W rozmowach z opisywanego przeze mnie okresu, to znaczy z końca 1916 roku,
G. kilka razy zajął się zagadnieniami związanymi z religią.
Ilekroć pytano go o cokolwiek, co wiąże się z religią, G. niezmiennie rozpoczynał od podkreślenia faktu, że jakiś bardzo poważny błąd leży u podstaw przyjętej przez nas postawy
wobec problemów religii.
– Przede wszystkim – zawsze mawiał – religia jest pojęciem względnym; odpowiada ona poziomowi bycia człowieka.
Religia jednego człowieka wcale nie musi odpowiadać drugiemu człowiekowi, to znaczy religia człowieka z jednego poziomu bycia nie odpowiada człowiekowi znajdującemu się na innym poziomie bycia.
Trzeba zrozumieć, że religia człowieka nr 1 to religia jednego rodzaju, religia człowieka nr 2 to religia innego rodzaju, a religia człowieka nr 3 to religia jeszcze innego rodzaju.
Religia człowieka nr 4, nr 5 i dalej jest czymś zupełnie odmiennym od religii człowieka nr 1, 2 i 3.
Po drugie, religia jest czynieniem; człowiek nie tylko myśli lub czuje swoją religię, ale w miarę możności “żyje" nią, bo inaczej nie jest to religia, lecz fantazjowanie lub filozofia.
I czy mu się to podoba, czy nie, poprzez swoje działania człowiek ujawnia swoją postawę wobec religii, i tylko poprzez swoje działania może ujawnić swoją postawę.
Tak więc, jeśli jego działania są sprzeczne z wymaganiami danej religii, to nie może on się uważać za kogoś, kto przynależy do tej religii.
Olbrzymia większość ludzi, którzy nazywają siebie chrześcijanami, nie ma do tego żadnego prawa, ponieważ nie tylko nie spełniają oni stawianych przez ich religię wymagań, ale nawet nie myślą o tym, że powinni te wymagania spełniać.
Chrześcijaństwo zabrania mordowania.
A tymczasem cały nasz postęp sprowadza się do postępu w technice mordowania i postępu w sztuce wojennej.
Jakim prawem możemy nazywać siebie chrześcijanami?
Nikt, kto nie postępuje zgodnie z naukami Chrystusa, nie może nazywać siebie chrześcijaninem.
Człowiek, jeśli próbuje stosować się do tych nauk, może powiedzieć, że pragnie być chrześcijaninem.
Jeśli wcale o nich nie myśli lub wyśmiewa się z nich, albo też zastępuje je jakimiś swoimi własnymi wymysłami lub o nich zapomina, to nie ma żadnego prawa do nazywania siebie
chrześcijaninem.
Podałem przykład wojny, ponieważ jest to przykład najbardziej uderzający.
Ale nawet bez wojny całe życie jest dokładnie takie samo.
Ludzie nazywają siebie chrześcijanami, nie zdając sobie sprawy, że nie tylko nie chcą, ale też nie są w stanie być chrześcijanami, ponieważ po to, aby być chrześcijaninem, konieczne
jest nie tylko pragnienie, lecz także bycie w stanie, bycie jednym.
Człowiek sam w sobie nie jest jednym, on nie jest “Ja”, on jest “my” lub mówiąc
dokładniej, on jest “oni".
Wszystko z tego wynika.
Przypuśćmy, że człowiek postanawia zgodnie z Ewangelią nadstawić lewy policzek, jeśli ktoś uderzy go w prawy.
I jedno “ja" podejmuje decyzje o tym w umyśle albo w centrum emocjonalnym.
Jedno “ja" wie o tym i jedno “ja" o tym pamięta – a inne nie.
Wyobraźmy sobie, że rzeczywiście to się zdarza, że ktoś uderzy tego człowieka.
Czy myślicie, że nadstawi lewy policzek?
Nigdy.
Nie będzie miał czasu o tym pomyśleć.
Albo uderzy w twarz człowieka, który go uderzył, albo zacznie wzywać policję, albo po prostu ucieknie.
Jego centrum ruchowe zareaguje, zanim człowiek ten zda sobie sprawę z tego co robi.
Do tego, by nadstawić policzek, konieczny jest długotrwały instruktaż, długotrwały trening. Ale jeśli jest to trening mechaniczny, to nie ma żadnej wartości, ponieważ w tym wypadku będzie to oznaczało, że człowiek nadstawi policzek, bo nic innego nie potrafi zrobić.
– Czy modlitwa nie może człowiekowi pomóc w tym, by żył jak chrześcijanin ? –
zapytał ktoś.
– To zależy od tego, czyja jest to modlitwa – powiedział G.
– Modlitwa człowieka subiektywnego, to znaczy człowieka nr 1, 2 i 3, może prowadzić tylko do subiektywnych rezultatów, a więc autosugestii, pocieszania i hipnotyzowania siebie.
Nie może ona dać rezultatów obiektywnych.
– Ale czy modlitwa w ogóle nie może przynieść obiektywnych wyników? – zapytał jeden z obecnych.
– Powiedziałem już, że to zależy od tego, czyja jest to modlitwa – odpowiedział G.
– Trzeba nauczyć się modlić, tak jak trzeba się nauczyć wszystkiego innego.
Jeśli ktoś wie, jak się modlić i jak we właściwy sposób się skupić, to jego modlitwa może przynieść rezultaty.
Należy jednak zrozumieć, że istnieją różne modlitwy i że dają one różne wyniki.
Nawet ze zwykłego nabożeństwa można się o tym dowiedzieć.
Tymczasem my, kiedy mówimy o modlitwie albo o rezultatach modlitwy, mamy na myśli zawsze tylko jeden rodzaj modlitwy – prośbę, albo też uważamy, że prośbę da się połączyć ze wszystkimi innymi rodzajami modlitwy.
Jest to oczywiście nieprawda.
Większość modlitw nie ma nic wspólnego z prośbami; wiele z nich jest znacznie starszych niż chrześcijaństwo.
Modlitwy te są, że tak powiem, rekapitulacjami; powtarzając je na głos albo w myślach,
człowiek usiłuje doświadczyć za pomocą swojego umysłu i swoich emocji tego, co jest w nich zawarte.
I zawsze człowiek może stworzyć dla siebie nowe modlitwy.
Na przykład mówi: “Ja chcę być poważny".
Ale cała rzecz w tym, jak on to mówi.
Jeśli powtarza to nawet dziesięć tysięcy razy na dzień, a jednocześnie myśli o tym, kiedy to się skończy i co będzie dzisiaj na obiad, to wtedy nie jest to modlitwa, lecz po prostu oszukiwaniem siebie.
Ale te same słowa mogą stać się modlitwą, jeśli człowiek wypowiada je w następujący
sposób: mówi “JA" i jednocześnie stara się myśleć o wszystkim, co wie o “Ja".
Ono nie istnieje, nie istnieje jedno “Ja", jest mnóstwo drobnych, krzykliwych i kłótliwych “ja".
Ale on chce być jednym “Ja" – panem; przypomina sobie o wozie, koniu, woźnicy i panu. “Ja" jest panem.
“CHCĘ" – człowiek myśli o znaczeniu “Ja chcę".
Czy jest w stanie chcieć?
U niego przez cały czas “to chce" lub “to nie chce".
I temu “to chce" i “to nie chce” próbuje on przeciwstawić swoje własne “Ja chcę", które powiązane jest z celami pracy nad samym sobą; czyli, że do potocznej kombinacji dwóch sił: “to chce" i “to nie chce", próbuje on wprowadzić trzecią siłę.
“BYĆ” – człowiek myśli o tym, co “być", co “bycie" oznacza.
Bycie mechanicznego człowieka, z którym wszystko się zdarza.
Bycie człowieka, który może czynić.
Można “być" na różne sposoby.
On chce “być" nie tylko w znaczeniu egzystencjalnym, lecz także w znaczeniu wielkości posiadanej mocy.
Słowo “być" nabiera dla niego wagi, nowego znaczenia.
Być “POWAŻNYM" – człowiek myśli o tym, co to znaczy “być poważnym".
Bardzo ważne jest, jak sobie na to odpowie.
Jeśli rozumie, co to oznacza, jeśli właściwie zdefiniuje dla siebie, co to znaczy “być poważnym" i jeśli czuje, że naprawdę tego pragnie, to wtedy jego modlitwa może przynieść rezultat w tym sensie, że może mu przybyć więcej siły, że częściej będzie zauważał, że nie jest poważny, że łatwiej będzie mu się przemóc i że sam sprawi w końcu, że będzie poważny.
Dokładnie w ten sam sposób człowiek może “się modlić":
“Ja chcę pamiętać siebie samego".
“PAMIĘTAĆ" – co to znaczy “pamiętać”?
Człowiek musi myśleć o pamięci.
Jak niewiele pamięta!
Jak często zapomina o tym, co postanowił, co widział, co wie!
Całe jego życie byłoby inne, gdyby mógł pamiętać.
Wszystkie nieszczęścia biorą się z tego, że nie pamięta.
Pamiętać “SIEBIE SAMEGO" – człowiek znowu powraca do siebie.
Którego “siebie" chce pamiętać?
Czy warto jest pamiętać całego siebie?
Jak może odróżnić to, co chce pamiętać?
Idea pracy! W jaki sposób może powiązać to z ideą pracy, itd.
W chrześcijańskim obrządku istnieje bardzo wiele właśnie takich modlitw, podczas których należy zastanawiać się nad każdym słowem.
Tracą one cały swój sens i znaczenie, gdy się je powtarza albo śpiewa mechanicznie.
Za przykład weźcie dobrze znam modlitwę: “Boże zmiłuj się nade mną!"
Co to znaczy?
Człowiek odwołuje się do Boga.
Powinien trochę pomyśleć, powinien zrobić porównanie i zapytać siebie, czym jest Bóg i czym jest on sam.
Następnie prosi Boga, by się nad nim zmiłował.
Lecz przecież, by to się stało, Bóg musi o nim myśleć, musi go zauważyć.
Ale czy warto jest zwracać na niego uwagę?
Co takiego jest w nim, o czym warto myśleć?
I kto ma o nim myśleć?
Sam Bóg.
Widzicie, wszystkie te i jeszcze wiele innych myśli powinno przebiegać przez umysł człowieka, gdy wypowiada tę prostą modlitwę.
1 to właśnie te myśli mogą sprawić to, o co prosi on Boga.
Ale o czym może myśleć i jaki rezultat może przynieść modlitwa, jeśli tylko jak papuga powtarza:
“Boże zmiłuj się!
Boże zmiłuj się!
Boże zmiłuj się!"
Sami wiecie, że to nie może dać żadnych wyników.
Mówiąc ogólnie, bardzo niewiele wiemy o chrześcijaństwie i o formie
chrześcijańskiego obrządku.
Na przykład kościół, czyli świątynia, w której gromadzą się wierni i w której zgodnie ze specjalnymi rytuałami odbywają się nabożeństwa – skąd to się wzięło?
Wielu ludzi w ogóle o tym nie myśli.
Wielu ludzi uważa, że zewnętrzna forma obrządku, rytuały, śpiewanie kantyków itd. –
zostały wymyślone przez Ojców Kościoła.
Inni sądzą, że ta zewnętrzna forma została częściowo przejęta z religii pogańskich, a częściowo od Żydów.
Ale to wszystko nieprawda.
Pytanie dotyczące źródła kościoła chrześcijańskiego, to znaczy chrześcijańskiej świątyni, jest dużo bardziej interesujące, niż myślimy.
Zacznijmy od tego, że kościół i obrządek w tej formie, w jakiej istniały w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, nie mogły zostać zapożyczone z pogaństwa, ponieważ nic takiego nie istniało ani w greckich, ani w rzymskich kultach, ani w judaizmie.
Żydowska synagoga, żydowska świątynia oraz poświęcone różnym bogom świątynie greckie i rzymskie były czymś zupełnie odmiennym od kościoła chrześcijańskiego, który pojawił się w pierwszym i drugim stuleciu.
Kościół chrześcijański jest szkołą. o której ludzie zapomnieli – zapomnieli, że jest to szkoła. Wyobraźcie sobie szkołę, w której nauczyciele prowadzą wykłady i organizują pokazy wyjaśniające, nie wiedząc o tym, że są to wykłady i pokazy, i gdzie uczniowie, lub też po prostu ludzie, którzy przychodzą do szkoły, uważają te wykłady i pokazy za ceremonie, za rytuały lub “sakramenty", czyli za magię.
Oto w przybliżeniu współczesny nam kościół chrześcijański.
Kościół chrześcijański, chrześcijańska forma obrządku, nie zostały wymyślone przez Ojców Kościoła.
Wszystko to zostało przejęte w gotowej formie z Egiptu; tylko że nie z Egiptu, który my znamy, lecz tego, którego nie znamy.
Egipt ów znajdował się dokładnie w tym samym miejscu co ten znany nam, tyle że istniał
o wiele wcześniej.
Jedynie małe jego “fragmenty" przetrwały do czasów historycznych.
“Fragmenty" te są przechowywane w tajemnicy, i to tak dobrze, że nawet nie wiemy, gdzie.
Wielu ludziom wyda się dziwne, gdy powiem, że ów prehistoryczny Egipt był
chrześcijański wiele tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa, to znaczy, że na jego religię składały się te same zasady i idee, które stanowią prawdziwe chrześcijaństwo.
W tym prehistorycznym Egipcie istniały specjalne szkoły, nazywane “szkołami powtarzania". W szkołach tych w określone dni, a w niektórych może nawet codziennie, przedstawiano w skondensowanej formie “powtórzenie" całego kursu nauk, które można było poznać w tych szkołach.
Czasami “powtórzenie" to trwało tydzień albo miesiąc.
Dzięki “powtórzeniom" ludzie, którzy przeszli kurs, nie tracili swojego związku ze szkoły i zachowywali w pamięci wszystko, czego się nauczyli.
Czasami przybywali oni z bardzo daleka, by wysłuchać “powtórzenia", po czym odchodzili, czując swój związek ze szkołą.
W ciągu roku wyznaczano specjalne dni, kiedy “powtórzenia” były wyjątkowo szczegółowe, kiedy przeprowadzano je w sposób niezwykle uroczysty.
Same te dni miały znaczenie symboliczne.
“Szkoły powtarzania" posłużyły za model kościołom chrześcijańskim.
Forma obrządku w kościołach chrześcijańskich prawie w całości stanowi “kurs
powtórzenia" nauk zajmujących się wszechświatem i człowiekiem.
Indywidualne modlitwy, hymny, responsorium, wszystko to wraz ze świętami i wszystkimi
symbolami religijnymi miało w tym powtórzeniu swoje własne znaczenie, choć znaczenie to zostało już dawno temu zapomniane.
Piotr Demianowicz Uspieński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz