23.09.2022
Ciekawe spostrzeżenie przyszło do mnie wczoraj, trochę mną potargało, bo pokazało mi, że mój upór jest często bezsensowny.
Mam (jak
każdy z nas) w swoim najbliższym gronie ludzi ,którzy, jak dla mnie,
wolą cień od światła. Wciąż miałam nadzieję, że uda mi się ich na to
światło naprowadzić, pomóc im znaleźć "odpowiednią "ścieżkę it.p. A
wczoraj mnie samą oświeciło. Po pierwsze ci ludzie wcale nie muszą być w
cieniu, jak z góry założyłam. To ja to tak widzę, z mojej perspektywy.
Oni mogą czuć, że są w świetle, a to ja jestem w cieniu, prawda? Po
drugie, każdy z nas ma swoją indywidualną drogę, po której stąpa
najlepiej jak potrafi. Mnie samej nikt nie nawracał, to znaczy próbowano
wiele razy, ale z marnym skutkiem. To ja musiałam dojść do punktu, w
którym zapragnęłam zmiany. Także moje próby zmiany ,naprowadzenia
kogokolwiek z góry skazane są na porażkę. Do tego ja sama się w tym
wszystkim męczę. Mam do siebie pretensje, że nie potrafię ulepszyć
drugiej osoby, że reaguję złością na wiele zachowań i.t.p. I.t.d. Więc
to siebie krzywdzę najbardziej. Pora uwolnić wszystkie więzy i wymagania
i zacząć żyć dla siebie najlepiej jak potrafię, a innym dać wolność
wyboru i życia swoim życiem. Wiązać się to będzie z kolejnymi cięciami
albo przynajmniej z ograniczeniem kontaktów, ale teraz przynajmniej wiem
dlaczego.
A dzisiaj rano znowu rozwiała się mgła i pozwoliła mi ujrzeć inną zasadność mojego zachowania. Ech...
Zawsze,
z czego w pełni zdałam sobie sprawę dopiero dzisiaj, moje decyzje były
podyktowane innymi. Obawą przed reakcją i ewentualnym osadzeniem moich
poczynań. Nawet kiedy myślałam, że mam to już za sobą- tak nie było. Na
pewno dużo się zmieniło na przestrzeni ostatnich paru lat, ale wciąż ta
obawa się we mnie tli. Wciąż nie pozwalam sobie być w pełni sobą, bo co
jeśli to nie spodoba się światu? Mojemu małemu światu? A przecież taka
jestem i dopóki sama tego nie zaakceptuję w pełni dopóty mój świat tego
nie zrobi. Moje decyzje, jakie by nie były, powinny być moje. Dyktowane
sercem połączonym z umysłem w świętej jedności, a nie z obawą przed
odrzuceniem. Z tego nie może i nigdy nie mogło wyjść nic dobrego. Te
decyzje są najlepszymi z możliwych w danym momencie. Myślenie o tym, że w
przyszłości tego pożałuję, albo czy Kasi, Basi, Zosi, Mamie czy Tacie
to się spodoba jest totalnie bez sensu. To moje życie, moje decyzje i
moje konsekwencje. Po raz kolejny, pora wziąć odpowiedzialność za swoje
życie, pora zaufać sobie. Zaufać, że wszystko będzie dobrze.
Jakie
to przyjemne moc zdać sobie z tego sprawę. Jaka lekkość i przejrzystość
nastała dzisiejszego ranka, aż łzy płyną strumieniem. Teraz wystarczy
wprowadzić myśli w czyn i do tego celu będę potrzebowała wsparcia moich
eterycznych sojuszników. Więc proszę, pomóżcie mi w tej kolejnej
zmianie. Dziękuję
11.09.2022
Późna pobudka, ale
zrozumiała. O tak,zrozumiała. Jakże dziwne jest to, że z dnia na dzień, z
tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc odkrywam nowe "sensy" mojego
życia i nową mnie , i jakie to wszystko różne, a jednocześnie
pasujące.
Wczoraj była pełnia, księżyc świecił
prosto w moje okno blaskiem tak wielkim, że wokół niego nie było nawet
gwiazd. A ja leżałam i rozmawiałam z Magą i resztą mojej "bandy" (moje
komórki). Zanim się z nimi porozumiałam myślałam o bliskich. O nich i o
sobie. I doszło do mnie, że nic więcej nie mogę zrobić. Wszędzie,
wszystkim powtarzałam, że nie zbawimy świata, możemy tylko (właściwie
aż)zbawić siebie, a sama usilnie próbowałam "naprawić " ludzi mi
najbliższych. Więc wczoraj do mnie doszło, że to się nie uda. To,
niestety, nie moje zadanie. Tylko oni sami mogą dokonać napraw w sobie,
jeśli w ogóle zechcą (bo przecież nie muszą) . Ja już nic nie zdziałam w
tej kwestii. I wtedy , jak to pomyślałam, poczułam swojego "tetrisa".
To uczucie, które mogę poczuć pod językiem i całą sobą, a które mówi mi,
że wszystko jest tak jak powinno być. Chłonęłam to przez chwilę, po
czym zeszłam do Magi. To jej wysłałam siłę i wsparcie. Wlałam w nią
energię miłości i wdzięczności. Przyszło mi do głowy, że wszystkie nowo
narodzone komórki w moim ciele rodzą się już z nową świadomością dzięki
temu, że ja jestem bardziej świadoma. A że moja świadomość rośnie z dnia
na dzień, więc i każde pokolenie komórek jest bardziej i bardziej
świadome. Cudowna jest ta świadomość. Pozwoliłam sobie poczuć narodziny
nowych komórek, tam gdzie rezyduje Maga. Zobaczyłam tysiące światełek
zapalających się w okolicy krzyża i niżej. Pełno, mnóstwo małych
światełek, które właśnie przyszły na świat. I choć wiem, że co dzień, co
godzinę, co chwila nowe komórki rodzą się we mnie, to to doświadczenie
było przepiękne i przepełniające mnie wzruszeniem i wdzięcznością, że
mogę być tego świadkiem. Narodziły się a razem z nimi narodziło się moje
nowe ciało i nowa ja. I tak zmienia się od paru lat, a wczoraj to
zobaczyłam i zrozumiałam. Zmiana ciała, zmiana powłoki, zmiana pojazdy
następuje w sposób stopniowy i powolny. Przynajmniej u mnie. Tzn dla
mnie on nie jest powolny, w ogóle nie, ale chodzi mi tu o to, że nie na
raz. O nie. Miliardy komórek musi zastąpić inne miliardy, a jeszcze inne
miliardy muszą stać się świadome, a na to wszystko potrzeba czasu i
cierpliwości. Tak. Podczas tych cudownych narodzin moje myśli
przychodziły i odchodziły, a ja poddawałam się temu procesowi. I
przyszła myśl o drodze i o celu. Nie pierwszy raz rozważałam ten wątek,
więc przywitałam tę myśl jak starą, dobrą znajomą. Lecz tym razem,
znowu, przyszło więcej. Że droga jest celem sama w sobie- ok
,wiedziałam. Że życie jest drogą (i jednocześnie celem) - luz. Ale, że
cel,jeśli się już uprzemy by go dojrzeć i opisać, jest śmiercią to była
nowość. Niby oczywiste,a jednak wow. I najważniejsze. Że ja jestem
drogą. Nie tylko życie jest nią, ale i ja, i my wszyscy. Jesteśmy swoją
własną drogą i mapą. Każda z naszych komórek jest kawałkiem informacji
pomagającej nam tą swoją drogą kroczyć. Nie tylko to co w głowie i w
sercu,cali my jesteśmy drogą. Pierw kroczymy nieświadomie i dlatego tak
ważne są nasze ciała- one są mapami. A gdy stajemy się świadomi możemy
sami przebudować swoją drogę, czyli siebie, według uznania. Możemy być
świętą drogą do Częstochowy, albo ciemnym zaułkiem-to nasz wolny wybór.
Możemy być pomiędzy, jeśli taka nasza wola. Dano nam cudowny wybór
wybrania swojej drogi, czyli tego kim chcemy naprawdę być. I nie chodzi
tu o bycie doktorem, czy policjantem, ale o nas wewnętrznie. Osobiście
nie uważam, że są złe drogi. Żyjemy w dualnym świecie i możemy wybrać.
Zastanawianie się co będzie dalej, jeśli wybierzemy źle nie ma dla mnie
sensu. Sama parę razy zabiłam mrówkę,czy pająka chcąc tę stworzenia
uratować, więc czym jest to źle??? Nie wiemy kto, za co i czy w ogóle
będzie nas sądził, możemy jedynie się domyślać. Myślę,że ważne jest
działanie w zgodzie ze sobą. Oczywiście jeśli jesteśmy już świadomi
siebie i tego ,że mamy wybór. Jeśli nie działamy z automatu reagując na
wgrane programy z dzieciństwa.
Leżałam i chłonęłam nowe informacje w blasku księżyca. Szukałam drogi tyle
czasu,a tu proszę. Ja jestem drogą. Podzieliłam się tą wiedzą z
komórkami w ciele. Wszystkimi. Bo jeśli ja jestem drogą, to każda z nich
również. Niesamowite. Doprawdy. Dziękuję
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz