środa, 24 maja 2017

Zatopione lądy – fakt czy fikcja?

Obok Atlantydy legendy wymieniają kilka innych lądów zamieszkanych przez rozwinięte cywilizacje, które zostały całkowicie unicestwione przez naturę. Czy to tylko bajki czy raczej wspomnienie o pracywilizacjach, jakie istniały kilka tysięcy lat przed pojawieniem się Sumeru i Egiptu?

Lemuria/Mauritia



Foto: Shutterstock
Choć teoria o Lemurii kojarzy się z kręgiem miłośników ezoteryki i historii alternatywnej, w rzeczywistości została ona stworzona przez zoologa. W 1864 r. Philip Sclater zauważył, że znajdowane w Indiach szczątki kopalnych małpiatek podobne do tych, jakie obecnie występują jedynie na Madagaskarze mogą świadczyć o tym, że kiedyś istniał potężny most lądowy łączący oba te obszary. Sclater nazwał go Lemurią (na cześć lemurów), uznając za jego pozostałość nie tylko Madagaskar, ale również archipelag Maskarenów. Środowisku uczonych teoria ta nie przypadła do gustu i szybko o niej zapomniano. Lemuria powróciła jednak niebawem w dziełach Heleny Pietrownej Bławatskiej (zm. 1891) – rosyjsko-niemieckiej mistyczki, okultystki i pisarki, twórczyni ruchu filozoficzno-ezoterycznego zwanego teozofią, który opierał się na naukach, jakie miała ona otrzymać od tajnego zakonu zwanego Wielkim Białym Bractwem. Wśród wielu różnych elementów doktryna Bławatskiej obejmowała także zagadnienia związane z historią cywilizacji. Według niej przed ludźmi istniało na Ziemi kilka innych "rdzennych ras". Jedną z nich mieli być krzywonodzy, jajorodni i owłosieni Lemurianie zamieszkujący kontynent, który zatonął w wyniku serii erupcji wulkanicznych (ich potomkowie, włochate małpoludy w typie Yetiego mają nadal błąkać się po świecie). Teoria o Lemurii jest więc dziwaczną mieszaniną ezoteryki i… nauki. W 2013 r. geolodzy poinformowali bowiem, że materiał geologiczny znaleziony na Mauritiusie wskazuje, że ląd na podobieństwo Lemurii (nazwany przez nich Mauritią) mógł istnieć w rzeczywistości, tyle że w bardzo odległych czasach, znikając pod wodą jakieś 60-80 mln lat temu. Na zdjęciu: Mauritius - pozostałość po Lemurii?

Kumari Kandam



Foto: Shutterstock
Potęgę królestwa tamilskich Pandjów zajmującego południowy kraniec Indii (dzisiejsze stany Tamilnadu i Kerala) oraz część Sri Lanki podziwiał już grecki podróżnik Megastenes (IV-III w. p.n.e.), a Marco Polo (XIII-XIV w.) nazwał ten kraj "najbogatszym i najcudowniejszym na świecie". Oprócz tego królestwo Pandjów szczyciło się historią sięgającą wielu tysiącleci wstecz. Miało to nawet odbijać się w nazwie dynastii, gdyż Pandja pochodzi od słowa "pandu" oznaczającego coś starożytnego. Niestety, pamięć o najstarszych dziejach Tamilów uległa zatarciu. Pozostały jedynie legendy opowiadające o sangamach – gromadzących wiedzę akademiach literackich, które zostały "zabrane przez morze". Dzieło "Iraiyanar Akkaporul" (ok. V-VIII w. n.e.) podaje, że dwa pierwsze sangamy w Maduraj i Kapatapuram funkcjonowały wiele tysięcy lat temu, po czym zostały zatopione (inne źródła dodają, że oprócz nich pod wodą znalazło się wówczas kilkadziesiąt regionów królestwa). Tamilscy pisarze z przełomu XIX i XX stulecia, zainspirowani opowieściami o wspaniałej przeszłości oraz o Lemurii, chcąc pokrzepić ducha rodaków, stworzyli legendę o Kumari Kandam – lądzie, jaki stanowił przedłużenie Półwyspu Indyjskiego, rozciągając się daleko na południe i zachód od dzisiejszej Sri Lanki. Dla wielu Tamilów Kumari Kandam (utożsamiany niekiedy z Lemurią) jest legendarną praojczyzną przodków, która zniknęła pod wodą, a jej ocaleli mieszkańcy mieli dać początek Drawidom i twórcom cywilizacji doliny Indusu. Na zdjęciu: Świątynia w Maduraj - mieście, gdzie według tradycji miała istnieć akademia "sangam" zalana przez powódź, która pochłonęła także znaczną część dawnego królestwa Pandjów.

Mu



Foto: Shutterstock
Legendarny kontynent Mu – "Atlantyda Pacyfiku", miał rozciągać się mniej więcej od Hawajów i Wyspy Wielkanocnej na wschodzie po Fidżi na zachodzie, a jego pozostałość mają stanowić rozliczne wysepki Oceanii. Koncepcję tę spopularyzował James Churchward (zm. 1936) – brytyjski pisarz, podróżnik i oficer, o którego życiu wiadomo bardzo niewiele. Churchward zasłynął twierdzeniami o odkryciu tekstów opowiadających o zniszczonym przed tysiącami lat kontynencie. Przebywając w latach 60-tych XIX stulecia w Indiach miał on zaprzyjaźnić się z kapłanem, który pokazał mu prastare tabliczki z inskrypcjami w mało komu znanym języku naga-maya. Zawierały one fantastyczną historię ludu Naacal, jaki przez 50 tys. lat zamieszkiwał kontynent Mu na Pacyfiku. Naacal byli dużo bardziej rozwinięci od ludzi i posiadali kolonie na innych kontynentach. 12 tys. lat temu Mu został w ciągu jednej nocy rozerwany przez wulkany i trzęsienia Ziemi. Zamieszkiwały go wtedy 64 mln ludzi. Uciekinierzy z kontynentu i mieszkańcy kolonii stali się kontynuatorami "muańskiej" tradycji, która stanowiła wspólny mianownik dla późniejszych wielkich starożytnych cywilizacji. Choć książki Churchwarda uważane są przez większość za kiczowaty mit skopiowany z Bławatskiej, o Mu w nieco innym kontekście wspominał też wcześniej francuski archeolog-amator Augustus le Plongeon (zm. 1908), który ogłosił, że potwierdzenie istnienia "pacyficznej Atlantydy" znalazł w inskrypcjach w ruinach budowli Majów na Jukatanie. Na zdjęciu: Zdaniem niektórych, mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej są potomkami ludu zamieszkującego Mu

Doggerland



Foto: Shutterstock
Doggerland nie jest zaginionym kontynentem per se i w przeciwieństwie do Mu czy Lemurii nie budzi on wątpliwości naukowców. Nazwą tą określa się zatopioną część Europy, która, gdyby istniała, łączyłaby Dolną Saksonię i kraje Beneluksu z Wielką Brytanią. Doggerland spoczywa dziś na dnie Morza Północnego, a o jego istnieniu i tym, że był zamieszkany świadczą wyławiane regularnie przez rybaków kości zwierząt oraz prymitywne narzędzia (najsłynniejszym znaleziskiem, które rozpoczęło naukową dysputę o zaginionym europejskim lądzie był harpun z poroża wyciągnięty z dna w 1931 r.). Przez większość swojego istnienia Doggerland pozostawał skuty lodem, jednak wraz z ocieplającym się klimatem ta równinna kraina zaczęła przekształcać się w doskonały azyl dla ludzi i zwierząt. Niestety topnienie lodowców podnosiło poziom mórz, przez co powierzchnia lądu stale się kurczyła, aż wreszcie zostało z niego tylko kilka wysp, z których największą była dzisiejsza ławica Dogger Bank. Ostatecznie i je ok. 6100 p.n.e. pochłonęło tsunami wywołane najprawdopodobniej przez gigantyczne osuwisko Storegga u wybrzeży Norwegii. Na zdjęciu: Gdyby Doggerland istniał dziś, łączyłby Wielką Brytanię z wybrzeżem Belgii, Holandii oraz Niemiec.

Atlantyda



Foto: Shutterstock
Historia o Atlantydzie pochodzi z dialogów Platona, gdzie wspominał on, że Solon – legendarny prawodawca ateński z VI w. p.n.e., odwiedzając świątynię w Sais w Delcie Nilu – mieście, którego mieszkańcy z bliżej nieznanych przyczyn uznawali się za pobratymców Ateńczyków, dowiedział się od kapłana Sonchisa o istnieniu Atlantydy – wyspiarskiego państwa (właściwie konfederacji królestw), które miało zostać zniszczone przez kataklizm jakieś 9 tys. lat wcześniej. Sonchis – strażnik tajemnic przeszłości twierdził nawet, że Ateńczycy wojowali z Atlantami, których ojczyzna leżała na zachód od Słupów Heraklesa (tj. Cieśniny Gibraltarskiej). Oni sami uznawali się za potomków Posejdona i zamieszkiwali urodzajną równinę chronioną od północnych wiatrów przez góry. Budynki na Atlantydzie miały być bogato zdobione cennymi metalami, w tym zagadkowym orichalcum – "górską miedzią" oraz kością słoniową. Po latach rządów sprawiedliwych władców w serca Atlantów wdarła się niegodziwość i chęć ekspansji, a Zeus za karę zesłał na nich straszliwy kataklizm, w wyniku którego ich wyspa pogrążyła się w oceanie w ciągu jednego dnia i nocy. Wśród historyków przeważa pogląd, że legenda Atlantydy opierała się na przekazywanych z pokolenia na pokolenie relacjach o gigantycznych kataklizmach, jakie nawiedzały basen Morza Śródziemnego. Jednym z nich był wybuch wulkanu na Santorynie (Therze) w połowie II tysiąclecia p.n.e., który wywołał tsunami będące początkiem końca cywilizacji minojskiej z Krety. Zwolennicy teorii alternatywnej uznają z kolei, że historię o Atlantydzie należy rozpatrywać w szerszym kontekście jako opowieść o "matce kultur" – zaginionej i zapomnianej pracywilizacji, na której gruzach wyrosły potem wszystkie wielkie ośrodki starożytności. Na zdjęciu: Tzw. Droga Bimini - skalna formacja w pobliżu Bahamów, uznawana przez niektóych za możliwą pozostałość po Atlantydzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz