłego roku ukazała się w Niemczech książka Cornelii Stolze Zapomnij Alzheimera! Prawda o chorobie, która nie jest chorobą (Vergiss Alzheimer! Die Wahrheit über die Krankheit, die keine ist).
Wydało ją znane wydawnictwo Kiepenheuer & Witsch z Kolonii.
Autorka, z wykształcenia biolog, współpracowała z takimi czasopismami
jak „Die Zeit”, „Stern” „Süddeutsche Zeitung”, „Spiegel”, „Financial
Times Deutschland” i „Geo”. Była redaktorką ds. naukowych w „Berliner
Zeitung” i „Die Woche” oraz referentką prasową w różnych instytucjach
naukowych jak Max-Delbrück-Zentrum für Molekulare Medizin w Berlinie i
Max-Planck-Institut für Biochemie. Opublikowała kilka książek
popularno-naukowych; główne obszary jej zainteresowania to medycyna,
biologia, biotechnologia, genetyka i psychologia, polityka naukowa.
Książka Zapomnij o Alzheimerze! spotkała
się z pewnym zainteresowaniem niemieckich mediów – m.in. tygodnik
„Wirtschaftswoche” zorganizował debatę pomiędzy Cornelią Stolze a
profesorem Konradem Beyreutherem, koryfeuszem badań nad „chorobą
Alzheimera”, wieloletnim dyrektorem – do czasu przejścia na emeryturę –
Centrum Biologii Molekularnej na Uniwersytecie w Heidelbergu. I,
łagodnie mówiąc, profesor Beyreuther nie wypadł w niej najlepiej.
Stolze
przypomina, że pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Światowa Organizacja
Zdrowia (WHO) uznała „chorobę Alzheimera” za „jeden z największych
problemów medycznych współczesnego świata”, media rozpisywały się o
„epidemii, która rozszerza się niepowstrzymanie w zachodnich krajach
przemysłowych”. Wspomniany wyżej prof. Konrad Beyreuther ostrzegał, że
„Alzheimer” zostanie „top-killerem” w świecie zachodnim. Niczym czwarty
jeździec Apokalipsy „Morbus Alzheimer” wyłonił się z ciemności,
zamierzając – w istnym tour de force – prześcignąć starych towarzyszy:
raka, zawał, arteriosklerozę. Temat stał się wszechobecny w mediach,
zagościł w powieściach, filmach, serialach, w gazetach straszono
globalną epidemią, która przyczyni się do zbiednienia całych
społeczeństw i sparaliżuje systemy opieki zdrowotnej (zapewne ukryta
sugestia, że „ministerstwa chorób”, aby tego paraliżu uniknąć, powinny
wydać więcej pieniędzy na refundowane leki). Pisano o tykającej bombie
zegarowej podłożonej pod starzejące się społeczeństwa zachodnie, w
których, co oczywiste rośnie liczba przypadków demencji. Ten
demograficzny trend stanowi społeczny kontekst kampanii
alzheimerowskiej, trafiającej w czuły nerw społeczeństw, w których
ludzie starzy są z jednej strony przedmiotem opieki ze strony rządów i
innych instytucji publicznych, a z drugiej istotnym składnikiem
elektoratów wszystkich partii (mają dużo czasu na chodzenie na wybory).
„Alzheimer”
stał się dźwiękiem budzącym przerażenie, skoncentrowały się w nim jak w
– nomen omen – pigułce wszystkie lęki wiążące się ze starzeniem: lęk
przed słabością i bezsilnością, przed utratą kontroli nad swoim umysłem,
ciałem i życiem, przed samotnością, izolacją, przed utratą miłości
oraz tego, co nam zostaje przy końcu życia – własnego „ja” i poczucia
wewnętrznej godności. Te lęki nasilają się pod wpływem paniki, jaką
sieją wielkie organizacje typu Alzheimers’s Disease International,
czyli, zdaniem Cornelii Stolze, najzwyczajniejsi w świecie lobbyści
przemysłu farmaceutycznego, krzyczące ile sił w płucach, że liczba
chorych na demencję (w potocznym i medialnym przekazie utożsamianej z
„chorobą Alzheimera”) z 36 milionów ludzi wzrośnie w 2050 do 115
milionów.
Dlatego
wielu starych ludzi z wdzięcznością przyjmie książkę Cornelii Stolze,
której zasadnicza teza brzmi: coś takiego jak „choroba Alzheimera”
czyli „nieodwracalny proces neurozwyrodnieniowy, u podłoża którego leżą
zanik neuronów oraz odkładanie się w mózgu patologicznych złogów
białkowych” powodujące jak się dziś uważa większość przypadków otępienia
(demencji) – według niektórych szacunków nawet 50%, a u chorych powyżej
70 roku życia ok. 70% – w ogóle nie istnieje. Do dziś nikt nie
dostarczył prawdziwego diagnostycznego dowodu na istnienie „choroby
Alzheimera”. Nie można rozpoznać „Alzheimera” po objawach klinicznych.
Nikt nie wie, czym jest choroba Alzheimera.
Po
dziesięcioleciach intensywnych badań nie można tej rzekomej choroby
jednoznacznie zdiagnozować. Na temat cech i przyczyn choroby krążą
najróżniejsze teorie. Nie tylko różne szkoły mają odmienne zdanie, ale
zdarza się, że badacze sami sobie, w swoich publikacjach, wywiadach i
innych publicznych wystąpieniach, zaprzeczają. Najczęściej wskazuje się
na obecność płytek proteinowych beta-amyloidowych w mózgu, które ponad
100 lat temu Alois Alzheimer odkrył u swojej pacjentki Auguste Deter,
ale nie jest to kliniczna diagnoza choroby, lecz proces, który
„prowadzi do choroby Alzheimera”. Nie ma na to jednak żadnego naukowego
dowodu, przeciwnie, od dawna wiadomo, że u około jednej trzeciej
normalnie starzejących się ludzi, którzy do śmierci zachowali w pełni
jasną głowę, obdukcja wykazała, że mieli w mózgu tyle płytek
proteinowych beta-amyloidowych, że powinni chorować „na Alzheimera”. I
odwrotnie, wielu ludzi w późnym wieku chorujących na demencję, nie ma
tych płytek. Inni badacze przyczynę widzą w tzw. białkach tau, a
inni, jak to zwykle bywa, kiedy nauki medyczne nie potrafią czegoś
wyjaśnić, chwytają się jak brzytwy wszechwyjaśniających genów.
Autorka
przekonuje, że cała koncepcja wczesnego wykrywania, diagnozy i terapii
„Alzheimera” stoi na glinianych nogach. Przyznał to pośrednio podczas
dyskusji zorganizowanej przez „Wirtschaftswoche”, zapędzony przez nią w
kozi róg, prof. Konrad Beyreuther. Oświadczył co prawda, że wciąż
wierzy w istnienie „choroby Alzheimera”, ale przyznał, że testy mające
wcześnie wykrywać chorobę są niewiarygodne, że szczepionki „na
Alzheimera” nie było i nie będzie, zaś dostępne na rynku leki przeciwko
„Alzheimerowi” nie działają, tzn. nie powstrzymują biegu choroby.
Jeszcze 10 lat temu prof. Beyreuther mówił coś dokładnie przeciwnego,
twierdził mianowicie, że testy dają prawie 100 procentową pewność i
obiecywał, że przy pomocy lekarstw nadejście choroby da się oddalić w
czasie! Dzisiaj już tego nie mówi. Jest to poniekąd przyznanie się do
porażki, na co prof. Beyreuther może sobie teraz, kiedy jest już na
emeryturze, pozwolić. Chyba nawet przestraszył się własnej odwagi, bo
szybko uzupełnił swoje wywody zachętą do kupowania leków przeciwko
„Alzheimerowi”, które wprawdzie są nieskuteczne, ale za to poprawiają
pacjentom nastrój i samopoczucie, ułatwiają bliskim i personelowi
pielęgniarskiemu obcowanie z pacjentami i obniżają koszty opieki nad
chorymi.
Pochopne diagnozy
Jeśli
nie nieodwracalne degeneracyjne zmiany w mózgu, to co jest przyczyną
otępienia starczego (demencji)? Tych przyczyn jest bardzo wiele,
niektóre choć znane od dawna, są coraz bardziej są ignorowane, tak aby
„Alzheimer” mógł zagarnąć dla siebie całą „pulę”, i jako monokausalne
wyjaśnienie zdominować badania nad demencją i jej terapię. Stolze zwraca
uwagę najpierw na oczywisty fakt, że nasz mózg starzeje się, a wraz z
jego starzeniem się słabną funkcje i siły naszego umysłu; u
większości ludzi wydajność mózgu maleje z wiekiem. U jednych ludzi
proces ten zaczyna się wcześniej u innych później, ma też inny przebieg,
ale fakt że nasz umysł w wieku lat 80 nie funkcjonuje tak sprawnie jak w
wieku lat 30., nie oznacza jeszcze, że jesteśmy chorzy na demencję,
zmarszczek na twarzy czy siwizny też nie uznaje się (na razie?) za
choroby. Gdybyśmy wszyscy żyli 120 lat, nasze mózgi zestarzałyby się
tak bardzo, że każdemu można by postawić diagnozę: demencja
(czyt.”Alzheimer”).
Trzeba
też mieć na uwadze to, że demencja nie jest de facto pojedynczą
jednostką chorobową, ale zespołem symptomów takich jak utrata
intelektualnych umiejętności, zapominanie, osłabienie funkcji
poznawczych, zaburzenia koncentracji i uwagi, problemy z mową,
zmęczenie, objawy depresyjne, uczucie zagubienia, dezorientacji i
lęku, niepokój, a czasem nawet agresywność, chwiejność nastroju i
nadmierna drażliwość aż po otępienie umysłowe i urojenia prześladowcze.
Stolze,
powołując się na badania przeprowadzone w różnych krajach, twierdzi, że
być może nawet do 3/4 wszystkich diagnoz postawionych przez lekarzy
domowych i brzmiących „demencja” – spowodowana przez „Alzheimera” –
jest fałszywe, tzn. lekarze pośpiesznie i pochopnie stawiają taką
diagnozę. Jeśli nie znajdują niczego (a często nawet nie szukają), co w
ich oczach wyjaśniałoby, dlaczego pacjent jest w tym stanie, to musi
to być demencja („Alzheimer”). Stolze wysuwa dość radykalną tezę, że ta
masowo dziś diagnozowana choroba jest w dużej mierze po prostu medycznym
błędem. Ponieważ demencja lub demencjopodobne symptomy mogą być
wywoływane przez najróżniejsze choroby lub toksyczne uszkodzenia mózgu,
to tutaj należy w pierwszej kolejności poszukiwać przyczyn obniżenia
umysłowej sprawności. Okaże się wówczas, że zjawiska zebrane pod nazwą
„demencja” (wywołana przez „Alzheimera”) w wielu przypadkach mogą być –
o ile jej prawdziwe przyczyny zostaną rozpoznane – odwracalne.
Zaletą
książki Stolze są jej obserwacje dotyczące działania całego systemu
medycyny i służby zdrowia wobec starych ludzi. Diagnozuje się u nich
jako demencję („Alzheimera”) pewne życiowe zachowania i sytuacje, w
efekcie diagnoza jeszcze pogarsza stan starego człowieka. Dobrym
przykładem jest sytuacja, kiedy u takiego człowieka wystąpi poczucie
zagubienia i kłopoty pamięcią. Lekarz diagnozuje u niego „demencję” i
wysyła do szpitala, a ponieważ taka nagła zmiana miejsca,
przeniesienie na nieznany teren, w obcą przestrzeń jest dla ludzi
starszych i chorych dużym obciążeniem psychologicznym, to
dezorientacja, zakłócenia świadomości pogłębią się, co będzie dowodem na
to, że diagnoza była słuszna. Z tą diagnozą pacjent powraca do domu i
ciągnie się ona za nim do końca życia, kolejni lekarze jej nie
weryfikują, lecz po prostu akceptują jako daną.
To
co mogło być przejściowym zachwianiem funkcji poznawczych staje się
chorobą, którą trzeba leczyć podając pacjentowi leki „na demencję”.
Prawdopodobieństwo diagnozy „demencja” („Alzheimer”) wzrasta, jeśli
starsze osoby żyją samotnie, nie dosłyszą, nie rozumieją dobrze lekarza,
mają niższe wykształcenie etc. Często zdarza się, że jako „demencję”
diagnozuje się – nierzadkie u starszych ludzi – depresje, które
charakteryzuje słabość koncentracji, zwolnione myślenie, luki w
pamięci. Dezorientacja, nadmierne podniecenie lub apatia klasyfikuje
się jako „Alzheimera”, podczas gdy może to być skutek odwodnienia
organizmu i za małej ilości elektrolitów. Inne przyczyny demencji to
przeoczone mikroudary, nadużywanie alkoholu i narkotyków, niedożywienie,
złe i słabe odżywianie, fizyczne i duchowe odrętwienie, samotność, brak
kontaktu z ludźmi.
Mówiąc
o złym odżywianiu, należałoby chyba dodać, że tłuszcz i cholesterol
mają zasadnicze znaczenie dla zdrowia ludzkiego mózgu. Chociaż mózg
stanowi 2 % masy ludzkiego ciała, zawiera ok. 25% cholesterolu
zgromadzonego w całym organizmie człowieka. Nasuwa się przypuszczenie,
że dążenie do obniżenia poziomu cholesterolu (wspomniany wyżej prof.
Beyreuther przez lata bardzo aktywnie promował zażywanie statyny jako
leku przeciw „Alzheimerowi”) – także może negatywnie wpływać na
sprawność umysłu, co potem zdiagnozowane jest jako „Alzheimer”.
Istnieje
wiele innych chorób i schorzeń, które wywołują takie pozornie klasyczne
symptomy „Alzheimera”. Na przykład podwyższone ciśnienie śródczaszkowe
ma z reguły trzy typowe symptomy – zakłócenia w myśleniu i pamiętaniu,
niepewny chód, nietrzymanie moczu, co lekarz może potraktować jako
symptomy „Alzheimera”, tymczasem kiedy odciągnie się płyn mózgowy,
spadnie ciśnienie i znikną objawy. Spośród innych chorób dających
symptomy „Alzheimera” wymienić można schorzenia wątroby i nerek,
niedoczynność tarczycy, obniżony poziom cukru przy cukrzycy,
hipernatremia, hiponatremia, hiperkalcemia, niedoczynność przysadki,
choroba Parkinsona, alkoholizm, syndrom Korsakowa, enecefalopatia
Wernickego, zapalenie opon mózgowych, zapalenie mózgu, neurosyfilis,
ropień mózgu, krwiak podtwardówkowy, zator mózgu, wstrząs mózgu,
zapalenie tętnic, układowe zapalenie naczyń itd. Dlatego lekarze
powinni bardzo uważać, aby nie diagnozować pochopnie demencji
(„Alzheimera”) w sytuacji, gdy wchodzi w grę inna choroba.
Codzienna lekomania
Bardzo
istotnym kontekstem dla wzrostu przypadków demencji, która wszak
dotyczy funkcjonowania ludzkiego umysłu, jest gwałtowny wzrost spożycia
w populacjach Europy i Ameryki Północnej najrozmaitszych leków i
preparatów, z których wiele wpływa negatywnie na funkcjonowanie umysłu.
W Niemczech 1,4 do 1,5 miliona ludzi w jest uzależnionych od
tabletek, według niektórych 1.9 miliona. Nastąpiła ogromna medykalizacja
życia, liczba lekarstw ordynowanych w USA od 1998 roku wzrosła o
połowę. Antybiotyki, leki przeciw alergiom, osteoporozie i
inkontynencji, preparaty na serce, przeciwko astmie mogą wywoływać
symptomy demencjopodobne; niektóre leki m.in. preparaty kortyzonowe
oddziałują dokładnie na te obszary mózgu, (hipokamp, kora przedczołowa),
które według powszechnej opinii naukowej, dotyka „choroba
Alzheimera”.
Ze
środków „psychoaktywnych” wymienić można, wprowadzone do obiegu już w
latach 50. XX wieku, tzw. trójcykliczne antydepresanty, powodujące
umysłowe zaburzenia. Antydeprsanty mogą wywoływać symptomy demencji i
typowe zjawiska jej towarzyszące jak agresywność, myśli samobójcze etc.
Przepisywanie, zażywanie i sprzedaż środków psychofarmakologicznych,
antydepresantów, środków uspokajających i przeciwbólowych, bezustannie
rośnie, co nie pozostaje bez wpływu na funkcjonowanie umysłów.
Obecnie w Niemczech zapisuje się rocznie prawie miliard dziennych dawek
antydepresantów, co daje dwukrotny wzrost w ciągu 10 lat.
Stolze
podaje, że istnieje ponad 130 lekarstw mogących wywoływać demencję lub
ostry stan dezorientacji, zamęt umysłowy, halucynacje i inne zmiany
świadomości, co prowadzić może do błędnych diagnoz. Szczególnie
problematyczne są środki uspokajające, bardzo często aplikowane
pensjonariuszom domów starców i domów opieki. Dawno już bowiem
zauważono, że niektóre leki wywołują skutki dokładnie odwrotne od
zamierzonych – środki uspokajające zamiast uspokajać mogą wywoływać
stany dezorientacji, niepokoju, napadów lęku, depresji, środki nasenne –
brak snu i podniecenie.
Ludzie
starzy stanowią specyficzną grupę pacjentów (i klientów): częściej
chorują, i to na kilka chronicznych chorób, stąd rośnie liczb lekarstw
regularnie przez nich przyjmowanych; zdarza się, że przepisywane są
przez różnych lekarzy. Do tego dochodzą leki kupowane bez recepty. W
rezultacie powstają kombinacje leków, mixy różnych środków, o których
często nie wiadomo jak wzajemnie na siebie oddziałują. U ludzi powyżej
65 roku życia mniejsze dawki leków działają tak samo jak dawki
przeznaczone dla ludzi młodszych , stąd przy nie zawsze ścisłym
przestrzeganiu dawkowania, wzrasta ryzyko wystąpienia skutków ubocznych.
Skutki uboczne jako choroby
Masa
najrozmaitszych leków trafia do ludzi starszych poprzez system domów
starców i domów opieki, od 60 do 70 procent ich mieszkańców zażywa
środki psychofarmakologiczne, najczęściej neuroleptyki. 40% pacjentów z
domów starców przyjmuje leki, uznawane za potencjalnie niebezpieczne.
Niepokój, koszmary, nadmierna ruchliwość, lęki, apatia, drażliwość,
nadmierne podniecenie, stany niepokoju, zakłócenia rytmu snu mogą być
interpretowane jako postępująca demencja, podczas gdy w rzeczywistości
wywołane zostały przez leki. Leki z grupy benzodiazepinów zapisywane
jako środki uspokajające i nasenne mogą skutkować pogorszeniem pamięci
krótkotrwałej, zaburzeniami funkcji kognitywnych (poznawczych),
dezorientacją, przytłumieniem świadomości, nieskoordynowanymi ruchami,
trudnościami z wymową czyli objawami… demencji. Innymi słowy środki ,
które masowo zapisuje się nawet przeciwko łagodnym formom
nieprawidłowego funkcjonowania umysłu , mogą powodować demencję.
Skutki
uboczne jednego leku traktuje się jako objawy choroby, dlatego zamiast
odstawić lek pierwotny, wprowadza się nowy mający zwalczać ten objaw,
będący w rzeczywistości skutkiem ubocznym; w ten sposób tworzą się
receptowe kaskady (kto wie, czy w przyszłości nazwa zdiagnozowanej
choroby nie będzie brzmieć „skutek uboczny”). To samo odnosi się do
specyficznych leków „na Alzheimera”, aplikowanych ludziom, u których tę
„chorobę” zdiagnozowano. Miliony starszych ludzi przyjmuje leki typu
memantyna i inhibitory cholinesterazy, wywołujące, jako skutki
uboczne, dokładnie te symptomy, które uważa się za charakterystyczne
cechy „choroby Alzheimera”. Może być więc tak, że komuś błędnie
zdiagnozuje się demencję, zapisze mu leki i po zażywaniu leków wystąpią
dokładnie te symptomy, które (rzekomo) należą do obrazu choroby! Jedyny
realny skutek przyjmowania leku to „skutki uboczne” czyli „Alzheimer”!
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że starzy ludzie nie zawsze potrafią
podać ile i jakie lekarstwa biorą, większość nie mówi lekarzom o
skutkach ubocznych, nie wie kiedy dokładnie te skutki wystąpiły. Skąd
lekarz ma wiedzieć, czy to choroba czy skutki zażywania, jeśli pacjent
nie jest w stanie opisać dolegliwości, nie mówiąc już o dokładnym
określeniu, kiedy się pojawiły.
Im
bardziej się starzejemy, ostrzega Cornelia Stolze, tym łatwiej wpadamy w
diabelski krąg współczesnej medycyny. Następstwem błędnej diagnozy są
błędne terapie ze skutkami ubocznymi, które z kolei pociągają za sobą
łańcuch fałszywych diagnoz i dalszych leków. Kto ma pecha, a nie ma
obok siebie kochającej rodziny, bliskich, przyjaciół lub czujnego
lekarza, nie wyjdzie z tego do końca życia.
Przypadek Waltera Jensa
Znany
w Niemczech pisarz, filolog, krytyk literacki, przez kilka
dziesięcioleci ważna postać niemieckiego życia publicznego prof. Walter
Jens (ur. 1923) w wieku 81 lat zapadł na poważną demencję. Jego syn
Tilman opisał historię choroby, w książce Demencja. Pożegnanie z moim ojcem.
Ponieważ Jens znany był szerokiej publiczności ze swoich wystąpień w
mediach i udziału w różnych akcjach społecznych i politycznych,
uczyniono go prominentnym przykładem „choroby Alzheimera”. Jednak
historia jego życia powinna kierować naszą uwagę w zupełnie innym
kierunku; Jens od dzieciństwa cierpiał na astmę leczoną coraz większymi
dawkami kortyzonu. Jako dorosły miewał często depresje, przechodził
kryzysy psychiczne, cierpiał na chorobliwe lęki. Aby te stany
przezwyciężyć, zażywał rozmaite antydepresanty, tabletki uspokajające
itp. W wieku 63 lat uzależnił się od leków, przez kilkanaście brał
coraz to nowe środki psychofarmakologiczne, eksperymentował z różnymi
preparatami, zażywał bez konsultacji z lekarzem, robił koktajle z leków,
wyłudzanych bez recepty od aptekarzy w Tybindze, którzy ufali „panu
profesorowi”; w całym domu miał schowki na tabletki, chował je w
szufladach, pomiędzy książkami, w kieszeniach ubrań.
W
2003 roku okazało się, że Jens, po wojnie postępowy wzorowy
antyfaszysta i moralista skłonny do surowego oceniania ludzi za ich
polityczne grzechy z przeszłości, był w młodości członkiem
Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec kierowanej przez
Adolfa Hitlera. Ten epizod ze swojej biografii Jens, pełniący rolę
moralnego autorytetu, przemilczał i najprawdopodobniej wyparł z pamięci,
jego ujawnienie stało się to dlań traumatycznym przeżyciem i – jak się
podejrzewa – spowodowało zwiększenie dawek zażywanych leków. Coraz
bardziej tracił orientację, aż w końcu był tak otępiały, że nie można z
nim było nawiązać kontaktu, wreszcie trafił go szpitala. Dziś robi się z
Jensa celebrytę „choroby Alzheimera”, zamiast szukać przyczyn
„zaćmienia umysłu” w wieloletnim zatruwaniu mózgu coraz większymi
dawkami najrozmaitszych środków psychofarmakologicznych.
Wielki strach
Panika
na tle stałego wzrostu liczby chorych na demencję (w potocznym i
medialnym przekazie utożsamianą z „chorobą Alzheimera”) nie tylko
zaburza racjonalne myślenie u lekarzy, którzy nie szukają innych
przyczyn demencji, z miejsca diagnozując u starszych ludzi
„Alzheimera”, ale każdemu starzejącemu się człowiekowi każe myśleć, że
na pewno stanie się jedną z ofiar „epidemii”. Rozpowszechnia się lęk
przed przyszłą diagnozą i lęk spowodowany szokiem diagnozy. W
przerażenie wprawiają ludzi testy wczesnego wykrywania – jak wiemy
zupełnie niewiarygodne i wykrywające co najwyżej błędną diagnozą
Alzheimera. Zaczynają swoją odyseję przez szpitale i praktyki ze
strachu przed chorobą, której tak naprawdę nikt nie potrafi
zdiagnozować. Stają się ofiarami przed-sądów, błędnych diagnoz i
błędnych terapii.
Strach
jest wielkim czynnikiem ryzyka przy sprawności mózgu. Lęk przed
diagnozą lub fałszywa diagnoza mogą więc w pewnej mierze wywoływać
symptomy „Alzheimera”, Ludzie popadają w depresje, dręczą ich
samobójcze myśli, ba, znane są przypadki samobójstw ludzi, u których
zdiagnozowano „Alzheimera”, albo sami ją sobie postawili. Nie chcieli
dłużej żyć wyobrażając sobie, że już niedługo utracą pamięć, że ogarnie
ich duchowa ciemność i stracą kontrolę nad własnym życiem.
Tworzenie choroby
W
wywiadach dziennikarze pytają często Cornelię Stolze, czy nie jest
rzeczą obojętną jak nazywa się problem , „Alzheimer”, demencja czy
jeszcze inaczej. Stolze odpowiada nieodmiennie, że absolutnie nie,
albowiem poprzez zafiksowanie na „Alzheimerze” lekarze nie rozpoznają
prawdziwych przyczyn skarg pacjentów; wszystkie symptomy i przyczyny
wrzuca się do jednego worka i nakleja nalepkę „Alzheimer”. I to jest
kluczowa sprawa – stworzenie „jednego worka” z nalepką „Alzheimer”,
potrzebna jest „Big Label”, “Big Idea” , gdyż tylko wówczas można się
nią posłużyć na masową skalę, tylko wówczas dopasowana jest do wielkich
systemów zinstytucjonalizowanej medycyny i nauki , do aparatów
politycznych i medialnych, zaspokajając interesy sprzymierzonych z nimi
wielkich firm farmaceutycznych; poprzez wykreowanie wielkiej “Sprawy”,
wielkiej choroby o jednym źródle, jednej przyczynie uruchamiamy dynamikę
polityczną i finansowa, w wyniku której wokół tej “Sprawy” tworzą się
coraz to większe grupy interesów, coraz więcej ludzi, grup, instytucji,
ośrodków politycznych, medialnych i finansowych żyje z tej „Sprawy”.
Kiedy wielki worek z napisem „Alzheimer” rozwiążemy, wszystkie zjawiska,
symptomy, diagnozy, przyczyny, syndromy, etc. rozlecą się na wszystkie
strony, wielka „Sprawa” rozpadnie się na setki małych spraw, nie
przynoszących wielkich zysków – ani finansowych, ani politycznych, ani
prestiżowych.
Nie zapominajmy o pieniądzach!
Skoro
„Alzheimer” nie istnieje jako choroba, którą można zdefiniować i
zidentyfikować tak jak definiuje się i identyfikuje gruźlicę lub raka,
to czym jest? Jest, według Stolze, wykreowanym konstruktem, służącym
do podsycania lęku, zdobywania środków na badania, przyspieszania
naukowych karier, uznawania zdrowych za chorych i stworzenia wielkich
rynków dla procedur diagnostycznych i leków.
Cornelia
Stolze tłumaczy w swojej książce dlaczego do tej pory – choć stale
ogłasza się „przełomy w badaniach nad Alzheimerem”, reklamuje „nowe
strategie terapeutyczne” i „rewelacyjne leki” – nikt nie potrafił
postawić precyzyjnej diagnozy , dlaczego testy są niewiarygodne a
terapie nieskuteczne, i dowodzi, że naukowcy, lekarze, chorzy i ich
krewni, politycy, administratorzy chorób i działacze organizacji typu
Alzheimers’s Disease International (ADI) gonią za fantomem, którego
nigdy, rzecz prosta, dogonić nie zdołają. Jednak owa pogoń za fantomem
przynosi całkiem nie fantomatyczne, ale raczej fantastyczne korzyści.
Tygodnik „Wirtschaftswoche” podaje za różnymi źródłami, że lekarstwa „na
Alzheimera” sprzedano na świecie w 2000 roku za 0,7, miliarda dolarów,
w 2010 już za 8,3 miliarda; prognozuje się, że w 2015 będzie to ponad
19 miliardów dolarów. Oczywiście spotkamy tu samych starych znajomych
jak Pfizer, Merz, Novartis, Eli Lilly, Eisai, które mają to co
najbardziej lubią – wielką chorobę z jedną wielką przyczyną , którą
zwalczyć można bijąc w nią salwami z leków – magicznymi substancjami o
tajemniczo brzmiących nazwach aricept, axura, memantyna, namenda,
ebixa, donepezil, galantamina, riwastygmina itp.
Warto
tu zwrócić uwagę na to, że ludzie starzy, są z wielu względów idealną i
coraz liczniejszą grupą klientów; coraz liczniejszą także z tego
powodu, że mają coraz wcześniej, wręcz prewencyjnie, zacząć zażywać
leki „na Alzheimera”, twierdzi się bowiem, że im wcześniej zacznie się
je brać (kupować), tym lepiej (także dla producentów). Idzie więc o
to, aby u jak największej liczby ludzi maksymalnie wydłużyć okres
przyjmowania leków. Najlepiej byłoby, gdyby zaczęli mając ok. 50 lat i
zażywali je aż do śmierci. Dysponują swoimi zasobami wydawanymi na
leki, są na utrzymaniu rodzin, które kupują dla nich leki, a ponadto
wielka ich rzesza włączona jest w system domów starców i ośrodków opieki
społecznej itd., wchłaniający ogromne ilości leków. Wszystko to
widzieć należy oczywiście w szerszym kontekście funkcjonowania systemu
zinstytucjonalizowanej medycyny, państwowej służby zdrowia, kas chorych,
komisji lekarskich, systemu refundacji leków, czyli funkcjonowania
wszystkich kanałów pozarynkowego rozprowadzania leków produkowanych
przez prywatne firmy. Ludzi starsi są idealnymi klientami, ponieważ są
bardziej zależni od innych, bardziej bezbronni wobec świata, wobec
nacisków, perswazji, reklamy.
Z
książki Cornelii Stolze wynika, że największe pieniądze zarabia się na
wykreowanej chorobie, której rozwoju nie powstrzymuje się, ponieważ albo
ma ona inne przyczyny, albo wiąże się z nieodwracalnymi procesami
zachodzącymi w ludzkim organizmie. Wówczas nikt nie jest w stanie
udowodnić, czy terapia jest skuteczna, czy też nie. A skoro nie można
to – jak stwierdziło pewne grono niemieckich ekspertów cytowane przez
autorkę – nie można również podjąć uzasadnionej decyzji o odstawieniu
leku na podstawie jego nieskuteczności. W związku z tym zalecenie
ekspertów brzmi, aby stale, nieprzerwanie podawać lek, którego
nieskuteczności nie da się w 100% udowodnić. Genialnie proste!
Cornelia
Stolze szczegółowo omawia typy leków i ich producentów, instytucje
nadzoru które je dopuszczają, bez owijania w bawełnę, po nazwisku,
pokazuje jak ścisłe są w Niemczech związki różnych ekspertów,
naukowców i lekarzy biorących udział w wypracowywaniu medycznych
standardów i zaleceń rozpoznawania i leczenia chorób, z firmami
farmaceutycznymi. Są oni udziałowcami boomu na leki przeciwko
„Alzheimerowi”.
W
Niemczech w 2000 roku liczba przepisanych dawek dziennych inhibitorów
cholinesteraz wyniosła 6 milionów, dziewięć lat później 47 milionów,
czyli nastąpił wzrost o ponad 780 procent w ciągu mniej niż dziesięciu
lat. Wspomniany wyżej koryfeusz badań nad „Alzheimerem” prof. Konrad
Beyreuther brał pieniądze na badania i honoraria za doradztwo od
producentów leków, opracował testy rozprowadzane za pośrednictwem firmy
Abeta, w której miał udziały (dzisiaj należy do Mercka). Od wielu lat na
swoich kongresach badacze rozpowszechniają slogany reklamowe koncernów
farmaceutycznych. Stolze pisze, że wielu ludzi żyje z wrzawy robionej
wokół „Alzheimera”. Wszystko to w dużej mierze inscenizowany spektakl,
którego reżyserzy, scenarzyści i aktorzy nie poświęcają specjalnej uwagi
prawdziwym przyczynom starczej demencji.
Ponieważ
brak kryteriów pozwalających stwierdzić, czy terapia się powiodła, czy
nie, pacjenci otrzymują drogie i bezużyteczne lekarstwa, które nie
pomagają im, ale ich producentom, leki, których skuteczności nie można
nijak zmierzyć. Stolze cytuje wypowiedź Petera Sawickiego
przewodniczącego kolońskiego Instytutu na rzecz Jakości i Racjonalnego
Gospodarowania w Opiece Zdrowotnej (Institut für Qualität und
Wirtschaftlichkeit im Gesundheitswesen) z 2006 roku temat inhibitorów:
„To niedorzeczność, od dziesięciu lat leczymy pacjentów lekami, które
mają poważne skutki uboczne, nie wiedząc naprawdę, czy się do czegoś
nadają.” Taki jest ostateczny wniosek, jaki możemy wyciągnąć po lekturze
książki Cornelii Stolze: fałszywa teoria rodzi fałszywą diagnoza,
fałszywa diagnoza rodzi fałszywą terapię, fałszywa terapia nie pomaga,
lecz szkodzi. Fałszywa teoria nigdy nie jest niewinna, zawsze przynosi
niepotrzebne cierpienia wielu, wielu ludziom.
Tomasz Gabiś
źródło: www.bibula.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz